Łączna liczba wyświetleń

środa, 26 września 2012

Marsylia- kilka migawek




Dlaczego Marsylia?
Paryż wiadomo, Arles to Van Gogh, Awinion to most awinioński  i Pałac Papieski, ale dlaczego Marsylia. Wiele osób zadawało mi to pytanie, dlaczego właśnie Marsylia. Otóż muszę się przyznać do mojej słabości do nadmorskich miast portowych. Pisałam już pewnie o tym niejednokrotnie, morze jest dla mnie synonimem wolności, niczym nieskrępowanej przestrzeni, dzięki której wszystkie krępujące mnie więzy mogą zostać rozerwane, a ja wolna niczym ptak będę mogła ulecieć daleko do gwiazd, pokonując nie tylko portowy akwen, nie tylko basen morza śródziemnego, ale i przestworza oceanów. No tak, ale był też powód znacznie bardziej prozaiczny. Przeglądając mapę połączeń kolejowych trafiłam na dogodne i ciekawe połączenie Paryż Gare du Lyon - Marsylia Saint Charles. Jego zaletą była szybkość (750 km w trzy i pół godziny i jak się ma do tego relacja Warszawa-Gdańsk ze swoimi 350 km i ośmioma godzinami jazdy?) wygoda (dwupiętrowy pociąg składa się z dwóch rodzajów wagonów; dla ceniących spokój i ciszę - chcących czytać książki, spać, czy korzystać z komputera oraz dla pozostałych, którzy lubią rozmawiać, grać w gry, słuchać muzyki a także cena (koleje TGV wprowadziły coś w rodzaju odpowiednika tanich połączeń lotniczych - idTGV, gdzie im szybciej rezerwujesz bilet, tym mniej płacisz, tym sposobem rezerwując trzy miesiące wcześniej opłata była naprawdę bardzo atrakcyjna). A komu choć raz przytrafiła się podróż w towarzystwie  osób, które całą drogę prowadziły rozmowy telefoniczne ten na pewno doceni zaletę takiego sposobu podróżowania. Poza tym Marsylia okazała się świetną bazą wypadową dla wycieczek po Prowansji.

Zawsze staram się, aby moje relacje były zapisem moich odczuć, wrażeń, zachwytów, bądź rozczarowań, a nie zapisem informacji na temat miasta, jakie można znaleźć w Wikipedii, więc i tym razem nie będzie to przewodnikowy opis miasta, a jedynie kilka migawek z pobytu. 


Port Vieux (Stary Port) 
Jest to jedno z najbardziej urokliwych miejsc miasta, tzn. kiedyś takim było i pewnie będzie takim za jakiś czas. Dziś, jest to ogromny plac budowy. Wiedziałam, iż Marsylia dzięki  inicjatywie krajów basenu morza śródziemnego realizuje projekt przebudowy portu. Założeniem projektu jest zmiana oblicza miasta z biednego, zaniedbanego, niezbyt bezpiecznego (powiedzmy szczerze z miasta przemytu, narkotyków, prostytucji i wymuszania okupu) w atrakcję turystyczną. Odniosłam wrażenie, że Marsylia jest tym we Francji, czym Kalabria i Sycylia we Włoszech. Zgodnie z przewodnikowymi informacjami projekt przebudowy portu miał był zrealizowany do 2012 roku, tymczasem prace trwają w najlepsze. Tak więc romantyczną atmosferę pobytu w porcie, w którym cumują setki żaglowców, z którego wypływają małe stateczki wożące turystów na okoliczne wyspy i wysepki diabli wzięli. Portowe knajpki i restauracyjki serwują przepyszne jedzenie i w bonusie dodają doń odgłosy młotów pneumatycznych wwiercających się w mózg hałaśliwym zgrzytem. Oczywiście ilekroć wybiera się knajpkę jej otoczenie stanowi błoga cisza, zakłócona jedynie odgłosem morskiego ptactwa oraz szumem fal odbijających się od brzegu. Natomiast, kiedy tylko garson (ponoć nie wolno tak wołać, bo to obraza) - kelner przyniesie zamówienie, natychmiast robotnicy portowi przystępują do pracy, a konsumpcji towarzyszy mało przyjemne dla uszu warczenie i mało komfortowe dla reszty zmysłów unoszenie się tumanów piasku i kurzu. Wielka to szkoda, bo jedzenie tutaj jest naprawdę przepyszne. 
W porcie codziennie odbywa się targ rybny, gdzie można kupić świeżutką rybę, tak świeżą, że często jeszcze na straganie pływającą lub pełzającą, no a że przy okazji troszkę przyprószona betonowym pyłem - to drobiazg.

Bullaibesse, czyli marsylska specjalność
Co prawda moje zwiedzanie Francji nie było zwiedzaniem kulinarnym, ale przy okazji, czemu nie spróbować np. bullaibesse (ponoć właśnie tutaj przyrządzanej w jedyny, właściwy sposób. Nie wiem, czy moja zupa rybna (choć nie należy składać w ten sposób zamówienia, bowiem fish soup to zupełnie inna potrawa) była reprezentatywną przedstawicielką gatunku, w każdym razie była jedną z najdroższych potraw, jakie konsumowałam we Francji. Składały się nań; zupa, pieczone kartofle, cztery rodzaje ryb, trochę zieleniny, parmezan (albo coś w tym guście) i sos (chyba musztardowy), no i pieczywo, które tutaj podaje się do każdej potrawy. Do tego kieliszek białego wina i pełnia szczęścia. Wszystko to bardzo smaczne, choć jedna z ryb dość trudna w konsumpcji, bowiem nie chciała się dać pożreć; nie mogłam bowiem oddzielić mięsa od kości. Dwie rybki - niebo w gębie, trzecia całkiem smaczna. Porcja była tak ogromna, że nawet po zjedzeniu połowy dania czułam się nasycona. Całość skonsumowałam raczej dla wartości poznawczo-smakowych, niż dla zaspokojenia głodu.


Wycieczka na wyspę If 
Jeśli miałam jakieś marzenia związane z pobytem w Marsylii, to była to wycieczka na wyspę If. Każdy kto czytał Hrabiego Monte Christo Aleksandra Dumasa (ojca) zrozumie mnie bez słów. Nawiasem mówiąc czytałam ostatnio recenzję na jednym z blogów, zarzucającą lekturze naiwność dialogów (stylu). W podróż zabrałam audiobook, aby przypomnieć sobie fabułę, dotarłam do momentu ucieczki z zamku i jak dotąd nie trafiłam na rażące naiwnością dialogi, ale będę wypatrywać dalej. W każdym razie epizod z zamkiem If mam na świeżo w pamięci, mogłam więc odbyć tę podróż niejako wspólnie z Dumasowskim bohaterem. Jakiż był mój zawód, kiedy trzykrotnie odchodziłam z kwitkiem od kas przewoźnika, ponieważ warunki pogodowe uniemożliwiały odbycie rejsu na wyspę. Kiedy już poddałam się i kupiłam bilet na rejs na inną wyspę, okazało się, iż po drodze mija się wyspę z zamkiem If. Mogłam więc poczuć się trochę jak Edmund Dantes wieziony do więzienia. Szczęśliwie stateczek płynący w innym kierunku przepływał obok wyspy If, bowiem warunki pogodowe w postaci silnego wiatru skuteczne odwiodły mnie od kolejnego rejsu. Po podróży jeszcze przez dwa dni czułam na skórze smak soli. Fale były tak wysokie, że woda zalewała górny pokład statku, a i moje okulary i aparat fotograficzny mocno podczas tej podróży ucierpiały z powodu kontaktu ze słoną wodą. To, że sama byłam mokra nie miało większego znaczenia, bowiem podczas pobytu na wyspie w ciągu piętnastu minut silnego operowania słońca zdołałam wyschnąć całkowicie. Zobaczenie ruin zamku If, nawet bez ich zwiedzania ich robi spore wrażenie. Znajdujące się tam więzienie służyło głównie więźniom politycznym i religijnym. Prawie żaden z nich nie opuścił murów zamku. Czytając książkę wyobrażałam sobie, że wyspa If musi znajdować się dalej od wybrzeża. Faktycznie jest ona położona w odległości 3,5 kilometrów od lądu. Dzisiaj Zamek If stanowi  jedynie obiekt turystyczny.  

Podróż petit train na Notre Dame de la Garde
 
Już od pierwszego dnia intrygowała mnie bazylika Marii Panny de la Garde królująca nad miastem. Port marsylski otoczony jest górami. Na szczycie jednej z nich wznosi się piękna świątynia, zwieńczona złotym posągiem Matki Boskiej z dzieciątkiem. Madonna czuwa nad miastem. Przewodnik podaje, że czuwa ona nad rybakami wychodzącymi w morze. Trudno mi generalizować, ale w Awinion równie piękny posąg Madonny górował nad miastem. Może więc to taka prowansalska tradycja?
Świątynia intrygowała mnie, chyba głównie z powodu położenia i sposobu, w jaki można się tam dostać. No i eureka; malutki pociąg turystyczny, który obwozi po mieście, dowozi także na samą górę. W zasadzie nie korzystam z takich pociągów, wolę na własnych nogach przemierzać miasta i miasteczka, zawsze wtedy można zobaczyć więcej, inaczej, dogłębniej. Można zatrzymać się tam, gdzie człowiek ma ochotę. No, ale perspektywa podchodzenia pod górę była skutecznym argumentem dla zmiany zdania co do możliwości skorzystania z pociągu turystycznego. Znajdująca się na wzgórzu La Garde noeobizantyjska świątynia przeładowana jest złoconymi mozaikami i muralami. Pełno tam wot a także morskich elementów; ryb, roślin i ptaków. Świątynia jest dziś punktem pielgrzymek, zwłaszcza w dniu 15 sierpnia. Nie można jej odmówić uroku, jednak mnie znacznie bardziej podobała się inna neobizantyjska świątynia, nieco skromniejsza i nie tak tłumnie odwiedzana  Katedra de la Major, której zdjęcie poniżej. Reasumując Marsylia to urocze miejsce, ale miejsce, któremu dzisiaj trudno było konkurować z innymi odwiedzonymi przeze mnie miasteczkami. Muszę przyznać, że z pewną obawą spacerowałam wieczorem nieoświetlonymi (bo innych na mojej trasie do hotelu nie było) uliczkami portowymi, a nie należę do osób strachliwych. Natomiast chętnie wróciłabym tu na chwilę za jakiś czas, aby przekonać się, czy przebudowa portu dodała miastu nie tylko walorów atrakcyjności turystycznej, ale i poczucia bezpieczeństwa.
A dzisiaj kiedy ledwie wyściubiam nos spod pieleszy domowej kołderki zaczynam się zastanawiać, czy ta kąpiel morska podczas rejsu na wyspę na pewno nie miała żadnych konsekwencji.

19 komentarzy:

  1. Oj, znów nabrałam ochoty aby pojechać w odwiedzane przez Ciebie miejsca. Tak pięknie o nich opowiadasz. Marzą mi się bardzo zakupy na takim bogato zaopatrzonym targu rybnym, pełnym świeżutkich pyszności!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bogactwo i smakowitość serwowanych dań, zwłaszcza rybnych jest godna ze wszech miar polecenia.

      Usuń
  2. Opisana przez Ciebie Marsylia, jest wspaniałym miastem, pełnym unikatowych zabytków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mówią- nie ma brzydkich miast, są tylko takie, w których nie potrafimy dostrzec ich piękna.:)

      Usuń
  3. Gosiu, Twoja opowieść o Marsylii zachwyciła mnie tak bardzo, że jeżeli będę kiedyś we Francji, to wiem, że odwiedzę to miasto.
    Muszę Ci przyznać rację, że ryby serwowane w knajpkach są wyjątkowo pyszne a ich różnorodność obłędna.
    Musze się zgodzić z Tobą, że są tak świeże, że różne langustynki, kraby, ryby, ruszają się po warstwie lodu na której są wyłożone.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te pełzające rybki- zwłaszcza kraby mogą wywołać różne wrażenie, mnie zachwycały, ale były też osoby, które odwracały głowę z niesmakiem. Może nie lubiły ryb lub owoców morza? A właśnie te świeże ryby na warstwie pokruszonego lodu to jeden z uroków tego portowego miasta.

      Usuń
  4. Rzeczywiście, soupe de poisson, czyli zupę rybną serwuje się wszędzie (pyszna jest ta w Normandii) ale bouillabaisse jest jeszcze czymś innym. Ale do każdego typu podaje się ten sos, o którym piszesz, który po francusku nazywa się "la rouille" czyli rdza. Rzeczywiście, jest tam trochę musztardy, ale są też ziemniaki, czosnek i... wątróbki małych rybek.
    Przepraszam, że ja tak kulinarnie ale wiesz już, że mam lekkiego fioła na tym punkcie. Żeby wrócić na literackie ścieżki, skorzystam jeszcze raz z okazji i polecę Ci "trylogię marsylską" Jean-Claude'a Izzo. Te kryminały przekonały do siebie nawet mnie, niekryminałową, ciekawa jestem, czy i Tobie przypadłyby do gustu?
    Pozdrawiam i gratuluję zwalczenia choroby! (Ja dzisiaj dałam się nawet namówić na akupunkturę, żeby tylko przeszło...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze, że piszesz, bo sama się zastanawiałam, co też zjadłam tak naprawdę. Żałuję, że nie znam nazw ryb, które skosztowałam. Jeśli rozpoznajesz na zdjęciu to wal śmiało. Wiem, że to twoja ulubiona potrawa, więc rozumiem lekkiego "fioła". Oczywiście zapamiętałam trylogię marsylską i jak tylko nadarzy się okazja, tzn. dostanę w bibliotece przeczytam. Lubię czytać książki, którymi zachwycają się bliskie mi osoby, dzięki temu lepiej je poznaję (osoby, nie książki). A że Czara jest pokrewną mi duszą - nie mam najmniejszych wątpliwości :)

      Usuń
    2. Aha z tym choróbskiem to jestem w trakcie strategicznej bitwy. Dzisiaj jest przesilenie.:)

      Usuń
  5. Moge powiedzieć że jesteś moim "delegatem specjalnym" i dzięki Tobie mogę poznać nieco marsylskich smaczków. jedzonko, owszem apetyczne ale mnie jako ongiś zakochaną do szaleństwa w hrabim Monte Christo porwał ten wątek więc cieszę się ze o tym napisałaś. Ja z kolei myślałam że zamek jest bliżej! A kościół górujący nad portem wygląda przepięknie. Życzę zdrowia Tobie i sobie przy okazji, zresztą moje choróbsko już chyba się zbiera do odejścia oby Twoje też!

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj w klubie wielbicielek Edmunta Dantesa, choć dziś (ze względu na wiek wielbicielek) raczej Hrabiego Monte Christo. Widzę, że w tym przypadku nie ma między nami rozbieżności gustów literackich, co mnie bardzo cieszy. Świątynie górujące na miastem mają jakiś szczególny charakter, jakby nie tylko Madonna na wysokim cokole, ale i cała potęga boskiej mocy brała pod swe skrzydła mieszkańców miasteczka. Co do choróbska też mam nadzieję, że to ja je a nie ono mnie... Od kilku lat każdy powrót z urlopu wiąże się z L-4, już zaczynam się zastanawiać, jak temu zapobiegać, bo w końcu zakład pracy przestanie puszczać mnie na urlop :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspomnianą trylogię marsylską znam z filmu. Zachwyciły mnie widoki,których francuscy filmowcy nie szczędzili widzom. Marsylia to jeszcze mydło marsylskie. Chociaż można je kupić wszędzie, to to z Marsylii pachnie najładniej, szczególnie ręcznie robione, zapachowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oglądałam filmu :( A mydełka kusiły swymi kształtami, kolorami i zapachami w każdym sklepiku z pamiątkami :)

      Usuń
  8. Fragment o wyspie If zaraz pobudził i moje wspomnienia, nie ukrywam, że to jedna z moich ulubionych książek. Ale uwagę przykuł fragment o bazylice. Jest piękna i zewnątrz i wewnątrz. Marsylia pokazana Twoimi oczami bardzo przypadła mi do gustu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to jak widzę nie jestem osamotniona w moim lubieniu Hrabiego Monte Christo :) Teraz żałuję, że tak mało tej Bazyliki pokazałam, ale wpis i tak rozrósł mi się do zbyt dużych rozmiarów. Tak, bazylika piękna i niezwykle bogata, wchodząc robi się wow.. :)

      Usuń
  9. Bardzo uciszył mnie i podoba mi Twój opis Marsylii, być może że w przyszłym roku i ja do Marsylii pojadę na 2 dni i zwiedzę wyspę i zamek If. Ksiązkę Hrabia Monte Cristo czytałam wieki temu jak i inne powieści Dumas'a. Pozdrawiem. Alina z Italli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alino, zerknęłam na ostatni twój wpis. Był on z miejsca nieco mi znanego, mam rodzinę w Dolinie Aosty. Życzę spełnienia planów, bo myślę, że Marsylia jest warta odwiedzin i życzę ci tak pięknej pogody (słonecznej i ciepłej) i mniej wiatrów, aby nic nie zakłóciło radości z wycieczki na wyspę If.

      Usuń
  10. Te rybki to dla mnie, przepadam! Mogą się ruszać, nawet na patelni jeszcze mogą ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja także, choć ruszających to jeszcze nie konsumowałam, może jeszcze do jedzonka wrócę, bo wycieczka była bardzo udana także kulinarnie.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).