Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 9 października 2012

Pustelnia parmeńska Sthendal


Długo nie mogłam zabrać się za napisanie paru słów na temat tej książki. A kiedy już je skreśliłam długo zastanawiałam się nad sensem ich publikacji. Książka bowiem wywołała we mnie letnie uczucia, ani mnie nie zachwyciła, ani mnie nie wkurzyła. Nie będę siliła się na pisanie długiego wywodu, dlaczego stało się, jak się stało. Wiedziałam, że jest to jedna z ulubionych książek sukienki w kropki i zabierając się za lekturę bardzo chciałam poczuć radość podobną do tej, jaką na samo wspomnienie książki przejawia moja blogowa koleżanka. Niestety serce nie sługa i nie posłuchało tym razem podpowiedzi rozumu, który przekonywał, że przecież powinno mi się spodobać. Rzecz dzieje się w tle pięknej włoskiej krainy, którą tak kocham, gdzieś tam pobrzmiewają jeszcze echa Waterloo, w którą to bitwę zaplątał się główny bohater (ach i związana z tym otoczka romantycznej epoki napoleońskiej), no i uczucia grające tu pierwszoplanową rolę (a uczucia to przecież rzecz najważniejsza).   I nic, żadne racjonalne argumenty nie pomogły, a serce nie zapikało.

Przeczytałam w biblionetce opinię mniej więcej takiej treści: Pustelnia parmeńska to połączenie brazylijskiej telenoweli, kronikarskiego stylu i głębi wyrazu spotykanego, jedynie u Szekspira i bardzo mi się ten skrócony opis lektury spodobał.

Osobiście zaliczyłabym ją do gatunki „płaszcza i szpady”, ale coś z tą telenowelą jest na rzeczy.

Fabrycy del Longo młodszy syn mediolańskiego arystokraty ucieka z Italii (nie mogąc się dogadać z ojcem) i przyłącza się do armii Napoleona, walczy pod Waterloo. Po powrocie przybywa do (kochającej się w nim) ciotki Sanseveriny do Parmy, gdzie za jej namową decyduje się na wybór kariery duchownego.

Bohater powieści, mający stanowić odbicie aspiracji i marzeń samego pisarza prezentuje typowo włoski temperament; spontaniczność, żywiołowość, gwałtowność uczuć, namiętność, brawurę, dzięki czemu zdobywając wdzięki kolejnych pań pakuje się w coraz to nowe kłopoty; ucieczka, więzienie, wygnanie, odosobnienie. W końcu zaznawszy radości przelotnych miłostek trafia na tę jedyną. Tyle, że trudno mi jest w to uczucie uwierzyć, skoro sam bohater uważa, iż nie jest miłości godzien, bowiem nie potrafi kochać i uczuć odwzajemniać.

Cała wartość powieści leży nie w fabule, która nie porywa (tzn. mnie nie porwała, ale to może wina gatunku, który się przeżył), a w sposobie opisu uczuć. Prezentacja rozważań Fabrycego i księżnej Sanseveriny w sposób niezwykły, jak na dziewiętnastowieczną literaturę ukazuje wewnętrzne życie bohaterów wraz z całą gamą miotających nimi uczuć. Wyobraźnia bohaterów to wynosi ich pod niebiosa, to spycha w piekielne otchłanie. W zderzeniu z suchym przedstawieniem zdarzeń wewnętrzne monologi bohaterów stanowią dobrą przeciwwagę. Stendhal składa hołd prostocie uczuć, wynikających z pierwotnych cech człowieka. Namiętność rozgrzesza wszystko; usprawiedliwia zarówno zdradę, jak i zbrodnię, bo namiętność jest poza moralnością. Czy aby na pewno? Nie jestem przekonana.

I to jest wszystko, co udało mi się sklecić na temat lektury. A zamiast oceny przytoczę fragment opinii jej tłumacza Boya-Żeleńskiego. 

"Mimo swoich słabizn, mimo - zwłaszcza - dotkliwych rozwlekłości (w części drugiej) - mimo swego "naturalnego" stylu, przetrwała ona i przetrwa zapewne jako jeden z najbogatszych w treść wewnętrzną, najbardziej sugestywnych utworów epoki. Jest ta książka jedną z najbardziej znanych, cytowanych. Istotnie, kto ją raz przeczyta, ten jej nie zapomina; zacierają się w pamięci szczegóły zawiłej intrygi, ale dusza bogaci się o jeden ton, oryginalny, mocny i nieraz wspomnieniem swoim pogrążający w zadumie. I to współtajemnicze działanie stanowi urok Stendhala i sprawia, że książki jego przeżyły tyle innych, skądinąd może doskonalszych utworów literackich".

33 komentarze:

  1. Jakiś czas temu nabyłam "Czerwone i czarne" i powoli przymierzam się do lektury. Pamiętam, że kiedyś już miałam podejście do tej powieści - wypożyczyłam ją z biblioteki w czasach liceum, ale z jakiś bliżej nieokreślonych przyczyn, z lektury wówczas zrezygnowałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam takie niejasne wspomnienie, że Czerwone i czarne czytałam w czasach licealnych, ale ponieważ czasy to odległe niewiele pamiętam.

      Usuń
  2. Czytałam tę książkę tak dawno temu, że niewiele pamiętam, ale przypominam sobie, że wtedy styl pisarski Stendhala mnie męczył. "Pustelnia parmeńska" nawet mi się wtedy podobała, ale "Czerwonego i czarnego" chyba nie dokończyłam. Mam tak z niektórymi książkami. Do "Lorda Jima" Conrada podchodziłam chyba ze trzy razy i nic. Jeśli znajdę chwilę, może się skuszę i spróbuję skonfrontować swoje wrażenia nt. prozy Stendhala, ale raczej w dłuższej perspektywie niż krótszej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może, to jak pisze niżej nutta nie był ten czas i ta książka. Sama nie jestem pewna, czy chcę jeszcze do Stendhala się przekonywać i czytać (a może wracać) do Czerwone i czarne. Wolę zapamiętać pisarza z syndromu jego "imienia" kojarzonego z moją ukochaną Florencją niż z książką, która mnie nie urzekła

      Usuń
  3. W pamięci mam jakieś epizody z filmu, książka nie pozostawiła trwałych śladów. Może to nie był czas na to dzieło?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się nad tym zastanawiam (czas i lektura). Boy co prawda twierdził, że kto raz przeczytał nigdy nie zapomni, ale będę mogła do tego się ustosunkować za jakiś czas.

      Usuń
  4. Małgosiu, dzięki za tę recenzję, w pewnym sensie nie mogę się z nią nie zgodzić jeśli chodzi o ocenę warstwy fabularnej, która istotnie jest dość banalna. Natomiast tym co mnie osobiście porwało w tej książce jest to, że Stendhal jak żaden inny pisarz potrafił wyrazić najdrobniejsze odcienie uczuć i "drgnienia serca". I tu podzielam zdanie Boya (którego kocham i podziwiam za "całokształt"). Po latach obserwacji tego aspektu włoskiego życia sądzę, że pisarz wspaniale zaobserwował i oddał to, co Włochów odróżnia od innych nacji. Namiętność, niepodzielne oddawanie się emocjom, swego rodzaju młodzieńczą niedojrzałość niezależną od wieku metrykalnego i jak słusznie zauważyłaś, pewną amoralność. Myślę, że świadomie korzystał z niewyszukanej fabuły, gdyż była dla niego jedynie pretekstem do stworzenia postaci - archetypów. No i do tego te wspaniałe strony pierwszej części gdzie opisuje okolice jeziora Como, które tak go oczarowały i które pokochał podobnie jak ja...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja z kolei nie mogę się nie zgodzić z Tobą, że coś w tym jest - w trafności ujęcia włoskiego charakteru (tak namiętność, niedojrzałość, emocjonalność- wszystko się zgadza). I właśnie to mnie zadziwiło, że owa emocjonalność (bowiem uważam się za osobę wielce emocjonalną, choć nie tak namiętną :))na mnie nie zadziałała, że nie potrafiłam tej książki poza zrozumieniem, także "poczuć" (odczuć?). Może, jak pisze nutta nie ten czas. Może kiedyś spróbuję wrócić, aby się przekonać, czy nie zmienię zdania. Mam jeszcze dwie takie książki, co do których nie potrafię zrozumieć, dlaczego mnie nie zachwyciły, bo zdaję sobie sprawę, że są dobre, ale ja ich nie "czuję".

      Usuń
    2. Może jak zwykle punkt widzenia jest zależny od osobistych doświadczeń? Ja podczas mojej dziesięcioletniej emigracji zawsze czułam się raczej obserwatorką i nie wrosłam z korzeniami w tamtejsze społeczeństwo. Gdybym miała talent pisarski, pewnie stworzyłabym podobne portrety "z natury" bo podobnych pierwowzorów nadal nie brakuje... Osobiście jednak ten typ osobowości wcale mnie nie kręci, więc nigdy nie myślałam o pozostaniu tam na stałe i nie wyobrażam sobie siebie w związku z jakąś mniej lub bardziej udaną kopią Fabrycego. Natomiast "Czerwone i czarne" budzi we mnie bardzo ambiwalentne odczucia, gdyż z jednej strony podziwiam kunszt autora w konstruowaniu sylwetek bohaterów ale z drugiej, Juliana wyjątkowo nie lubię (mam wrażenie że Stendhal chyba też go nie lubił). Mam wrażenie iż pan Beyle w ogóle niezbyt poważał przedstawicieli męskiego rodu, natomiast postaci kobiet tworzył z prawdziwą miłością. Ale w sumie obserwator i psycholog był z niego przedni, potrafił przelać to na papier i za to go uwielbiam. Pozdro!

      Usuń
    3. Pewnie coś w tym jest. przypomina mi się zaraz lektura Cudzoziemki, gdzie główna bohaterka jest osobą delikatnie mówiąc wkurzającą (ale to naprawdę delikatne określenie), a jest tak pięknie odmalowana przez Kuncewiczową, że mistrzostwo świata. Bardzo mi się podobało, może właśnie z powodu osobistych doświadczeń, które zetknęły mnie z osobą "nieco" do Róży podobną. Główna bohaterka do takiego stopnia irytowała niektórych czytelników, że wpływało to na ocenę książki. I czasami tak właśnie bywa. Tak mnie irytowała Pani Bovary, przez co i książkę oceniłam gorzej, tak mnie wkurzał podstarzały bohater Lolity, przez co książka do mnie nie przemówiła. Od czego to zależy? Trochę pewnie od doświadczeń, trochę od preferencji czytelniczych, a trochę może od przypadku, który sprawi, że kunszt budowania postaci przesłoni nam niechęć do bohatera. :)) Pozdrawiam także (od kilku dni pojawia mi się link do ciebie sugerujący nowy wpis, ale jak wchodzę wpisu nowego nie widać, to pewnie znowu techniczne chochliki.

      Usuń
  5. A mnie "Czerwone i czarne" bardzo przypadło do gustu. "Pustelnię parmeńską" mam dopiero w planach, a teraz - mimo Twoich zastrzeżeń - to już na pewno, skoro dusza mi się wzbogaci o mocny ton. :) Swoją drogą pięknie Boy napisał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy, bo będę mogła porównać wrażenia. Tak jak pisałam wyżej, jest to już trzecia książka, do której chyba chciałabym kiedyś po latach powrócić i sprawdzić, czy nadal nic nie zapika. Przyznam, że słabo znam Boya (czego się wstydzę ogromnie)- jest to kolejne nazwisko na mojej liście do "nadrobienia".

      Usuń
  6. Ja przeczytałam tylko " Czerwone i Czarne ", film również oglądałam, ale mnie nie zachwycił. A po twojej recenzji, chyba już nie przeczytam kolejnych książek Stendalla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałabym nikogo odwodzić od czytania i to klasyki, ale skoro do Ciebie także nie przemawia książka, to wypada sobie odpuścić

      Usuń
  7. Denerwująca książka. Wszystko w niej było denerwujące; bohater, jego perypetie, więzienie, nawet ptaszek.
    Ale przeczytałam do samiuśkiego końca:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czerwone i czarne też było denerwujące;)

      Mam taką teorię, że jak mam 'za dobrze', to sięgam po francuską klasykę (Sthendal się świetnie sprawdza). Tam bohaterowie są najbardziej irytujący. Na drugim miejscu w 'irytującym' rankingu jest W niewoli uczuć Maughama.

      Usuń
    2. Może Stendhal nie dla nas :( Przyznaję, że mnie też Fabrycy denerwował i jakoś nie potrafiłam mu współczuć. Generalnie Czerwone i czarne ma słabsze opinie (tak mi się z pobieżnego przejrzenia recenzji wydaje), więc skoro Pustynia nas nie przekonała to tym bardziej Czerwone i Czarne. W niewoli uczuć nie czytałam, ale skoro tak piszesz to raczej zapamiętam, aby nie zabierać się za czytanie :)

      Usuń
    3. W niewoli samo w sobie złe nie jest, ale głównego bohatera kopnęłabym w cztery litery, a główna bohaterka wraca jak zgaga.

      Usuń
  8. "Pustelnię.." czytałam wieki temu i pamiętam, że mi się podobała, choć nie pomnę niczego dokładnie, w sensie o czym to było ;-)
    "Cz. i cz." mam gdzieś w zbiorach, ale leży tak długo, iż wątpię czy się doczeka.
    Maugham irytujący? Mam w planach przetestować ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to z książkami bywa, że zapomina się fabułę, pamięta wrażenia; zwłaszcza, że tutaj fabuła była dość nudnawa (dla mnie). Ciekawa zatem jestem testu na Mauhamie (?) Nie wiem, czy dobrze odmieniam (kobieta, mężczyzna) Kiedy jeden chwali, drugi gani łatwiej zdecydować się, czy nam z książką po drodze, czy nie :)

      Usuń
    2. Opowiadania Maughama są wspaniałe, ale postacie z W niewoli uczuć są na prawdę irytujące.

      Usuń
    3. Maugham to mężczyzna, Wiliam bodajże mu na imię. Kupiłam kiedyś w antykwariacie to'W niewoli uczuć' bo mi się wydawało, że to coś ze słynnej klasyki, a mam też "Malowany welon" z wymianki książkowej. Póki co leżą odłogiem. Na pewno nie w tym roku będę je czytać.

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Takie powroty bywają ciekawe. Często odbieram potem książkę przez pryzmat sentymentu. Nie mówię, że to źle, ale czasem nie potrafię odżegnać się od pierwszych wzruszeń i wrażeń, ale bywa też tak, że kiedy jako młoda dziewczyna czytałam powieść zwracałam bardziej uwagę na wątki romansowe, wtedy dzisiaj, jeśli z powieści poza romansem nic więcej nie pozostało uśmiecham się i "śmieję" sama ze swojej naiwności. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. No właśnie z wiekiem zmienia się nam punkt widzenia, kiedy życie uczuciowe już raczej ustabilizowane, kiedy przybyło doświadczenia, a krąg zainteresowań się poszerzył co innego zwraca naszą uwagę. Ja bardzie patrzę na aspekt psychologiczny, filozoficzny, tło obyczajowe, historię (byle nie politykę- to jest jedna z niewielu rzeczy, których nie trawię). Pozdrawiam

      Usuń
  11. "Czerwone i czarne", " Pustelnia parmeńska" i wiele innych wydań Stendhala mam w bibliotece. Kilka razy je czytałam, no może tylko kartkowałam, ale lubię w taki sposób odświeżać tematy.
    Może powinnam się tego wstydzić, ale na kilkakrotne czytanie "od deski do deski" już raz przeczytanej książki szkoda mi czasu...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie widzę nic wstydliwego zarówno we wracaniu i czytaniu ponownie od deski do deski (sama tak robię), jak i ponownym wertowaniu książek, czytaniu fragmentów (słuchaniu)- też tak robię. To tak jak z wracaniem w pewne miejsca, wracam, aby zobaczyć coś nowego, ale i wejść znów w te same gościnne progi ulubionych katedr, galerii, parków, ogrodów.., aby zobaczyć to samo, ale na nowo Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Trafiłaś w sedno z tą niechęcią do bohaterów, czasem trudno ją przełamać (z Emmą Bovary też tak miałam). Przeczytałam pozostałe komentarze i sądzę, że mimo wszystko warto wracać do klasyki, którą się czytało we wczesnej młodości. Nie tylko można tam znaleźć rzeczy króre nam umknęły bo bardziej się zwracało uwagę na warstwę fabularną ale w pewnym sensie zadumać się nad zmianami jakich czas dokonał w nas samych... Chochlik działa, nawet zżarł "e" w poprzednim komentarzu, gdzie powinno być "postacie" a nie "postaci". Wysłałam Ci też liścik na e-mail. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem twój problem. Zaczyna mi szwankować internet, a słuzbowy bezprzewodowy, chodzi, jakby łaskę mi robił, że wogóle go mam. Wracać warto i warto czytać, jeśli tak się komuś złożyło, że nie przeczytał prześniej. Dopiero teraz dosrzegam, jak wiele książek przede mną. Na liścik odpowiem, napewno, jak ten intenet zacznie chodzić ciut lepiej, bo ciągle mi coś pożera, zawiesza, wylogowule.

      Usuń
  14. Byłam bardzo ciekawa Twoich wrażeń po lekturze Pustelni. Zasadniczo są podobne do moich. Miałam jednak wcześniej przyjemność obejrzeć film pod tym tytułem i zrobiony był fantastycznie - jest to ocena filmu sprzed ponad trzydziestu lat. I w tym czasie Pustelnią książką byłam zachwycona, nawet było mi żal, że jest taka krótka. A po jakichś dwudziestu latach sięgnęłam po nią ponownie - koszmar. Nieżyciowe sprawy dawno już nieaktualne, emocje bohaterów były dla mnie jak bijatyki dzieci w piaskownicy, nie dotarłam nawet do połowy, bo nie dało się czytać. Oznacza to, jak bardzo się zmieniamy wraz z otaczającym światem, nabytą wiedzą i oczekiwaniami od literatury. I zapewne chodzi też o taki błysk w oku i sercu: albo coś nas chwyci, albo nie - i jeszcze się to zmienia z wiekiem. Człowiek nie jest skonstruowany jak dobrze zaprogramowana maszyna, wciąż zadziwia sam siebie:)I dobrze:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ano właśnie, jak wiele razy pisałam, co do niektórych książek mam przekonanie, że są dobre, a mimo to mnie nużą, co do innych wiem, że to nie jest literatura najwyższych lotów, a jednak mnie uwiodą. Jak np pan Dan Brown, któremu uległam zupełnie czytając Anioły i demony, czy Kod da Vinci. I wcale nie byłam nastolatką. Ale książka trafiła w swój czas, Kod da Vinci czytałam na wycieczce w Hiszpanii, więc słońce, plaża, szumiące morzem rejsy stateczkiem, wycieczki do Barcelony, Monserat, Blanes- idealna lektura na wakacje, a potem ten cały atak na książkę obrońców katolicyzmu, którzy potraktowali fikcyjne pomysły literata, jak naukowe odkrycia i uderzyli w ton obrońców wiary. A jak wiadomo (dlaczego kk do dziś nie zrozumiał od ponad 2000 lat, że im bardziej atakuje książkę, czy film tym lepszą robi mu reklamę i nawet coś miernego zyska publikę i czytelnika). Tak z A i D trafiłam w okres włoskich podróży i fascynacji Rafaelem, Berninim, rodziną Chigi. Być może na tej samej/ tylko przeciwnej szali znalazła się Pustelnia. Moim zdaniem Sukienka w kropki ma rację, że ona doskonale oddaje włoski charakter, temperament i psychikę, ale jak jak niektórzy irytujący bohaterzy sprawiają, że książkę cenię wysoko (Cudzoziemka), tak w tym przypadku to nie zadziałało.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).