Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 7 lutego 2013

Autorytet nauczyciela (?)

W związku z pewną nieprzyjemną historią, jaka była niedawno moim udziałem przypomniało mi się pewne zdarzenie, które lata temu bardzo mnie wzburzyło. I chociaż minęło już sporo czasu moja ocena tego wydarzenia nie uległa zmianie.

Pierwsza klasa ogólniaka. Jedna z pierwszych lekcji języka polskiego. Polonistka zadaje pytanie uczniowi. Ten go nie usłyszał, ma spory ubytek słuchu i zwracając się do niego trzeba mówić nieco głośniej. Nie usłyszawszy pytania, nie udzielił odpowiedzi. Próbował się tłumaczyć, ale robił to dość nieporadnie (trochę to krępujące publiczne opowiadanie o ułomności zwłaszcza, jeśli napotyka się na mur niewiary). Nauczycielka uznając wyjaśnienia za próbę oszustwa stawia ocenę niedostateczną. Cała klasa próbuje sprawę wyjaśnić, potwierdzamy, iż kolega zna odpowiedz, a jedynie nie usłyszał pytania. Polonistka nie chce słuchać, kiwa głową i twierdzi, iż na następnej lekcji uczeń będzie mógł poprawić ocenę. I rzeczywiście na kolejnej lekcji otrzymuje on piątkę, sprawa się wyjaśnia, ale dwójka pozostaje nadal w dzienniku. Na nic tłumaczenia. Nauczycielka uwierzyła w końcu w ułomność kolegi, ale niesprawiedliwie postawionej oceny nie anulowała.
Nie mogłam tego zrozumieć wówczas, nie potrafię tego zrozumieć i dzisiaj.
Nie wiem, czy tylko mnie się wydaje, że pozbawienie prawa do „obrony”, nieumiejętność przyznania się do błędu, autorytaryzm zamiast budować autorytet pozbawiają go. A może się mylę? Może właśnie nauczycielka (a przecież nie chodzi tu o konkretną profesję) postąpiła właściwie. Może autorytet buduje się z pozycji siły i należy pokazać, kto tu rządzi.
Tu przypomina mi się jeden z moich ulubionych filmowych cytatów „Dopóki z Tobą dyskutują, dopóki się z tobą ścierają  jest dobrze, z chwilą, kiedy zaczną ci przyklaskiwać miej się na baczności”.                                                                 
                                                                                źródło zdjęcia
 


 

19 komentarzy:

  1. Niepopularny pogląd, oj, niepopularny. Rację (i autorytet) ma ten, kto głośniej krzyczy i lepiej zastrasza otoczenie, jeszcze tego nie zauważyłaś?
    Na szczęście moje życie i praktyka zawodowa pokazują coś zupełnie innego. A chwila, w której zapomnę o tym wszystkim w co teraz wierzę i co staram się robić w życiu, będzie chwilą w której zacznę się wstydzić samej siebie.
    (na marginesie: bardzo stylowa piżamka:PPP)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to nazywam- móc spojrzeć sobie w twarz w lustrze bez wstrętu (choć z wiekiem jest to coraz trudniejsze, ale to zupełnie inne historia). Co do piżamki, w pierwszej chwili pomyślałam, że masz podgląd :)

      Usuń
  2. Oczywiście znamy odpowiedź na Twoje pytania Gosiu..... Na prawdziwy autorytet trzeba sobie ciężko zapracować.... Dlatego nigdy nie szanowałam przytoczonej wyżej polonistki.... Nie była dla mnie ŻADNYM autorytetem, a tylko osobą z dużą wiedzą o literaturze.... I do tej pory wchodzi we mnie demon, gdy widzę przejawy autorytaryzmu, przed którym wtedy nie bardzo mogliśmy się bronić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy nie umieliśmy się bronić, a co gorsza spotkanie z naszą polonistką w wielu z nas pozostawiło trwały ślad. Ty pewnie z racji zawodu potrafisz to teraz wytłumaczyć. Podczas kolejnego pobytu w kraju zapraszam się na twoją kozetkę. Czasami zastanawiam się, czy te "fantastyczne" lekcje polskiego nie miały związki z moją niską samoocenę.

      Usuń
    2. ....na pewno miały Gosiu.... i chyba pokozetkujemy razem.... może już czas pozbyć sie tego balastu....

      Usuń
    3. .... dla mnie to wszystko jest tak naprawdę kwestią człowieczeństwa, bardziej niż jakichś wydumanych autorytetów.... I studentom mówię wprost, że nie znam odpowiedzi na wiele pytań, z którymi będziemy się borykać w trakcie semestru (jak i w życiu)....Bo najczęściej nie chodzi w zasadzie o jedną autorytatywną (czyli pewną) odpowiedź, ale o znalezienie swojej własnej drogi.....
      Gosiu.... mam nadzieję, że tym razem (w Grudniu?) uda nam się pogadać.....

      Usuń
    4. Też mam taką nadzieję, choć planuję świąteczny wypad, ale myślę, że to nie będzie przeszkodą, bo zostaniesz kilka dni po świętach. Zarówno wpis jak kwestia autorytetu znalazły się tu zamiast - opisu tego, co spotkało mnie kilka dni temu, kiedy poczułam się jak wówczas nasz kolega. :) Na szczęście dzisiaj jestem już dużą dziewczynką, choć nie powiem, że nie zabolało :( Pozdrawiam i pędzę na kawkę

      Usuń
  3. Oczywiście, że masz rację. Ktoś, kto nie umie przyznać się do błędu, nie może być autorytetem. Dokładnie to samo działa przecież w relacjach rodzice - dzieci. Może na początku działa, ale gdy tylko dziecko się zorientuje, że rodzic nie jest nieomylny, a nie chce się do tego przyznać, ma przechlapane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz i każdy to może sobie przełożyć na własne relacje z otoczeniem. Nauczyciel był oczywiście jedynie przykładem, coby nie pisać wprost o co chodzi. :) To działa w relacjach z rodzicami, dziećmi, w szkole, pracy, urzędzie, w rządzie ....
      To jest oczywista oczywistość, truizm, tyle, że ci którzy mają jaką namiastkę władzy nad innymi zdaje się zbyt często o tym zapominają.

      Usuń
    2. I to jest bardzo smutne, choć bardziej dla nich samych niż dla otoczenia chyba. To oni muszą sobie wciąż coś udowadniać.

      Usuń
  4. Ja może z pozycji nauczycielki się wypowiem;)

    Z racji prawie 25 lat w zawodzie uważam, że nauczyciel nie jest bogiem a zwyczajnym człowiekiem i jako taki jest omylny. Nie raz i nie dwa razy zdarzyło mi się przeprosić ucznia... Zdarzyło mi się również przyznać, że czegoś nie wiem - nie jestem przecież encyklopedią. Aczkolwiek nie jestem aniołem, zdarzają mi się gorsze dni czy zwyczajnie "nerwy puszczają" i wtedy zupełnie nie nadaję się do dyskusji. I tu wychodzi z moich gimnazjalistów wielka życiowa mądrość - odpuszczają i podejmują dyskusję jak mi przejdzie;)

    A ponieważ do dziś mam bardzo dobre kontakty ze zdecydowaną większością moich byłych i obecnych uczniów to chyba takie postępowanie ma rację bytu.

    Uczeń też człowiek i wymaga szacunku - traktuj innych tak, jak chcesz aby traktowano ciebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo cenię sobie osoby, które potrafią przyznać się do błedu, albo do tego, że czegoś nie wiedzą, mój szacunek wtedy rośnie. Najgorsze co może być, to przerzucanie swoich błędó i swojej niewiedzy na innych. Typowa odzywka mojej koleżanki, kiedy nie zna odpowiedzi na zadane pytanie brzmi- to ty tego nie wiesz??? poczytaj sobie!!!. Nikt z nas nie jest idealny, każdy błądzi, każdemu zdarzają się gorsze dni, tylko źle o nas świadczy, kiedy swoim poczuciem winy, czy błędem obarczamy innych. A wiadomo, że jak się chce uderzyć- kij zawsze się znajdzie. A Twoim uczniom zazdroszczę takiej nauczycielki, nawet, jeśli czasem ma gorsze dni. Zawsze zadziwiają mnie osoby, którym przyjemność sprawia doprowadzenie kogoś do płaczu. Pomijam osoby histeryczne, które płaczą, bo wciąż im się wydaje, że cały świat się na nie uwziął.

      Usuń
  5. Przyznac sie do popelnionego bledu potrafia tylko ci z gornej polki...
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda ogromna, że jest ich tak mało, zwłaszcza tych, dla których ścieżka kariery poprzedza ścieżkę przyzwotości.

      Usuń
  6. Niestety takich "autorytetów" jest chyba wiecej niż tych prawdziwych...Podzielam zdanie Twoje i osób które tu zmiesciły swoje komentarze że nie tedy droga. Byłoby świetnie gdybyśmy nie popełniali błędów ale przyznanie się do tego oczyszcza atmosferę a pójście w zaparte zagęszcza. W wypadku nauczyciela jest to dużo większy problem gdyż stanowi negatywny wzorzec dla uczniów. Dorosły p[otafi to sobie jakoś wytłumaczyć ale dzieci czy młodzież pamiętaja to długo i boleśnie jak widać. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popełnianie błędów jest niezwykle ludzkie, kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem... Tyle, że najtrudniej dostrzec te błędy u siebie. Mam nadzieję, że sama je dostrzegam. :) ale jak mówią nadzieja nie jest matką mądrych.

      Usuń
  7. Ja w tym całym incydencie widzę drugą stronę medalu. Skoro to była klasa rozpoczynająca naukę w ogólniaku, to dyrekcja od rodziców uzyskała informacje o specyficznych potrzebach tego ucznia i jej obowiązkiem było poinformowanie nauczycieli na radzie organizacyjnej rok szkolny o uczniach (podając nazwiska i klasę) wymagających indywidualnego podejścia. Widocznie tego nie zrobiła i ta nauczycielka o tym nie wiedziała. Być może potem konsultowała się w tej sprawie z dyrekcją. Jednak na drugiej lekcji powinna poinformować ucznia o przyczynach nieporozumienia i ustalić zasady wzajemnych kontaktów oraz stworzyć przyjazne więzy z uczniem. Skoro nie może anulować oceny (w niektórych szkołach nie wolno kreślić ani korektorować w dokumencie szkolnym, powinna powiedzieć ucznia, że tego błędu nie będzie brała pod uwagę przy wystawianiu ocen. Tak to widzę jako osoba postronna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, że popełniony został błąd zaniechania (nie ma co do tego żadnych wątpliwości). Nauczycielka miała prawo do nieufności (choć osobiście wyznaję zasadę, że lepiej kilka razy zostać "oszukanym", niż raz posądzić niewinnego o nieuczciwość, bo to pozostawia ślad na psychice. To tak jak podejrzewający chorego o symulowanie pracodawca. Pewnie zdarzają się takie przypadki bardzo często, ale postaw się w skórę kogoś, kto kilka tygodni walczy z chorobą, a potem słyszy wymówki i podejrzenia), Wydaje mi się, że nauczycielka (osoba, która ma władzę) zachowałaby twarz wyjaśniając sprawę, jeśli i ona popełniła błąd w ocenie to wystarczyło tylko trochę cywilnej odwagi, aby to przyznać i całą rzecz potraktować jako nieporozumienie. Nawiasem mówiąc nie wiem, czy w tamtych czasach (ok. trzydziestu lat temu) zbierało się informację od rodziców o indywidualnych wymaganiach wobec uczniów (nie znano jeszcze pewnych jednostek chorobowych i nie mam tu na myśli niedosłuch :) a raczej te wszystkie dysgrafie, ....). I ja także staram się zawsze patrzeć na sprawę z rożnych punktów widzenia i chętniej bronię, niż oskarżam. Co do anulowania oceny nie było z tym najmniejszego problemu, nauczyciel nie raz pomyliwszy się skreślał ocenę i stawiał parafkę. Pozdrawiam. I cenię inny punkt widzenia.

      Usuń
    2. No tak, czyli widać, jak czasy się zmieniły na korzyść ucznia, ale i nauczyciela. Uczeń, mam nadzieję, przestał być przedmiotem a podmiotem nauczania.
      A takie wspomnienia bolą.
      Pozdrawiam

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).