Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 7 maja 2013

Paryski ekspres Georges Simenon


Wydawnictwo W.A.B, rok 2011, stron 210
Zmęczona lekturą Guntera Grassa Portretu z bębenkiem i ślimakiem pióra Światłowskiego (książka jest tak nadziana cytatami uczonych głów, tyle w niej słów niezrozumiałych, że przeczytanie tych zaledwie dwustu stron zajmie mi nieco więcej czasu niż zaplanowane dwa popołudnia) sięgnęłam po Paryski ekspres i zanim zdążyłam zamieścić informację, że czytam - lekturę skończyłam. Pomysł przeczytania książki to wynik odwiedzin na blogu Książki z mojej półki, no i oczywiście paryski odnośnik w tytule. Spodziewałam się rzeczy lekkiej, łatwej i przyjemnej, takiej dla odprężenia, i choć książka Simenona nie do końca wpisuje się w tę definicję, to jej lektura była przyjemnością. Jest to powieść psychologiczno-obyczajowa, którą trudno nazwać kryminałem, aczkolwiek zbrodnia zdarza się już niemal na samym początku, tyle, że w przeciwieństwie do innych kryminałów jesteśmy jej świadkami i znamy zarówno sprawcę, jak i motywy.

To, co napiszę dalej nie zepsuje przyjemności z lektury, gdyż cały urok książki leży nie w fabule, ale w niuansach, w portrecie psychologicznym bohatera, a także w umiejętności oddania klimatu miejsc, w których akcja się toczy.

Kees Popinga czterdziestoletni, przykładny obywatel, wzorowy mąż, ojciec i pracownik, dobrze sytuowany właściciel willi w prestiżowej dzielnicy holenderskiego miasteczka, znający cztery języki i mający patent kapitana żeglugi wielkiej, niepijący i nieodwiedzający miejsc o podejrzanej reputacji pewnego dnia przez przypadek zauważa swojego przełożonego w knajpie. Rozpoczynają rozmawiać i kiedy bohater dowiaduje się o malwersacjach i oszustwach oraz rychłym bankructwie firmy, a także o planowanym sfingowanym samobójstwie szefa, coś w nim pęka. Dość już ma rutyny dnia codziennego, dość przykładności. Postanawia odtąd zacząć żyć bez strachu. Wolność, którą uosabiają pędzące koła przejeżdżających nieopodal  domu pociągów nie na darmo wzywała go latami. Jego śmiertelnie nudna egzystencja otrzymuje szansę na zmianę. Pytanie, jak tę szansę Popinga wykorzysta.

Jedzie do Amsterdamu odwiedzić kochankę szefa, on, który dotąd nawet nie spojrzał na "taką" kobietę. W odpowiedzi na skwitowane śmiechem zaloty nieco zbyt mocno zaciska pasek na jej szyi. Popełniwszy zbrodnię, (z czego początkowo nie zdaje sobie sprawy) wyjeżdża do Paryża. Tam poznaje kulisy życia na peryferiach; w małych barach, podrzędnych hotelikach, ciemnych zakamarkach ulic, przy bladym świetle gazowych latarń. Zmuszony ukrywać się przed policją nawiązuje krótką znajomość z szajką złodziei samochodów. Cała akcja powieści skupia się na grze prowadzonej pomiędzy Popingą, a prasą oraz pomiędzy Popingą a komisarzem policji prowadzącym dochodzenie. Stając się wreszcie wolnym od lęków i obaw stara się wykreować w prasie wizerunek przestępcy, o którym  się mówi z sympatią.
Książka stanowi studium psychologiczne człowieka, który przez szesnaście lat dusił się w nudzie i rutynie dnia codziennego, który nie miał odwagi żyć własnym życiem. Niestety droga, którą bohater wybiera okazuje się ślepą uliczką. Pierwszoosobowa narracja pozwala nam poznać myśli i argumentację bohatera. Zmiany, jakie wystąpiły w psychice Popingi narastały latami; stłamszony, zrezygnowany, zamknięty w ramach pracy niedającej satysfakcji, domu niedającego odpoczynku i rodziny niedającej zadowolenia bohater podążył drogą, która prowadzi w jedyne właściwe dlań miejsce. A mimo to bohater, choć irytuje, choć jego czyny są naganne wzbudza nić sympatii i zainteresowania. Cała historia budzi też może niezbyt głęboką, a jednak, refleksję, czy nie wsiąść do pociągu; bez bagażu przeszłości i choć na chwilę wyrwać się z monotonii dnia codziennego. Nie wiem, jak wy, ale ja czasami miałabym ochotę. Ale tylko czasami.

Jarosław Iwaszkiewicz mawiał, iż zachwycała go w powieściach Simenona „umiejętność stworzenia atmosfery; atmosfery deszczu w Paryżu, czy nastroju w małym miasteczku na północy lub na południu Francji, czy życia na barkach prześlizgujących się kanałami francuskimi”.

Książkę czyta się ją szybko, na co wpływa także prostota języka. Idealne odprężenie na jedno popołudnie. 
Moja ocena 4,5/6

18 komentarzy:

  1. Bardzo lubię takie pozycje, które składają się z niuansów psychologicznych, budują atmosferę (tak, masz rację, czasami zdradzenie fabuły wcale nie psuje przyjemności z czytania), są dobrze napisane, nawet gdy trudno jest odnieść się pozytywnie (irytacja, choć cień życzliwości widzę też jest) do głównego bohatera. W ogóle bardzo mi się podoba ta seria W.A.B.u. A z Grossem to mnie zaintrygowałaś - jakoś tak lubię takie wyzwania czytelnicze ;) nie znam więc notuję oba tytuły :D Ale mam postanowienie - na razie zbieram tytuły, do końca maja jednak nie będę nic kupować i jeśli wytrzymam to w nagrodę kupę sobie od razu co najmniej z 10 z listy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ byk mi wyszedł, chodziło oczywiście o Grassa ;)

      Usuń
  2. No tak- zapomniałam podać wydawnictwo, ponieważ nie jestem recenzentem z prawdziwego zdarzenia i nie współpracuję z żadnym wydawnictwem często zapominam, że może to być istotne dla niektórych czytelników. A książka rzeczywiście ładnie wydana, twarda okładka, szyte strony, estetycznie i nawet okładka adekwatna do treści bez nowomodnych pomysłów uwspółcześniania. Co do Grassa - wzięłam to za literówkę. Zdarza mi się nagminnie, niestety nie tylko literówka. Ja także notuję tytuły, niektóre mam w głowie, inne na liście. Niestety co do folgowania nie wytrzymuję abstynencji w zakupach książkowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja podaję wydawnictwa tylko gwoli ścisłości (nawyk po studiach filologicznych) i tak samo jak Ty nie współpracuję z wydawnictwami :) I wiesz, nie tylko chodziło o ładne wydanie, tylko, że w tej serii są naprawdę dobre, ambitniejsze nieco pozycje, które warto przeczytać (u mnie na półce czeka na przykład "Ptaszyna").
      Literówkę zaś wytknęłam sobie, nie Tobie :D zabawnie w sumie wyszło. Bo jak szybko piszę to i częściej strzelam literówki :)

      Usuń
    2. A z wstrzemięźliwością do zakupów książkowych.. To też nie wiem czy dam radę wytrzymać. Bo tak sobie obiecuję bardzo często i mój rekord to tydzień bez kupowania książki..;/

      Usuń
  3. Wiem, że pisałaś o sobie, a przy okazji ja zauważyłam swoją :)- literówkę. Oby to tylko literówka, generalnie jestem duża za szybka dla komputera, co sprawia, że się czasami muszę rumienić też z innych powodów. Ale, że zawsze umiejętność przyznania się do błędu uważałam za większą odwagę niż chowanie głowy w piasek to jest, jak jest.
    Co do wydawanych pozycji przez konkretne wydawnictwa to nie mam takiego rozeznania, jak większość czytających. Choć zawsze czytałam niemało, to najczęściej z zasobów bibliotecznych, a zakupoholizm książkowy dopadł mnie jakieś trzy lata temu, pierwszą bibliotekę z prawdziwego zdarzenia zakupiłam całkiem niedawno. Jeszcze parę miesięcy temu książki walały się po całym mieszkaniu. Niestety nadal się walają, tylko teraz walają się w jakimś porządku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego nie usuwam komentarzy, tylko piszę następne - o wpadce ;) również staram się nie chować głowy w piasek ;)
      Przyznam Ci się (mam nadzieję, że mój szef tu nie zajrzy), że gdyby nie moja praca, w której mam dużo wolnego czasu to i moje rozeznanie nie byłoby wcale jakieś większe. Ale mam tego czasu w nadmiarze, toteż siedzę na stronie Lubimyczytac.pl i namiętnie wymieniam się książkami, przeglądam strony ulubionych wydawnictw, antykwariatów (kupowanie starych wydań, szczególnie popełnionych przez wydawnictwo "Czytelnik" to jedno z moich stałych zainteresowań ;) ) A o bibliotece marzyłam od 6 roku życia! Marzenie spełniłam trzy lata temu i też dopiero od jakiegoś czasu mam porządek w księgozbiorze ;)

      Usuń
    2. Życzę Ci zatem, aby szef tu nie zajrzał. W mojej pracy nie ma czasu na buszowanie po internecie, a nawet gdyby było i komuś wpadł taki pomysł do głowy pojawił się komunikat na "internetowej tablicy ogłoszeń firmy", w którym groziło się paluszkiem ponieważ kula szpiegula wykryła, że ktoś gdzieś tam coś skomentował... :)Dlatego, jeśli piszę w godzinach pracy to oznacza, że jestem na zwolnieniu. Dobra, ale dość tej prywaty, bo choć mój szef tu nie zagląda to zagląda parę osób z firmy.

      Usuń
  4. Takie książki się świetnie czyta, gdyż się przy nich autentycznie wypoczywa. Jakoś Simeona nie czytywałam dawniej,gdyż nie czytywałam kryminałów, może i szkoda.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też kojarzył się wyłącznie z kryminałami, które ostatnio traktuję po macoszemu, bo trochę przeholowałam lata temu z Agatą

      Usuń
  5. Ja właśnie czytam "Cmentarz w Pradze" ale bez szczególnego zapału bo zmęczenie mi się daje we znaki i kończy się na kilku stronach do poduszki...

    OdpowiedzUsuń
  6. To lepiej sobie odpuść i się wyśpij porządnie, a wrócisz, kiedy będziesz wypoczęta. Ja tak zaczynałam słuchać Podróży do Włoch Iwaszkiewicza i zasypiałam, a dziś słucham z dużą przyjemnością, kiedym wypoczęta i umysł rześki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdzieś pół roku temu kupiłam tego Simenona w pakiecie jeszcze z "Wdową Couderc" i od tego czasu leżakuje u mnie na półce:) Sięgnę na pewno, bo Simenona znam tylko z kryminalnej strony, a ta psychologiczno-obyczajowa mnie intryguje. Jakiś czas temu Ania (Czytanki Anki) też pisała pozytywnie o tym rodzaju jego książek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przedmówca bardzo poleca wdowę, więc jestem także ciekawa. Do Ani zajrzę, bo lubię jej wpisy, choć rzadko trafiam na książkę, którą bym czytała (ach ta rozbieżność gustów, zainteresowań), natomiast bardzo lubię wpisy teatralne, a najbardziej mnie zaskakuje, jak wypatrzy coś w trójmieście i poleca i wychodzi na to, że chwalę cudze - nie znam swojego. Muszę obejrzeć choć jedno przedstawienie to zobaczę jak to u nas z gustami

      Usuń
  8. Kolejna fantastyczna prezentacja i kolejna książka na mojej liście:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja ci się pochwalę, że dziś kupiłam rower :))) i mam zamiar jeździć

      Usuń
    2. Właśnie przeglądam Karafkę La fontaine'a i jest tam o Simenonie. Raz, że to taki francuszki Kraszewski, tyle, że jak się dorobił, to zatrudnił 20 murzynów (no niech będzie, że riserczerów).

      Usuń
  9. Z przedmowy do książki wynika, iż rzeczywiście sporo spłodził, na powstanie jednej powieści o Maigrecie potrzebował od 4 do 5 dni, a zanim zabrał się za pisanie porządkował wszystkie sprawy rodzinne i biznesowe, rodzinę poddawał badaniom, aby nic nie odrywało go od pracy. Z jednej strony można podziwiać, a z drugiej trochę przeraża to metodyczne podejście, a gdzie wena, natchnienie? Zostaje tylko krew, pot i łzy :(

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).