Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 3 grudnia 2013

Martwa natura z wędzidłem Zbigniew Herbert, czyli piękno zwykłych przedmiotów



I znowu nie po kolei, najpierw przeczytałam część II cyklu, czyli Barbarzyńcę w ogrodzie, potem Martwą naturę z wędzidłem – część III, a Labirynt nad morzem dopiero ku mnie zmierza. W moim prywatnym rankingu dzieł Herbertowskich na pierwszym miejscu znalazł się Mistrz z Delf.

Tym, co najbardziej cenię w literaturze jest połączenie prostoty przekazu, talentu twórcy z elementem uczuciowym. Lubię, jak czytanie nie tylko wzbogaca mnie w zasób wiedzy, ale też porusza emocjonalnie, a także kiedy książka jest odbiciem stanu duszy nie tylko piszącego, ale i po trochę odbiciem stanu mojej duszy, bowiem lubię się w niej przejrzeć, jak w zwierciadle.

Martwa natura z wędzidłem dała mi tę możliwość. Bohaterem tej książki jest Holandia i jej mieszkańcy w złotym okresie; z krajobrazem, sztuką, przywarami i charakterem zamieszkujących ją ludzi. Holandia to królestwo rzeczy; twardo stąpający po ziemi jej obywatele nie ulegali wielkim uniesieniom, patriotycznym zrywom, duchowym rozterkom, skupiali się na tu i teraz, a dla potwierdzenia swej realności otaczali się przedmiotami, a jakby im tego było mało życzyli sobie, aby przedmioty te utrwalać na płótnie. Stąd mnogość obrazów o tematyce tak prozaicznej jak patery z owocami, stoły pełne mięsiwa, wazony z kwiatami, krowy na łące, leśne pejzaże. Żadnych niedopowiedzeń, żadnej symboliki, wszystko wprost, wierne odbicie rzeczywistości. W Holandii obrazy były wszędzie.

Dzieła sztuki znajdowały się nie tylko w domach bogatych mieszczan, ale również w przeróżnych sklepach, lokalach, ba nawet w rzemieślniczych warsztatach, a także na ulicach i placach.[…] (Pewien podróżnik) widział na dorocznym jarmarku w Rotterdamie ogromną ilość obrazów. A przecież w innych krajach były to przedmioty zbytku, na jakie mogli sobie pozwolić tylko ludzie zamożni. […] Malarstwo w Holandii było wszechobecne. Wydaje się, że artyści starali się powiększyć widzialny świat swojej małej ojczyzny, pomnożyć rzeczywistość przez tysiące, dziesiątki tysięcy płócien, na których utrwalano wybrzeża morskie, rozlewiska, wydmy, kanały, rozległe horyzonty i widoki miast.

Herbert podziwia zdolności holenderskich artystów. Pisze o ich obrazach, iż „osoby, rzeczy, krajobrazy wydają się, jak żywe, nie tylko łudząco podobne, ależ tożsame z modelem. Ręka wyciąga się instynktownie, pragnąc wyzwolić z ram uśpione egzystencje. Dawni mistrzowie apelowali nie tylko do oka - ale budzili inne zmysły- smak, węch, dotyk, słuch nawet. Więc obcując z ich dziełami, odczuwamy najzupełniej fizycznie-kwaśny smak żelaza, zimną gładkość szkła, łaskotanie brzoskwini i welurów, łagodne ciepło glinianych dzbanów, suche oczy proroków, bukiet starych ksiąg, powiew nadciągającej burzy”. Kiedy to czytam nie wiem, czy to zaleta mistrzów palety, czy może Herberta, że mam przed oczami, że widzę i czuję opisywane przedmioty. Trzeba nie lada talentu i wrażliwości, aby pisząc o obrazach pisać tak namacalnie, tak malarsko, że nawet nie widząc dzieła można je zobaczyć, dotknąć ich struktury, poczuć zapach znajdujących się tam owoców czy kwiatów. I myślę, że to harmonijne połączenie obu tych umiejętności sprawia, że zwykłe przedmioty nabierają nowego blasku. Przedmioty namalowane i opisane potwierdzają istnienie tych, którym służyły. Zupełnie, jakby poprzez rzeczy utrwalona została ludzka egzystencja. Krótkie rozdziały poświęcone trzem mniej znanym malarzom (Van Goyen, Terborch, Torrentius) przedstawiają ich dzieła poprzez biografie, a te opisane są tak ciekawie, iż czytelnik zagłębia się w życie człowieka sprzed pięciu wieków niczym w opowieść o życiu kogoś bliskiego nie mogąc doczekać się końca lektury. Te życiorysy to mini scenariusze filmowe. Najciekawiej prezentuje się Torrentius (nazwany „Orfeuszem martwej natury” malarz, którego Martwa natura z wędzidłem posłużyła za tytuł książki); otoczony aurą tajemniczości i skandalu, urodziwy elegant i birbant, korzystał z życia garściami, w towarzystwie wesołej kompanii urządzał huczne i często nieobyczajne uczty, igrał z ogniem prowadząc niebezpieczne dysputy na tematy filozoficzno-religijne. Prawdopodobnie należał do różokrzyżowców. Niestety miał pecha, albo też padał ofiarą spisku, gdyż został oskarżony o bezbożność i naruszanie norm obyczajowych a także oddawanie się nielegalnym praktykom, co w do gruntu tolerancyjnej Holandii było nie do pojęcia. Po najbardziej mrocznym i dziwacznym postępowaniu sądowym, użyciu środków przymusu fizycznego (na które jakimś cudem był odporny) został skazany na dwadzieścia lat więzienia. Nie pomogła nawet interwencja namiestnika Holandii. Malarz został zwolniony dopiero dzięki wstawiennictwu króla Anglii Karola I, zwolniony pod warunkiem opłacenia kosztów procesu, natychmiastowego opuszczenia kraju i zapewnienia, iż nigdy nie wróci do Holandii. Malarz wyjeżdża do Anglii i po dwunastu latach ….. wraca do Holandii, gdzie zostaje poddany kolejnemu procesowi i torturom. Złamany umiera dwa lata po powrocie.
Zachwyca umiejętność opisywania w sposób arcyciekawy tematów, który nie wydają się być pasjonującymi. Gdyby ktoś mi powiedział, że będę czytać i to czytać z zainteresowaniem rozdziały poświęcone warunkom naturalnym Holandii, historii, handlowi obrazami (źródłom utrzymania malarzy), czy szaleństwu, w jakie popadli ci tak rozsądni i rzeczowi ludzie, czyli tulipanomanii (holenderskiej grze hazardowej, w której stawką były z jednej strony cebulki nowych odmian kwiatów a z drugiej fortuna, powodzenie lub bankructwo) - nie uwierzyłabym.

To dzięki tej wiedzy, dzięki zrozumieniu świata, w jakim funkcjonowali mieszkańcy Holandii można zrozumieć ich stosunek do sztuki.

„[Wolność] była dla Holendrów czymś prostym, jak oddychanie, patrzenie, dotykanie przedmiotów. Nie trzeba jej było definiować ani upiększać. Dlatego w ich sztuce nie ma podziału na to, co wielkie i małe, ważne i nieistotne, podniosłe i pospolite.”


I tak, jak dla malarza ważne jest każde odwzorowanie rzeczywistości, tak dla Herberta ważne jest wszystko, czy to jednostkowy los entomologa, lichwiarza czy kupca bławatnego czy historia bitwy pod Lejdą. Wszystko ma takie samo znaczenie, bo wszystko świadczy o otaczającym jego bohaterów - świecie.

Dla przykładu o Martwej natrze z wędzidłem pisze Herbert:

… ma formę koła lekko spłaszczonego na „biegunach” i sprawia wrażenie nieznacznie wklęsłego zwierciadła. Za sprawą lustra przedmioty nabierają spotęgowanej, nabrzmiałej realności. Wyrwane z otoczenia, które mąci ich spokój, wiodą życie majestatyczne i samowolne. Nasze codzienne, praktyczne oko zamazuje kontury, dostrzega tylko mętne, splątane smugi światła. Malarstwo zaprasza do kontemplacji rzeczy wzgardzonych, jednostkowych, odbiera im banalną przypadkowość- i oto zwykły kielich znaczy więcej niż znaczy, jakby był suma wszystkich kielichów- esencją gatunku.

Poza kilkoma krótkimi formami zbiór zawiera dziesięć szkiców zwanych apokryfami. I choć każda z tych krótkich form jest równie ciekawa mnie spodobały się najbardziej Epilog i List.

W Epilogu Herbert przedstawia historię życia pewnego kupca bławatnego, sześćdziesiąt lat mieści się na kilku stronach. A sposób opisu, celny wybór właściwych fragmentów biografii, parę słów, którymi umiejętnie podkreśla cechy charakteru bohatera, sprawiają, że ten żyjący kilka wieków wcześniej obcy nam człowiek staje się kimś bliskim, zagłębiamy się w jego dzieje z oczekiwaniem na puentę, w przekonaniu, że przecież wszystko dzieje się w jakimś celu, że zaraz nastąpi spektakularny finał, zaskoczenie, tymczasem nie dzieje się nic, życie toczy się zgodnie ze zwykłą koleją dziejów, aż wypełni się do końca i aż „zasłonią wszystkie lustra w domu i odwrócą wszystkie obrazy do ścian, aby wizerunek dziewczyny czytającej list, okrętów na pełnym morzu, wieśniaków tańczących pod wysokim dębem nie zatrzymywał w drodze tego, który wędruje ku światom niewyobrażalnym.”  List przedstawia znaleziony w początku ubiegłego wieku pod okładką książki list, którego autorstwo przypisuje się Vermeerowi. Nie ma ostatecznych dowodów, nie można wykluczyć fałszerstwa, jednak poszlaki są bardzo przekonywujące. Jest to list malarza do przyjaciela, naukowca napisany pod wpływem dyskusji, jaką odbyli krótko wcześniej dotyczącej wyższości nauki nad sztuką.

„Pojąłem, co chciałeś (…) wyrazić, że my artyści utrwalamy pozory, życie cieni, kłamliwą powierzchnię świata, a nie mamy odwagi dotrzeć do istoty rzeczy. Jesteśmy by tak rzec, rzemieślnikami pracującymi w materii złudy, gdy Ty i Tobie podobni- jesteście mistrzami prawdy”

Po krócej opowiastce o chińskim cesarzu, który zabronił uprawiania sztuki, jako dziedziny bezużytecznej i nikomu niepotrzebnej, a wręcz szkodliwej oraz przedkładał naukę nad inne dziedziny życia, a starzejąc się zapragnął zostać unieśmiertelniony dzięki odkryciom naukowym, czego nie zdołali mu zapewnić hojnie wspomagani dotacjami naukowcy autor listu (Vermeer?) puentuje;

(...) obawiam się, że Ty i Tobie podobni wyruszacie na niebezpieczną wyprawę, która przynieść może ludzkości nie tylko korzyści, ale także wielkie niedające się naprawić szkody. Czy nie zauważyłeś, że im bardziej środki, narzędzia obserwacji doskonalą się, tym bardziej cele stają się odległe i nieuchwytne. Z każdym nowym odkryciem otwiera się nowa otchłań. Jesteśmy coraz bardziej samotni w tajemniczej pustce wszechświata. (….) Zarzucasz mi zapewne, że nasza sztuka nie rozwiązuje żadnej zagadki przyrody. Naszym zadaniem nie jest rozwiązywanie zagadek, ale uświadomienie ich sobie, pochylenie głowy przed nimi, a także przygotowanie oczu na nieustający zachwyt i zdziwienie. Jeśli jednak koniecznie zależy Tobie na wynalazkach, to powiem, że jestem dumny z tego, iż udało mi się zestawić pewien szczególnie intensywny rodzaj kobaltu ze świetlistą , cytrynową żółcią, jak również zanotować refleks światła, które pada przez grube szkło na szarą ścianę (…). Jeśli dobrze rozumiem moje zadanie, polega ono na godzeniu człowieka z otaczającą rzeczywistością, dlatego ja i moi cechowi bracia powtarzamy nieskończoną ilość razy niebo i obłoki, portrety miast i ludzi - cały ten kramarski kosmos, bo w nim czujemy się bezpieczni i szczęśliwi (…). Będziemy uprawiali nadal nasz archaiczny proceder, będziemy mówili światu słowa pojednania, mówili o radości z odnalezionej harmonii, o wiecznym pragnieniu odwzajemnionej miłości.”

Nie wiem, czy to rzeczywiście Vermeer był autorem listu, ale podpisuję się pod nim obiema rękoma, choć moja profesja nie ma nic wspólnego ze sztuką, to przecież uprawiam sztukę życia, w której szukam harmonii, piękna, ładu i poczucia bezpieczeństwa.

Herbert w Martwej naturze udowodnił po raz kolejny, że jest mistrzem słowa, magikiem, który potrafi coś zwykłego i prozaicznego przemienić w coś niezwykłego, w czym dorównuje holenderskim mistrzom pędzla.

Mam tylko jedną uwagę do wydanej przez Zeszyty Literackie pozycji – brak tłumaczenia cytatów z języków obcych.
Na plus wydawnictwu bardzo ładna okładka (reprodukcja obrazu Pantofle Samuela van Hoogstratena.

Moja ocena książki 5,5/6

26 komentarzy:

  1. Pięknie o ksiązce napisałaś, zresztą jedną z moich ulubionych. Muszę koniecznie po nią na powrót sięgnąć. Herbert niesamowicie opisywał sztukę, miał dar patrzenia i ujmowania w słowa tego, co wewnętrznie doświadczał. Absolutnie tego nie potrafię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie potrafię tak pięknie pisać :) A sama przypomnieć sobie Mistrza z Delf - mój numer jeden z Herberta.

      Usuń
    2. "Mistrza z Delft..." czytałam i nawet ku uciesze MAM! Ze swojej strony polecam jeszcze "Zmysł wzroku, zmysł sztuki..." , które też mam zakupione za grosze wówczas na allegro : http://slowemmalowane.blogspot.com/2009/05/zmys-wzroku-zmys-sztuki-prywatna.html

      serdeczności

      p.s. przeczytawszy komentarze poniżej, zgadzam się , o sztuce piszesz pięknie, mi wizualizacji realnej niestety brakuje...pocieszam się książkami.

      Usuń
    3. Do wpisu zajrzałam :) A co do pisania o sztuce to nie nie mam ani wiedzy, ani talentu, ale mam ogromny apetyt na pewne dzieła i może dzięki temu oraz szczęściu, iż mogę zobaczyć trochę więcej niż tylko albumy z reprodukcjami czasami uda mi się przekazać wrażenia z osobistego spotkania z Wielką Sztuką.

      Usuń
  2. Zastanawiam się, co było najpierw: książka Herberta czy pomysł wyprawy do Amsterdamu? :)
    Zgadzam się z Twoją opinią, że "Martwa natura..." to wyśmienita książka, ale u mnie numerem jeden jest "Barbarzyńca w ogrodzie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsza była książka, tyle, że nie ta, a Pasja życia Stone, a potem jeszcze parę innych, po Martwą naturę sięgnęłam z powodu najbliższych planów świątecznych. Wiem, że większość blogerów preferuje Barbarzyńcę, ja jednak wolę Mistrza z Delf, jest bardziej emocjonalny i lepiej się w nim przeglądam. Barbarzyńca jest dla mnie popisem (w pozytywnym sensie) erudycji pisarza, a Mistrz z Delf jest pisany sercem. Ale podobnie jak montgomerry zazdroszczę talentów pisarskich, bo dar patrzenia, choć nie tak wielki myślę, że posiadłam.

      Usuń
  3. Piękna recenzja pięknej książki. A dar patrzenia z pewnością posiadłaś!
    "Mistrz z Delf" wciąż przede mną, już się na to cieszę. Wolę malarstwo Vermeera od martwych natur.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też przedkładam Vermeera nad malujących martwą naturę i nigdy jakoś nie mogłam dostrzec piękna w tych połaciach mięsa czy bukietach kwiatów, ale jak się czyta Herberta zaczyna się dostrzegać ukryte w nich piękno, dostrzegać inne znaczenie, tajemne znaki i symbole a czasami tę zwykłą-niezwykłą prostotę. Mistrz z Delf zawiera z tego co pamiętam odwołanie do Vermeera, który jest jednym z ukochanych malarzy pisarza.

      Usuń
    2. Tym chętniej "Mistrza z Delf" przeczytam. Trochę żałuję, że Herbert nie poświęcił książki Bruegelowi - to z kolei jeden z moich ukochanych malarzy...

      Usuń
    3. A którego Bruegela lubisz najbardziej? Miałam okazję zwiedzać wystawę poświęconą malarstwu Bruegelów i zdumiałam się, ile tych Bruegelów było, bo ja słyszałam tylko o młodszym i starszy Piotrze :) A czy są jakieś biografie godne polecenia - moja koleżanka też bardzo lubi malarstwo Piotra młodszego i chętnie sprawiłabym jej prezent.

      Usuń
    4. Guciamal - ja jestem zdecydowanie fanką Piotra Starszego :-) Uwielbiam atmosferę jego obrazów i to, że tak bardzo przypomina mi Boscha, którego też bardzo lubię.
      Jeśli chodzi o biografię Piotra Młodszego to niestety, niczego polecić nie mogę, w tym temacie jestem zupełnie niezorientowana...:-(
      Czy byłaś na wystawie rodziny Brueglów we Wrocławiu w tym roku? Jeśli tak, to jestem bardzo ciekawa Twoich wrażeń :-)

      Usuń
    5. Ja fanką może nie, ale bardzo lubię zwłaszcza zimowe pejzaże i scenki rodzajowe i raczej starszego, młodszego też znam niewiele. Pejzaż zimowy z łyżwami i klatką na ptaki miałam okazję oglądać u siebie na wystawie (MNG)-wystawa czasowa, o której nawet coś pisałam, inny pejzaż zimowy Bruegla oglądałam w Galerii Pamfilij w Rzymie (punktowo oświetlony w dość ciemnej sali ukryty pośród innych obrazów przykuwał wzrok rześkim zimowym powiewem świeżego powietrza wśród malarstwa o tematyce sakralnej. Sposób ekspozycji zadziwił mnie, ale teraz myślę, że ten kontrast pozwolił mi, a pewnie nie tylko mnie na lepsze zachowanie go w pamięci). Wystawa, o której wspomniałam miała miejsce w Paryżu podczas tegorocznych wakacji. Byłam oszołomiona ilością przedstawicieli tego rodu reprezentowanych na wystawie, malarstwo rodzajowe, sakralne, trochę pejzaży, martwa natura (:)- całą sala kwiecia i cała sala alegorii. Mnie najbardziej urzekł obraz przedstawiający pejzaż zimowy pędzla któregoś z mniej znanej linii B. oraz scenki rodzajowe- zabawy w karczmie i na świeżym powietrzu (tłoczno, gwarno, hałaśliwie, trochę szpetnie, trochę pięknie na tych obrazach). We Wrocławiu jeszcze nie byłam, a że są połączenia z Gd to myślę, że niedługo tam dotrę bo wiele dobrego o tym mieście słyszałam.

      Usuń
    6. Guciamal - jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak piszesz o sztuce!
      Niewykluczone, że wystawa, którą widziałaś w Paryżu, była tą samą, która gościła we Wrocławiu (do Wrocławia trafiła z Rzymu a potem miałą powędrować do Paryża właśnie)
      Ja bardzo lubię cykl zimowych pejzaży, w tym wspomniany przez Ciebie pejzaż z łyżwami i klatką oraz Myśliwych na śniegu. A tak naprawdę lubię większość jego obrazów :-)

      Usuń
    7. A w takim razie udało mi się z tą wystawą. Odwiedzałam ją z inną blogerką z Paryża i rozmawiałyśmy na temat organizowanych w Polsce wystaw. Moje MNG organizując wystawy przedstawia 2-3 obrazy wytrychy, nazwiska, które przyciągają widzą, do tego troszkę drobnicy, a wszystko mieści się w jednej dwóch salkach, zbiory wielkości chustki do nosa. Trochę sobie zaprzeczam, bo niedawno pisałam, iż nie lubię być przytłoczona mnogością obrazów, ale przecież zupełnie inaczej ogląda się tematyczne wystawy, gdzie człowiek ma jedyną niepowtarzalną okazję obejrzeć kilkanaście dzieł jednego, najczęściej lubianego twórcy. Tymczasem miałam chyba pecha, bo i wystawa w Gdańsku i wystawa w Warszawie na Zamku (gdzie magnesem było nazwisko Vinci i jakieś jeden rysunek Leonardo) były dość skromne. Dlatego byłam pod wrażeniem dużej ilości zbiorów na tej paryskiej wystawie (a jak piszesz może i wrocławskiej, a to by świadczyło, iż Wrocławskie Muzeum ma większą siłę przebicia w pertraktacjach z innymi europejskimi ośrodkami).

      Usuń
  4. Czytając Herberta, ma się wrażenie współuczestniczenia w oglądaniu, a przewodnika słucha się (czyta) znakomicie. Kiedyś miałam plany wyjazdu do Holandii.

    Wszelkiego rodzaju martwe natury sprzedawane dawniej na targowiskach miały swoich amatorów. Tak to malarstwo holenderskie weszło pod strzechy;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak, widzi się te obrazy nawet, jeśli nie ma ich reprodukcji w książce. Ciekawa jestem, czy planowałaś dłuższy wyjazd do Holandii, czy też krótki wypad. Mnie od dawna marzyło się odwiedzenie Amsterdamu, a po przeczytania Martwej natury mój apetyt jeszcze wzrósł.

      Usuń
    2. To miał być wyjazd na długo lub bardzo długo... Teraz najwyżej byłby to wyjazd turystyczny połączony ze zwiedzaniem muzeów.

      Usuń
    3. A zatem życzę wyjazdu turystyczno-muzealnego.

      Usuń
  5. Przepiekny wpis! Juz zaczynam sie rozgladac za ta ksiazka Herberta, choc pewnie i po "Barbarzynce" wypada siegnac, skoro tak wszyscy chwala. Jezyk Herberta jak i Twojego opisu urzeka, koi. Bardzo malowniczy jest. Jako muzyczne uzupelnienie polecam dwa utwory opisujace dziela Vermeera autorstwa Jacka Kaczmarskiego a wykonywane przepieknie przez wroclawski duet Triada Poetica. Te utwory to: "Czytajaca list" i " Kobieta trzymajaca wage". Polecam i pozdrawiam serdecznie:) Dawno tu nie bylem. Tyle do nadrobienia! Cudnie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ano właśnie dawno cię nie było, troszkę się martwiłam długą nieobecnością, ale fajnie, że jesteś. Herberta utwory o sztuce polecam z całym przekonaniem. Muzyczny podkład pod oglądanie obrazów jest jak najbardziej wskazany, bowiem podwaja doznania, a teksty Kaczmarskiego świetne, więc zaraz lecę posłuchać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też bardzo lubię styl Herberta on tak pięknie snuje swoje opowieści, jakby rozwijał zwój jedwabiu na którym wyhaftowano niezliczone obrazy...Myślę że Twoja następna podróż tez będzie okazją do obejrzenia wielu ciekawych obrazów!
    P.S. A zaglądałaś do poczty po 27.11?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następna podróż będzie nawiązaniem do lektur Herberta i Stone. Bilety do muzeów już zakupione, bo to one obok samego miasta są celem tej wycieczki. A co do poczty odpowiedź mailowa.

      Usuń
  8. Uwielbiam Herberta za ten cykl, owszem, też preferuję "Barbarzyńcę...", ale całość wywarła na mnie silne wrażenie. Zacytuję sama siebie z notki, napisanej kilka lat temu:
    "Czytałam ją smakując słowo po słowie. Przepiękne opowieści opisujące podróże Herberta po Europie. Nie tylko to, co zwiedził i obejrzał. Każdy obraz, antyk, miejscowość, obraz jest przez niego opisany i to tak, jakby cały czas przepraszał za nieudolność przekazu (a niesłusznie!), a dodatkowo to wszystko jest obficie okraszone historią, zależnościami. Widać, że sięgał do wielu źródeł, by zgłębić naturę rzeczy, naturę dzieł sztuki. Ach, chciałoby się westchnąć, dlaczego nie ma wielu takich książek, tak cennych, zawierających tak wiele informacji, a do tego pisanych językiem tak pięknym, delikatnym i obrazowym."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podzielam Twoją opinię, iż chciałoby się, aby takich książek było więcej, one wzbogacają nasze patrzenie na świat. Jak napisałam mnie najbardziej odpowiada prostota przekazu i emocjonalne podejście, ale trzeba przyznać, że bez erudycji pisarza nie miałoby to wartości. Właśnie takich książek poszukuję przed każdą podróżą licząc, że i na mnie spłynie z nich trochę blasku i ja dojrzę coś pięknego i może choć nieudolnie, ale będę się umiała wrażeniami podzielić (oczywiście nie tak erudycyjnie, ale tak emocjonalnie)

      Usuń
  9. A Herbert, poza wyjątkami, grzecznie sobie czeka, na moją uwagę, Chyba najbardziej niedoceniany poeta... Albo przynajmniej jeden z...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poezja to moja terra incognita, poezja to też dla mnie trudne wyzwanie, do którego podchodzę od czasu do czasu i wracam na tarczy. Dlatego Herberta wolę w tej chwili jako prozaika, ale może i to się odmieni.

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).