Łączna liczba wyświetleń

piątek, 3 stycznia 2014

Kalejdoskop minionego roku (czyli przeżyjmy to raz jeszcze)



Koniec roku to tradycyjnie podsumowania. Lubimy liczyć, porządkować, układać w zbiory, to daje nam orientację, czy było lepiej, czy gorzej, a może tak samo. I mimo, iż zarzekamy się, że przecież nie chodzi nam o bicie rekordów, to przyjemnie podbudowuje nas świadomość, tego, że udało nam się poznać więcej i więcej. To takie naturalne dążenie człowieka, aby więcej i aby lepiej, aby głębiej i aby w pełni. Wciąż w drodze, w poszukiwaniu, w dążeniu, drążeniu, próbie uchwycenia tego, co nieuchwytne. Postanowiłam i ja sobie troszkę podsumować miniony rok.
Czytelniczo
Moim odkryciem w literaturze obcej stali się Proust (przeczytałam W stronę Swanna oraz W cieniu zakwitających dziewcząt) oraz Josef Brodski (przeczytałam Znak Wodny, a na półce stoi Dyptyk Petersburski). Autorzy ci oczarowali i skradli serce. Kontynuowałam znajomość z Emilem Zolą (Paryż, Rzym, Lourdes, Kartka miłości, Opowieści niesamowite, Germinal (powtórnie) oraz biografia pisarza pióra Haliny Suwały), poznałam też trochę twórczość Stefana Zweiga (Niecierpliwość serca oraz biografie Balzaka, Marii Stuart i Marii Antoniny) i muszę przyznać, że było to całkiem miłe spotkanie.
W literaturze polskiej  (która niestety nie jest moją najsilniejszą stroną) odkryłam panią Marię Wachowicz (Czas nasturcji zauroczył pięknym językiem oraz zainteresował postacią jej bohatera), przeczytałam dwie książki Iwaszkiewicza (Podróże do Włoch oraz Matkę Joannę od aniołów i nie były to niemiłe spotkania), pogłębiam znajomość z Herbertem (Martwa natura z wędzidłem - kolejny zachwyt nad umiejętnością ciekawego pisania o rzeczach z pozoru błahych i całkiem zwyczajnych) oraz z panią Bożeną Fabiani (Moje nowe gawędy o sztuce). Pani Fabiani pisze tak przystępnie i ciekawie, że przeczytanie kolejnego tomu rozbudza apetyt na dalszą lekturę.


To nie był mój rekordowy rok pod względem ilości przeczytanych książek (przeczytane w 2013), ale książki, które przeczytałam w zdecydowanej większości oceniłam pozytywnie. Największe rozczarowanie przyniosła mi książka, po której spodziewałam się może zbyt wiele, a może czegoś zupełnie innego. Wszystko przemawiało za, bo i temat związany z próbą odzyskania bezcennego dzieła sztuki i przyrównanie do powieści Dana Browna (jedni pisali o podobieństwie, inni podkreślali wartość na zasadzie kontrastu wybitnego dzieła z "miernotą, gniotem, grafomanią i czym tam jeszcze określono książki" pisarza, do którego mam słabość. Dla osoby, której dwie najgłośniejsze książki Browna przyniosły szereg ciekawych odkryć artystycznych (od Berniniego poprzez Rafaela a na Durerze kończąc) i przełożyły się na parę cudownych podróżniczych wzruszeń (piękne rzymskie świątynie, tajemnicza londyńska Temple, paryskie odkrycia w Luwrze, Saint Sulpice odkrywane dzięki lekturze to tylko niektóre z tych inspiracji) takie nawiązanie było ważkim argumentem. Oczekiwałam podobnych wzruszeń, wartkiej lektury, nowych artystycznych odkryć. Dodatkowym argumentem za były świetne blogowe recenzje u trzech osób prezentujących zupełnie odmienne światopoglądy i skrajnie różne polityczne sympatie, no bo skoro podoba się tak bardzo (recenzje były entuzjastyczne, a zapał jednej z blogerek, kiedy mi o książce opowiadała wydawał się zaraźliwy) osobom o tak skrajnie różnych oczekiwaniach to książka nie może być nieinteresująca.
Kupiłam w prezencie dla koleżanki pewna, że lektura pójdzie mi gładko i za parę dni będę mogła książkę nadać na poczcie. I tu nastąpił pierwszy zgrzyt. Czytałam, czytałam i czytałam i właściwie zmuszałam się, aby doczytać do końca, bo przecież czasami dopiero finałowa scena nadaje nowego znaczenia, pozwala na inne odczytanie powieści, jest kluczowa. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego, ale zupełnie mnie lektura nie wciągnęła. A przecież temat kradzieży dzieł sztuki, próba ich odzyskania, sensacyjne wątki, zamach terrorystyczny, pościgi, ukrywanie się, strzelanina, mini wykłady na temat malarstwa oraz sposobów odszukiwania zaginionych (skradzionych dzieł sztuki), mocno naciągana (acz wcale nie będąca nieprawdopodobną) teoria dotycząca odpowiedzialności pewnego mocarstwa za wybuch II wojny światowej powinny sprzyjać lekturze. Tymczasem ja byłam rozczarowana zarówno fabułą, jak i sposobem prowadzenia narracji. Nie poczułam cienia sympatii do żadnego z bohaterów, ich postacie wydawały mi się nieciekawe i papierowe. A już szczytem wszystkiego były dziecinne pyskówki uskuteczniane przez jedną z bohaterek. Na plus tej książce muszę oddać, że jakąś tam nową wiedzę pozyskałam. No i jeszcze podobało mi się parę trafnych spostrzeżeń na temat Polaków. Chodzi o Bezcennego pana Miłoszewskiego.
Muzycznie
Rok temu brakło mi koncertów, ten był bardzo bogaty w muzyczne ucztowanie (od koncertu pożegnalnego Vai Con Dios, poprzez koncerty Il Divo, Gregorian aż po Stare Dobre Małżeństwo i koncert finałowy festiwalu piosenek Agnieszki Osieckiej). Spełniły się także moje musicalowe marzenia.
W styczniu obchodziłam bardzo okrągłe urodziny, a pięknym prezentem, jaki otrzymałam, zupełnie niespodziewanie, była filmowa adaptacja musicalu Les Miserables. Prezentem urodzinowym była też październikowa wycieczka po Europie, a jej najpiękniejszym momentem możliwość obejrzenia Nędzników na londyńskim West Endzie. Rozczarowaniem musicalowym były natomiast Deszczowa piosenka w Teatrze Roma w Warszawie oraz Phantom of the Opera w Londyńskim Her Majesty (dobre wykonanie i efekt całości psuł mi operowy głos Eryka-upiora, którego partie moim zdaniem są partiami do rockowego wykonania, jako przeciwwaga dla lirycznego głosiku słodkiej Cristine. Tak więc londyński Upiór (jak dla mnie) przegrał w konkurencji z warszawskim).
Podróżniczo
Długo w tym roku czekałam na moje wakacje, ale kiedy już zaczęłam podróże to odwiedziłam spory kawałek Europy; od Londynu, poprzez Paryż, Wenecję, Florencję, Rzym aż po Amsterdam. Do tej pory zdołałam się podzielić zaledwie maleńką cząstką wrażeń. 
Plany - tradycyjnie; żadnych planów. No może jeden malutki, pisać jedynie o wybranych pozycjach czytelniczych. Gdzieś tam, na samym początku mojego pisania założyłam sobie, (chyba błędnie), że będę pisać o każdej przeczytanej książce, o każdym obejrzanym spektaklu, wysłuchanym koncercie, odbytej podróży, a takie założenie i niemożność jego spełnienia wprawia tylko we frustracje. A przecież pisanie ma być przyjemnością, a nie obowiązkiem. I tego życzę każdemu - dużo radości i wielu przyjemności we wszystkich dziedzinach życia.
 
No to może jeszcze jeden plan- chciałabym nauczyć się pisać bardziej lakonicznie, daleko mi do Prousta, a zdania buduję czasami tak dalece rozbudowane, że sama muszę je dwa razy przeczytać, aby przypomnieć sobie, co autor miał na myśli, choć kiedy piszę mam wrażenie, że jestem mistrzem intelektu (to miał być żart).
Zdjęcia z ostatniej wycieczki do Amsterdamu 1. Widok sprzed Rijskmuseum, 2. Dom handlowy w świątecznej szacie, 3. Targ kwiatowy, 4. W muzeum Van Gogha
A na 2014 rok życzę równowagi pomiędzy światem realnym a wirtualnym (sobie też:)

44 komentarze:

  1. O wszystkim pisać się nie da, czasem też nie ma potrzeby - ja do tego wniosku doszedłem całkiem niedawno, bo też ambitnie chciałem każdą przeczytaną książkę opisywać. Niby drobne postanowienie, ale jakoś od razu lżej się robi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze jak lżej. To chyba wada charakteru, ale jak sobie założę coś, to nawet jeśli z przyjemności zamienia się to w uciążliwy przymus trudno mi się z tego wycofać (jakieś takie dziwne wyrzuty sumienia mnie dopadają). Ale jak już po długiej walce z myślami i samą sobą podejmę decyzję, żeby odpuścić nachodzi na mnie błoga spokojność :) Trochę to zawikłane, jak moja osobowość :)

      Usuń
  2. Myślę, że konieczne jest planowanie pewnych rzeczy...Mnie jednak nie wprawiają w frustracje, kiedy nie są spełnione...Czekam na Twoje relacje z Amsterdamu.
    Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że od planowania w pewnych dziedzinach się nie ucieknie, myślę też, że one mogą nieco uporządkować nasze życie (te plany). Niestety mnie niezrealizowane delikatnie mówiąc - denerwują. Taki charakterek u mnie. Ale staram się zmieniać, choć to trudne w każdym wieku, to z każdym kolejnym rokiem coraz trudniejsze. Amsterdam będzie na pewno. Wszystkiego najlepszego wzajemnie.

      Usuń
  3. Kiedy przyjemność staje się obowiązkiem, nie jest dobrze. Znacznie bardziej pożądana byłaby opcja odwrotna:)
    W każdym razie, nawet jeśli nie będziesz pisać o wszystkim, to o Amsterdamie bardzo poproszę! Ze szczególnym naciskiem na Muzeum Van Gogha (byłam tam strasznie dawno temu, ale pamiętam znacznie lepiej niż szereg innych miejsc, które odwiedzałam niedawno i jestem pewna, że muszę tam kiedyś wrócić)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święte słowa (o tej przyjemności zamienionej w obowiązek i te o odwrotności:). Amsterdam na życzenie i też bez życzenia wystąpi tutaj, myślę, że niezadługo. Muzeum Van Gogha to był główny cel programu i najważniejsze przeżycie i choć nazw wszystkich obrazów nie pamiętam, to mam wrażenie, że widząc obraz przez długi czas będę potrafiła wskazać jego umiejscowienie na ścianach galerii. Takie muzea poświęcone jednemu malarzowi wywołują jakieś szczególny rodzaj przeżyć. Czytałam tuż przed wyjazdem Fajkę Van Gogha Karpińskiego i czytałam tam o jego kilkakrotnych odwiedzinach i wrażeniach między innymi na temat rozmieszczenia obrazów, na temat tego, iż niemal a każdym pobytem wygląda ono nieco inaczej, tak jak i ekspozycja obrazów się zmienia, poza tymi, które wiszą tak non stop, jest całkiem sporo takich, które pojawiają się rotacyjnie, aby zrobić miejsce bogatym zbiorom magazynów.. No dobra, ale nie będę się tu rozpisywać - powstanie post na temat wizyty u Van Gogha :)

      Usuń
    2. Bardzo się cieszę i czekam (cierpliwie)!
      Przy okazji, dziś znalazłam w skrzynce przepiękną pocztówkę z Amsterdamu (pewnie była tam wcześniej, ale zapominałam zajrzeć) - bardzo dziękuję! Jest taka nostalgiczna, że już zaczęłam kombinować, jak by tu zrobić, żeby prędzej czy później tam wrócić. Obawiam się jednak, że póki co dzieci nie byłyby zachwycone perspektywą spędzenia paru godzin w Muzeum Van Gogha, więc albo obmyślę sprytny plan dla jednej osoby, albo muszę jeszcze trochę poczekać.

      Usuń
    3. Cieszę się, zatem, że skrzyneczka, do której wrzuciłam kartki okazała się tą, którą wydawała się być, a nie np. maszyną do zbierania makulatury :) Karteczka, jak to karteczka troszkę podrasowana, ale na pewno wrócić warto. Ja bym dzieciakom wypożyczyła łyżwy, dała na gorącą czekoladę a sama do muzeum (oba, o których wspominam znajdują się w pobliżu).

      Usuń
    4. Karteczki muszą być podrasowane, choć nie miałabym nic przeciwko, aby robili karteczki z takimi zdjęciami, jak te, którymi udekorowałaś tego posta (ze szczególnym uwzględnieniem pierwszego):)
      Póki co, przynajmniej na Młodszego ten patent by nie zadziałał (nie wspominając o sercu matki, które ugrzęzłoby w rozkroku między Van Goghiem a najbliższym oknem), ale dzięki!

      Usuń
    5. Zaproponowałam, choć odpowiedz znałam z góry. Też bym chłopaków nie zostawiła samych, bo całą przyjemność obcowania ze sztuką diabli by wzięli. A co do karteczek, mam koleżankę, która przesyła mi pozdrowienia z wakacji na własnoręcznie zrobionych zdjęciach, na które nakleja znaczki i wpisuje adres.Bardzo to pomysłowe, trzeba by jedynie wywołać zdjęcie, co dziś nie jest żadnym problemem.

      Usuń
  4. Życzę Ci, żeby 2014 r. przynajmniej dorównał poprzedniemu, bo takich doznań podróżniczo-estetycznych jak Twoje ubiegłoroczne można tylko pozazdrościć!
    Widok sprzed Rijskmuseum z łyżwiarzami przypomina trochę uwspółcześnioną wersję zimowego pejzażu Bruegela. :) Czy obrazy z muzeum van Gogha na Twoim zdjęciu to słynne migdałowce? Moją uwagę zwróciły nie tylko dzieła mistrza, ale i ramy. Co za skromność i umiar! Czasem kapiąca złotem, misterna oprawa tylko rozprasza i kompletnie nie pasuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że mamy identyczne skojarzenia. Kiedy zobaczyłam lodowisko przed Rijskmuseum pomyślałam, że mam przed oczyma współczesną wersję Bruegla lub Avercampa. Patrzyłam, jak urzeczona na kolorowe postacie ślizgające się w takt spokojnej muzyczki (można by je nazwać radość życia). Lubiłam tamtędy przechodzić i przyglądać się ludziom, którzy zamiast popadać w szaleństwo świątecznych przygotowań spędzali czas na byciu tu i teraz, na radowaniu się. Podobne też skojarzenia miałam z obrazami Van Gogha. Dwa podoczne noszą nazwę Białego i Różowego Sadu, środkowy zaś to różowa brzoskwinia. Nie są to te najbardziej znane obrazy migdałowca namalowane dla/z okazji urodzin bratanka, ale wyglądają na drzewa migdałowca (nazwa obrazów White and Pink orchard). Ramy rzeczywiście skromne, ale dla takich obrazów jedynie właściwe.

      Usuń
    2. W kwestii malarskich skojarzeń dopisuję się jako trzecia! Od pierwszej sekundy, gdy spojrzałam na to bajeczne zdjęcie, stanęły mi przed oczami zimowe pejzaże Bruegla! :)
      A rok miałaś bardzo owocny i życzę Ci z całego serca, by ten był jeszcze bardziej udany :)

      Usuń
    3. Jeszcze i dzisiaj takie widoczki w Amsterdamie są częste (widziałam dwa takie lodowiska, a myślę, że może być ich więcej), nic dziwnego, że dla malarzy codzienności (scenek rodzajowych) były wdzięcznym tematem. Ach, gdybym potrafiła, sama bym to namalowała, tym bardziej, że fotografia jest zbyt dosłowną, nie ma w sobie tej poetyki i romantyzmu, co malarstwo.

      Usuń
  5. Każdy twój post to zawsze uczta dla czytelnika. Pisz tak jak do tej pory. Wiele się można od Ciebie dowiedzieć interesującego szczególnie, gdy samemu tego nie można doświadczyć, a jeżeli nawet to nie ma się takiej weny i polotu do przekazania.
    Gratuluję Ci tak udanego roku pod tyloma względami, o których piszesz i życzę by ten okazał się przynajmniej nie groszy i przyniósł Ci mnóstwo estetycznych i nie tylko wrażeń.

    A Bezcennego mam dopiero zamiar czytać i ciekawa jestem swoich wrażeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, jeśli mogę podzielić się jakąś częścią swoich wrażeń i doświadczeń, może troszeczkę wiedzą, jaką dzięki tym moim życiowym podróżom zdobywam. Nawet, jeśli nie uważam, aby tym moim dzieleniom sprzyjał polot:), wena czasami może się zdarza:) dziękuję za życzenia i ja również życzyłabym sobie tak udanego roku, no może ucieszyłoby mnie trochę więcej czasu na czytanie. Ciekawa jestem, czy Bezcenny okaże się dla Ciebie Bezcennym doświadczeniem, czy też dołączysz do skromnego grona rozczarowanych. W każdym razie należy przekonać się o tym samemu, a nie polegać na opiniach innych. Pozdrawiam

      Usuń
  6. Imponująco to bardzo wygląda, podsumowanie całego roku i osiągnięcie tak wielu wspaniałych celów :)
    Aby ta pasja, siła i chęć poznawania świata, czerpania z niego jak najwięcej nigdy Cię nie opuszczała ! :)
    I oby czas był zawsze wtedy, kiedy akurat nadchodzi tak bardzo niepohamowana ochota na korzystanie z walorów kulturalnych ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękne życzenia i aby się spełniły. Tobie odwzajemnię się tym samym. pamiętam o mailu do ciebie i mam nadzieję, że może w ten przedłużony weekend go przygotuję (info o podróży do Paryża). Choć nie przepadam za liczeniem, statystyką, podsumowaniami, to jednak trzeba przyznać, iż taki bilans pozwala uporządkować pewne rzeczy i dostrzec, jak bardzo nas ten kolejny rok wzbogacił :)

      Usuń
    2. Jestem cierpliwa, także poczekam, bo masz na pewno masę innych spraw na głowie :)
      Pozdrawiam serdecznie ! :D

      Usuń
  7. Gratuluję tak owocnego roku! Ciekawe podsumowanie. Masz rację, nie da się pisać o wszystkim, bo wtedy życie trzeba by było blogowi podporządkować, a chyba nie o to chodzi. Poza tym, im więcej spontaniczności, również w pisaniu, tym lepiej i ciekawiej, przynajmniej ja wyznaję taką zasadę.
    Co Prousta, to nie miej kompleksów, oczywiście zachowując proporcję. Czytam właśnie W stronę Swanna i nie wiem jak to jest w tłumaczeniu polskim, ale w oryginale proustowska fraza się wije i skręca jak nie przymierzając nitka spaghetti. Czytamy na głos więc takie rozbudowane zdanie nie zawsze jest przejrzyste.
    Pozdrawiam,
    czara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, nie da się przeżywać życia wirtualnie, nie da się podzielić wszystkim (sobą, całym doświadczeniem, radością), coś pozostanie tylko nasze i może dobrze. I tak dajemy z siebie dużo, może czasami za dużo. Ekshibicjonizm blogera? :) Co do Prousta- czytałam we wstępie Boya, iż dokonywał pewnych skrótów rozwlekłych zdań, tych podrzędnie złożonych łamańców, bowiem obawiał się, iż dosłownie tłumaczenie (zachowanie oryginalnej formy) przy różnicach językowych i nieprzetłumaczalności pewnych myśli mogłoby spowodować spore trudności w odbiorze. Dlatego myślę, że dla Ciebie posługującej się biegle oboma językami byłoby ciekawym doświadczeniem przeczytać oryginał oraz boyowskie tłumaczenie. Dobrego roku w nowym składzie i nowym miejscu.

      Usuń
  8. Twoje podsumowanie robi wrażenie! Też dopiero w tym roku poznałam się bliżej z Proustem, co uważam za nadzwyczaj udaną znajomość! "Nędznicy" w Londynie musieli być niesamowici! No i oczywiście bardzo zazdroszczę Ci tych wszystkich podróży... ja w Paryżu ostatni raz byłam jakieś trzy lata temu, co jest zdecydowanie smutną perspektywą.
    I oczywiście z niecierpliwością czekam na Twoje tegoroczne wpisy! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podróże- tak naprawdę, to podróżuję od kilku lat, a jestem już w dość zaawansowanym wieku, co prawda pierwszą podróż odbyłam mając pięć lat, ale potem na kolejną czekałam niemal dwadzieścia lat. Podróżuję intensywnie, bowiem pozwalają mi na to okoliczności; zdrowie, chęci i finanse i brak obowiązków rodzinnych, co w każdej chwili może ulec zmianie, więc zachłannie korzystam z każdej możliwości nawet, jeśli potem miesiącami dotykają mnie konsekwencje finansowe :) Życzę, abyś ty nie musiała czekać na kolejną podróż do Paryża długo.

      Usuń
  9. Piękny miałaś rok w wrażenia kulturalne. Ja niestety niczym takim nie mogę się pochwalić (oprócz książek), ale mimo to szczerze ci dziękuję za dzielenie się tym wszystkim z nami. Oczywiście zazdroszczę, ale nie jest to zazdrość zawistna, ale zdrowa. Być może w przyszłości też u mnie pod tym względem będzie na odpowiednim poziomie :) niestety Proust mnie w ogóle nie zachwyciła, męczyłam "W stronę Swanna" i choć wymęczyłam, to po Pousta to ja nie sięgnę. Zachwycam się tez Fabiani i odsłuchuję sobie w internecie jej audycje z Dwójki (polecam jeszcze audycje z Grażyną Bastek) :)

    tobie również wspaniałego Roku :)
    serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem taką zazdrość, ja zazdroszczę na przykład ludziom znajomości języków obcych, czy różnych innych talentów. Piszę o tych moich podróżach i mam nadzieję, że nie odbieracie tego, jako chęci pochwalenia się, a raczej podzielenia się wrażeniami :) Sama z radością czytam i oglądam inne blogi podróżnicze, a zazdroszczę umiejętności pięknego fotografowania oglądanych miejsc. Wiesz, że trzymam kciuki za pozytywne zmiany u Ciebie i życzę z całego serca, abyś mogła realizować rożne swoje pasje, nie tylko czytelnicze. Ale co ja piszę- tylko? Uważam, że to jest jedna z piękniejszych pasji, która wzbogaca te pozostałe i wzbogaca naszą egzystencję.
      Pamiętam, że Proust nie przypadł ci do gustu. Tak to już jest, że nie ma chyba pisarza, którego kochaliby i docenialiby wszyscy jednakowo. Moim zdaniem poza umiejętnością dostrzegania piękna w literaturze pięknej jest coś takiego jak osobnicze właściwości, gust, rodzaj wrażliwości, które sprawiają, że jedne książki/autorzy do nas przemawiają, a inne nie. Życzę dobrego Roku

      Usuń
    2. Dziękuję:)
      Aby kształcić ową umiejętność fotografowania trzeba byłoby mieć wypasiony aparat, o którym oczywiście marzę :) Reszta przyhodzi wtedy jakoś sama - z tego co zauważyłam :)

      Usuń
    3. Obawiam się, że takiemu antytalentowi, jak ja i super wypasiony sprzęt nie pomoże. Super wypasiona komórka zalega w szufladzie, a ja korzystam z aparatu dla seniora :), Tablet wypiął się na mnie, a zakupioną stację meteo (czyli termometr zewn i wewn) musiałam oddać do sklepu, bo nie umiałam zamontować :( i od miesiąca jestem bez termometru, bo stary odpadł i odleciał razem z Ksawerym :)

      Usuń
    4. A propos termometru i telefonu, to szkoda, że nie mieszkamy w tym samym mieście. Mój mąż byłby więcej niż szczęśliwy zamontowaniem stacji pogodowej, bo zachęca do tego wszystkich znajomych. Mojej Mamie założył i objaśnił, co i jak i jest ona na bieżąco z tą nowinką technologiczną :)

      Usuń
    5. A czy można twojego męża wypożyczyć na parę dni? Znalazłoby się tu u mnie parę takich ekscytujących wyzwań dla prawdziwego faceta, co to i przykręci i przybije i wywierci i zamontuje :) I może nauczyłby mnie korzystania z rożnych gadżetów:) Oczywiście to było pytanie retoryczne, ale pomarzyć - dobra rzecz

      Usuń
    6. Co do prac typowych dla "złotej rączki" to nie polecam mojego małżonka. :) Zwykle polegam wtedy na swoim koledze, ale w kwestii doradztwa tłumaczenia zasad działania gadżetów technicznych nie mam zastrzeżeń. Parę moich koleżanek już skorzystało z jego wiedzy w tym zakresie. ;)

      Usuń
    7. Zapamiętam to sobie i jak znowu pokuszę się na jakiś gadżet zabiorę go ze sobą do Warszawy :)

      Usuń
  10. Piękne podsumowanie roku! Tak wiele wrażeń kulturalnych i czystego zachwytu robi wrażenie. Podobnie jak przedmówcy, cieszę się, że dzielisz się z nami swoimi odczuciami. Tak prywatnie, to cieszę się, że zachwyciłaś się Proustem i Brodskim. Liczę na to, że "Dyptyk petersburski" również przypadnie Ci do gustu. W Amsterdamie byłam wieki temu i już się cieszę na Twoją relację :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed trzecią częścią Prousta zrobię sobie trochę przerwy, coby sobie dawkować dobrą literaturę, miłą sercu literaturę. Co do Brodskiego mam przeczucie, że będę zadowolona. Ja tylko nie jestem z poezją kompatybilna. Wiem, że nadużywam tego słowa, ale jakoś wydaje mi się ono najwłaściwsze dla określenia mojego stosunku do poezji i mojego ubolewania nad tym stanem rzeczy.

      Usuń
  11. Pozostaje mi tylko dołączyć się do trafnych spostrzeżeń moich poprzedniczek w komentowaniu. Udany i inspirujący duchowo miałaś ten rok i niech nie będzie gorszy w tym roku. Pisząc o różnych miejscach, też zawsze mam obawy, że ktoś to odbierze jako przechwałki, lecz wierzą w rozsądek czytających, bo sama lubię oglądać fotografie i czytać spostrzeżenia, skojarzenia podróżnika/turysty. Proust przede mną, ale malutka czcionka nie zachęca. Po "Zającu o bursztynowych oczach" wiem, że ta chwila musi nastąpić.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziękuję za życzenia. Jeśli nie będzie gorszy od minionego to już będę szczęśliwa, bo dobra passa, jak wiadomo nie trwa wiecznie i trzeba przyjmować to, co życie nam niesie z pokorą. Mała czcionka bywa niezwykle irytująca, czasami nawet odstręcza od czytania. Ja dysponuję W stronę Swanna - wydaniem na 100 lecie pierwszego wydania, gdzie czcionka jest przyzwoitej wielkości, choć egzemplarz, który czytałam miał malutką. Jeśli miałaś ochotę, to służę pożyczką. A Zając u mnie czeka na lekturę, po recenzji u Lirael natychmiast zakupiłam nie poczekawszy nawet na propozycję pożyczki :). Pozdrawiam i dobrego roku życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak kiedyś przeczytasz, powinnyśmy sobie zorganizować razem z Nuttą wycieczkę szlakiem "Zająca..": Paryż, Wiedeń, Odessa, Tokio... Kolejność do ustalenia. :)

      Usuń
    2. Mogę być przewodnikiem po Paryżu i troszkę po Wiedniu, a wy obstawiajcie Odessę i Tokio :) i oczywiście piszę się na taką wycieczkę. Ostatnio korci mnie Petersburg, ale mam obawy związane z bezpieczeństwem takiej podrózy.

      Usuń
  13. Wiesz co? Nie pisz o wszystkich przeczytanych książkach, ale nie omijaj podróży. Relacje z odwiedzonych przez Ciebie miejsc, obejrzanych zabytkach - to coś, co czytam jak zaczarowana. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się, choć i o paru książkach od czasu do czasu chciałabym wspomnieć :)

      Usuń
  14. Guciu, żeby Twój 2014 obfitował w piękne wzruszenia dziełami człowieka i natury! Żeby był równie dobry albo i lepszy od 2013! A miałaś naprawdę fantastyczny rok :)
    Przez "Bezcennego" brnęłam kilka tygodni, utykając na sensacyjnych opisach pościgów i strzelanek, ożywiając się w trakcie fragmentów poświęconych historiom obrazów czy kolekcjonerów. Z infantylnymi dialogami także miałam problem. Podobało mi się kilka dowcipnych spostrzeżeń i sformułowań autora np. na temat Polaków, ale to stanowczo za mało na prawie 500 stron drobnego maczku...

    OdpowiedzUsuń
  15. Dziękuję, oby był nie gorszy, a już będę prze szczęśliwa. Nie odmawiam Bezcennemu - autorowi- paru ciekawych i jak najbardziej trafnych spostrzeżeń na temat Polaków, ale i moim zdaniem to nieco za mało, aby mnie zachwyciło. Chyba miałam zbyt duże oczekiwania wobec książki, a może tego typu literatura do mnie nie przemawia (a Dan Brown to tylko wyjątek potwierdzający regułę) :)

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).