Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Requiem dla moich ulic Krzysztof Rutkowski, czyli piękny spacer po Paryżu sprzed lat


Warszawę Niemcy zburzyli doszczętnie. Paryż od wieków burzą sami paryżanie. Burzą i odbudowuję. Burzą, równają z ziemią całe dzielnice lub patroszą budowle od środka, zostawiwszy nietknięte fasady, wypełnione od środka szkłem, drewnem, aluminium. Baron Haussman wyburzył i odmienił Paryż najbardziej, ale Paryż wyburzał się ciągle i wyburzać nie przestanie…. Nawet te paryskie kwartały, które wydają się nietknięte od wieków, przechodziły cykle wyburzania i budowania od nowa. Na przykład Palais – Royal, Luwr i Tulerie.
Pewien mędrzec powiedział Panta rhei. Wszystko płynie, przemijają ludzie, epoki, ulice. To, co dziś wydaje się ponadczasowe i niezmienne po latach pozostaje jedynie nazwą budzącą w garstce zapaleńców nierealne pragnienia odbycia podróży w czasie. Z książek opisujących miasta najbardziej odpowiadają mi te, które dzięki opisom zdarzeń, fragmentarycznym fotografiom miejsc, mało znanym historyjkom pozwalają poczuć ich klimat. A czynią to o wiele lepiej niż popularne przewodniki przytłaczające nadmiarem informacji na temat dat, architektonicznych detali, czy nazwisk twórców budynków i budowli. Requiem dla moich ulic Rutkowskiego to spacer poprzez miejsca, które dziś istnieją już tylko w literaturze sprzed lat i historycznych dokumentach. Requiem to muzyka w hołdzie nieistniejącym bądź istniejącym dziś w zupełnie innym, niż pierwotnie kształcie; ulicom i zaułkom Paryża. Rutkowski nie trzyma się żadnych zasad, jego opisy są pastiszem mniej lub bardziej luźnych skojarzeń. Przeprowadza nas przez wieki, życiorysy, obyczaje z niezwykłą zręcznością. I mimo, iż niektóre z opisywanych historii są mi znane, jak ta o dzielnicy Halle, Cmentarzu Niewiniątek, czy Placu de Greve to czytanie ich nie nudzi, autor potrafi rzucić nowe światło na znane miejsce. Posługując się niezwykle obrazowym językiem opisuje miejsca w sposób pozwalający na uruchomienie łańcuszka skojarzeń. Razem z autorem wędrujemy ulicami, dzielnicami, kwartałami miasta wyruszając spod arkad Palais Royal, okrążając okolice Luwru, Pałacu Tuleryjskiego, Łuku Carrousel, mijając Halle, Plac de Greve, Marais, Montparnasse, egipski obelisk na Placu Zgody. Śladów przeszłości autor poszukuje korzystając z doświadczeń poprzedników (wyczytuje przewodniki, literaturę i prasę).
Zaczynamy od spaceru z Diderotem, który zwykł chadzać codziennie o piątej pod Palais Royal wstępując na lody do Petit – Caveau (słynnej również z półboberków, ale to już po zmroku). Tutaj, pod kolumnadami Palais Royal za Ludwika XVI spiskowali konspiratorzy. Obraz, jaki maluje autor opisując dzień 13 lipca 1789 r. (dzień poprzedzający zdobycie Bastylii) jest niezwykle sugestywny. Słoneczny, upalny dzień, Paryżanie w kawiarni Cafe de Foy nieświadomi zdarzeń, jakich za chwilę staną się świadkami zajadają lody i pogrążeni są w rozmowach, kiedy na stół kawiarni wskakuje żarliwie przemawiający młodzieniec.
Dalej autor maluje słowem drewniane galerie piętrzące się w poprzek kolumnad Palais Royal (przyrównane do opisanych przez Prusa ruder Powiśla) z panienkami (owymi półboberkami), spelunami, kawiarniami, restauracjami i szulerniami, w których na początku XIX wieku przegrywali fortuny oficerowie wszystkich nacji, nabawiając się w bonusie wstydliwych chorób. Niezwykle obrazowo przedstawia opis zamachu na Napoleona. Sporo miejsca poświęca dzielnicy Marais i charivari - świętu głupców, podczas którego przebrany w łatwopalny kostium król Karol VI omal nie spłonął żywcem od zapalonej pochodni (jego towarzysze zabawy nie mieli tyle szczęścia). Poznajemy historię przewiezienia obelisku z Luksoru na Plac Zgody. Ze pewnym zdziwieniem przeczytałam o genezie wynalezienia gilotyny, będącej bardziej humanitarnym narzędzie wykonywania kary śmierci (ze względu na natychmiastowe działanie), a przy okazji narzędziem czyniącym zadość idei równości (wszystkich od tej pory niezależnie od pozycji społecznej zgładzano w jednaki sposób).
Doktor Guillotin, od którego wzięła nazwę machina, zachwalał jej skuteczność z rozmachem dzisiejszego speca od reklamy „Panowie deputowani, za pomocą tej machiny obetnę wam głowy w mgnieniu oka i nie będziecie cierpieć. Machina razi jak piorun, głowa spada, a krew sika”
Ludwik XVI podpisał prawo o ścinaniu głów skazańcom za pomocą gilotyny (w marcu 92 roku), a dziesięć miesięcy później (w styczniu 1793 r.) osobiście przekonał się o jej humanitarnym i błyskawicznym działaniu.
Najmniej podobały mi się opisy ludzkich wynaturzeń i ułomności (obscenicznych zabaw, zezwierzęcenia, obrzucania się nieczystościami i fekaliami), ale o to pretensje powinnam mieć raczej do przodków, niż do autora.
Podobał mi się pomysł przetłumaczenia francuskich nazw ulic, jednak zabrakło podania oryginalnej nazwy w odniesieniu do wszystkich opisywanych ulic, niektórych nie potrafiłam zlokalizować. Co do niektórych zaś nazw polskie odpowiedniki nieco raziły, tak bardzo w świadomość wryła się nazwa wyspy Île de la Cité, że czytając o wyspie miejskiej miałam wrażenie, iż czytam o jakiś zupełnie innym miejscu, podobnie, jak raziło mnie nazwanie Montparnasse Rajskim Wzgórzem.
Mając ogromną słabość do Placu de Greve (zwanego Piaszczystym) wynotowałam sobie mały fragment opisu…
Placyk na brzegach Sekwany, przy Ratuszu i wokół pobliskich wysp, przez wieki drobny był i złocisty. Na Placu Piaszczystym wystawali też najmici w oczekiwaniu na robotę dzienną, czystą, lub brudną robotę nocną. Najmici stali i czekali. Z czasem to czekanie na Placu Piaszczystym zaczęło oznaczać po francusku strajk. I tak już zostało. Ludek paryski ciekawski, jurny i chełpliwy, niecierpliwie na egzekucje wyczekiwał, a na długie tygodnie przed kolejną kaźnią wynajmował okna i gapiowskie stołki, niczym loże w teatrach i krzesła w kabaretach, w domach wokół placu, wzdłuż rynsztoków ostatniej drogi skazańca, wyciągniętego z piwnic warownej Stróżówki na Wyspie Miejskiej [Conciergerie na wyspie Cite] lub z celi więzienia Bicetre i wiezionego na wózku. Dźwięczały wesoło mieszki kamieniczników proponujących parapetowe poduszki pod łokcie stałym klientom za darmo.
Brzmi niczym fragment z Katedry Marii Panny w Paryżu Wiktora Hugo. Lektura Requiem to był piękny i nie tuzinkowy spacer po jednym z najpiękniejszych miast, które podobnie, jak autor darzę ogromną sympatią. 
Podobnie, jak Paryskie pasaże książka została bardzo starannie wydana przez Wydawnictwo Słowo, obraz, terytoria. Wnętrze zdobią wklejane czarno-białe zdjęcia fragmentów Paryża, o których na pierwszy rzut oka trudno powiedzieć, iż przedstawiają Paryż, tak dalece odbiegają od naszych o nim wyobrażeń.
Za udostępnienie książki dziękuję Kaye.

13 komentarzy:

  1. Paryż jakiego już nie ma można zobaczyć na fotografiach Eugene Atgeta - to bardzo klimatyczne zdjęcia, bez problemu je wygooglujesz - myślę, że Ci się mogą spodobać :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaraz zabieram się za googlowanie- dziękuję bardzo za podpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że książka Ci się podobała, bo z pośpiechu zapomniałam o to zapytać podczas naszego spotkanie. ;) Paryski cykl Rutkowskiego zachwyca, choć nie jest łatwy w odbiorze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widzisz podobała się, ale czy cały paryski cykl będzie jednakowo ciepło przeze mnie przyjęty to głowy nie dam. Czytałam mało zachęcające opinie na temat Wokulskiego w Paryżu, a Dar anioła (gdzie też się Paryż) przewija zaczęłam czytać i odłożyłam. Muszę powrócić i sprawdzić wrażenia.

      Usuń
    2. Pisząc o "cyklu paryskim" miałam na myśli "Pasaże", "Raptularz" i "Requiem". Pozostałych nie czytałam, ale również spotkałam się z dość wstrzemięźliwymi opiniami. :)

      Usuń
    3. I jeszcze dwie podpowiedzi:
      http://dedalus.pl/Paryskie-pasaze-Krzysztof-Rutkowski-
      http://dedalus.pl/Requiem-dla-moich-ulic-Krzysztof-Rutkowski-
      :)

      Usuń
    4. Dzięki za podpowiedzi. W Dedalusie kupuję od czasu do czasu, tyle że muszę spasować, bo dziś przytargałam 5 kg książek z allegro. Piszę o kg bo omal mi ręka nie odpadła, takie to było ciężkie, w tym dotarły Dzienniki Dąbrowskiej i parę innych.

      Usuń
  4. Uwielbiam Paryż, dlatego lubię sięgać po literaturę w której to miasto jest głównym bohaterem. Czytałam "Paryskie pasaże", ale tej pozycji jeszcze nie znam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także Paryż bardzo, bardzo i jeszcze mocniej, a gdybym miała porównać to trudno by mi było napisać, która podobała się bardziej, z punktu widzenia odniesień do świata sztuki to bardziej pasaże, a z punktu widzenia przystępności w odbiorze to ulice. W Pasażach mogło się czasami zakręcić w głowie od nadmiaru nazwisk. Myślę, że warto poznać obie.

      Usuń
  5. Juz wiem, ze ksiazke bede musiala dorwac. Dziekuje za piekna recenzje. Zdecydowanie wole ksiazki i opisy, nawet takie fragmentaryczne, ale pelne emocji, niz suche fakty w przewodnikach, ktore i tak wieksza uwage poswiecaja modnym restauracjom niz zaulkom i zakamarkom. Licze, ze kiedys sie skusisz i napiszesz przewodnik. Masz talent i pieknie opisujesz to wszystko o czym chce czytac i widziec to oczami wyobrazni chocby :) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam na allegro, tyle, że to jednak z tych książek, które jak już chciałabym mieć nie używaną, ze względu właśnie na owo piękne wydanie. Z przewodnikami jest tak, że zawsze kupuję, przeglądam, a potem rzadko wracam, bowiem zniechęca mnie właśnie ten nadmiar informacji o najpiękniejszych, najstarszych, najciekawszych obiektach na co drugiej stronie i przy miniaturce zdjęcia 2 na 3 centymetry opis czcionką wielkości nr 5,5 :) I kompletnie nieprzydatne informacje na temat restauracji czy knajp, które ani tanie, ani klimatyczne, ani ciekawe. Dziękuję po raz kolejny za miłe słowa:)

      Usuń
  6. Właśnie u Kaye już o tej książce czytałam. Warto by ją mieć, by pomału odbywać spacery po "Paryżu, którego już nie ma". Wasze obie świetne opinie zachęcają do sięgnięcia po nią.
    Wolała bym jednak, by pozostawiono francuskie nazewnictwo. Chętnie czytała bym je po francusku, w którym to języku już tylko potrafię przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zazdroszczę umiejętności przeczytania po francusku, bo mnie sprawiają te nazwy ogromną trudność, a jednak dziwnie brzmią przetłumaczone na polski i z uporem maniaka wykorzystywane w tekście - jak Conciergerie zwana Stróżówką (wiem, że to właśnie oznacza, ale nie pasuje mi ta nazwa i już do tej jedynej w swoim rodzaju Stróżówki. Brzmi pospolicie i nieciekawie. Ale książka mimo to warta przeczytania

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).