Łączna liczba wyświetleń

środa, 28 października 2020

Ubu Król czyli Polacy Alfred Jerry

Odkąd pamięcią sięgam w przeszłość zawsze chciałam przeczytać Ubu Króla. To owiane skandalem dzieło piętnastolatka, utwór który zszedł z afisza dzień po premierze (okrzykniętej największym skandalem w dziejach teatru), której opis jest cytowany niemal we wszystkich wspomnieniach najznakomitszych przedstawicieli XIX wiecznej bohemy musi rozbudzać wyobraźnię. 

Czy pierwotnym zamiarem autora miało być zszokowanie publiki przez nadużywanie języka potocznego (przekleństw i wulgaryzmów), czy też ukazanie w bardzo prosty, wręcz łopatologiczny sposób, czym jest historia, wychwalana, jako nauczycielka życia (ciągiem gwałtów, zdrad, morderstw, tyranii, podłości, prostactwa oblekającego się w szaty wytworności). A może obie te rzeczy łącznie. Trzeba też zauważyć, że te wulgaryzmy straciły dziś na swej wymowie, bowiem brzmią anachronicznie. 

Jak napisał w przedmowie jej tłumacz Boy Żeleński Ubu król to taki Makbet na wspak.  Jego bohater to cham i prostak, zachłanny debil, który nie potrafi nawet ukryć swojej głupoty pod maską pozorów. Postać Ubu funkcjonuje w świadomości, jako wzorzec pewnego typu człowieka, podobnie, jak funkcjonuje Don Kichot, Hamlet czy Tartufe.

Jerry dadaista i surrealista stworzył groteskową historię prostaka, którego żona namówiła do zabicia króla i przejęcia korony. Zbieżność z Makbetem nieprzypadkowa. Tyle, że Ubu jest tak karykaturalnym przedstawicielem władzy, że trudno potraktować go poważnie. Lecz jego rządów - morderstw, oszustw, kradzieży, krzywoprzysięstwa nie można nie traktować niepoważnie. Jerry pokazuje, że polityka ma społeczeństwo tam, gdzie on ma publikę, czyli w d.... Merdre, po naszemu grówno – wulgarne wstawki, czy komentarz rzeczywistości, która jest okrutna i beznadziejna. 

A co mają do tego Polacy? W przedmowie przed premierą sztuki autor wskazał, iż rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie. Trzeba pamiętać, że Polski, jako państwa wówczas nie było. Rzecz mogłaby dziać się równie dobrze wszędzie, bo trudno byłoby znaleźć kraj, który nie doświadczył przynajmniej kilku władców posiadających cechy Ubu. A to, że występują tu Stanisław Leszczyński czy Jan Sobieski wygląda na przypadek, zwłaszcza, iż nie odgrywają oni większej roli.

Trudno jednak nie doszukiwać się podobieństw do sytuacji w Polsce, bo podobieństwa te występują pod każdą szerokością geograficzną i w każdej epoce. Ubu to typ władcy, który po trupach dąży do celu, robi to co chce, nie tyle dla osiągnięcia określonego celu, ale dlatego, że on tak chce. Nie zważa na konsekwencje, bo jest na tyle ograniczony, że nie potrafi ich przewidzieć. 

I w tym jest może jakaś nadzieja, że każda podłość, każde draństwo kiedyś się skończy. A że po nim przyjdzie kolejne…..

Ubu umiał kupić swe panowanie nie tylko zamordowaniem poprzednika, ale i umiejętnością szafowania hasłami 

Moi przyjaciele, widzicie oto tę skrzynię; zawiera trzy tysiące dukatów w złocie,w pełno wartościowej monecie polskiej. Niech ci, którzy chcą się ścigać, ustawią się na skraju dziedzińca. Ruszycie, skoro ja machnę chustką; który przybiegnie pierwszy, dostanie skrzynię. Ci, co nie wygrają, dostaną na pocieszenie tę drugą skrzynię, podzieli się ją między nich.

które trafiły na podatny grunt

Chodźmy! Chodźmy! Niech żyje ojciec Ubu! Najszlachetniejszy z monarchów!  

Bo aby Ubu został królem nie wystarczą jego chęci, trzeba też ludu, który da się ogłupić

Czy tylko mnie wszystko kojarzy się z aktualną sytuacją polityczną? 

Książka przeczytana w ramach stosikowego losowania u Anny.

niedziela, 25 października 2020

Podróże do Polski Jarosław Iwaszkiewicz

Po raz kolejny poznaję pisarza poprzez wspomnienia, a nie za sprawą twórczości. Poznaję, ciekawego świata, bystrego obserwatora i wrażliwego człowieka. Podróże do Polski były dla Iwaszkiewicza podróżami egzotycznymi, bowiem Polska wydawała się mu od dzieciństwa krajem dalekim i nieosiągalnym, a opowieści z tych czasów przemieniały ją w krainę wręcz baśniową. Urodzony na ukraińskiej wsi podróżował Iwaszkiewicz do Polski trzykrotnie, po raz pierwszy w 1902 roku jako dziecko, potem w latach 1911-1914, jako młodzieniec i w końcu w 1918 r. jako ukształtowany doświadczeniami rewolucji i I wojny Światowej  człowiek.

Podróże do Polski są zbiorem impresjonistycznych obrazków, wybiórczych, nie zawsze najbardziej reprezentatywnych, ale z jakichś wiadomych jedynie autorowi sentymentów ważnych dla niego.

Najwcześniejsze wspomnienia związane z pobytem kilkuletniego chłopca w Warszawie wiążą się z Filharmonią, której nowy, wspaniały, przykryty niebieskim dachem gmach mijał podczas pierwszej podróży. Z Filharmonią jego życie wiązało się wielokrotnie, przez udział w przedstawieniach, wspomnienia związane z narzeczoną, przemową na otwarciu odbudowanego budynku, czy uroczyste jubileusze. Ważną rolę na mapie podróży stanowiły też teatry; Teatr Letni w Ogrodzie Saskim czy Teatr Polski, w którym po latach wystawiano jego Lato w Nohant i inne sztuki w jego przekładzie. Kolejne uczestnictwo w ważnych wydarzeniach kulturalnych to pogrzeby wielkich pisarzy, w których uczestniczył (Sienkiewicz, Słowacki, Żeromski, Dąbrowska, Tuwim, Gojawiczyńska, Kruczkowski, Reymont). Przez wspomnienia przewija się Warszawa niszczona przez hitlerowskich barbarzyńców i odbudowywana przez nierzadko znanych pisarzowi młodych ludzi.

…. każde przejście ulicami Warszawy jest podróżą - tającą w sobie więcej wrażeń niż przemierzanie obcych, choć pięknych krajów (str.29). Duma i radość z powodu odbudowy stolicy, zaangażowania jej budowniczych, podziw dla harmonii i spójności planów, łączenia starego z nowym, dbania o detale niezachwiana wiara w głoszone po wojnie idee nie powinny dziwić, kiedy zna się biografię pisarza.

Tutaj, gdzie teraz stoi wyniosły Dom PZPR, pamiętam w 1902 roku wzniesiono pierwszy secesyjny dom w Warszawie - i chodziło się specjalnie go oglądać. Dziwiły skrzynki na kwiaty przy oknach, zdobione blaszanymi liśćmi kasztanów, powyginane oparcia balkonów. Dzisiejsza spokojna elewacja i duża przestrzeń przed Domem Partii jakże się wydają odmienne od tamtej podejrzanej nieco wiedeńskiej nowości (str. 29). Pisarz bezkrytycznie zachwyca się tempem odbudowy. W głębi obrazu przy kościele Świętej Anny rośnie czerwono mur kaplicy Loretańskiej, którą w ostatnich dniach dopiero postanowiono odbudować. Ale i ona również będzie gotowa na 22 lipca. Jeżeli dom na Mariensztacie zbudowano w 19 dni, to co znaczy jakaś tam kaplica? Furda. (str. 38)

Jedna z ilustracji, których w książce sporo (i stanowią jej dodatkowy atut) przedstawia plakat Kawiarni Pod Pikadorem, której otwarcie wyznaczono na dzień 29 listopada 1918 r. Zachęca on do odwiedzin robotników, żołnierzy, dzieci, starców, ludzi, kobiety i pisarzy dramatycznych. Obok ludzi pojawiają się jako odrębna kategoria kobiety. Na pocieszenie są jeszcze dzieci i starcy i parę grup społecznych.

W rozdziale o teatralnych podróżach powtarzając się nieco wspomina sztuki, które oglądał, aktorów i reżyserów, których nazwiska zapisały się w historii teatru (Sulimę, Zelwerowicza, Osterwę, Jaracza, Węgrzyna, Leszczyńskiego, Szyfmana), Teatr Polski wspomina z sentymentem. Oczywiście, gdy oglądałam gmach Teatru Polskiego – jeden z najładniejszych i najpraktyczniejszych gmachów teatralnych europejskich owej epoki- do głowy mi nie przychodziło, że do tego stopnia i przez tyle lat los mój będzie związany z tą sceną, że ją tak pokocham, że będę pracował przy jej odbudowie. Kto mógł myśleć o tym w roku 1913! (str. 48).

Pisząc o Chopinie i Żelazowej Woli pisze zarazem o sobie i każdym z artystów. Związek artysty z krajobrazem, który go ukształtował, jest głębszy niżby to się zdawało. Dzieciństwo i młodość zawsze kładą zasadnicze piętno na cały już potem żywot- w dziełach dojrzałego twórcy raz po raz powraca nuta, która zapada w jego serce od najwcześniejszych czasów. (str.56)

Mnie najbardziej w pamięć zapadną dwie krakowskie scenki.

Zupełnie abstrakcyjnie, jak wspomnienie snu, jak wizję teatralną widzę zawsze z tamtej epoki pochód następujący: chyba ulicę Batorego, środkiem jezdni, bo samochodów licznych wtedy nie było, kroczą Boy w letnim ubraniu, pani Zofia Żeleńska w czarnej sukni, ale z gołą głową (kobieta z gołą głową, dama w owych czasach, na ulicy!) i Witkacy wyprostowany, wyprężony jak to on zwykł chodzić, w jasnym, szarym letnim garniturze, w czarnym żałobnym toczku pani Zofii na głowie, którego czarny welon w obfitych fałdach spadał mu na plecy.

Był to dzień premiery Tumora Mózgowicza w Teatrze Słowackiego. (str. 74)

Był taki maj w Krakowie. Kto nie był w maju w Krakowie, ten  nie wie, co to jest maj. Liście i kwiaty kasztanu powpinane wszędzie w tej starej architekturze działają upajająco. Ja nie rozumiem, jak można być krakowskim studentem, jak można się tutaj uczyć, w tym pejzażu, w tej naturze. A właściwie mówiąc, tylko w Krakowie można w pełni zrozumieć, jak mogła się narodzić Lilka Pawlikowska. (str.77).

Polecam Podróże do Polski, można w nich odnaleźć i czas przeszły i miejsca bliskie sercu pisarza i jego wrażliwość. 

czwartek, 22 października 2020

Simenon Podróz z Wenecji i Niewinni

Ostatnio pojawiam się na chwilę i znikam. Poza przygnębieniem spowodowanym epidemią zmagam się z kłopotami zdrowotnymi bliskich. Stąd rzadsza obecność w tym miejscu.  Dodatkowo i mnie dopadła niedyspozycja, tylko i aż angina, która uwięziła w czterech ścianach skuteczniej niż wirus.

Na urlop, który dziś jest już tylko wspomnieniem zamówiłam parę książek, między innymi dwie powiastki Simenona, który miały stać się idealną lekturą wakacyjną. 

Podróż z Wenecji

Po lekturze Kota Simenona po kolejną powiastkę (trudno 135 stronicową książeczkę nazwać inaczej) sięgnęłam bez obaw. I o ile całość przeczytałam jednym tchem, ulegając pisarskiemu talentowi intrygowania czytelnika oraz umiejętnościom skłonienia go do zadawania pytań,  o tyle zakończenie mocno mnie rozczarowało. Justin Calmar wracając samotnie z wakacji spędzonych z rodziną w Wenecji poznaje w pociągu tajemniczego mężczyznę. Ulegając jego czarowi i umiejętności prowadzenia rozmowy opowiada mu o sobie więcej niżby sobie tego życzył. Czy sprawia to urok nieznajomego, czy brak asertywności bohatera, ale podejmuje się on wykonania drobnej przysługi. W dzisiejszych czasach prośba współpasażera zapewne natychmiast wzbudziłaby czujność. Nie mam pojęcia, jak zachowałby się przeciętny paryżanin jakieś siedemdziesiąt lat temu, kiedy to ma miejsce akcja opowiadania. Calmar poproszony o odebranie małej walizeczki ze skrytki na dworcu i zawiezienie jej pod podany adres godzi się spełnić przysługę bez wahania. Nie zaproponowano mu za to żadnego  wynagrodzenia, ot przysługa grzecznościowa. Od początku zadajemy sobie pytanie dlaczego to zrobił, dlaczego okazał się tak naiwnym człowiekiem. Każda kolejna decyzja jest konsekwencją tej pierwszej. Każde rozwiązanie wydaje się złe. Nie oczekiwałam wyjaśnienia zagadki, pytania wydawały się ważniejsze od odpowiedzi, jednak pomysł z zakończeniem, w którym bohater znajdujący się w sytuacji nie do pozazdroszczenia zostaje wmanewrowany w jeszcze bardziej zawikłaną mnie nie przekonał. Lektura przeczytana w ramach Stosikowego wyzwania u Anny

Niewinni

Niezrażona rozczarowaniem, jakie sprawił Pociąg do Wenecji sięgnęłam po Niewinnych. Georges C`elerin prowadzący z powodzeniem zakład jubilerski po dwudziestu latach wydawałoby się szczęśliwego małżeństwa traci w wypadku samochodowym żonę Annette. Nie byłoby w tym wypadku niczego niezwykłego, gdyby nie okolica, w której Annette wtargnęła pod samochód. Nie był to rewir, w którym pracowała. Georges nie potrafi poradzić sobie ze stratą, obwinia się, iż nie był dobrym mężem, nie potrafił uszczęśliwić żony, bo choć kochał ją nad życie, ich związek wydawał się chłodny, jego uszczęśliwiała jej obecność, ona wydawała się ledwie tolerować wspólne życie. Czy nie potrafił uszczęśliwić kobiety? Uznał za pewnik, że się kochają, i to mu wystarczało. Nie zastanawiał się, czy ona wolałaby żyć inaczej, czy nie powinien poświęcać jej więcej uwagi.  Pochłaniała go praca, Annette także angażowała się w rolę asystentki społecznej, a kiedy spotykali się wieczorem, nie mieli sobie nic do powiedzenia. Byli po trosze jak dwoje lokatorów pensjonatu rodzinnego, widujących się przy posiłkach i jedzących w milczeniu, a potem uciekających przed telewizor (str. 88). Od samego początku pojawia się w tle pewna postać, która jak się wydaje będzie kluczem do rozwiązania zagadki i tak też się stanie. Czytało się lekko, z zainteresowaniem, nie mniej również Niewinni, w przeciwieństwie do nieprawdopodobnie spuentowanego Pociągu do Wenecji jako lektura nazbyt przewidywalna nie spełniła oczekiwań. Obu książeczkom daleko do wspaniałego Kota Georges`a Simenona. Jednak co by nie mówić, nie są to takie zwykłe opowiastki. Postawieni w sytuacjach nadzwyczajnych bohaterowie dowiadują się o sobie rzeczy, jakich nawet by nie podejrzewali, a taka wiedza to rzecz bezcenna.