Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 grudnia 2021

Podsumowanie roku

Rewia70&France (ze strony teatru)

Rok 2021 to kolejny ciężki rok dla nas wszystkich. Ograniczenia, obawy, złe wiadomości (pandemiczne, polityczne, ekologiczne, ekonomiczne....). Nie mniej jednak coś tam udało mi się zrealizować.
Zarówno wycieczki, jak i udziały w teatralnych przedstawieniach dały nadzieję na powrót normalności (dziś ponownie zagrożony). Myślę, że z tego powodu bardziej doceniłam zarówno możliwość przemieszczania się, jak i uczestniczenia w spektaklach teatralnych.

Teatralnie. Nie zapomnę uczestniczenia w pierwszym po otwarciu teatrów spektaklu. Była to jedna z Rewii w teatrze muzycznym w Gdyni. Teatr wystawia je rok rocznie od lat, nie budziły one  zainteresowania, bowiem w mojej ocenie były kiepsko przygotowane. Aktorzy, którzy nie występowali w wybranych do Rewii musicalach musieli w dość krótkim czasie opanować role, aby wcielić się w nie zaledwie kilkanaście razy, chyba podobnie było ze śpiewaniem szlagierów przez wokalistów, którzy nie mieli ich w swoim repertuarze.  Oczekiwałam emocji, warsztatu, uniesień, a dostawałam coś (przepraszam za wyrażenie) letniego. Tym razem Rewia 70 & France była zbiorem piosnek polskiej muzyki rozrywkowej z lat siedemdziesiątych i najbardziej znanych piosenek francuskich. Zamknęłam oczy i uszy na niedostatki wykonania i delektowałam się byciem tu i teraz, przyjemnością uczestnictwa, możliwością oglądania na żywo. Poleciały mi łzy ze wzruszenia i śpiewałam razem z publiką.
Kombinat (zdjęcie ze strony teatru)
O najlepszych przedstawieniach teatralnych, w jakich miałam przyjemność uczestniczyć pisałam na blogu (Kombinat w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, Błękitne krewetki w Teatrze Stu w Krakowie, kabaret w Piwnicy pod Baranami). Nie pamiętam, czy wspominałam o musicalu Waitress w warszawskim teatrze Roma. Mimo, iż nie zawiera on łatwo wpadających w ucho utworów, w zasadzie nie do końca był w mojej estetyce (pieką sobie panie tarty, pieką) z chęcią obejrzałabym go ponownie. Spektakl jest bardziej muzycznym przedstawieniem niż tradycyjnym musicalem. Trafiłam na świetną obsadę; Zosię Nowakowską w roli Jenny, Janusza Krucińskiego (mój ulubieniec tak dobrze wczuł się w rolę brutala i męskiego macho, że mogłabym go nawet znienawidzić), Marcina Franca w roli doktora Pomattera. Bohaterką jest kobieta wywodząca się z patologicznego domu, która  trafia na niespełnionego artystę, odreagowującego swe frustracje na żonie.  Spektakl wpisuje się w nurt walki kobiet o swoje prawa. Jenna odnajduje w sobie siłę i odwagę aby zawalczyć o siebie i dziecko.
Virtuoso (zdjęcie ze strony teatru)
Ciekawym przedstawieniem był też musical Virtuoso w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, z -a jakże by inaczej - Januszem Krucińskim w roli tytułowego wirtuoza Paderewskiego. Ciekawe przybliżenie wielkiego Polaka w nietypowy sposób. Bardzo spodobał mi się pomysł na spektakl. Nie wiem, czy równie dobrze wypadłby on w innym wykonaniu, ale postaram się przekonać. Słuchałam utworów na youtube w angielskiej wersji językowej i muszę przyznać, iż brzmią w niej znacznie lepiej, co nie zmienia faktu, iż przedstawienie było ciekawe i świetnie zagrane. Z patriotyczną nutką i refleksją, jacy jesteśmy, byliśmy i zapewne będziemy. Wiecznie podzieleni nawet w obliczu największych narodowych tragedii.
Zapomniałabym dodać jeszcze koncert musicalowo - filmowy w wykonaniu Edyty Krzemień i Karoliny Trębacz w Pomorskiej Filharmonii w Bydgoszczy. Dla wielbicieli tego rodzaju muzyki nie lada gratka. Ja przynajmniej na koncerty w Bydgoskiej filharmonii jadę bez obaw. 
Nie wiem, czy to za sprawą pandemii i braku dostępu do teatrów, ale nie trafiłam w mijającym roku na przedstawienie, które by mnie rozczarowało. Czy oczekiwania były mniejsze, czy aktorzy bardziej spragnieni grania dali z siebie więcej, czy może był to przypadek. Niestety ilość spektakli, w których uczestniczyłam nie była zbyt duża. Najpierw zamknięte teatry, potem częste rekonwalescencje. 
Waitress (zdjęcie ze strony teatru)
Jedynym kulturalnym wydarzeniem, które nie do końca spełniło moje oczekiwania był koncert Maćka Maleńczuka w przepięknej Sali Centrum Muzyki we Wrocławiu. Nigdy nie byłam szczególną admiratorką tego typu muzyki, jaką grał, jednak z uwagi na ciekawe teksty pomyślałam, że spróbuję poszerzyć krąg swoich zainteresowań. Poznane za pośrednictwem Piosennika (audycji w Radiu Nowy Świat, której słucham systematycznie) utwory Maleńczuka bardzo mi odpowiadały właśnie z uwagi na ciekawe teksty. Z koncertu byłam zadowolona połowicznie. Część utworów była dla mnie niezrozumiała, może to moja głuchota, a może wina piosenkarza sprawiły, iż test był nieczytelny, źle słyszalny. Nie żałuję, że poszłam, żałuję jedynie, że nie wszystkie utwory dotarły do mnie tak czysto (a siedziałam blisko sceny), jak tego oczekiwałam.

Błękitne krewetki (zdjęcie ze strony teatru)
Podróżniczo. Było skromnie, nawet bardzo skromnie; trzy weekendowe wyprawy (Poznań, Bydgoszcz, Warszawa) i dwutygodniowy tour po Polsce. Pisałam o tych podróżach na blogu. Brakowało mi podróży dalszych, brakowało mi częstszych wojaży, ale doceniam i tę skromną możliwość poznawania na nowo znanych miejsc. Chcę wierzyć, że planowana na koniec marca wprawa do Rzymu dojdzie do skutku.

Książkowo. W tej dziedzinie nie musiałam się ograniczać. Czytanie ponownie zaczęło sprawiać radość. Po roku 2020, kiedy czytanie było niemal jedyną, albo jedną z niewielu możliwości spędzania wolnego czasu, kiedy wydawało się, że jestem niejako skazania na książki (strasznie to brzmi, ale tak to momentami odczuwałam) ten rok dając większe możliwości przywrócił przyjemność z lektury. Moim największym tegorocznym czytelniczym odkryciem była Joanna Bator i jej książka Gorzko, gorzko. Jak wspominam niejednokrotnie literatura współczesna rzadko gości na mojej półce bibliotecznej. Tutaj zrobiłam wyjątek i nie żałuję, bo z wielką ciekawością chłonęłam sagę losów czterech kobiet. Za najlepszą przeczytaną książkę uważam Sandora Maraia Rozwód wBudzie (i tu ciekawostka recenzja książki miała w tym roku najwięcej wejść na stronę). Inna książka Maraia (Księga ziół) znalazła się na przeciwległej szali, jako książka, której lektura mnie pokonała (w bardzo dobrym towarzystwie  Boskiej Komedii Dantego).
W piwnicy pod baranami (zdjęcie własne)
Statystyki – jak doszliśmy (rok temu) do zgodnego wniosku to największe kłamstwo świata, ale też ciekawostka, którą lubimy się zabawić. Najczęściej odwiedzanym wpisem, jak wspomniałam była recenzja Rozwodu w Budzie Sandora Maraia (może odwiedzającymi byli nieusatysfakcjonowani w małżeństwie znający język polski obywatele Węgier). Ku mojemu zaskoczeniu wpisy dotyczące recenzji książkowych cieszyły się większym zainteresowaniem niż wpisy podróżnicze, co dziwi, o tyle, że te drugie okraszone zdjęciami częściej przyciągają zainteresowanie (wszak  najlepiej miewa się dziś kultura obrazkowa, aby nie napisać kultura lajków i ikon). Ale jeszcze bardziej zdziwiła mnie spora popularność wpisu na temat wystawy muzealnej obrazów Włodzimierza Szpringera (tutaj dla odmiany mogły zadziałać zdjęcia obrazów- niezwykle kolorowe, wręcz baśniowe).
Jeśli chodzi o ilość postów zdecydowanie odbijam się od dna, czyli wracam do pisania (jakkolwiek mi ono wychodzi). Ten wpis jest 31, co przy 10 wpisach w krytycznym roku 2018 stanowi duży postęp (choć daleko mu do 158 wpisów w pierwszym półroczu działalności). No ale też blogi przeżywają dziś spory spadek zainteresowania, stają się passe, co w pewien sposób wpływa też na naszą aktywność. Dziś są one bardziej naszą zapasową kartą pamięci, niż płaszczyzną wymiany myśli. Tyle zabawy ze statystyką.

Powitanie 2021 r. (w tle koncert Jarre`a w NDDP)

                               A teraz życzę

czytelnikom i zabłąkanym odwiedzającym,

a także sobie,

aby rok 2022 był ostatnim rokiem pandemii

i ostatnim rokiem zarazy, której na imię….

(tu każdy niech sobie wstawi według uznania,

co, albo kogo chciałby pożegnać na zawsze)

a także 

zdrowia, mądrości i uśmiechu

środa, 29 grudnia 2021

Matka Jagiellonów Dorota Pająk-Puda

 

Elżbieta Rakuszanka, matka królów zainteresowała mnie nie z powodów historyczno-dynastycznych, a  jej związków z Ołtarzem Mariackim, Nagrobkiem Kazimierza Jagiellończyka w Katedrze Wawelskiej i Witem Stwoszem.

Książkę dosłownie pochłonęłam w przeciągu półtora dnia. Czytało mi się bardzo dobrze, przynajmniej do połowy. Potem zaczęła mnie nieco nużyć (choroby, śmierci, straty), ale ciekawość przeważyła.

Elżbieta miała szczęście być córką Habsburgów i wnuczką cesarza Zygmunta Luksemburskiego, dzięki czemu los oszczędził jej roli dziwoląga, którego pokazuje się ludziom ku uciesze. Była brzydka, garbata, zdeformowana.  Głodzona i pozbawiona należytej opieki w dzieciństwie dostała szansę od losu, przeznaczono ją na małżonkę Kazimierza Jagiellończyka (spadkobiercę Jagiełły). Matka Jagiellonów to beletrystyczna opowieść historyczna. Nie przepadam za tego typu książkami, gdyż wydają mi się powierzchowne; troszkę faktów ubranych w literacką fikcję. Jak mówiła autorka w którymś z wywiadów w Matce Jagiellonów nie ma fikcyjnych wydarzeń poza dwoma mało istotnymi, starała się ona jak najbardziej trzymać faktów. Może stąd irytujący niektórych podział książki na lata. Niektóre obfitowały w ważne zdarzenie, inne były ich pozbawione, bądź nie zostały odnotowane w kronikach, stąd w książce znajdują się rozdziały wielostronicowe, jak i takie, które liczą parę zdań (czasami niewiele wnoszące do treści opowieści).

Początek zapowiadał się arcyciekawie. Młoda, nieurodziwa dziewczyna oczekuje na decyzję królewskiego małżonka co do jej dalszych losów: czy zostanie na wawelskim dworze, czy też mąż odeśle ją do opiekuna (co zdarzało się nie tylko w przypadku dziewcząt z defektem). Jest pełna obaw, samotna, spragniona uczuć. Wie, iż Jagiellończyk przyjechał ją sobie obejrzeć, a potem przez trzy dni wahał się czy zerwać ślubną umowę, czy zawrzeć mariaż z królestwem Czech i Węgier (dziedziczne ziemie Elżbiety). Przez pierwsze tygodnie małżeństwa traktuje ją jak powietrze, zwleka ze skonsumowaniem związku. Dwórki szydzą zarówno z pustego łoża królowej,  jak i z jej ułomności. Jedyną życzliwą osobą okazuje się matka Jagiellończyka – Zofia Holszańska.

Książka z pierwszoosobową narracją pisana jest z punktu widzenia matki. Jest to historia XV wiecznej monarchini, której jedyną, ale wcale niemałą, troską jest  zapewnienie dziedzica i urodzenie sporej gromadki dzieci, które poprzez koligacje z europejskimi monarchami zapewnią silną pozycję królestwu. Elżbieta urodziła ich trzynaścioro, z czego dwie dziewczynki zmarły w dzieciństwie (jako ciekawostka obie miały nosiły imię matki. Takie imię otrzymała też najmłodsza latorośl). Nieustająca troska o dzieci i o małżonka, który wiecznie jest w podróży (wojny, sojusze, mediacje) towarzyszyły jej cały czas. Nie miała łatwego życia, najpierw trudne dzieciństwo, naznaczenie kalectwem, potem, kiedy wydawało się, że los się do niej uśmiechnął (stworzyli z Kazimierzem zgodne i trwałe małżeństwo,  synowie zostali namaszczeni na króla Czech, księcia Litwy, biskupa, córki wydano za europejskich władców) docierają do niej tragiczne wieści; córki nie są szczęśliwe w swych związkach, synowie mają coraz większe problemy z poddanymi i wrogami, umiera ukochany syn Kazimierz, który miał być następcą króla, umiera też królewski małżonek. Elżbieta musiała pochować w sumie siedmioro z trzynaściorga swoich dzieci. Nie dożyła koronacji Zygmunta (zwanego potem Starym), który najdłużej sprawował rządy.

Te wszystkie lub prawie wszystkie informacje można wyczytać też w notce biograficznej w Internecie, ale nie zawierają one tego co znajduje się w powieści - klimatu epoki. Autorka starała się go odtworzyć poprzez wtrącenie w treść XV wiecznego słownictwa, opisy miejsca akcji, pewien zarys życia dworskiego.

Mnie zabrakło nieco głębszego rysu (jeśli nie historycznego) społecznego i obyczajowego.

Ale z drugiej strony powieść nosi tytuł Matka Jagiellonów i to na Elżbiecie, jako matce skupiła się autorka. I z tego zadania wywiązała się dobrze. Autorka podkreśla różnicę w wykształceniu małżonków; Kazimierz w przeciwieństwie do niej nie potrafił czytać i pisać, ona zadbała o wykształcenie dzieci i to nie tylko synów. Pada w książce nawet stwierdzenie, iż jedynym majątkiem dziewcząt jest męskie wykształcenie.

Książka rozbudziła u mnie jeszcze większe zainteresowanie królową, chętnie poznałabym nie tylko matkę, ale monarchinię i człowieka. 

niedziela, 26 grudnia 2021

Znalezione pod choinką (po raz kolejny)

Vittorio Corcos Marzenia
Co roku piszę list do Świętego Mikołaja i co roku proszę go o książki. To jest już jakaś jednostka chorobowa, bo sporządzając listę życzeń, zaglądam na strony księgarń i połowę pozycji z tej listy zamawiam od ręki, bo zanim Mikołaj do mnie dotrze minie trochę czasu, a ja chciałabym je mieć już natychmiast, no ewentualnie za dwa dni. Tym sposobem ilość książek, jakie wzbogaca w grudniu moją bibliotekę jest całkiem spora. W tym roku dzięki hojności Mikołaja oraz własnemu nieograniczonemu apetytowi czytelniczemu dotarły do mnie:

Arcydzieła malarstwa - Muzea Rzymu seria Arkady. Książki z tej serii zamawiam u Mikołaja od dwóch lat, bowiem zarówno ich cena, jak i waga mogą być nie do udźwignięcia. Są to wydania albumowe, przepięknie wydane, na kredowym papierze z dużą ilością zdjęć i ciekawymi opisami. Ich się nie czyta od deski do deski, je się ogląda tak, jakby oglądało się muzealne zbiory i w każdej chwili można odłożyć na półkę. Muzea Rzymu mam nadzieję staną przede mną otworem już na wiosnę, o ile epidemia nie pokrzyżuje planów. Z ogromną przyjemnością zagłębię się w studiowanie tej księgi teraz, aby dokonać wstępnej selekcji tego, co chciałabym obejrzeć na żywo. Pobieżne obejrzenie albumu uświadomiło mi, jak wspaniałe zbiory sztuki z XIX i XX wieku znajdują się w Galerii Sztuki Współczesnej. W Albumie znalazłam między innymi reprodukcję obrazu Vittorio Corcos Marzenia (z informacją, iż znajduje się w powyższej Galerii). 

Mela Muter Gorączka życia Karolina Prewęcka tej biografii,

jestem szalenie ciekawa, zwłaszcza po niedawnym odkryciu obrazów Meli w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Pisałam o tym tutaj. 

Powrót z gwiazd Stanisław Lem- to książka, którą zamówiłam w tygodniu przedświątecznym, a która dopiero dotrze za kilka dni.  Inspiracją do jej zakupu była notka u Ani i chyba to zdanie  w niektórych sferach fikcja literacka stała się już rzeczywistością (szczególnie polecam fragment o księgarni). Lem jest dla mnie białą plamą na mapie literackich podróży. Fantastyka naukowa wydawała mi się zawsze bajką nie dla mnie, ale z drugiej strony kusiło, aby jednak spróbować, wszak Lem to Lem (cóż za odkrywcze stwierdzenie, ale jest to nazwisko - symbol).

Lalka Bolesława Prusa tej pozycji nie trzeba rekomendować. Choć ostatnio przeczytałam na jednym z portali książkowych iż czytelniczka nie przebrnęła przez pierwszych kilka stron. Dla mnie jest to jedna z ulubionych lektur. Przez niedopatrzenie nie miałam jej w swojej bibliotece, może dlatego, że była w domu rodziców i w każdej chwili mogłam po nią sięgnąć. Kiedy ujrzałam okładkę Lalki wydawnictwa Kolorowa klasyka od razu zapragnęłam posiadać ją w swoich zbiorach. Może nie najlepiej świadczy to o moim guście estetycznym, ale uważam że jest ona całkiem ładna. Twarda okładka, czytelna - nawet na moje potrzeby czcionka, parę ilustracji wewnątrz w stylu, jak na okładce i ciężar  (mimo, że nie najlżejsza) który sprawia wrażenie, że będzie ją wygodnie trzymać w ręku. Już nie mogę doczekać się powtórki.

Łuk Tryumfalny Erich Maria Remarque - wydawnictwo Rebis. O tej książce pisałam dwukrotnie, więc mała szansa, abym pisała po raz kolejny. Pomijając jej pewne wady polegające na dużej ilości banalnych sformułowań w ustach  jej bohaterów to mam doń duży sentyment. Podoba mi się jej klimat, Paryż, ba nawet bohaterowie. Ponieważ ostatnio czytałam ją pod Łukiem Tryumfalnym w dzielnicy, w której toczy się akcja powieści od tego czasu jej wspomnienie wiąże się nierozerwalnie z Paryżem, calvadosem i inną Joanną, z którą snułyśmy rozważania na temat bohaterów Remarque`a, no i piosenką śpiewaną przez Kamilę Klimczak - artystkę z piwnicy pod Baranami, jej wykonanie najlepiej mi odpowiada. Słowa do tej piosenki napisał Wojtek Młynarski.  Nie można nie posiadać w bibliotece książki, z którą wiąże się tak wiele miłych wspomnień i ciekawych skojarzeń. 

Matka Jagiellonów Dorota Pająk - Puda- wydawnictwo mg. Zanim obejrzałam w kościele Mariackim w Krakowie odrestaurowany ołtarz Wita Stwosza przeczytałam książkę na jego temat Tadeusza Chrzanowskiego.  Okazało się, iż zleceniodawczynią Ołtarza była Elżbieta Rakuszanka - żona Kazimierza Jagiellończyka, matka królów; kobieta brzydkiego oblicza, mądrego umysłu i pięknej duszy.  Od tamtej chwili poszukiwałam książki, z której mogłabym poznać bliżej tę fascynującą kobietę. 

Kobiety z obrazów Nowe Historie Małgorzaty Czyńskiej wydane przez Marginesy. Trochę obawiałam się tej pozycji, bowiem nie przepadam za takimi, jak jak to nazywam składankami. Zdecydowanie wolę biografię jednej osoby, niż zbiór opowieści o kilku, czy kilkunastu, obawiając się powierzchowności opisu. Choć z drugiej strony bardzo miło wspominam cykl gawęd o sztuce pióra pani Bożeny Fabiani. Książkę dostałam na Mikołaja, zdążyłam zatem przeczytać kilka rozdziałów i choć rzeczywiście, jeśli ma się pewną wiedzę na temat opisywanych tu kobiet można mieć niedosyt.  Natomiast kobiety, które znałam jedynie z nazwiska, a także te, których nie znałam wcale stają się dzięki opowieściom bliższe. Dlatego mimo wszystko polecam tę książkę laikom w dziedzinie sztuki. Okazuje się, iż wiele kobiet miało swoje zasługi w tej zdominowanej przez mężczyzn dziedzinie. Z dużą przyjemnością czytałam o Sofonisbie Anguissoli malarce żyjącej na przełomie XVI i XVII wieku, której udało się osiągnąć sukces i rozgłos. Została zaangażowana przez Filipa II Habsburga dla kształcenia jego żony, będącej zarazem córką Katarzyny Medycejskiej. O portrety jej autorstwa ubiegało się wielu możnych ówczesnego świata, bowiem umiała nie zakłamując rzeczywistości przedstawić każdą osobę w jak najkorzystniejszym świetle. 

Łempicka Tryumf życia Małgorzaty Czyńskiej- wydawnictwo Znak. Po recenzji u Małgosi ze Sztuki w papilotach nieco przygasł mój entuzjazm dla tej książki, ale pocieszam się, iż moja wiedza o Tamarze jest tak mizerna, że cokolwiek czego się dowiem będzie dla mnie z korzyścią.  Przewodnik po Kazimierzu Dolnym wydawnictwa travelbook - to pozycja którą zamówiłam w nadziei na kolejną wycieczkę do miasta nad Wisłą. Łączy nas Gdańsk, Gdańsk wielu kultur - wydawnictwo Instytut Kultury Miejskiej to zbiór kilkunastu tekstów napisanych przez osoby związane z miastem (przewodnicy, nauczyciele, historycy), którzy zwracają uwagę na wielokulturowość miasta. Temat mi bliski, a ze wstydem muszę przyznać mało znany.   

Strasznie monotematycznie pod tą choinką - książki i książki i jeszcze dla odmiany książki. Ale dla przełamania  schematu dostałam też bilet na mój kochany spektakl Kinky Boots (oglądałam w teatrze Dramatycznym w Warszawie i  zakochałam się). Z ogromną radością wybiorę się ponownie, w dodatku w dniu urodzin).   

Ponadto sprezentowałam sobie płytę Lekcja historii, na której utwory Jacka Kaczmarskiego śpiewają Bończyk, Brzeziński, Konarska, Michalak. Kilka lat temu miałam przyjemność obejrzeć ten koncert w Teatrze Ateneum. To był fantastycznie spędzony wieczór. Ogromnie spodobała mi się piosenka Krzyk (której tematem przewodnim jest obraz Muncha) oraz rewelacyjny i lepiej znany Autoportret Witkacego. Z chęcią posłucham piosenek ponownie.  


A poza tymi wyżej wymienionymi podarkami mikołajowymi sama podarowałam sobie coś bezcennego - dużą dozę optymizmu, spokoju i radości na przeciw wszystkim złym wieściom, jakie codziennie rano atakują z mediów postanowiłam miło spędzić święta. Jak zaplanowałam tak uczyniłam. Były i rodzinne spotkania i spacer i czas poświęcony lekturze. Można znowu rzec trwaj chwilo jesteś piękna, tym piękniejsza, iż do końca roku jestem na urlopie, a do końca pracy pozostał jeszcze tylko rok. 

środa, 15 grudnia 2021

Książki, na których lekturze poległam

W tym roku trafiło mi się wyjątkowo dużo książek, których lektura mnie pokonała. Może ma to związek z wiekiem, kiedy z jednej strony chłonność umysłu, co tu dużo mówić jest znacznie mniejsza, a z drugiej strony człowiek nie czuje się już tak zobligowany do tego, aby robić coś przeciwko sobie. Napiszę jedynie o tych książkach, których nie udało mi się przeczytać w ramach wyzwania u Anny (stosikowe losowanie)
Gertruda Stein Picasso (wyzwanie czerwcowe) - zapowiadało się na lekturę lekką i przyjemną. W końcu to esej o malarzu, o którym wiem niewiele, a sztuka leży w kręgu moich zainteresowań. W dodatku rzecz niewielka objętościowo, więc powinnam raczej mieć niedosyt po jej lekturze, a nie odkładać po parunastu stronach. Niestety styl pisania Stein mnie pokonał. Nie potrafiła ona wzbudzić we mnie, jako czytelniku krzty zainteresowania. Mogłabym mieć wątpliwość czy to styl autorki czy „zasługa” tłumaczki gdybym nie czytała wcześniej fragmentów twórczości Stein w książce Dwa życia (Gertruda i Alicja). Stein nie lubiła iść z prądem, eksperymentowała z formą, jej język twórczy musiał być oryginalny. W eseju nie jest on tak pokręcony jak w wyżej cytowanej książce nie mniej ciężko mi się czytało takie zdania: Walka była niezwykle trudna, albowiem z wyjątkiem ludowych rzeźbiarzy Afryki żaden artysta nie próbował jeszcze odtworzyć widzianej przezeń rzeczywistości, nie w takiej formie, w jakiej ona nam się ukazuje, ale w takiej, w jakiej wydaje nam się, że była, kiedyśmy ją widzieli i zapomnieli jaka wówczas była. (str.31wydawnictwo artystyczne i filmowe 1982 r.)
Maurice Druon Lew i Lilie (wyzwanie sierpniowe). Z dużym zainteresowaniem przeczytałam pierwsze trzy tomy serii Królowie przeklęci. Lubię historię, a historia Francji interesuje mnie szczególnie. Przez tom czwarty przebrnęłam, ale już piąty nieco rozczarował. Lew i lilie to szósta część sagi o królach panujących nad Sekwaną. Nie wiem, czy temat mnie znużył, czy też autorowi zabrakło pary, w każdym razie dotarłszy do rozdziału Olbrzym i zwierciadło odłożyłam książkę na półkę i tam leży do tej pory i czeka na większą przychylność czytelniczki. O ile nie mam żadnych wyrzutów, jeśli chodzi o wyżej wymienione dwie pozycje,  o tyle ze wstydem muszę wyznać, że pokonały mnie tak wielkie dzieła, jak Boska komedia Dantego (wyzwanie październikowe) i Księga ziół Sandora Maraia (wyzwanie grudniowe).  
Co do pierwszej pewnym wytłumaczeniem może być to, że czytelniczce nie po drodze z poezją. Divina Commedia to poemat z czternastego wieku, który przedstawia wędrówkę poety przez zaświaty: piekło, czyściec i raj. Niestety nie dotarłam nawet do czyśćca. Wędrówka przez kolejne kręgi piekielne tak mnie znużyła, że nie dałam rady. Naprawdę bardzo się starałam, ale albo ja nie dorosłam do poezji Dantego, albo zbyt małą mam wiedzę na temat jego czasów Dantego, aby docenić uroki dzieła (umiejętność wplecenia w poemat sobie współczesnych, umieszczając wrogów w piekielnych czeluściach, a ukochaną w raju), albo to nieumiejętność skupienia, a może (aż boję się napisać o arcydziele) rzecz się troszkę „zestarzała”. W każdym razie zamiast docenić piękno wierszy męczyłam się z przebrnięciem przez kolejne piekielne kręgi. Myślałam też, że to może kwestia tłumaczenia, ale moje wydanie tłumaczył Edward Porębowicz, a czytając tłumaczenie Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate to właśnie jego wersja odpowiada mi najbardziej. Może dlatego, że wisiała na drzwiach sali lekcyjnej języka polskiego przez cztery licealne lata - Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie (swoją drogą nie doceniałam wówczas poczucia humoru nauczycielki, która takie motto zamieściła na drzwiach, a była osobą ogromnie wymagającą).
Natomiast dlaczego Zielnik ziół mnie pokonał - tego nie rozumiem. Uwielbiam prozę Maraiego, na żadnej z jego książek dotąd się nie zawiodłam, a teraz jestem zawiedziona z powodu własnego zawodu. Księga ziół to nie powieść, to zbiór refleksji autora na temat życia, tego co w nim ważne, a co należałoby sobie odpuścić. Jedynym wytłumaczenie może być fakt, iż nie odpowiadał mi poradnikowy styl pisania (wręcz drażnił). Uważaj, aby nigdy nie działać w pośpiechu, w pracy, w życiu towarzyskim, także w powszednich czynnościach podporządkuj się surowym konsekwencjom faktów i sytuacji. Nie próbuj dwiema rękami robić to i tamto w tej samej chwili. Kiedy piszesz list, nie rozmawiaj przez telefon.. (str.50 wydawnictwo Czytelnik 2021). Nie trawię poradników. Na chybił trafił otworzyłam dziś książkę i padło na fragment o arcydziełach. Jeżeli tylko możesz żyj zawsze tak, abyś choć kilka chwili każdego dnia mógł poświęcić któremuś z zaklętych w kryształ arcydzieł ludzkiego ducha! Niech nie minie bodaj jeden dzień, byś nie przeczytał paru linijek Seneki, Tołstoja, Cervantesa, Arystotelesa, Pisma Świętego, Rilkego albo Marka Aureliusza. Każdego dnia wysłuchaj paru taktów muzyki, jeżeli nie sposób inaczej, choćby z pozytywki jakiś temat z Bacha, Bethovena, Glucka bądź Mozarta (str. 86). Dalej jest o obrazach i o tym, że te parę chwil zajmuje niewielki fragment dnia, a daje coś bezcennego. Przemawia to do mnie, podzielam zdanie autora, gdyby nie styl być może dałabym radę przeczytać całość. Postanowiłam jednak trochę za radą autora każdego dnia przeczytać jeden (na chybił trafił) wybrany fragment księgi. Może zielnik powinno się czytać tak jak Rozważania Marka Aureliusza (każdego dnia po jednym rozdziale).

Na zdjęciu u góry Bar w Folies-Bergere Edwarda Maneta z londyńskiej Galerii Courtaul. Obraz na zdjęciu jest nieco zamglony, tak jak mój wzrok dzisiaj (po okulistycznym zabiegu:)). Być może dlatego nie zauważyłam błędów stylistycznych. Mina Suzon wyraża także mój smutek z powodu wyżej opisanej klęski czytelniczej. Obok obraz z zasobów internetowych (źródło)

niedziela, 12 grudnia 2021

Portrety Maria Iwaszkiewicz

Opowiedziane przez córkę pisarza, nagrane i opracowane przez Agnieszkę Papieską portrety to miniaturki osób, które związane były z rodziną lub ze Stawiskiem (rodzinną posiadłością Iwaszkiewiczów).  Pani Maria była nie tylko córką Jarosława i Anny Iwaszkiewiczów, ale także felietonistką, pracowała jako redaktor wydawnictwa Czytelnik i założycielką legendarnej kawiarni Czytelnika. Galeria portretów ukazana w książce jest okazała, bowiem i przez Stawisko i przez Wydawnictwo, a także kawiarnię przetoczyła się imponująca plejada osób, które odgrywały ważną rolę w kulturze bądź to dwudziestolecia międzywojennego, bądź w czasach powojennych. Portrety nie są szkicami biograficznymi, a miniaturami przywołującymi ludzi, o których coraz mniej osób pamięta. Przywołują ich poprzez historyjkę, anegdotkę, jakiś charakterystyczny rys postaci, cechę charakteru, fobię. Te krótkie notki pozwalają ożywić na chwilę (a może na dłużej) pamięć o osobach, które wpisały się w historię kultury naszego kraju. Dwie sprawy zwróciły moją uwagę podczas lektury.

Po pierwsze była to niesamowita ilość osób, która zamieszkiwała posiadłość Iwaszkiewicza zwłaszcza w czasie wojny (ilość osób, którym pomógł jest spora. Zresztą nie tylko Iwaszkiewicz. Pani Maria kilkakrotnie wspomina o osobach, które pomagały przetrwać innym w tych ciężkich czasach). Jeszcze większa ilość osób gościła w Podkowie Leśnej, a to na imieninach, a to rocznicach ślubu, z okazji urządzanych tam ustawicznie przyjęć na czyjąś cześć, a często bez okazji. W czasie wojny Iwaszkiewiczowie urządzili na Stawisku pensjonat, aby uprawdopodobnić powód przebywania tam dużej ilości ludzi, momentami bywało tam trzydzieści osób. U Iwaszkiewiczów ukrywał się Szyfman, w latach trzydziestych ściągnęli do Kopenhagi młodego muzyka Totenberga i pokryli koszty jego koncertu. Pomogli sprowadzić z Warszawy i znaleźć schronienie dla rodziny Kramsztyków (dzięki czemu między innymi otrzymali Iwaszkiewiczowie medal Sprawiedliwi wśród Narodów Świata). Na Stawisku zamieszkał Roman Jasiński, kiedy po wybuchu powstania zostało zniszczone jego mieszkanie. To on poznał rodziców Marii. A to tylko kilka przykładów.

Po drugie jest to ogromna sympatia do ludzi, pani Maria nawet jeśli nie darzyła kogoś ciepłymi uczuciami  opowiadała o nim życzliwie. Dla przykładu o krytyku literackim Ryszardzie Matuszkiewiczu pisze, że go nie lubiła, ale przy całym swoim lizusostwie i niezbyt wysokim umyśle, był poczciwy i dobry, i nadawał się na takiego męża, co to: idź kup bułkę, albo zrób kawę. (str. 165). 

I tak, jak pani Maria zapamiętała pewne szczegóły z bogatych życiorysów naszych literatów, dziennikarzy, muzyków, grafików, kompozytorów, aktorów, malarzy i innych przedstawicieli świata kultury tak ja zwróciłam większą uwagę na czasami bardziej, czasami mniej istotne zdarzenia, które charakteryzują bohaterów Portretów, albo czasy, w jakich żyli.

Niezwykle rozbawiła mnie opowieść  krążąca po Warszawie o Tuwimowej, która niezmiernie dbała o swoją urodę. Ponoć złośliwa Warszawa twierdziła, że sypia z głową w lodówce, żeby nie dostać zmarszczek. (Str. 16).

Zabawna jest  też opowiastka o wybrance pomocnika na Stawisku pana Stasia. Owa  wybranka żaliła się siostrze, iż Stasio nie ma wobec niej poważnych zamiarów, ponieważ nie zabrał jej na grób swojej pierwszej żony. Opowieść ta pojawia się przy okazji wspomnienia o Arnoldzie Szyfmanie (dyrektor Teatru Polskiego), który z drugą żoną chadzał na grób pierwszej. Iwaszkiewicz żartował z dyrektora, wypisując sztuki, których ten nigdy nie wystawi w teatrze (był konserwatywny w doborze repertuaru).

O Ninie Andrycz, wielkiej aktorce czasów powojennych (zawsze wydawała mi się osobą wyniosłą)  opowiada historyjkę, która doskonale ją charakteryzuje. Żona premiera Cyrankiewicza, najczęściej grywająca królowe na zaproszenie do Stawiska przybyła z siostrą Szyfmana, która zajmowała się w teatrze sprawami biurowymi. W stronę domu kroczy Nina Andrycz, a za nią idzie Ewa Szyfman i niesie jej torebkę. Zupełnie jak w sztuce teatralnej, gdzie za królową zawsze chodzą jakieś postacie, które jej usługują. (Str. 25)

Przy okazji wspomnienia rodziny Spiessów – związanych z przemysłem farmaceutycznym znajduje się opis nastrojów przedpowstaniowych (rok 1944).  Jedni uważali, że jak przyjdą Rosjanie, to lepiej być na wsi, a drudzy, że jak Niemcy będą wychodzić, to lepiej być w mieście (str.33) Autorka wspomina pociągi, które wiozły w obie strony tyleż samo podróżnych z całym dobytkiem. 

Natomiast wspominając skrzypka Totenberga pojawia się na pół zabawna, na pół smutna historia kota pani Marii Bazylego, który .. tak przestraszył się dźwięku skrzypiec, że wyskoczył z piątego piętra (str. 37) i .. nigdy nie wrócił.

Żoną Iwaszkiewicza była pani Anna, która pochodziła ze znanej warszawskiej rodziny Lilpopów. Dziś, po latach, kiedy nazwisko Iwaszkiewicza jest dość dobrze znane przeciętnie wykształconemu rodakowi, natomiast niewielu kojarzy ród Lilpopów dziwne może się wydać to, iż mama Anny pisała do niej, … mówiłam Stasiowi (dziadek Lilpop), że jak wyjdziesz za Iwaszkiewicza, to będziesz mogła bywać w środowisku, które ci całkowicie odpowiada. Balińscy za to świadczyli.(str.38)

O Poli Gojawiczyńskiej, wspomina, iż była niemiła; waliła prawdę w oczy, a że lubiła wypić zdarzało się jej to często, ale jednocześnie była niezwykle inteligentna i rozsądna. Namówiła Iwaszkiewicza do napisania opowieści, o chłopcu, który się tak zaczytał, że wpadł pod samochód gestapo i tak powstało opowiadanie Ikar.

Wiele nazwisk bohaterów Portretów nic nam dziś nie mówi, są też i takie które na stałe weszły do historii literatury, kina, czy muzyki. Jako przedstawicielka młodzieży nieco starszej (jak mawia Andrzej Poniedzielski) miałam przyjemność oglądania wielu aktorów, o których wspomina pani Maria (Andrycz, Himilsbach, Siemion, Hanuszkiewicz, Holoubek, Łapicki). Oni nadal są w mojej pamięci. Natomiast zadziwia  jak wielu pisarzy, malarzy, czy muzyków uległo dziś zapomnieniu. Wspominane przez autorkę utwory, które wysoko oceniała ona lub jej ojciec dziś są mało znane.

Chyba pod wpływem niedawnej lektury Singera szczególnie zainteresowały mnie słowa o Julianie Stryjkowskim, autorze Głosów w ciemności czy Austerii... zawsze uważałam go za lepszego pisarza od Singera. To, co Singer pisze, jest ładne, ale nie ma u niego tego, co stanowi esencję Głosów w ciemności- wadzenia się z Panem Bogiem, że taki straszny świat stworzył. (str. 210)

Portrety to bardzo ciekawa pozycja, nie powinno się jedynie czytać jej od deski do deski, gdyż zawiera tak dużą ilość informacji, że chcąc jak najwięcej zapamiętać należy lekturę sobie dawkować. Na  kartach wspomnień poza portretami przedstawicieli kultury przewija się dodatkowo kilkaset nazwisk osób znanych i nieznanych, które przecięły ścieżkę życia autorki.  

Książka godna polecenia. 

Pod jej wpływem przeczytałam wspomniane opowiadanie Iwaszkiewicza Ikar. Za moich czasów było lekturą szkolną, dziś  nie jest zapewne znane młodym ludziom. A szkoda, bo choć króciutkie (pięć stron) zawiera ważne przesłanie dotyczące ludzkiego losu. Przy okazji ponownie obejrzałam obraz przywołany w treści opowiadania.