Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 26 września 2022

Wypoczywanie bez poznawania, czyli jak wygląda dolce far niente w moim wydaniu

Ten widok nigdy mi się nie znudzi (wczesny poranek)

Od miesiąca ogarnęło mnie lenistwo ogromne, jak stąd na księżyc. Po raz pierwszy w życiu zaplanowałam urlop, podczas którego nie miałam nic zwiedzać i niczego nie poznawać. Poznawałam samą siebie w ekstremalnych warunkach nadmiaru wolnego czasu. Miałam oddać się dolce far niente (słodkiemu nic nierobieniu). Hotel, basen, spacer, szum morza, śpiew ptaków, lektura.

Ustecka Syrenka

Dlaczego? Pomyślałam, że może omija mnie jakaś nieznana przyjemność. Skoro większość znajomych wzdraga się na wspomnienie pobytów w galeriach sztuki czy teatrach (nie, nie to nie dla mnie) to musi być coś przyjemnego w takim nic nie robieniu; pluskaniu się w wodzie i popijaniu drinków. Pomijam leżenie na plaży i prażenie się na słońcu, bo ani pogoda wrześniowa ani stan zdrowia (coś w rodzaju uczulenia na słońce) nie pozwalają mi na taki sposób spędzania czasu.  

Zachód słońca nad morzem bywa niezwykle malowniczy

Aby nie mieć pokus w rodzaju galerii, teatru, czy innego przybytku kultury wybrałam Ustkę, gdzie poza Centrum Aktywności Twórczej, muzeum ziemi usteckiej, bunkrami Bluchera i kinem czas spędza się na spacerach brzegiem morza, w smażalniach ryb lub mniej czy bardziej  wypasionych hotelach. No można jeszcze wybrać się w rejs po zatoce.

Mosty czy kładki -obiekty które łączą mile widziane
Tym sposobem udało mi się przemaszerować kilkadziesiąt kilometrów oraz przeczytać trzy książki w ciągu pięciu dni. Przepłynęłam też ze dwie długości basenu (sprawność pływacka zdobyta lata temu mocno się przykurzyła). A co najważniejsze spotkałam się ze znajomymi ze Słupska, co było bardzo miłym dodatkiem do wakacyjnego wypoczynku. Jeśli w moich samodzielnych wyprawach czegoś mi brakuje to czasami przydałoby się towarzystwo kogoś o podobnych zainteresowaniach. Podczas tegorocznego urlopu nie mogłam narzekać na jego brak.

Spacery nadmorską promenadą, piaszczystą plażą, oddawanie się czytaniu to owszem bardzo miły sposób spędzania czasu. Dobry na parę dni. Poza wędrówkami w poszukiwaniu wspomnień (ach ludzka naiwności, która szukasz tej dziewczynki z warkoczykami, która pomagała babci w pieleniu warzywnika, wybierała lody w cukierni, zbierała jeżyny w lesie albo pokonywała fale w morzu) natrafiam na kilka ciekawych obiektów. O ławeczce Ireny Kwiatkowskiej, która jak głosi pamiątkowa tabliczka bardzo lubiła spędzać urlop w Ustce wspominałam już kiedyś. Dopiero teraz zauważam stojący na skwerku przy bulwarze pomnik Chopina. Z informacji wynika, iż stoi tu od 1979 roku, jako idący pod wiatr. Autorką pomnika jest pani Ludwika Kraskowska - Nitschowa. Zaglądam do internetu i okazuje się, że pani rzeźbiarka była także autorką wielu znanych pomników, w tym warszawskiej Syrenki nad Wisłą. Była też osobą, która miała szczęście przeżyć niemal sto lat (1889 -1989). 

Uwielbiam takie odkrycia. Rzeźbiarka okazuje się córką powstańca z 1863 roku i artystki - malarki. Nauki pobierała między innymi w pracowni Leona Wyczółkowskiego w Krakowie. Idący pod wiatr kojarzy mi się z przechodzącym przez rzekę w Bydgoszczy. Takie luźne skojarzenie nie w formie, a w nazewnictwie. I jakież jest moje zaskoczenie, kiedy na ulicy Czerwonych Kosynierów widzę instalację-grupę rzeźbiarką chłopca z małpkami. Sprawdzam, czy to możliwe, że to ten sam twórca i z radością okrywam, że to Jerzy Kędziora udostępnił miastu balansującego na linie chłopca. Jest on częścią całości składającej się z czterech chłopców (Flisaczkowie), którzy znajdują się w czterech różnych lokalizacjach, o czym opowiada twórca  tutaj.
Na tej samej ulicy vis a vis Domu Kultury znajduje się fragment zdemontowanej fontanny autorstwa Jana Konarskiego słupskiego rzeźbiarza, twórcy między innymi pomnika Marszałka stojącego prze Belwederem w Warszawie.

Okazuje się zatem, że nawet w miejscu, które z założenia miało być pozbawione wartości poznawczych można dokonać ciekawych odkryć.

Chłopiec z małpkami
Znajdujące się poniżej rzeźby odratowane ze zdewastowanej usteckiej fontanny bardzo łanie prezentują się zarówno za dnia, jak i w wieczornym oświetleniu. Wielbiciele sztuki współczesnej na pewno znajdą coś la siebie w Galerii Sztuki Współczesnej przy Zaruskiego 1 mieszczącej się w pięknie odnowionym budynku starego spichlerza. A to przywodzi  mi na myśl budynek odrestaurowanego Białego Spichlerza w Słupsku, w którym znajduje się dziś Muzeum  Witkacego. Ale to temat na odrębny wpis. Podsumowując pobyt w Ustce był udany, dobrze jedynie, iż nie trwał zbyt długo, bo trudno byłoby mi tak leniuchować.
Rzeźby ze zdewastowanej fontanny autorstwa Jan Konarskiego

Bałtycka Galeria Sztuki Współczesnej 
 

sobota, 20 sierpnia 2022

Caravaggio w Rzymskich świątyniach (bezpłatne galerie sztuki)

Ukrzyżowanie Św. Piotra

Nie pamiętam, od kiedy zaczęło się moje zainteresowanie malarstwem Caravaggia. Dawniej oglądałam te obrazy bez szczególnej ekscytacji, może gust miałam niewyrobiony, może tak bardzo wdarły się do mojej świadomości i podświadomości przecudnej urody madonny  braciszka Angelico, ojca i syna Lippich, Botticellego, Rafaela, Belliniego, że na prostotę, ubogą scenerię dzieł Michelangelo Merisi (zwanego Caravaggiem) zabrakło już miejsca. Może preferowałam sztukę bardziej dekoracyjną, scenografię ze świątynią Jerozolimską w tle, piękne dekorum z kwiecia i roślinności i dostojne szaty monarsze lub dworskie, w które malarze renesansu ubierali świętych.

A Caravaggio  - no cóż. Jego Madonny i święci mają brudne stopy,  porwane odzienie, zmęczone twarze i smutek w oczach, a ich ciała nie mają apolińskich kształtów. Uroda tych obrazów dotarła do mnie, kiedy obejrzałam dwa obrazy w kaplicy Cerasi w bazylice Santa Maria dell Popolo. Wspominałam już, że obrazy znajdujące się w miejscach, do których zostały przeznaczone wywołują zupełnie inny rodzaj emocji. Nie znaczy to, że nie lubię muzeów i ich bogatych zbiorów, ale w nich te przepiękne obrazy są jednymi z wielu, poza nielicznymi - giną w natłoku innych. W świątyniach tworzą integralną całość z otoczeniem, opowiadają historię, udowadniają jakąś tezę, którą na zamówienie zleceniodawcy wykonał artysta.

Nawrócenie Św. Pawła

Bazylika Santa Maria dell Popolo to jedna z moich ulubionych rzymskich świątyń, związana z miejscem pochówku Nerona, rodem della Rovere (którego dwaj przedstawiciele zostali papieżami), Pinturicchiem, Rafaelem, Carraccim, Berninim i Caravaggio. Wiszące po bokach kaplicy Cerasi obrazy Caravaggia zdominowały niewielką przestrzeń na tyle, że mimo dużej atrakcyjności Wniebowstąpienia Aniballe Carracci pozostało ono niemal niezauważone. Przynajmniej w moje pamięci, kiedy przywołuję obrazy z kaplicy widzę  jedynie znajdujące się po prawej i po lewej stronie dwie niezwykle realistycznie przedstawione sceny. Są one tak odmienne od  innych obrazów znajdujących się w świątyni, że chyba to właśnie sprawia, że zapisały się w pamięci niezwykle dokładnie. O Nawróceniu Św. Pawła wspominałam już na blogu. Wiszący po przeciwnej stronie obraz Ukrzyżowanie Św. Piotra doskonale koresponduje z Nawróceniem (lepszej jakości zdjęcie z wikipedii poniżej). I tutaj światło pada na tego, który jest najważniejszy,  na ojca kościoła. Postacie trzech oprawców nie mają twarzy (dwie są niewidoczne, a trzecia ukryta w cieniu). Są jedynie postaciami drugiego planu. Świętość Piotra podkreśla światło, żadnych zbędnych dekoracji, prostota i realizm. To nie jest jakiś święty unoszący się na chmurce, to jeden z nas, homo sapiens. Na twarzy Piotra, człowieka sędziwego i doświadczonego nie ma cierpienia, czy strachu, jest pogodzenie. Jego ziemska wędrówka się właśnie kończy. Można by pomyśleć, że Piotr sam trzyma gwoździe, które posłużą przybiciu do krzyża.

Będąc wierną słuchaczką czwartkowych audycji o historii i sztuce w ulubionej stacji radiowej prowadzonych przez doktora Olafa Kwapisa dowiedziałam się o dwóch kolejnych kościołach, w których można obejrzeć obrazy Caravaggia.

Męczeństwo Św. Mateusza
Pierwszym z nich jest  Kościół pod wezwaniem Świętego Ludwika Francuskiego, gdzie znajdują się  Powołanie Św. Mateusza i Męczeństwo Świętego Mateusza.  Oba powstały na zamówienie kardynała Contarelli do kaplicy jego imienia. Ponieważ kardynał miał na imię Mateusz tematyka obrazów narzucała się sama. O ile Powołanie Św. Mateusza wydaje się zwykłą scenką rodzajową, dość statyczną, w której siedzący przy stole  Mateusz ze zdziwieniem wskazując na siebie palcem pyta, czy to o mnie chodzi? O tyle Męczeństwo to brutalna scena mordu na ołtarzu kipiąca emocjami świadków. Scena niezwykle dynamiczna.  Mateusz został zamordowany podczas odprawiania nabożeństwa w akcie zemsty przez etiopskiego króla za sprzeciwienie się jego woli. Na obrazie światło pada na głównych bohaterów dramatu ofiarę i jego oprawcę.  Ponieważ właśnie odbywał się chrzest nowych wyznawców morderca dla niepoznaki  jest także na pół nagi. Kiedy oprawca ma już ugodzić ofiarę anioł podaje jej palmę męczeństwa. Mateusz nie przyjmuje symbolu. Świadkowie są przerażeni, ale bierni. Wśród gapiów znajduje się sam Caravaggio. Można sobie zadać pytanie, dlaczego nikt nic nie zrobił. Mężczyźni, którzy mieli otrzymać chrzest zdają się pospiesznie oddalać z chrzcielnicy.  Pozostali uczestnicy patrzą z przerażeniem i ze strachem na świętokradczy czyn. Morderstwo w świątyni? Owszem to się zdarzało, ale zawsze szokowało. I znowu w tej scenie nie ma żadnego męczeństwa, czy cudu, jest proza życia i śmierci. Tak jak w powołaniu Św. Mateusza. Nie ma tu żadnych mocy nadprzyrodzonych. Jest prostota. Siedzi Mateusz w towarzystwie kilku przyjaciół w karczmie i nagle ktoś wchodzi i mówi do niego, że teraz porzuci towarzystwo i pójdzie za nim. Ja Panie? Dlaczego?

Powołanie Św. Mateusza

Drugim kościołem jest kościół Sant Agostino z obrazem Madonny Loretańskiej zwanej też Matką Boską Pielgrzymów. Ukazywana zazwyczaj na chmurce, albo w scenerii przepięknej architektury na obrazie Caravaggia zawitała do ubogiej chłopskiej chatki, gdzie przyjmuje parę wiekowych biedaków. Biedacy jak to u Caravaggia mają skromne szaty i brudne nogi. Matka Boska patrzy na nich z czułością i miłością, a dzieciątko zdaje się im błogosławić. Pielgrzymi są pełni pokory i oddania. I znowu, jak u Caravaggia światło i ciemność. Blask bije od twarzy Maryi i oświetla postać dzieciątka. Kobieta pozująca do postaci Matki Boskiej jak większość modelek Caravaggia była ulicznicą. Była to Lena, która dość swobodnie ubrana obnosiła swe wdzięki po Piazza Navona, jednym z jej klientów był notariusz Pasqualone. Na skutek sprzeczki pomiędzy malarzem a notariuszem (jak wiadomo Caravaggio był niezwykle krewki i niewiele było trzeba, aby wdał się w bójkę) ten drugi został poważnie zraniony. Malarz był zmuszony przerwać na jakiś czas pracę i wyjechać z Rzymu. Notariusz po pewnym czasie (z niewiadomych powodów, może nakłoniony przez któregoś z bogatych protektorów artysty) wycofał swoje oskarżenie, a Caravaggio wrócił do pracy.

Matka Boska Pielgrzymów
W Rzymie znajduje się ogromna kolekcja dzieł Caravaggia, ale te umiejscowione w świątyniach stanowią szczególną kolekcję. Powstały na zamówienie, aby ozdobić  konkretnie miejsce i nadać chwały imieniu zleceniodawcy.  I choć dziś przyciągają tysiące wielbicieli malarstwa, a także osoby, które oglądają je skuszone sławą nazwiska ich twórcy, to w momencie powstania budziły tyleż samo podziwu co odrazy. Pisano wówczas o Caravaggio, że niszczy malarstwo, że jest ono obrazą widza, że jego oglądanie nie daje przyjemności, że nie ma w nich harmonii, że wreszcie nie godzi się ladacznic, czy ubogich biedaków przedstawiać, jako świętych. Czyli mówiono mniej więcej to samo, co wielu z nas mówi dziś oglądając sztukę współczesną.Co sama mówiłam jeszcze do niedawna.
Św. Mateusz pisze Ewangelię (jeszcze jeden obraz z Kościoła Św. Ludwika Francuskiego)

Osobom, które twierdzą, iż zwiedzanie galerii sztuki jest zbyt kosztowne (mnożymy koszt biletu wejścia przez kurs euro i ilość osób i wychodzi nam na przykład cena obiadu) proponuję odwiedziny w świątyniach. Są one bezpłatne. Jedyny  koszt stanowi jedno euro za zapalenie światła w kaplicy, jednak z uwagi na spore zainteresowanie odwiedzających i z tym nie będzie problemu, bo co chwilę znajduje się chętny aby wrzucić monetę za minutę oglądania i fotografowania. 

Jedyny problem to dostosowanie swoich planów do godzin otwarcia świątyń, które w Italii często otwierane są w godzinach porannych i popołudniowych z przerwą np. między 12-16. Najlepiej weryfikować to w internecie na bieżąco. Spod drzwi kilku świątyń odbijałam się kilkakrotnie.  

Mam świadomość, że moje zdjęcia mają kiepską jakość, nie mniej dla mnie stanowią bezcenną pamiątkę. Często też wiszą na bocznej ścianie kaplicy i trzeba robić je pod kątem, co dla tak niewprawnego fotografa-amatora jest dodatkową trudnością, nie mówiąc o ilości oglądających, których należy zręcznie ominąć.

Dla lepszego wyobrażenia poniżej zdjęcia z internetu (z wikipedii)






czwartek, 11 sierpnia 2022

Spojrzenie wstecz Rozmowy Justyna Dąbrowska

Z ogromną przyjemnością wspominam lekturę Miłości wartej starania tejże autorki, stąd pomysł sięgnięcia po kolejną książkę  autorki.

Spojrzenie wstecz to seria rozmów, jaką autorka (psycholog z zawodu) przeprowadza z ludźmi ze świata kultury i nauki. Rozmówcami są ludzie dojrzali (najmłodsi są już blisko osiemdziesiątki, a najstarsza rozmówczyni zbliża się do setki). Bohaterowie reprezentują różne dziedziny życia, niektóre zupełnie mi obce, co nie oznacza, że ich spostrzeżenia czy przemyślenia na temat  życia, wiary, przyjaźni, wojny, agresji, szacunku, miłości i oczywiście przemijania są mniej interesujące. Może najmniej stycznych znajduję z pewnym panem, którego przemyślenia są głęboko filozoficzne, a ja w tej dziedzinie ledwie utrzymuję się na powierzchni. 

Z przyjemnością natomiast odnajduję własne (czasami nieuświadomione) myśli w wypowiedziach  osób o tak bogatym dorobku naukowym czy artystycznym, zaś refleksje, które mnie się nie nasunęły stanowią temat do przemyśleń. Krótko o zaledwie trzech z dwunastu bohaterów wywiadów.

Jerzy Jedlicki historyk idei, działacz opozycji antykomunistycznej, autor wielu książek i publikacji twierdzi, iż najciekawszą jego książką jest ta, której nie napisał. Najlepsze pomysły zostaną po mnie jako tytuły prac nienapisanych i ewentualnie spisy treści, pobieżne konspekty. O czym byłabym ta książka? O ateizmie, źródłach zła (czy nienawiść i okrucieństwo są zaprogramowane przez ewolucję, czy przez cywilizację, czy obie razem), honorze, szacunku, przyjaźni. Honor to według niego  rozdęte ego, które nie widzi nic poza sobą, przesadne dbanie o własne dobre imię i o to, jak widzą nas inni. Może to prowadzić do tragicznych skutków. Nawet jeśli nie zgodzimy się z taką definicją, trudno nie dostrzec w niej sporej dawki prawdziwości.  Receptą na eliminację zła jest wzajemne poszanowanie, które mogłoby zostać zapoczątkowane przez eliminowanie agresji z języka. Agresja w wypowiedziach zarówno publicznych, jak i prywatnych bardzo mnie razi, więc podzielam zdanie pana Jerzego. Zaczyna się od mowy nienawiści, a kończy na agresji czynnej. A trzeba dodać, iż książka została wydana w 2012 roku, czyli rozmowy prowadzone były dekadę temu, a temat wciąż coraz bardziej palący. Najbardziej rozśmieszyło mnie stwierdzenie pana Jerzego, że powodem napisania  książki byłaby chęć przekonania się, czy posiada światopogląd. ..bo nie jestem tego pewien. Podejrzewam, że mam, i to mi oczywiście pochlebia, ale nie jestem tego całkiem pewien. Kokietowanie to, a może szczerość w którą nie każdy uwierzy?

Danuta Szaflarska - aktorka i łączniczka w powstaniu warszawskim. Pamiętam ją z wielu ról, ale  najlepiej z jednej z ostatnich – bohaterki filmu Pora umierać. Pani Danuta wspomina doświadczenia wojenne, które osiadły w niej na zawsze i wryły się w pamięć,  jak obrazy, których nie można usunąć, bo będą tam trwać aż do końca, a jednocześnie mówi o wielkiej radości życia i jego docenianiu, o ciągłym planowaniu i pracy, która jest pasją i życiem zarazem. I tu pojawia się stwierdzenie, którego zazdroszczę; Praca jest błogosławieństwem. Nie ma nic piękniejszego kiedy człowiek całe życie robi, to co kocha najbardziej. Zazdroszczę, bowiem moja praca nie daje mi satysfakcji i z niecierpliwością odcinam dni na centymetrze, jakie pozostały do jej zakończenia.

A co na temat przemijania mówi kobieta w wieku lat dziewięćdziesięciu siedmiu? najtrudniejsze dla kobiety jest, jak się kończy trzydzieści lat. To jest najgorsze. Bo wtedy się wie, że się opuszcza młodość. A potem to już zabawa. Myślę, że dziś ta granica wieku, kiedy kobieta czuje się młodo znacznie się przesunęła, dla niektórych do czterdziestki, a dla innych nawet do pięćdziesiątki.

Największą przyjemność przyniosła mi rozmowa z panią  profesor z dziedziny medycyny, neurolog- Ireną Hausmanową- Petrusiewicz, która cieszy się życiem jakby odwrotnie proporcjonalnie do upływu lat. Zupełnie, jakby z perspektywą nadchodzącego końca to co jeszcze zostało smakowało lepiej i intensywniej. Bo najważniejsze w życiu jest samo życie. Dziewięćdziesięciotrzyletnia kobieta mówi- Ja czuję teraz radość życia. Naprawdę. Tego przedtem nie miałam.…Żeby mi zdrowie dopisywało, żebym rozumiała, co się dzieje, żebym mogła życie chłonąć. …. Nie chodzi mi o jakieś używanie życia, tylko żeby ono się toczyło wokół mnie, żeby w nim po prostu tkwić. (str. 39). Jakże mi się to podoba, to podejście do życia i to czerpanie zeń pełnymi garściami. Staram się przeczytać i to, i tamto, czytam po nocach i poświęcam wiele czasu rzeczom, z których prawdopodobnie nie będę nigdy korzystać, ale to wszystko sprawia mi ogromną przyjemność. Ogromną. (str. 39) Sama mogłabym powiedzieć to o sobie, ileż to rzeczy robię, zapewne nikomu niepotrzebnych, ale tak ważnych dla mnie, dających radość i poczucie sensu. Ta ciągła potrzeba poznawania. A z drugiej strony czerpanie radości z rzeczy zwyczajnych (coś ciekawego się widziało, spotkało się ciekawego człowieka, ma się bliskich i nie ma za dużych kłopotów).  I to chcenie, aby jeszcze tak wiele zobaczyć, choć wie się, że to nierealne.  I jeszcze jedna bliska mi cecha - za żadne skarby nie myśleć o przemijaniu. I kolejna- czytanie. Noce i dnie mogę czytać bez końca. Lubię tkwić w życiu książkowych bohaterów…. Jak wydali Prousta-opuściłam tydzień zajęć, żeby go przeczytać. (str. 41). Rozumiem to doskonale, wzięłam kiedyś dzień urlopu tak, aby wyjść ze świata literackiej fikcji i wrócić do rzeczywistości.

Rozmów i bohaterów jest dwunastu. Wspólnym mianownikiem wszystkich wypowiedzi jest cieszenie się życiem, jego trwaniem, pogoda ducha (wbrew chorobom, zniedołężnieniu, nienadążaniu za uciekającym światem). Jak twierdzi jeden z bohaterów, jak świat mi ucieknie tak daleko, że przestanę go zupełnie rozumieć- wówczas uznam, że pora odejść. Bycie takim staruszkiem to moje marzenie. Można usiąść i  rozpaczać nad zmarnowanym życiem i brakiem perspektyw, niewykorzystanymi szansami, a można też zacząć żyć, nawet, jeśli nigdy dotąd się tego praktykowało. 

Polecam rozmowy, bo prowadząca je ma talent do zadawania właściwych pytań a rozmówcy są ludźmi o bogatej osobowości i ogromnym doświadczeniu życiowym. Warto jest spojrzeć na życie z ich perspektywy. Perspektywy osoby, która już nic nie musi. A tak wiele jeszcze chce.

Książka przeczytana w ramach sierpniowego wyzwania u Ani (stosikowe losowanie).  

piątek, 5 sierpnia 2022

Iść ciągle iść za marzeniem, czyli Lord Jim Conrada

Lord Jim, zanim został gdzieś w głuszy półwyspu Malajskiego nazwany Lordem był młodym podoficerem pływającym na statku z pielgrzymami. Od dzieciństwa marzył o bohaterskich czynach, które staną się jego udziałem, niestety w chwili próby zawiódł. Czy to z powodu nadmiaru bujnej wyobraźni, czy też na skutek całkiem ludzkiego strachu w chwili próby Jim nie zachował się tak, jak należy.

Kiedy statek wpłynął na przeszkodę i groziło mu zatonięcie Jim wyobrażając sobie panikę i chaos, jaką wywoła to w kilkuset pogrążonych we śnie pasażerach nie zrobił kompletnie nic. Stał wbity w miejsce i z obrzydzeniem obserwował swego kapitana i jego pomocników, którzy szykowali się do ucieczki. Jim potępiał ich tchórzostwo. On zamierzał utonąć razem z pozostałymi. Dróg ratunku nie dostrzegał, skoro łajba nie miała wystarczającej ilości szalup.  

Jednak w ostatniej chwili wyskoczył do opuszczonej na wodę szalupy. Może czyni to ze strachu, do którego nie potrafi się przyznać nawet przed sobą. Od tej pory wyrzuty sumienia stale go prześladują.  I nie będzie miało żadnego znaczenia, że pasażerów statku uratowano.

Jim jest niezwykle ludzkim bohaterem, popełnia straszny, okrutny błąd, ulega strachowi bądź to przed własną wyobraźnią (jak sam chce wierzyć), bądź takiemu rzeczywistemu, paraliżującemu strachowi, którzy nakazuje walczyć o życie w chwili bezpośredniego zagrożenia. 

Jim jest człowiekiem skomplikowanym, pełnym sprzeczności, niezrozumiałym, zwłaszcza, kiedy jako jedyny  wśród członków załogi, którzy uciekli z tonącego statku stawi się przed sądem, aby ponieść za swój czyn odpowiedzialność. Choć uważa, że  nie popełnił błędu, to  poczucie honoru nakazuje mu stawienie czoła sytuacji. Nie mógłby uciec ponownie. To poczucie utraconego honoru, które będzie mu nakazywało ciągłe poszukiwanie okazji do naprawienia błędu stanie się niezrozumiałe nawet dla tych kilku osób, których zainteresuje los Jima, i które będą mu życzliwe. 

Wydaje się, że jedynie Stein, bogaty i szanowany kupiec rozumie go tak naprawdę, nazywając romantykiem, wiernym zasadom. To on powie, iż najważniejszym jest Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem - i tak wiecznie, aż do końca.  

Jim od najmłodszych lat pragnął zostać bohaterem, uratować kogoś z opresji, los dał mu na to szansę, wystarczyło jedynie zostać na statku wraz z jego pasażerami i zostałby okrzyknięty bohaterem, a on tej szansy nie wykorzystał. I już całe życie będzie nosił piętno tego, który postąpił niehonorowo, nie tyle w opinii innych, co własnej.  Jim nabiera wiatru w żagle po spotkaniu Marlowa (narrator), który wskazuje  mu szansę sprawdzenia się. On tej szansy nie zmarnuje. I choć Jim tym razem nie popełni błędu,  to los postawi go przed kolejnymi dylematami.

Lord Jim jest wymagającą lekturą, pisaną z pozycji kilkorga narratorów, bez zachowania chronologii czasowej co nie ułatwia odbioru, a jednak trud włożony w lekturę wynagradza czytelnikowi interesującymi dylematami moralnymi.

Tak, potwierdzam przeczytaną u Marlowa (Galeria Kongo) konkluzję, iż tej książki się nie zapomina. 

Stawia wiele pytań, nie udzielając  na nie odpowiedzi. Możemy sami poszukać argumentów na usprawiedliwienie, lub potępienie Jima, a możemy też dojść do wniosku, że bywają sytuacje, w których nie ma dobrych rozwiązań. A może pytania są ważniejsze od odpowiedzi. 

Jako niepoprawna romantyczka uważam, że trzeba iść za marzeniem, iść ciągle iść, aż do końca. Nawet, jeśli do dla innych niezrozumiałe. 

Książkę przeczytałam w ramach stosikowego wyzwania u Anny.