Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 17 lutego 2022

Anioł Panny Garnet Salley Vickers

Mam do tej książki szczególny sentyment. Pierwszy kontakt z debiutancką opowieścią Salley Vickers wywołał pozytywne wrażenia i choć zdaję sobie sprawę, że powieść nie należy do odkrywczych można ją zaliczyć do przyjemnych czytadeł. Tytułowa bohaterka jest emerytowaną nauczycielką historii, która po śmierci jedynej przyjaciółki postanawia spędzić pół roku w Wenecji. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że decyzja wyjazdu jest pierwszą zaskakującą decyzją w dotychczas uporządkowanym i nudnym życiu wypełnionym obowiązkami zawodowymi oraz partyjnymi spotkaniami. Julia sympatyzuje z komunistami. Jako dziecko Julia została nauczona, by jak najbardziej upragnione przyjemności zostawiać sobie na potem, do chwili aż wszystkie obowiązki zostaną spełnione.(str. 86)

Purytańskie wychowanie przez despotycznego ojca oraz wrodzona nieśmiałość spowodowały, iż Julia zamknęła się przed życiem na samym jego początku. Życie było dla niej jedynie spełnianiem obowiązków, pełno w nim było nakazów, zakazów i rygorów, które sama sobie narzuciła. Wyglądało tak, jakby przyświecała jej dewiza, im mniej od życia oczekujesz (im mniejsze są twoje pragnienia), tym mniejsze będzie rozczarowanie i gorycz z powodu niespełnienia. W obawie przed wyszydzeniem, czy zranieniem Julia była zawsze ostrożna w nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich.

Ale  kiedy tylko przylatuje do Wenecji jej życie toczy się innym torem, zupełnie, jakby to miasto wyzwoliło Julię z kokonu, w jakim tkwiła mieszkając całe życie w Londynie. Od pierwszego dnia pobytu nawiązuje znajomości, niektóre z nich przekształcą się z czasem w przyjaźnie. Pomyślała o tych wszystkich latach, w czasie których nikogo na nic nie zaprosiła (za wyjątkiem Hariet…). Obawiając się odmowy, pokazywała światu twarz niezależności, a były o pozory. Gdyby była zdolna do sformułowania takich stwierdzeń i przyznania się sama przed sobą w tamtym monotonnych latach, prawdopodobnie zawyrokowałaby wtedy, że była zbyt mało atrakcyjna, by ktokolwiek chciał się z nią zaprzyjaźnić. (str. 60)

Całe życie upłynęło jej na unikaniu ludzi, gdyż obawiała się, jak to teraz zrozumiała, że jej nie polubią,

 Anioł z Tobiaszem nad portalem Kościoła Saint Rafaello

lub nie zaakceptują.
(str. 69)

I nawet, jeśli niektóre zranią to Julia dopiero teraz poznaje smak życia, z jego blaskami i cieniami. Czerpie radość zarówno ze zwykłych codziennych przyjemności, jak i pogłębiania wiedzy. Od pierwszego spotkania z kamiennym aniołem w Chiesa Saint Rafaello (do którego od dzieciństwa czuła sentyment mimo swych komunistycznych przekonań) zostaje owładnięta pragnieniem poznania jego biblijnej historii.

Narracja przebiega dwutorowo; jeden nurt opowieści to historia pobytu Julii w Wenecji, drugi to apokryficzna wersja biblijnej Księgi Tobiasza. Oba nurty są jednakowo interesujące, oba się przeplatają i zazębiają między sobą. Historia miesza się z teraźniejszością, postaci realne mają swoje odniesienia w mitycznej opowieści, a cała powieść pełna jest symboliki i alegorii. Apokryficzny mit o losach Tobiasza i wspomagającego go anioła Rafała staje się kluczem do rozwiązania współczesnych problemów.

A wszystko to na tle Wenecji, do której Julia przybyła poza sezonem, dzięki czemu poznaje jej inne oblicze; zamglone, deszczowe, pełne wilgoci i przede wszystkim pozbawione tłumu turystów, bardziej codzienne.

Cztery lata temu będąc w Wenecji udało mi się odwiedzić kościół odgrywający tak dużą rolę w powieści, przechadzałam się uliczkami, którymi wędrowała Julia z swym cicerone.

Historia Tobiasza prowadzonego przez anioła Rafała zainspirowała wielu malarzy. Jednym z najbardziej znanych jest obraz "Tobiasz i anioł" namalowany przez Andreę Verocchio przy współuczestnictwie Leonarda da Vinci. 

Lubię książki, które żyją we mnie swoim własnym życiem, tak jak Annioł panny Garnet, który zaowocował kolekcją obrazów ilustrujących historię Tobiasza i Anioła Rafaela. Poniżej te, które udało mi się obejrzeć dotychczas:

Verrocchio w National Gallery w Londynie

Tycjan  w Galleria dell` Accademia w Wenecji

Nie pamiętam nazwiska malarza  w Galleria dell` Accademia we Florencji

Nie pamiętam, czy w Galeriach londyńskiej i weneckiej można było robić zdjęcia, chyba nie, skoro nie mam ani jednego. 

Z ogromną chęcią obejrzałabym rzeźbę autorstwa Wita Stwosza, która znajduje się w zbiorach  Muzeum w Norymberdze



czwartek, 10 lutego 2022

Przepaska z liści Patrick White szansa na najlepszą powieść nadchodzącego roku



Książka zauroczyła od samego początku nieoczywistym połączeniem słów, które czytałam z ogromną przyjemnością. Połączenie prostoty z finezją sprawiło, że szkoda było uronić choćby jedno słowo.

Żona podejrzewała, że jego siła polega na zdolności do cierpliwego znoszenia nudy, nie przyszło jej na myśl, że może odkrył powinowactwo z krajobrazem, tak człowiekowi nieprzychylnym (str. 11).

Samotne dzieciństwo, a później małżeństwo z człowiekiem o dwadzieścia lat starszym sprzyjało skłonności do marzeń. Samodzielne wędrówki po zaułkach życiowych doświadczeń stały się jej najbardziej chyba luksusową przyjemnością. (str.26)

Zdawała się skomponowana z rozedrganych piórek, wątków konwersacji i źle maskowanej chciwości, gdy wodziła wzrokiem od ramion osoby zaszczyconej jej wizytą, poprzez brosze z gemma i biust (ten szczegół ledwie musnęła dyskretnym spojrzeniem), aż do frędzli szala. (str. 26)

W niedoskonałym lustrze wilgotnym, olśnionym oczom ukazała się pocętkowana skóra, przywodząc na myśl jakąś bezimienną istotę, zabłąkaną na rogu ulicy we mgle dżinu i niepewności (str. 47)

Ileż tu pola do wyobraźni. Zdania, które sprawiają, że lektura zwalnia. Rozbieram je na czynniki pierwsze. Kiedy już akceptuję, że mąż pani Merivale ma zdolność cierpliwego znoszenia nudy i niemal buduję całą postać wtedy okazuje się, że on jednak wcale się nie nudzi a odnajduje przyjemność w obcowaniu z nieprzyjaznym krajobrazem. A samotne wędrówki po zaułkach życiowych doświadczeń. Jakież to wspaniałe sformowanie. Oczywiście dla miłośników wartkiej akcji i sporej dawki dialogów będzie to przeszkoda być może nie do przebrnięcia. Ja natomiast z radością witałam kolejne spowalniacze.
Wkrótce po przyjeździe pana Roxburgha Ellen sama doszła do przekonania, że dla niego książki zawierają więcej treści niż całe toczące się wokół życie. (str. 51)
Ostatnie zdanie to nie popis wirtuozerii słownej autora (a może tłumacza), ale doskonała charakterystyka jednego z bohaterów. Bo Przepaska z liści to nie tylko piękny język, ale także doskonały portret psychologiczny pani Roxburgh. O ile pan Roxburgh wydaje się nieskomplikowany (starszy od żony, dobrze wykształcony, oczytany, słabowitego zdrowia dżentelmen), o tyle panią Roxburgh trudno rozgryźć. Początek niemal jak z Pigmaliona, tyle, że Austin Roxburgh nie brał udziału w zakładzie polegającym na wprowadzeniu do towarzystwa niewykształconej, biednej dziewczyny. On wybrał Ellen na żonę, zauroczony jej witalnością. W oczach otoczenia została podporą, która ochoczo spełnia rolę opiekunki, podczas, gdy jej mąż oddaje się studiowaniu Wergiliusza. Jednak to, jak skomplikowaną osobą jest Ellen okaże się w chwili próby. Odwiedziwszy brata pana Roxburgh małżonkowie wsiadają na statek płynący z Australii w kierunku domu. Statek się rozbija, ocaleje jedynie pani Roxburgh (i jeden z członków załogi). Nazywanie Ellen panią Roxburg doskonale oddaje jej wyobcowanie w każdym ze światów, do jakich trafia (czy to w rodzinie męża i wśród jego znajomych, czy to w świecie konwenansów którymi rządzi się społeczność australijska, czy wreszcie w świecie Aborygenów, którzy nie mają powodu, aby traktować ją lepiej, niż sami są traktowani przez białych). Ellen żyjąc na pograniczy dwóch światów, cały czas musi coś udawać, najpierw aby nie wzbudzić niezadowolenia męża, potem, aby nie być przedmiotem drwin towarzystwa, aż w końcu, aby przeżyć. Skrajne, żeby nie powiedzieć traumatyczne doświadczenia sprawiają, iż Ellen dojrzewa, pojawia się szansa na odnalezienie spokoju i możliwość zrzucenia coraz to nowej maski.  Przemiana, jakiej doświadcza główna bohaterka może ilustrować słowa panny Scrimshow W każdej kobiecie są tajemne głębie, o których sama nawet nic nie wie, dopóki wcześniej czy później coś ich nie wzburzy. (s. 20).
W powieści mamy zderzenie dwóch światów świata cywilizacji ze światem natury, w którym instynkt samozachowawczy zwycięża z zasadami, etyką, moralnością. Początek powieści jest taki wiktoriański, opis przetrwania Ellen to opis prymitywnej, momentami odrażającej walki o przetrwanie. Zakończenie znowu przenosi do świata konwenansów, który wydaje się jego mieszkańcom lepszym, bardziej moralnym, doskonalszym (wyższym) od świata dzikusów.
A to wszystko na tle przyrody australijskiej Tasmanii, w sąsiedztwie koloni karnej do której wysyłano złoczyńców.
Zwróciłam też uwagę na jeszcze jeden szczegół, otóż bohaterką jest pani Roxburg, ale nawet postaci, będące drugoplanowymi, a czasem nawet trzecioplanowymi są tak świetnie scharakteryzowane nierzadko jednym zdaniem, że zapadają w pamięć (jak choćby wspomniany wyżej pan Merivale).

Dawno nie czytałam tak dobrze napisanej książki, tak esencjonalnej, tak pełnej emocji, tak poruszającej i zmuszającej do stawiania sobie pytań. Czytając powieść szkoda byłoby opuścić nawet jedną linijkę, i to nie tylko z uwagi na przepiękny język (bo to można powiedzieć jest tylko i aż opakowanie), ale też z powodu głębokiej treści, która kryła się niemal pod każdym liściem australijskiej dżungli.
Książka na długo pozostanie w pamięci i zapewne sięgnę po kolejną książkę tego autora.
Na zakończenie jeszcze jedno zdanie z okresu pobytu bohaterki u Aborygenów. Chętnie dopuszczała do głowy te nasuwające się na chybił trafił obrazy, wolała je niż uporządkowane sekwencje myśli, które mogłyby ją zmusić do zastanowienia się nad przyczynami i sensem jej obecności w labiryncie bez wyjścia (str. 239).
Przeczytałam Przepaskę z liści wydawnictwa PIW 1980 rok z czarną twardą okładką bez żadnych ozdób, jedynie białe litery tytułu i nazwiska autora na grzbiecie. Do tego wydania odnoszę się strony cytatów. Okładka stosowna, ale bardzo niefotogeniczna, stąd inna ilustracja okładki na wstępie postu.
Gorąco polecam książkę i autora tym, którym niestraszne wymagające lektury, bowiem nagradza cierpliwych i wytrwałych czytelników ogromnym bogactwem treści i sporą dawką przyjemności.
I choć rok się dopiero zaczyna to Przepaska z liści wysoko ustawiła poprzeczkę czytelniczą.

I pomyśleć, że zawdzięczam lekturę kopiowaniu bloga, podczas której to czynności trafiłam na komentarze bodajże lirael i Ady z krakowskiego bloga polecające mi tę pozycję w odpowiedzi na moje stwierdzenie o nieznajomości literatury australijskiej. Lekturę zaliczam do wyzwania nobliści.