Francuska kawiarenka literacka

piątek, 18 czerwca 2021

W żar epoki użyczą chłodu tylko drzewa, tylko liście

Łazienki w Warszawie
Pierwszy od ponad roku wyjazd spędziłam na łonie natury. Zmieniając nieco treść cytowanego często powiedzonka mojego ulubionego historyka sztuki iż na jeden kościół powinny przypadać trzy bary, u mnie na jedną wystawę malarstwa przypadły trzy ogrody. 
Parki i ogrody należą do tych miejsc, które chętnie odwiedzam, zapewne jak większość z nas.  Tym razem stały się myślą przewodnią wycieczki do Warszawy.

Czy ja już pisałam, iż lubię Warszawę? Jeśli nie, to składam taką deklarację. Lubię za różnorodność i wielość atrakcji kulturalno-rekreacyjnych. A Łazienki znajdują się wysoko na mojej liście miejsc odwiedzanych podczas pobytu w mieście. Przy czym są to z reguły Łazienki o poranku, kiedy jedynymi towarzyszami spacerów bywają wiewiórki i różnego rodzaju ptactwo. Soczysta zieleń drzew, ich odbijające się w wodzie kontury są wytchnieniem dla oczu i systemu nerwowego.

Łazienki
Taki widoczek powoduje nostalgię i chęć natychmiastowego powrotu do oazy ciszy, spokoju i ukojenia. Troszkę jak raj utracony, albo jeszcze nie odzyskany. Nie każdy może znaleźć się tutaj o ósmej rano w dzień powszedni i zanucić ... jak dobrze wstać skoro świt, jutrzenki blask duszkiem pić. Takie widoki można konsumować bez uczucia przejedzenia.
Pojawiający się na tle zieleni posąg, rzeźba czy obiekt architektoniczny tworzą doskonałą harmonię z roślinnością podkreślając wzajemnie swą urodę.


Do moich ulubionych posągów należą znajdujące się w pobliżu Pałacu na Wodzie satyry podtrzymujące latarnie. Mimo zamiłowania do porannych odwiedzin zdarza mi się też bywać w Łazienkach po zmroku. Wówczas światło latarni rzucane na biel marmuru nadaje otaczającej roślinności szczególny wyraz. Podobnie interesująco wyglądają popiersia rzymskich cezarów w pobliżu wejścia do Starej Oranżerii. Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na liczne akweny wodne. Najbardziej widowiskowym jest staw, na którym znajduje się Pałac na Wodzie. Na odbijające się w wodzie kontury budynku i drzew można patrzeć bez końca. Latem upiększają go dodatkowo pływające kolorowe gondole. To miejsce ze wszech miar warte ciągłych powrotów.
Tuż obok kompleksu Parkowego w Łazienkach znajduje się Ogród Botaniczny Uniwersytetu Warszawskiego, ostatnio tłumnie odwiedzany z powodu budzącego wielkie zainteresowanie - dziwidła olbrzymiego. Roślina należy do zagrożonego gatunku, w naturze rośnie w tropikalnych lasach równikowych. Dziwidło zakwita niezwykle rzadko, raz na kilka lat, a podczas kwitnienia wytwarza zapach przyciągający owady. Kwitnie jedynie dwa - trzy dni. Nic zatem dziwnego, że znajdujące się w Ogrodzie Botanicznym dziwidło, które lada dzień (po raz pierwszy w Polsce) miało zakwitnąć budziło duże zainteresowanie. Wybrałam się i ja, licząc, że uda się zobaczyć owo cudo w momencie rozkwitu. Niestety roślina nie była jeszcze gotowa ukazać swych wdzięków. Zakwitła dwa dni później. Nie mniej odwiedziny w Ogrodzie nie były czasem straconym. Podczas gdy wszyscy oczekujący na otwarcie Ogrodu pobiegli do szklarni niespiesznie udałam się w głąb Ogrodu. Moje ukochane magnolie zdążyły co prawda przekwitnąć, ale ogromna różnorodność kwitnącej roślinności i puste alejki powodowały, że czułam się tam wspaniale.
W Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Warszawskiego
Na terenie Ogrodu znajdują się trzy szklarnie. Większość odwiedzających, mijała dwie z nich bez zainteresowania, kierując się do trzeciej, gdzie pod okiem kamery miało zakwitnąć dziwidło. Korzystając z nikłego zainteresowania i braku chętnych odwiedziłam pozostałe szklarnie, z przepięknymi pomarańczowymi kliwiami, różowo-białymi nenufarami czy wspaniałą kolekcją sukulentów o kształtach tak różnorodnych, że nie śniło się to nawet filozofom.



Jak wspomniałam wyżej dziwidło nie zakwitło podczas mojej obecności, może i dobrze, bowiem zapach (smród?) zepsutego mięsa przyciągający padlinożerne owady i jak widać ciekawskich dwunożnych nie byłby zachętą do stania w długim ogonku chętnych do zrobienia zdjęcie lud selfie. Roślina na dwa dni przed kwitnieniem nie wygląda szczególnie imponująco wśród innych tropikalnych roślin, często bardziej okazałych. Na zdjęciach




 

 



dziwidło na dwa dni przed rozkwitem oraz w fazie rozkwitu (to zdjęcie ze strony Ogrodu Botanicznego UW). Kolejnym odwiedzonym przeze mnie Ogrodem był znajdujący się obok i na dachu Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.  Już sam budynek Biblioteki jest ciekawy, jego psychodeliczna różowo-filotetowa kolorystyka przykuwa uwagę, a znajdujące się nań literackie cytaty zachęcają do lektury. Przeszklony dach i uliczka prowadząca do Ogrodu nadają charakteru temu ciekawemu połączeniu natury i architektury. Nieodmiennie zachwyca mnie drzewko z koroną w kształcie kuli-parasola. Jest niczym dekoracja dla dziecięcych zabaw, domek dla lalek a może miejsce schadzki dla zakochanych. Motyw kuli w przestrzeni Ogrodu pojawia się kilkakrotnie w postaci szklanych kopuł, z których najciekawsza jest ta porośnięta winobluszczem na dachu Biblioteki. Bluszcz i winobluszcz oplata też mury budynku. Kolejnym miejscem, na które lubię patrzeć jest malutki staw z nenufarami. Podobnie jak Barbara Niechcic uważam że są piękne i szkoda, że nie można się do nich dostać, choć ewentualne zapędy współczesnego Józia Toliboskiego próbowałabym powstrzymać w zalążku. 

Ogród Biblioteki UW

Tym razem trafiłam na kwitnące piwonie, jakże one cudownie pachną, ten zapach należałoby zamykać do flakoników i sprzedawać. Jakże dziś rzadko się je spotyka, a przecież to tak ładny kwiat. Moje umiłowanie do kulistych kształtów wciąż daje znać o sobie. Z dachu biblioteki rozciąga się widok na Wisłę, Centrum Nauki i Techniki Kopernik, Stadion Narodowy a z drugiej strony na Pałac Kultury i Nauki. Lubię podglądać przez (a jakże by inaczej) okrągłe okno korzystających z Biblioteki czytelników, stojące tam rzeźby i regały z książkami, które pobudzają wyobraźnię. Ileż zamkniętych w nich światów, ileż podróży, przeżyć, pokrewnych dusz. Nie wiem, czy nadal w gmachu biblioteki znajdują się stoiska antykwaryczne, bowiem tradycyjnie byłam w Ogrodzie wczesnym rankiem. Te  stoiska to taki dodatkowy bonus odwiedzin w Bibliotece i jej Ogrodach. 



 

Tym co zachwyca w Ogrodzie na dachu są także pergole. Pięknie wychodzą na zdjęciach i dają wytchnienie w upalny dzień. 



Skoro napisałam już o wizytach wypada wspomnieć i o wystawie. Nie była to wizyta zaplanowana, jednak kiedy zauważyłam afisz przez Zamkiem Królewskim informujący o wystawie Arcydzieła z Watykanu - Wystawa w stulecie urodzin Jana Pawła II wiedziałam, że muszę ją obejrzeć. Firmującym wystawę dziełem była Madonna z dzieciątkiem i świętymi Dominikiem i Katarzyną Aleksandryjską pędzla Fra Angelico. Tych obrazów na wystawie z watykańskich archiwów było siedem, ale dla mnie dość było tego jednego. Od chwili, kiedy zobaczyłam Zwiastowanie Fra Angelico oglądam wszystkie jego obrazy i obrazki, jakie udaje mi się spotkać na swej życiowej drodze. Jego wycyzelowane miniaturki na paryskiej wystawie do dziś mam przed oczami, jego obrazy w klasztorze San Marco we Florencji wspominam z rozrzewnieniem, ale tego wrażenia, jakie spotkało mnie, kiedy weszłam po raz pierwszy na pierwsze piętro w Klasztorze San Marco i zupełnie bez ostrzeżenia na wprost klatki schodowej wzrok napotkał na Zwiastowanie nie da się opowiedzieć. Przeżycie mistyczne i niezapomniane, nogi jak z waty, brak tchu i zapatrzenie i nienasycenie. Znajdująca się na warszawskiej wystawie Madonna z dzieciątkiem i świętymi to nawet nie obraz, to miniaturka, formatu zeszytu szkolnego, ale jak to u Fra Angelico malowana sercem. To był prawdziwie bogobojny zakonnik i dobry człowiek. Aż trudno uwierzyć, że w tym samym klasztorze Świętego Marka kilka lat później zamieszkał straszny, okrutny Savonarola.

Poza Fra Angelico uwagę przyciąga Święty Mateusz z Aniołem Guido Reni wzorowany na obrazach Caravaggio. Ileż prostoty jest w tej scence, w której Anioł mówi Mateuszowi co napisać w Ewangelii, ile powagi i skupienia w postaci Mateusza. Lubię takie mikro wystawy, dają możność zapamiętania większej ilości szczegółów.

 


Tradycyjnie jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia, a ja cóż i tak wolę te moje kiepskie zdjęcia od najlepszych internetowych, bo tylko one wiążą mnie z obrazem emocjonalnie. 

Podsumowując sezon podróżniczy został rozpoczęty.