Francuska kawiarenka literacka

wtorek, 11 czerwca 2024

Łódź odkrycia i rozczarowania

 

ja w krzywym odbiciu (pasaż Rózy)

Łódź zapamiętana sprzed lat Po raz pierwszy byłam tam  czterdzieści lat temu, kiedy w całym kraju nie można było niczego dostać w sklepach. Łódź zagłębie tekstylne było rajem dla pań domu, które posiadając maszyny do szycia i zdolności krawieckie mogły się tam obkupić we wszelkiego rodzaju tkaniny. Czułyśmy się wówczas, ja i mama, jak ubogie krewne, które odwiedziły bogatą ciotkę w Ameryce z paroma dolarami w portfelu. Nie bardzo pamiętam jakie kupiłyśmy materiały, ale wydaje mi się, że przepiękną spódnicę w kolorze gołębim w kolorowe grochy wielkości piłeczek do tenisa, zawdzięczałam tej rodzinnej wycieczce. Koleżanka, z którą wybrałam się do Łodzi zapytała, czy odwiedziłyśmy wtedy Manufakturę. Rozbawiła mnie tym, bowiem my pojechaliśmy w ściśle określonym celu; zdobycia towarów. Nie wiem, czy miałyśmy konkretne plany. W sklepach nie było niczego, więc każdy przedmiot był na wagę złota. Mama skupiła się na tkaninach, ja na szkle. Miałam wówczas manię zbierania malutkich dzbanuszków, menzurek i różnych takich bibelotów, które zbierały potem kurz na półkach, ale i cieszyły oko. Przynajmniej moje było bardzo nimi ucieszone.
W muzeum włókiennictwa (Manufaktura)
Tym razem do Łodzi wybrałyśmy się z Magdą w celach poznawczych. Choć obie chyba trochę za bardzo nastawiłyśmy się na odnalezienie Łodzi sprzed lat i tej atmosfery bogactwa (ja), klimatu (koleżanka).
Niestety wycieczka przypadła w kiepskim dla mnie okresie. Jeszcze nie wykurowałam się po powrocie z Włoch, a już wpadłam w kolejną infekcję. Wyjazd nie mógł czekać, bowiem nie jechałam sama. Po raz pierwszy wychodziłam z domu, jak na ścięcie bez cudownego podekscytowania, jakie od lat towarzyszy każdej mojej podróży.
Manufaktura (miejsce dawnych fabryk Poznańskiego) z punktu widokowego na dachu
Dodatkowo Łódź zawsze kojarzyła mi się z teatrem muzycznym, a jak na złość w wybranym dużo wcześniej terminie nie grano żadnego musicalu. Również inne teatry nie miały nam nic do zaoferowania. Z tej desperacji poszukiwania ciekawego spektaklu prowadziłam też w środkach komunikacji miejskiej korzystając z internetu w telefonie. Niemal codziennie zaglądałam na strony nielicznych łódzkich teatrów, a w końcu wstukiwałam same nazwy teatrów. No i udało mi się dokonać zakupu na spektakl w Teatrze Powszechnym. Szkoda tylko, że zamiast łódzkiego pomyłkowo zakupiłam bilet do teatru warszawskiego, co zauważyłam w przeddzień wyjazdu.
Fortepian Rubinsteina na Piotrkowskiej (rzeźby postaci moim zdaniem mało udane)
Kiedy przyjechałyśmy do Łodzi przywitał nas deszcz. Czując się kiepsko nie miałam ochoty na spacery, ale trzeba było coś zjeść. No i tu kolejny niewypał - bar turystyczny, który z reguły oferuje smaczne, domowe i niedrogie posiłki zaproponował mi miskę pełną ziemniaków (lubię ziemniaki i mogłabym od biedy na nich poprzestać) polanych sosem czosnkowym (co sprawiało, iż ziemniaki były niezjadliwe) z kawałkami suchego i twardego mięsa. Miała to być potrawka z kurczaka. Skubnęłam ze trzy razy widelcem i zostawiłam całość. I zamiast powiedzieć bufetowej, że danie było niezjadliwe zapewniałam ją, że to jedynie dla mnie zbyt duża porcja.
Pierwszy dzień z powodu pogody i naszego nie najlepszego samopoczucia został spisany na straty. No może nie do końca, bowiem świetnie rozmawiało się nam przy kawce i herbatce w mieszczącej się w Manufakturze cukierni znanej sieci. Śmiałam się nawet, że w sumie mogłyśmy w Gdańsku pójść do owej cukierni, a niekoniecznie tłuc się ponad cztery godziny pociągiem, żeby sobie porozmawiać.
Sala lustrzana w wilii Herbsta
Kolejny dzień rozpoczęłyśmy od wizyty w Willi Herbsta. I to był dobry wybór. Herbstowie należeli do jednej z najbogatszych rodzin łódzkich fabrykantów. Karol Wilhelm Scheibler (teść Edwarda Herbsta) łódzki król bawełny był pierwowzorem Reymontowskiego Bucholza w Ziemi obiecanej. Jako kolejne pokolenie tej wzbogaconej pod koniec XIX wieku rodziny – Edward i jego żona Matylda mogli wieść dostatnie i wygodne życie. Spadkobiercy potentata włókienniczego, którego majątek pod koniec życia wynosił około 14 milionów rubli nie poprzestali jednak na odcinaniu kuponów. Edward wraz z synami Scheiblera Karolem i Adolfem po śmierci teścia utworzyli spółkę akcyjną, która zarządzała olbrzymim majątkiem zmarłego, a sam Edward został jej dyrektorem. Mógł też zająć się na większą skalę niż teść dobroczynnością. Budowa potrzebnych miastu gmachów: szkół, szpitali, budowa domów mieszkalnych dla robotników, organizacja straży pożarnej (przy licznych pożarach fabryk czy to przypadkowych, czy też będących jedynym wyjściem dla bankrutujących właścicieli niezwykle przydatnej), organizacja sklepu fabrycznego, ochronki dla dzieci, ambulatorium i biblioteki to tylko część ich działalności. 
Jadalnia w Wilii Herbsta
Rodzina wspierała akcje charytatywne a także budowę kościołów i świątyń różnych wyznań. Edward Herbst zabiegał o otwarcie filii banku Polskiego w Łodzi. Sam pochodził z rodziny o korzeniach niemieckich, ale mieszkał na terenach dawnej należących do Rzeczpospolitej, za jego życia wchodzących w skład Królestwa Polskiego (zabór rosyjski). Edward był nawet kilkakrotnie odznaczony orderami przyznawanymi przez władze carskie między innymi za zasługi przy budowie cerkwi Aleksandra Newskiego w Łodzi. Był członkiem zarządu towarzystwa Kolei Fabryczno - Łódzkiej, której pierwszą inwestycją była linia łącząca Łódź z Koluszkami. Kierował Towarzystwem Kredytowo - Miejskim, stał na czele komitetu założycielskiego Banku Handlowego w Łodzi. Był też współzałożycielem Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie, zasiadał w zarządzie szpitala miejskiego oraz był honorowym konsulem generalnym Austro - Węgier w Królestwie Polskim. Przyczynił się też do powstania pierwszej polskiej gazety w Łodzi (Dziennika Łódzkiego). Posługiwał się płynnie językami niemieckim, polskim i rosyjskim. Była to ważna i zasłużona dla miasta persona.
Pokój starszej pani
Willa Herbsta wybudowana została pod koniec XIX wieku w stylu neorenesansowym. Była siedzibą Matyldy i Edwarda Herbstów. Mieści się u zbiegu ulic Tymienieckiego i Przędzalniczej w sąsiedztwie dawnej fabryki scheiblerowskiej i przyfabrycznego osiedla robotników Księży Młyn. Miał zatem Edward blisko do pracy. Fabrykę widział z okien swej rezydencji. Wyobrażam sobie, że nie był to wówczas najbardziej pożądany widok z okien. Może dlatego rodzina Herbstów tak upodobała sobie Sopot i wybudowała tu willę przy ul. Szkolnej (dziś Kościuszki) na swą letnią rezydencję, a sam Edward z fabrykanta na starość zamienił się w ogrodnika.
Salon orientalny
Po wyprowadzce Edwarda i jego żony do Sopotu (wówczas Zoppot) willę zamieszkiwał syn Leon z żoną Aleksandrą. Opuścili ją pod koniec 1941 r. wyjeżdżając do Wiednia. Tam Leon zmarł bezpotomnie. Jego żona powróciła do Łodzi po wojnie, aby wkrótce wyjechać do Berlina, gdzie urwał się po niej ślad.
Willa przetrwała wojnę w dobrym stanie, zdewastowana została przez jej powojennych użytkowników. W 1976 roku została przejęta przez Muzeum Sztuki w Łodzi i po gruntownej rekonstrukcji powstał tu oddział Muzeum, w którym prezentowane są wnętrza typowe dla łódzkiej elity przemysłowej z przełomu XIX i XX wieku.
Znający mnie wiedzą, iż nie przepadam za pałacowymi wnętrzami, razi mnie ich przepych, bogactwo na pokaz, te wszystkie lustra, kryształy, marmury. Zdarzają się jednak wyjątki. Willa Herbsta zwana też Pałacykiem Herbstów zauroczyła mnie swoistym klimatem i przede wszystkim oranżerią, w której dziś można się napić kawy. No i tym, co dla mnie najważniejsze znajdującą się w gmachu starej powozowni małą galerią malarstwa polskiego z przełomu XIX i XX wieku, czyli tego rodzaju malarstwa, jakie bardzo cenię i lubię.
Oranżeria (gdzie wypiłyśmy sobie kawkę i podyskutowałyśmy o obrazach)
Oczywiście wystój wnętrz jest bardzo ładny i może zachwycić odwiedzających. Sala balowa zainteresuje swą wielkością, sala lustrzana blaskiem (złoto i lustra i przepiękne dwa kominki), jadalnia pięknym nakryciem stołu z porcelaną zdobioną motywami roślinnymi zaczerpniętymi z zielnika (aż chciałoby się zasiąść do stołu tylko brak odpowiedniego stroju onieśmiela). Książki znajdują się w salonach przeznaczonych dla panów (salon dla panów, gabinet, biblioteka). W salonach dla pań królują toaletki, szafy, lustra, bibeloty (salon pani, salon starszej pani, salonik panieński. Zwłaszcza ten ostatni rozczula, był bowiem salonikiem najmłodszej i jedynej córki Herbstów Anny Marii, zmarłej, jako dziecko. Często przytaczana jest historia, jak to ulicę Przędzalniczą wyłożono słomą, aby koła przejeżdżających wozów nie zakłócały odpoczynku chorego dziecka).
Galeria sztuki w starej powozowni
Koniec dziewiętnastego wieku to okres zainteresowania orientem, głównie japońszczyzną, nie mogło więc i tu zabraknąć saloniku orientalnego z kolekcją przedmiotów rodem z dalekiego wschodu. Wszystkie pomieszczenia zdobią obrazy znanych malarzy, posążki, rzeźby, piękne tapety, sztukaterie, boazerie, dywany. Jednak gdyby nie galeria malarstwa i oranżeria zapewne szybko bym o tym pałacyku zapomniała. Galeria malarstwa jest skromna, składa się z trzech zaledwie pomieszczeń, jednak znajdujące się tam obrazy (zwłaszcza te w pomieszczeniu drugim i trzecim) bardzo przypadły mi do gustu, ponieważ ogromnie lubię ich twórców i z chęcią obejrzałam nowe dzieła. Gierymski, Rodakowski, Wyczółkowski, Siemiradzki, Stanisławki, Axentowicz, Wyspiański, Mehoffer, Boznańska. W oranżerii - przeszklonym jasnym pomieszczeniu pełnym zieleni wypiłyśmy z Magdą dobrą kawę i spędziłyśmy miło czas rozmawiając o obejrzanych obrazach, a nie spodziewałyśmy się tam takich odkryć.
Rybak Wyczółkowskiego
Tego dnia spotkały nas jeszcze dwa miłe odkrycia. Pierwsze to obiad w knajpce Imber na Piotrkowskiej. Wątróbka z jabłkiem była tak pyszna i tak duża, że najadłyśmy się obie jedną porcją, a co więcej wróciłyśmy kolejnego dnia na tatar ze śledzia i pasztet z kaczki - równie smakowite. Drugie to Pasaż Róży. Dziękuję Eli, że zwróciła mi nań uwagę.
Znajduje się przy Piotrkowskiej 3 w podwórku-pasażu prowadzącym do ulicy Zachodniej. Pasaż ma symbolizować drogę, jaką przeszła córka pani Joanny Rajkowskiej od niewidzenia do widzenia. Dziewczynka miała raka siatkówki i świat widziała tak, jak my widzimy się we fragmentach luster zdobiących kamienice w pasażu. Ściany kamienic zostały pokryte kawałkami nieregularnie pociętych luster (trójkąty, romby, kwadraty i inne nieregularne kształty). Pokrywają one wszystkie elementy kamienic. Owe fragmenty luster w świetle dnia odbijają słoneczne promienie, całość aż się skrzy, mieni, błyszczy, a w ich rozbitych taflach można oglądać własny wizerunek w krzywym zwierciadle; poszarpany, rozbity, nierzeczywisty. Taki, jakim widziała świat chora córeczka pomysłodawczyni. Jest to piękne zwrócenie uwagi na chorobę, a jednocześnie ciekawy wizualnie fragment miasta. Dzięki jasności tu panujące miejsce nabiera wymiaru lekkości.
Pasaż Róży
Ulica Piotrkowska – to chyba największe dla mnie rozczarowanie w Łodzi. Zapamiętałam ją, jako ulicę pełną sklepów fantastycznie zaopatrzonych, Magda, jako ulicę kawiarni i restauracji. Nie znalazłyśmy, ani jednego, ani drugiego. Owszem było kilka butików, ale ich asortyment był ubogi. Było też parę jadłodajni, ale one nie zachęcały do odwiedzin z krzykliwymi szyldami w najgorszym stylu (pizza, pierogi, kebab, sushi, kuchnia azjatycka). My szukałyśmy kuchni polskiej, lokalnej, żydowskiej. W końcu znalazłyśmy jedną. Nie było stoliczków na zewnątrz (może nie ta pora roku- wszak to był marzec dopiero). Nie znalazłyśmy na Piotrkowskiej klimatu, jaki miałyśmy nadzieję znaleźć. Ale możliwe, że po prostu nie trafiłyśmy we właściwy moment.
Jedna z ciekawszych kamienic na Piotrkowskiej Kamienica pod Gutenbergiem (tu wydano najstarszą łódzką gazetę  Lodzer Zeintung)
Manufaktura – czyli Galeria Handlowa znajdująca się na terenie dawnego kompleksu fabrycznego Izraela Poznańskiego (kolejnego łódzkiego potentata włókienniczego) może i by mnie zachwyciła, gdybym nie widziała kilku podobnych na terenie kraju. Owszem, doceniam sposób zagospodarowania niszczejących w latach siedemdziesiątych pofabrycznych terenów, jednak zupełnie nie czuję klimatu.
Maszyny włókiennicze w Muzeum Włókiennictwa w Manufakturze
Jedynie w małej salce mieszczącej muzeum włókiennictwa oglądając film o historii fabryki, stare zdjęcia jej pracowników, zardzewiałe elementy fabrycznej maszyny, czytając tablice ostrzegawcze (które pojawiły się zapewne długo po tym, jak puszczono w ruch pierwsze urządzenia), patrząc na kulki bawełny, z której wytwarzano tkaniny można poczuć przez chwilę ów klimat grozy, jaki towarzyszył codziennemu życiu pracujących tu w końcu XIX wieku robotników. Dla mnie to świadectwo ogromnej niesprawiedliwości dziejowej, nędzy, wyzysku człowieka, którego zmuszano do wyniszczającej trwającej w najgorszym okresie nawet szesnaście godzin dziennie pracy przy niebezpiecznych maszynach. A zaraz obok Manufaktury znajduje się ogromny, wg mnie większy niż Pałac Królewski w Warszawie Pałac Izraela Poznańskiego - człowieka, który zbił majątek na pracy niewolniczej robotników. Nie byłam w środku, oglądałam zdjęcia zrobione przez Magdę - bogactwo i przepych aż rażą. A trzeba też pamiętać, że i ten człowiek pod koniec życia (obawa przed karą w życiu pozagrobowym czyni cuda) zajął się dobroczynnością (sierocińce, szkoły, szpitale, pomoc w budowie świątyń. Ba, został nawet prezesem Żydowskiego Towarzystwa Dobroczynności).
Fragment Pałacu Poznańskiego
Zarówno Poznański, jak i wspomniany wyżej Scheibler zostali odznaczeni orderami od władz carskich za wkład w budowę soboru Aleksandra Newskiego. Sobór znajduje się w sąsiedztwie stacji kolejowej Łódź Fabryczna i Parku Stanisława Moniuszki (niewielki skwer raczej niż park). Powstała dzięki łódzkim fabrykantom, którzy chcąc przypodobać się carskim władzom pokryli niemal 90 procent kosztów budowy świątyni. Zaprojektował ją pan Hilary Majewski - naczelny architekt miasta Łodzi. To on jest twórcą większości budynków i budowli w Łodzi, w tym wspomnianych wyżej Wilii Herbstów, czy Pałacu Poznańskiego, czy wielu kamienic na Piotrkowskiej. Hilary Majewski był synem majstra kominiarskiego, który studiował w Petersburgu, a dzięki państwowemu stypendium odbył podróże do Włoch, Francji, Austrii i Bawarii, gdzie mógł zapoznać się z tamtejszą architekturą. Cerkiew wyświęcono w 1884 r. Funkcjonowała w czasie I wojny światowej, a także po wojnie. Nigdy nie planowano jej zamknięcia, czy rozebrania. Podczas II wojny duchowieństwo z soboru wydawało łódzkim żydom fałszywe metryki chrztu. Sobór działał również po wojnie. A w 1971 r. wpisano go do rejestru zabytków. Został gruntownie odrestaurowany na początku XXI wieku. Sobór zbudowano w stylu rosyjsko-bizantyjskim.
Sobór Aleksandra Newskiego
Nie miałam możliwości obejrzenia jego wnętrza, ale niezwykle dekoracyjna, kolorowa budowla z przepięknymi kopułami jest obiektem ze wszech miar godnym odwiedzenia. Nie miałam okazji oglądać tego typu architektury wcześniej, z tym większą przyjemnością przyglądałam się łódzkiej świątyni. Zapewne te rosyjskie są i bogatsze i okazalsze, jednak łódzka ma także ogromny urok. A trzeba też wziąć pod uwagę, że wzniesiono ją niemal wyłącznie z prywatnych funduszy łódzkich fabrykantów.
Reasumując, mimo iż wizytę w Łodzi początkowo uznałam za rozczarowującą jest tam zapewne wiele ciekawych miejsc wartych odwiedzenia. Także poza tymi, o których wspomniałam (Pałacyk Herbsta, Pasaż Róży, Sobór).
Brama wejściowa na Żydowski Cmentarz
No i tradycyjnie co mi się nie udało - otóż ze trzy godziny zajęła mi próba odwiedzenia łódzkiego cmentarza żydowskiego. Dojazd na cmentarz zajmuje około pół godziny, autobusy kursują rzadko. Zgodnie z informacją na stronie cmentarza w dniu odwiedzin był on czynny. Wejście miało znajdować się przy ulicy Brackiej. Kiedy doszłam do bramy wejściowej – zamkniętej- przeczytałam tabliczkę, iż wejście znajduje się przy ulicy Zmiennej. Obeszłam mury wzdłuż Brackiej, Zmiennej i Inflanckiej, co zajęło mi około godziny. Wejścia nie znalazłam. Powierzchnia cmentarza to około 43 ha. Jedyna korzyść z wycieczki to duża ilość kroków, jakie zrobiłam tego dnia. To kolejny niewypał z żydowskim cmentarzem. Poprzednio we Wrocławiu trafiłyśmy z koleżanką na dzień zamknięty. Tyle, że tam to nasze niedopatrzenie (nie miałyśmy pojęcia o dniach odwiedzin).
I jeszcze parę zdjęć z Łodzi
Kominek z sali lustrzanej Wilii Herbsta



Portret żony Józefa Mehoffera (Willa Herbsta)
 

Spośród mało udanych rzeźbionych posągów sympatycznie prezentuje się Miś Uszatek (choć może to nostalgia za dzieciństwem bezpowrotnie utraconym)


Przepyszne wątróbki w Imberze


I małe co nieco w Chudym Ciachu (obok Manufaktury)



sobota, 8 czerwca 2024

Kłębowisko żmij Francois Mauriac

Wyd. Benedyktynów 2010 r.
P
o książkę sięgnęłam dzięki Koczowniczce, której recenzja Galigai Mauriaca sprawiła, iż przeczuwałam, że to może być proza, jaką niezwykle lubię, coś w rodzaju Sandora Maraia. Taka esencjonalna i gęsta.
Bohater, niemal siedemdziesięcioletni Ludwik u kresu swych dni pisze długi list do żony. Zdając sobie sprawę z własnych wad chce, aby rodzina poznała go naprawdę. I od złej i od nieco może lepszej strony. Niczego nie tai. Jest boleśnie szczery w swojej spowiedzi. Tak szczery, że jego wynurzenia mogą zranić bliskich. Jego nienawiść wobec bliskich sprawia iż chciałby pozbawić ich całego majątku i napawać się tym widokiem. I cóż mi pozostało? To, co zarobiłem w ciągu tych ponurych lat, te pieniądze, z których wy szaleni, chcielibyście mnie ograbić. Ach sama myśl, że będziecie się nimi radować po mojej śmierci, jest dla mnie nie do zniesienia. Powiedziałem ci zaraz na wstępie poczynił już odpowiednie kroki, aby wam nic nie zostawić. Dałem ci też do zrozumienia, że potem z tej zemsty zrezygnowałem… Ale pisząc to wówczas, nie zdawałem sobie sprawy, z jaką siłą targają mym sercem przepływy nienawiści. Zaledwie fala odpływa, rozczulam się… Później powraca i znów mnie zalewają jej brudne odmęty. (str.57). Ludwik nie tylko chciał pozbawić majątku swoich bliskich, chciał to zrobić w sposób przebiegły i okrutny. Mawiałem jej [córce] często. Po mojej śmierci będziecie mnie błogosławić, po to tylko, aby widzieć, jak oczy jej zaczynają błyszczeć pożądaniem. Powtarzała ci te cudowne słowa. Cała rodzina wpadała w trans. A ja obmyślałem tymczasem sposób, aby wam zostawić jedynie to, czego nie można było ukryć. … Wpadłem nawet na pomysł, aby obciążyć ziemię hipoteką… (str.87).
Rodzina Ludwika też miała sporo na sumieniu. Wiedząc, iż ojciec ma miliony nie potrafili pogodzić się z faktem, iż wszystkiego im odmawia, nie wspomaga w potrzebie, chce pozbawić majątku. Podstępem próbowali zdobyć to, co w ich mniemaniu słusznie się im należało.
Bohaterowie powieści są postaciami niezwykle złożonymi. Trudno zapałać sympatią do któregokolwiek z nich, mają liczne wady i przez to są niezwykle ludzcy. 
Plan Ludwika upada, kiedy umiera jego żona. Umarła, nie poznawszy mnie, nie wiedząc, że byłem nie tylko potworem, nie tylko katem, lecz, że był we mnie jeszcze inny człowiek (str.147). Ludwik zaczyna dostrzegać to, że oskarżając o nieczułość, brak zainteresowania i obojętność swych bliskich sam zachowywał się identycznie wobec nich. Stara się naprawić błędy, zmienić swe postępowanie.
Czułem, widziałem mą zbrodnię, dotykałem jej. Nie tkwiła ona całkowicie w tym ohydnym kłębowisku żmij- w nienawiści do dzieci, pragnieniu zemsty, ukochaniu pieniądza, lecz w uporze, z jakim wzbraniałem się poprzez te skłębione żmije przedrzeć. Uczepiłem się tego obrzydliwego kłębowiska, jak gdyby było moim sercem, jak gdyby bicie tego serca zmieniło się w syk pełzających gadów. Nie dość, że przez pół wieku znałem z samego siebie tylko to, co mną nie było; na innych też patrzyłem w ten sam sposób. W twarzach mych dzieci uderzała mnie wyłącznie nikczemna chciwość. W Robercie dostrzegłem tylko głupotę i uczepiłem się tych pozorów. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że trzeba zrywać maskę z twarzy innych ludzi, że trzeba się przedrzeć przez nią, aby do nich dotrzeć. (str. 163)
Czy będzie miał na to czas, czy jeszcze zdąży naprawić zło, które wyrządził, czy jest już za późno. A może nigdy nie jest za późno na zmianę?
Podoba mi się styl pisarza, język, lekkość pióra, pogłębiona psychologia postaci. Pierwsze spotkanie z prozą Francois Mauriaca było bardzo udane i zachęcające do kolejnych odkryć. Na dobrą literaturę zawsze warto znaleźć czas.