![]() |
Mężczyzna piszący list i kobieta czytająca list Gabriel Metsu (źródło) |
Pisałam już kiedyś o tym, ale że było to w 2012 roku wracam do tematu.
I znowu zastanawiam się, czy ktoś dziś jeszcze pisze listy. Takie tradycyjne, wsadzane do koperty, na którą nakleja się znaczek i wrzuca do skrzynki pocztowej. A potem czeka i czeka, aż przyjdzie odpowiedź. Sama, choć byłam gorącą ich wielbicielką zaprzestałam tego procederu jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy odkryłam zalety internetu. A pierwszą i najważniejszą była szybkość przesyłu i brak konieczności chodzenia na pocztę. Wraz z Magdą (moją najwierniejszą, albo jedną z dwóch najwierniejszych korespondentek) mawiałyśmy, iż napisać list to dla nas żaden problem ale pójść kupić znaczek i wysłać – z tym jest znacznie gorzej. Chodziłyśmy zatem z takim listem w torebce dniami, a nawet tygodniami i trafiał czasami do skrzynki mocno pomięty. Niemniej jego otrzymanie zawsze ogromnie nas radowało. Kiedy weszły w życie maile potrafiłyśmy pisać po dwa albo trzy dziennie. Bo wysławszy jeden niemal natychmiast przypominało się coś, o czym zapomniałyśmy napisać. Nigdy nie brakowało nam słów i pomysłów. Zawsze dziwiłam się koleżankom, które twierdziły, iż nie mają co pisać, bo nic się u nich nie dzieje. Może i nie działo się nic wokół, ale w głowie chyba musiało się coś dziać. No, ale pewnie trudno było im przelać to na ten wirtualny papier. Bo kiedy czasami odważyły się na to, ich listy były bardzo ciekawe.
I kiedy tak myślę o listach przypomina mi się pan Kapitan, o którym wspominałam tu lata temu. Był kolegą mojego taty, mieszkał w Oleśnicy i pisywali do siebie od czasu do czasu. Były to lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte. Nigdy nie czytałam tych listów, wszak nie ja byłam ich adresatką, ale wiedziałam, że przychodzą regularnie i cieszą Tatę. Mój tata bardzo lubił słowo pisane. Po jego odejściu napisałam do Pana Kapitana krótki list, w którym poinformowałam o mojej stracie oraz podziękowałam za wieloletnią wymianę listów z Tatą. On mi na to odpowiedział pełnym uszanowania listem, który zapoczątkował naszą korespondencję. Pan kapitan miał wówczas około osiemdziesiątki, ja byłam lekko licząc trzy dekady młodsza, nie spotkaliśmy się nigdy w życiu, a mieliśmy sobie wiele do napisania. Ujmowało mnie to, z jaką atencją i szacunkiem zwracał się Starszy Pan do takiej kozy, jaką wówczas byłam, choć było niebyło bardzo już dojrzałej kobiety. Pan Kapitan nigdzie już nie podróżował, z uwagi na stan zdrowia nie mógł ruszać się z domu, ale pisał o tym, co go interesowało, co czytał, co oglądał. Jego listy były niezwykłe. Pełne szacunku, mądrych spostrzeżeń, ale nie było w nich moralizatorstwa. Jedyna sprawa która go bulwersowała to było zniszczenie struktur marynarki wojennej w Polsce. Nie pamiętam, którą formację o to obwiniał, ale miotał gromy na błędne decyzje naszych przywódców. Zdaje się, że dzisiaj nadal marynarka wojenna nie dysponuje poza ORP Orzeł zwodowanym w latach osiemdziesiątych żadnym innym okrętem podwodnym.
Ale ad rem. Nasza korespondencja trwała kilka lat i było to miłe i pouczające doświadczenie. Po jego śmierci, o której poinformowała mnie żona Pana Kapitana korespondencja się urwała. Widocznie ani żona, ani dzieci nie przejawiały umiłowania do słowa pisanego.
Doceniam zalety dzisiejszej korespondencji mailowej. Zwłaszcza Podoba mi się szybkość dotarcia listu do adresata. Niestety z szybkością odpowiedzi bywa gorzej. Poza Magdą niewiele osób odpisuje na moje listy-maile, tak więc dawna rutyna codziennego sprawdzania poczty mailowej odchodzi do lamusa.
Dziś wiedząc, iż możemy pisać bez ograniczeń czasowych czy objętościowych i ulegając wszechogarniającemu pospiechowi piszemy szybko i niechlujnie. I nie zarzucam tego moim nielicznym korespondentkom, piszę na swoim przykładzie. Jakże często chcę dużo i szybko napisać – jakiś mail przed wyjściem z domu czy przed pójściem spać. Chcę w nim zawrzeć dużo treści, więc pędzę, aby szybciej. A po wysyłce, kiedy zajrzę do treści tego wysłanego listu, łapię się za głowę; zdania i myśli pourywane, skróty myślowe, oczywiste dla mnie, niekoniecznie dla odbiorcy. Chyba to właśnie w sztuce pisania listów było cenne; ów brak pośpiechu, możliwość niespiesznego formułowania myśli, czas na zastanowienie, aby jak najlepiej wyłuszczyć to, o czym pomyślała głowa. Dokąd my dziś tak biegniemy. Wciąż nam się spieszy.
Kilka dni temu byłam z mamą w poczekalni u lekarza. Przyznaję też nie lubię czekać i bardzo szybko ulegam zniecierpliwieniu, tyle, że moja ponad osiemdziesięcioletnia mama już po pięciu minut opóźnienia stwierdziła, że nie będzie dłużej czekać, bo nie ma czasu, a po piętnastu minutach odebrała pieniądze i wyszła.
I kiedy tak myślałam o dawnej epistolografii przypomniały mi się listy, które pisywał do mnie tata. Nie zaglądałam do nich od lat. Do niektórych nawet ponad czterdzieści. Dziś wyciągnęłam je, aby raz jeszcze wrócić do wspomnień. Pierwsze wysłane były kiedy miałam lat czternaście i spędzałam wakacje u babci. Widocznie tęskniłam za domem, bo tata tłumaczył mi dlaczego nie mogą teraz przyjechać z mamą i siostrą do babci, przepraszał i obiecywał, że się postarają znaleźć czas. Wydało się to dla mnie zaskakujące, iż na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ludzie żyli też tak intensywnie, że nie mogli pozwolić sobie na krótki urlop. Okazuje się jednak, że wbrew moim wyobrażeniom i wspomnieniom ojcu ciężko było utrzymywać rodzinę, mimo, iż załapał się na kontrakt na statku Praca była ciężka i frustrująca, bo doskwierała tęsknota za domem, samotność i otoczenie osób, których jedynym celem życiowym były pieniądze. Zero możliwości jakiejkolwiek intelektualnej wymiany myśli. Jedyną przyjemnością było pisanie, w tym pisanie listów.
Van Gogh do brata |
Kolejne listy tata przysyłał z morza. Temat przewodni to tęsknota i radość z tej namiastki kontaktów, jaką są listy. Listy, które się rozmijają, wysyłane okazją, idące tygodniami, a sprawiające mu ogromną radość. Nam także. Dziś po latach, kiedy sama jestem starsza od mojego taty, który wówczas pisał te listy do dorastającej nastolatki, a potem młodej kobiety, listy, którymi próbował doradzić, rozwiązać zaocznie problemy, uchronić przez niebezpieczeństwami czyhającymi na młodego człowieka tchną nieco anachronizmem i moralizatorstwem. Ale jest w nich dużo miłości, a mnie szklą się oczy, kiedy je czytam. Jakby na jedną chwilę wróciły te czasy kiedy oboje nie utraciliśmy niewinności, z jakiej obdarł nas wiek XXI.
I na nowo poznaję tatę, jako człowieka, który borykał się z problemami nielubianej pracy, której podjął się, aby zapewnić w miarę przyzwoite warunki życia rodzinie, a dla osoby, która nie miała smykałki do handlu i cwaniactwa nie było to łatwe, z samotnością, współpracownikami, z którymi nie mógł nawet porozmawiać, mimo, iż był skazany na ich towarzystwo całymi miesiącami. Szukałam czegoś o odwiedzanych krajach. Niestety praca na statku, w dodatku u prywatnego armatora to nie była wycieczka. Statek rzadko wpływał do portu, a nawet jeśli wpływał, to wyjście na miasto możliwe było tylko w określonych godzinach i to na krótko, porty z reguły były brudne i biedne, a sklepy kiepsko zaopatrzone. Pójście do centrum miasta było niezwykle rzadkie. A zdarzało się, że statek kilka miesięcy stał na redzie nie wpływając w ogóle do portu. No ale moje koleżanki zazdrościły taty marynarza, który raz na pół roku przywoził jeansy, kurtkę i kasety magnetofonowe. Tak, jak jedna z pierwszych na osiedlu miałam kasety Boney M a także Jeana Michela Jarre`a . Jakim cudem tata kupił te kasety do dziś pozostaje dla mnie zagadką, bo kiedy słuchał ich po raz pierwszy w domu nie spodobała mu się te muzyka. Mnie zachwyciła, do dziś uwielbiam Oxygene jest taki ożywczy, odświeżający, słyszę w nim uderzające o morski brzeg fale, krzyk mew, gwar dzieci).
![]() |
tata do mojej małej siostry |
Najbardziej rozczuliła mnie w tatowych listach nadzieja, że może i ja znajdę kiedyś radość w pisaniu, pociechę i wytchnienie w ciężkich chwilach. Sam ratował się pisaniem (listów i opowiadań) będąc zamkniętym w małej kajucie na statku (bez telewizji, internetu, radia, bez towarzystwa osób o podobnych zainteresowaniach).
Tata się nie mylił i ja znalazłam pociechę w pisaniu. I tak jak napisał, czasami piszemy niezależnie od tego, czy te listy dotrą do adresata, bo i tak będą zapisem chwili, czasu, myśli, emocji. Choć mimo wszystko miło jest otrzymywać listy.
Wyjątkowo jako ilustrację wpisu zamieściłam obraz, którego nie miałam okazji oglądać, nie pochodzący z moich "zbiorów", ale właśnie ten obraz zawierający dwie strony korespondencji bardzo mi tu pasował.
Coś ostatnio coraz częściej pojawiają się u mnie wpisy z serii rozmyślania. Kiedyś bywały na porządku dziennym, potem znikły na lata. I nie jest to brak tematów do pisania, bo wciąż wiele nieopisanych wizyt czeka na swoją kolej, ale tak mnie coś naszło na bardziej osobisty wątek.
A mnie marzy się papier listowy w róże, kiedyś taki miałam, chętnie coś bym na takim napisała i czekała na odpowiedź na jakimś podobnie fantazyjnym. Umarła kultura pisania listów ożywa zaś w fenomenalnie wydanych książkach - tu chciałam wkleić zdjęcie książki, którą miałam w rękach w Słupsku u mojej przyjaciółki niewidomej Tereski, ale nie umiem. Jest ona autorstwa Barabary Riss "Snuć miłość" a są to listy pisarzy polskich Tom I. Przejrzałam ją-ksiażka dużego formatu w twardej oprawie wydana jest tak pięknie że zasługuje na pobyt w każdej biblioteczce szanującego się czytelnika. Zgrozo zaś wieje z tego że Tereska kupiła ja w jakimś kiosku na osiedlu przecenioną na 15 zł bo nikogo nie zainteresowała, tylko ją ...i mnie. Jeśli tylko znajdę ją na Allegro to kupię natychmiast. A mam juz w domu Listy Szopena do rodziny- to świat tak inny od naszego, że jawi się dziś jak utraconych biblijny raj. Polecam obie, niech ten świat choć żyje w nas.
OdpowiedzUsuńJa obawiam się, że już nie potrafiłabym napisać odręcznie takiego listu. Ręka odwykła od pisania stawia koślawe i nieczytelne znaki. Kiedy czytałam listy taty nie mogłam wyjść z podziwu, że nadal mogę je odczytać. Dlatego sama gdybym miała coś napisać to tylko na papierze w kratkę, który pozwoliłby jakoś trzymać się w ryzach.
OdpowiedzUsuńListy w książkach- najlepiej zapamiętałam Listy Vincenta do brata oraz Listy na wyczerpanym papierze Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory. Pierwsze bardzo ciekawe, takie, w których odnajdywałam swoje myśli i emocje drugie poetyckie i pełne uczucia. Przypomina mi się też Stowarzyszenie miłośników książek i placka z ziemniaczanych obierek (czy jakoś tak), które zaczyna się od wymiany listów i zawiera interesującą historię.
Powodzenia w poszukiwaniach
A ja BARDZO się cieszę, że naszła Cię ochota na bardziej osobisty wpis, bo to był w moich oczach jeden z najciekawszych Twoich postów, jakie kiedykolwiek tu przeczytałam. Być może dlatego, że epistolarna tematyka jest mi bardzo bliska. Listy stanowiły dla mnie niesamowicie istotną część życia. Już jako dziecko z podstawówki namiętnie korespondowałam ze znajomymi (koleżankami, kuzynkami) i nieznajomymi, którzy tak samo jak ja spragnieni byli listownego kontaktu z drugim człowiekiem. Potem, kiedy wyjechałam na studia czy na zagraniczną praktykę, wymieniałam listy z moim ukochanym, dobrze Ci już znanym z moich opowieści, Połówkiem :) Jeśli myślisz, że zaprzestałam tych praktyk wraz z wyjazdem do Irlandii, to... grubo się mylisz ;) Zdradzę Ci, że w moim biurku mam dwie szuflady wypełnione kolorowymi papeteriami, okolicznościowymi naklejkami, którymi uwielbiam oklejać listy (no cóż, niektórzy nigdy nie pozbywają się swojego wewnętrznego dziecka), widokówkami, kartkami na różne okazje i innymi przydatnymi gadżetami :) Są tam nawet jakieś znaczki gotowe do użycia. A właśnie! Znaczki. Nie masz możliwości zamówienia ich ze strony Poczty Polskiej? Ja tak właśnie robię i przyznaję, że jest to fantastyczne rozwiązanie pozwalające zaoszczędzić mnóstwo czasu. Nie muszę iść na pocztę (kilka kilometrów od mojego domu), stać w kolejce - wchodzę na stronę, zamawiam, co chcę, a oni dostarczają mi to do domu i to bez kosztów przesyłki. Pomimo mojego zamiłowania do pisania listów i wysyłania kartek (szczególnie bożonarodzeniowych i wielkanocnych) w ostatnich czasach nieco się z tym ograniczyłam. Mam bowiem dwa problemy z tym związane. Pierwszy, od czasów pandemii jakość i szybkość usług strasznie spadła. Kiedyś listy do mojego rodzinnego domu docierały w 3 dni! Teraz? Nawet tydzień. Dwa, koszty! CIĄGLE rosną. Przyznam, że już nie wyrabiam z trzymaniem ręki na pulsie, bo w tak szybkim tempie zmieniają się ceny znaczków lokalnych i międzynarodowych. Niegdyś jakieś 68 eurocentów, teraz... dwa euro więcej! Kilkanaście lat temu wysyłałam nawet po 30 kartek z okazji Bożego Narodzenia, z czasem jednak mocno okroiłam tę liczbę (pominęłam tych, którzy nigdy sami ich nie ślą, albo nawet nie dają znaku, że otrzymali) Dziś te 30 kartek kosztowałoby mnie niemal 80 euro. Za same znaczki. A gdzie koszt kartek, które też nie są tanie? Sama więc widzisz, do tej pięknej tradycji wkradł się pragmatyzm, choć niektórzy mogliby powiedzieć, że raczej... wąż do mojej kieszeni ;)
OdpowiedzUsuńOtóż to - listy to radość :) Kiedy mój wujek trafił do wojska, mama kazała nam pisać do niego listy, żeby umilić mu ten pobyt. Ponoć faktycznie osłodziły mu tamtejsze życie. Wiedział, że w rodzinnej miejscowości nadal o nim pamiętają i myślą. Listy były fajną namiastką rodziny i jakże mile widzianą rozrywką od tej trudnej, wojskowej rzeczywistości. Swoją drogą, z chęcią bym przeczytała, co ja mu wtedy w nich wypisywałam, jako to kilkuletnie dziecko.
Piękną masz pamiątkę po tacie, przede wszystkim namacalną i unikatową. Pomyślałam sobie, że Twój tata byłby z Ciebie dumny, z faktu, iż Twoja miłość do pisanego słowa nie wymarła jak dinozaury, lecz przetrwała. W nieco może zmodyfikowanej formie, wszak blog to wymysł naszych nowoczesnych czasów, ale jednak :)
Do dziś przechowuję te moje listy z lat młodości. Jakoś nie wyobrażam sobie ich wyrzucić, choć przyznaję, że nie zaglądam do nich często. Stanowią część (jakże miłą!) mojej przeszłości.
Też mam pudełka pełne kartek, jedne są pamiątkami z różnych wycieczek, część to widokówki, część kartki z reprodukcjami, ale też kartki z kwiatami (trzeba przyznać, że robią teraz bardzo piękne kartki i często nie mogę się oprzeć takiej karteczce). Zawsze więc mogę wysłać kartkę. Mam też kartki wielkanocne i bożonarodzeniowe, których często kupuję za dużo.
OdpowiedzUsuńArgument ekonomiczny jest niesłychanie istotny. Pamiętam, jak postawiłam oczy w słup płacąc za kilka kartek w Brugii. Też ograniczam zatem ilość wysyłanych kartek do osób, które przynajmniej potwierdzą, że je otrzymały, bądź same je od czasu do czasu przysyłają.
Moją pierwszą korespondentką była koleżanka z I klasy podstawówki, której rodzice przeprowadzili się do innej dzielnicy i nie mogąc się tak często spotykać pisywałyśmy listy, potem pisałam do kuzynki z Poznania, potem do drugiej. Potem z wczasowiczką babci z Krakowa. I tak jakoś wyszło, że całe życie z kimś wymieniałam myśli.
Dzisiaj poczta rzeczywiście działa fatalnie, kartki czasami idą nawet ponad dwa tygodnie. A przesyłki ponad miesiąc.
Nie wiem, czy nasza poczta świadczy takie usługi dostawy znaczków, muszę to sprawdzić. Najczęściej mam w domu znaczki tyle, że je nie oznaczają nominałem a symbolem i nigdy nie wiem, czy te które mam mają wystarczającą wartość, więc najczęściej kupuję nowe. Pamiętam, jak podczas pandemii wpadłam w panikę, kiedy musiałam wysłać polecony list do pracy, a nie miałam w domu żadnych kopert. Mogłam zamówić, ale takie z dostawą do paczkomatu jedynie były formatu A-4 bąbelkowe, a ponieważ można je było zamówić tylko w ilości 30 sztuk zamówiłam i tym sposobem koszt mojego listu do firmy był niebotycznie wysoki, a koperty mam do dziś, bo jak często używa się takie koperty nie prowadząc żadnych biznesów. Przez pięć lat zużyłam może z pięć:) Ale papeterii nie posiadam i nawet nie kupię, bo i tak piszę, jeśli już piszę na komputerze. Dziękuję za długi i wyczerpujący komentarz. A myślałam, że temat taki troszkę zapchaj dziura, choć chodził mi po głowie od jakiegoś czasu, jak tylko przypomniałam sobie o tych listach od taty. Mam też oczywiście listy od Teresy i od Magdy, od Karoliny i od Kasi, od Eli, pana Kapitana i od jeszcze paru osób (bardziej sporadyczne). Do Magdy i do Teresy od jakiegoś czasu robiłam sobie kopie własnych listów pisząc je przez kalkę (ale nie wszystkie i nie wszystkie się zachowały). Fajne są takie wspomnienia, czyta się o rzeczach o których już dawno się nie pamiętało.
Bardzo lubię takie osobiste wpisy, bo człowiek bliżej zapoznaje się z osobą. Brakuje mi tylko twoich zdjęć. Są takie fajne pomysły w pozach, gdy człowiek nie chce pokazać siebie dokładnie 🤣
OdpowiedzUsuńListy lubią pisać Chyba ci, którzy mieli piątkę z polskiego 👍🤣 Ja też mam dwa pudełka pocztówek przesyłanych z Polski i z zagranicy, również ode mnie do moich rodziców. Nieraz przeglądam, gdy o czymś pisze na blogu. Zachowane listy pochodzą tylko od moich dawnych wielbicieli, głównie z zagranicy. Też lubię przeglądać. Korzystałam niedawno, gdy pisałam o swojej przygodzie w Algierii 47 lat temu 👏 wszystkie moje koleżanki swego czasu się dziwiły dlaczego nie wyszłam za mąż za obcokrajowca, skoro miałam tylu konkretnych starających się. Doczekałam się po latach 🤣
Jest taka idea prowadzona przez bibliotekarki chyba, że odręcznie pisze się listy o jednakowej treści w sprawie o uwolnienie różnych bohaterów walczących o humanitarne wartości.
Pisałam listy do swojej cioci do Wrocławia, bo jej telefon szwankował zawsze, .źyła 97 lat. Wysyłałam jej też zdjęcia. Gdy zmarła byłam akurat na Dolnym Śląsku. Córka mnie nawet poinformowała, ale na pogrzeb nie zaprosiła, mówiąc że nie ma czasu na spotkania. Mieszkała za granicą od wielu lat i chciała jak najszybciej pozbyć się tego mieszkania. Byłyśmy w bardzo bliskim pokrewieństwie jako siostry stryjeczne. Nasi ojcowie byli bardzo do siebie podobni. My trochę też w charakterze. Ciotka była najdłużej żyjącą osobą w naszej rodzinie, chociaż nie naszej krwi, ale wszystko pamiętała i lubiłam z nią rozmawiać.
Listy są doskonałym dokumentem epoki. Pewne szczegóły można tylko tam znaleźć.
Nie czuję potrzeby zamieszczania swoich zdjęć na blogu.
OdpowiedzUsuńNie miałam piątki z polskiego, przynajmniej nie w liceum - miałam bardzo wymagającą polonistkę, która oceny wystawiała w sposób nie mający nic wspólnego ani ze sprawiedliwą w potocznym rozumieniu notą, ani jakąś średnią matematyczną (do dziś pamiętam, jak koleżanka mającą 5 i 3 z plusem jako końcową ocenę dostała 3 z plusem, kiedy wszyscy byli przekonani iż otrzyma czwórkę), co zatem odzwierciedlała ocena - nie wiadomo. Myślę, że pani chciała uchodzić za oryginała trochę kosztem naszego samopoczucia i poczucia czasami skrzywdzenia, choć ja akurat byłam zadowolona ze swojej czwórki. Listy zawsze lubiłam pisać, bo wydawało mi się, że łatwiej jest w nich wyrazić myśl niż w słowach (rozmowa idzie mi zdecydowanie ciężej, nie mam łatwości wypowiedzi, może to dlatego, że w rozmowie pisanej można się dłużej zastanowić nad tym, co chce się wyrazić), a jeśli się zrozumiemy to łatwiej będzie się nam porozumieć, nawet, jeśli myślimy inaczej. Ale i to bywa zawodne, bo jak wspomniałam w mailach często lecimy tak prędko, że myśl nam ucieka i to co wydaje się jasne i nie budzące wątpliwości, jednak te wątpliwości budzi.
Przykre, że kuzynka nie nie zaprosiła na pogrzeb matki, jakie by nie były ich czy wasze relacje to pożegnanie robi się przez pamięć i szacunek dla zmarłego. Nie trzeba wielkich uczt, ale po pogrzebie choćby spotkać się na kawie. Nie mieć na to czasu to już naprawdę szczyt nieposzanowania. To jest jedyna chwila, kiedy trzeba się zatrzymać na moment. Choć pamiętam, że kiedy jeszcze pracowałam szefowa nie zgadzała się, abyśmy poszli na pogrzeb ojca czy matki koleżanki twierdząc, że nie ma na to czasu. .... Tu napisałabym dosadnie co o niej pomyślałam, ale szkoda zaśmiecać sobie bloga takimi słowami. Karma ją dopadnie.
W poszukiwaniu tych szczegółów przeszukam listy do koleżanek. W listach od taty znalazłam info o ich pobycie w sanatorium i o ty, jak wówczas wyglądała komunikacja, a raczej, jak jej w ogóle nie było, kiedy w całym budynku był jeden aparat telefoniczny, z którego zamawiało się rozmowę, jak na poczcie i potem czekało kilka godzin w recepcji, aby na koniec usłyszeć, że linia była zajęta, albo nikt nie odebrał. A poczta była kilka kilometrów od sanatorium więc list był jedynym środkiem komunikacji, choć często docierał pod koniec turnusu.
Bardzo poruszający i osobisty post. Gosiu, to dobrze, że piszesz o tych osobistych wspomnieniach, jeśli masz potrzebę podzielenia się swoimi przemyśleniami. Jest to inspirujące, bo pobudza czytelnika do myślenia o podobnych doświadczeniach, które stały się jego udziałem. Osobiście nie mam żadnych listów, bo pisałam i otrzymywałam ich mało. Nie jestem lwem epistolografii, gdy byłam młoda, zawsze miałam problem z przelewaniem myśli i emocji na papier. Jeśli już coś spłodziłam wszystko, co napisałam, wydawało mi się płaskie i bezsensownie i nawet wstydziłam się tego. Listy z czasów młodości spaliłam kilka lat temu, bo nie miałam mocy do nich zaglądać i nie chciałam, żeby ktoś inny to robił. Może lepiej mi wychodzi pisanie o pewnych rzeczach na blogu, być może dlatego, że nie piszę do konkretnej osoby, a raczej potencjalnego czytelnika, który może być każdy, kto tam trafi. Dlatego staram się raczej co s zasygnalizować sprawy, które są bardziej uniwersalne, a nie pisać o konkretach. Piękna jest Twoja historia o korespondencji z tatą i później jego przyjacielem. To wspaniale, że nawiązałaś kontakt z tym panem i że utrzymywaliście go przez lata. Pozdrawiam świątecznie i weekendowo!
OdpowiedzUsuńJesteśmy bardzo krytyczni wobec siebie samych. Pamiętam przychodzące od Ciebie maile niezwykle interesujące. Podobnie, jak pamiętam maile od moich dwóch koleżanek, które pisały niezwykle sporadycznie, ale jak już napisały to sama pozazdrościłam stylu i mądrości wypowiedzi. Kiedy piszemy do bliskiej osoby nie musimy przecież obawiać się śmieszności. W listach raczej nikt nam nie wytchnie kiepskiego stylu, czy nawet błędu (jak to czasami ma miejsce na blogu). Piszemy, co czujemy i to jest ważne. Spaliłaś listy- widocznie tak uznałaś za słuszne. Ja chyba też nie chciałabym, aby ktoś czytał moje listy więc za jakiś czas też je zniszczę, na razie cieszę się, że są, nawet jeśli czasami poruszają bolesne sprawy. Ale o tym nie będę tu pisać, bo nie wszystko jest na sprzedaż. Może to też powód dla którego nie zamieszczam swoich zdjęć (prostuję robię to ale sporadycznie). Takich osobistych wywodów kiedyś zamieszczałam więcej, potem skupiłam się na odniesieniach do sztuki, kultury i podróżowania, teraz widocznie starzenie się u mnie uruchamia potrzebę wspomnień. Przeszłość ważniejsza od przyszłości i teraźniejszości? Mam nadzieję, że jednak nie. Jest we mnie jeszcze sporo planów poznawczych, nadziei i chęci, a nie tylko zwracanie się ku przeszłości. Ot takie spojrzenie wstecz z uśmiechem na twarzy. Nostalgia. Znalazłam też list od ojca młodego człowieka, który mieszkał za granicą, a jego ojciec pisał mi o nim. Nie mam pojęcia skąd ta znajomość, dlaczego ten pan do mnie pisał o swoim synu i jak ja go poznałam (ojca, bo syna to już zupełnie nie pamiętam). To chyba były takie czasy, że pisanie zastępowało nam inne .... jakby powiedzieć rodzaje komunikacji, rozrywki- oczywiście poza chęcią dotarcia do drugiego człowieka. Pozdrawiam
UsuńYour story about your correspondence with "Mr. Captain" is so touching. It's wonderful that you were able to connect with him through letters and learn so much from his wise observations. Your rediscovery of your father's letters is also incredibly moving. It’s clear that writing was a way for him to express his love and provide for his family, even from a distance.
OdpowiedzUsuńI completely agree that the lack of rush in letter writing gave it a special quality. There’s something so powerful about taking the time to carefully formulate your thoughts without the pressure of instant communication.
What do you think is the biggest thing we have lost with the decline of letter writing?
Dziękuję za ciepłe słowa. Nie odpiszę po angielsku, ale skoro przeczytałaś wpis, a z treści komentarza widzę, że tak to bariera językowa ci nie straszna. Nie napiszę po angielsku, bo mimo paru prób nauczenia się języka jestem antytalentem językowym nad czym ubolewam ogromnie, bo niczego chyba nie zazdroszczę ludziom tak jak znajomości języków. Oczywiście talentu artystycznego także, ale ten jest udziałem niewielu, a umiejętność posługiwania się obcym językiem to czynność bardziej techniczna, a jak widać mnie niedostępna.
OdpowiedzUsuńNie tak dawno, przy robieniu porządków żona znalazła nasze listy, które pisywaliśmy do siebie w czasach gdy obywałem służbę wojskową ( kiedyś był taki obowiązek). Porównując ilość korespondencji i wielość osób u mnie wygląda to słabo. Natomiast zawsze lubiłem wymieniać się pocztówkami. Ta słabość trwa od szkoły podstawowej i przez tyle lat zebrało się tego mnóstwo. Mam kartki czarno - białe, potem w latach siedemdziesiątych pojawiły się też kolorowe na beznadziejnym papierze z kolorami wyblakłymi zaraz po wydrukowaniu. Widać jak zmieniała się estetyka miast i wybór fotografowanych obiektów na kartki z pomników na krajobraz lub architekturę. Bardzo cenię sobie, że znalazłem kilka osób, które też lubią komunikować się poprzez wysyłanie kartek, bo nawet ta forma odeszła do lamusa. Obecnie faktycznie listów można się spodziewać jedynie z urzędów. Większość moich znajomych wysyła jedynie jakąś fotkę z podróży z tekstem "pozdrawiam z ....." o dłuższych wypowiedziach nie ma mowy. Takie czasy. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWysyłanie kartek też jest dziś anachronizmem, mało kto to robi. A już kartka z kilkoma słowy (nie tylko pozdrowienia z ....) to też ewenement. Dlatego też cieszę się, że znalazło się parę chętnych do pisania kartek z podróży. Zdobią one moją korkową tablicę i choć na początku myślałam, że nie zapełnię jej i przez rok, teraz muszę zmieniać dekorację dwa razy w roku, a zdjęte kartki lądują w ozdobnym pudełku. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za przypomnienie ciekawego tematu.
OdpowiedzUsuńWspomnienia...
Na początku czyli w szkole podstawowej, pisanie listów to był obowiązek połączony z ćwiczeniem pisania. Matka pilnowała żebym pisał wszystkie karty okolicznościowe i dłuższe listy do rodziny za granicą.
Pod koniec lat 50-tych odkryłem nowy wymiar - pismo młodzieżowe Radar prowadziło kącik, który obecnie nazywa się pen-pal - kontakty listowne z ludźmi na całym świecie.
To bardzo mi się spodobało - szczególnie możliwość kontaktu z osobami na "Zachodzie".
Na listach adresów publikowanych w Radarze dominowały dziewczyny z krajów skandynawskich. Dodatkową atrakcją/pożytkiem była korespondencja po angielsku.
Jak łatwo przewidzieć, po wymianie 2 listów obie strony nie wiedziały o czym pisać i kontakt wygasał.
Ale jeden przetrwał 65 lat - dziewczyna z Niemiec Zachodnich. Przez pewien czas dawałem radę korespondować po niemiecku.
Czynnikiem, który podtrzymywał korespondencję było zainteresowanie muzyką. Inge studiowała śpiew w konserwatorium, ale karierę muzyczną ukończyła jako prywatna nauczycielka muzyki.
Oboje założyliśmy rodziny, odwiedziłem ją dwa razy a ona wraz z mężem odwiedzili moją żonę bo tak się zbiegło, że gdy przyjechali do Australii, ja byłem w Europie na nartach.
Jakieś 10 lat temu korespondencja przeniosła się na e-mail.
To wspaniałe jeśli te kontakty się nie urywają i trwają latami. Pisanie z osobami z zagranicy miało dodatkowy walor poznawczy, to liźnięcie zachodu. Ja nigdy nie nauczyłam się na tyle dobrze żadnego języka, aby pisać do cudzoziemców. Pisało się do rówieśników ze Związku Radzieckiego, ale te listy były takie dziecięce i chyba sprawdza je nam nauczycielka od rosyjskiego. Jako 8 letnia dziewczynka nie miałam świadomości w jakim kraju żyję, ale pamiętam, że nie rozumiałam dlaczego moja rówieśnica tyle pisze mi o obchodach rewolucji październikowej, jak o święcie najważniejszym w roku (teraz rozumiem).
OdpowiedzUsuńFantastycznie, że poznaliście się także w realu. Wspólnota zainteresowań to podstawa, albo choćby posiadanie jakichś zainteresowań przez obie strony, inaczej trudno byłoby pisać wyłącznie o prozie życia, choć i to może być interesujące. Pozdrawiam
Z ciekawością przeczytałam ten wpis bo dotyczy rzeczy, którą bardzo lubię. Słowa pisanego nie zastąpi żadne inne i chociaż listów od jakiegoś czasu już nie piszę to widokówki wysyłam, o czym dobrze wiesz 🙂. Kilka i kilkanaście lat temu dużo korespondowałam w tradycyjnej formie, większość z tych listów mam do dzisiaj, zachowuję też wszystkie otrzymane widokówki. Część z nich wisi w różnych miejscach w kuchni, większość jednak przechowuję w specjalnym pudełku. Kiedy niedawno robiłam porządki w komodzie to przez czytanie niektórych z nich straciłam dużo czasu 🙂. Ale bardzo miło jest wrócić do wspomnień i rzeczy, które mnie absorbowały jakiś czas temu.
OdpowiedzUsuńZ jedną z moich koleżanek bardzo długo pisałyśmy do siebie listy, i z mojej i z jej strony to były zawsze kilkustronicowe elaboraty, uwielbiałam je i czytać, i pisać. Cieszę się, że dorastałam w czasach, kiedy pisanie listów było jedną z najpopularniejszych form komunikacji, zawsze miałam duży wybór papeterii, to zamiłowanie zostało mi po części do dzisiaj bo w szufladzie mam sporo kartek na różne okazje. Jak mi się coś spodoba to kupuję a później jedynie szukam okazji, żeby komuś taką kartkę wysłać.
Też zauważyłam, że tradycyjna korespondencja jest i problematyczna, i niestety coraz droższa. Jakoś nigdy nie zwracałam uwagi na koszta z tym związane, dopiero Budapeszt uświadomił mi ile wydaję. Na 13 widokówek wydałam 13 euro, na znaczki 26, co razem daje 39 euro. Patrząc na to, że podróżuję często i nawet z weekendowego wyjazdu staram się wysłać kartki, to w ciągu roku trochę się tych korespondencyjnych wydatków uzbiera. Pocieszam się myślą, że wysyłać kartki bardzo lubię, fajna jest świadomość, że sprawię komuś odrobinę radości, lubię również wyszukiwać i kupować widokówki, bo zawsze staram się wybrać jakieś fajne. Trochę mnie też denerwuje długość w jaką widokówki przemierzają krotki nawet dystans, w marcu wysłałam widokówki z Trójmiasta i na południe Polski szły dokładnie 30 dni. Rekord pobiły moje kartki z Jordanii, które do odbiorców doszły równo po dwóch latach.
Myślę, że to iż podobnie jak Twój Tata lubisz słowo pisane, nie tylko w korespondencji, jest wspaniałym sposobem żeby uczcić pamięć o Nim.
Czyli mamy wiele wspólnego. I doświadczenie w pisaniu listów i wysyłka widokówek i kupowanie okolicznościowych karteczek i zbieranie kartek które najpierw wiszą na tablicy, a potem wędrują do pudełka. Ty w Budapeszcie, ja w Brugii zwróciłam uwagę na cenę znaczków (bo to one są droższe), ale jak piszesz trudno wszystko przeliczać na pieniądze.
OdpowiedzUsuń