Ten grany od niemal trzydziestu lat musical należy do klasyki gatunku. Koty to kolejny musical, którego twórcą jest niesamowity Andrew Lloyd Webber. Powstał on w latach 1978-1979, a premiera odbyła się 11 maja 1981 r. Kompozytor wykorzystał w nim teksty wierszy angielskiego poety T.S. Eliota.
W Polsce musical wystawiany był w latach 2003-2007 w Teatrze Muzycznym ROMA w Warszawie. Tam właśnie miałam dwukrotnie okazję go obejrzeć. Zawsze kochałam musicale, ale Koty spowodowały niejako reaktywację tej mojej miłości po pewnym okresie zastoju spowodowanym mizerią repertuarową rodzimego Teatru Muzycznego w Gdyni. Po raz pierwszy obejrzałam Koty i po raz pierwszy odwiedziłam Teatr Muzyczny przy okazji jakiegoś służbowego wyjazdu do Warszawy.
To pierwsze spotkanie zapoczątkowało moją miłość do Teatru ROMA. Od tej pory jestem jego wierną bywalczynią. Uważam nawet, że pobyt w stolicy, bez wizyty w ROMIE to pobyt „stracony”. Ilekroć szykuje się służbowy wyjazd pierwszą moją czynnością jest wejście na stronę Teatru i próba rezerwacji biletów.
Fabuła jest jak na musical przystało bardzo prosta. Na scenie (dachu kamienicy) pojawiają się przebrane w futerka i ucharakteryzowane na koty postacie. Poruszając się, tańcząc i śpiewając naśladują one zachowania tych sympatycznych i dumnych czworonogów. Charakterystyczne stawianie łap, zwinne, kocie ruchy, potrząsanie główkami, prężenie się, prychanie, ostrożne próby złapania czegoś nieuchwytnego przenoszą nas na kocie podwórka. Koty przedstawiają nam się śpiewając o swoich imionach, o swoich zwyczajach i zajęciach. Popisują się, harcują, pokazują sztuczki, żalą. Koty prezentują różne kocie typy: stary patriarcha – kot Nestor, kot – czarodziej, kot – playboy, stara kocica- dawna gwiazda, kot - burżuj, kot - kryminalista, kocie szkodniki. Koty nie tylko śpiewają, ale i tańczą. Tańce są popisem zręczności występujących w przedstawieniu tancerzy; te skoki, salta i fikołki w powietrzu, aż dech zapiera. Przedstawienie jest pełne śpiewu, żarcików i humoru.Jednak, kiedy mowa o musicalu „Cats” wszyscy chyba, z zwłaszcza wszyscy wielbiciele tego rodzaju muzycznej sztuki mają w uszach utwór Memory. Śpiewany przez kocicę Grizabellę – dawną gwiazdę, która porzuciła swych kocich przyjaciół i odeszła robić wielką, kocią karierę. Pieśń mówi o tęsknocie do dawnego poczciwego życia. Przepiękna pieśń doczekała się kilkudziesięciu wersji i tyluż wykonawczyń. Obok link do polskiej wersji Memory Trudno wymienić dziś szanującą się musicalową gwiazdę, która nie miałaby jej w swoim repertuarze. Dla przykładu „Memory” śpiewały; Sarah Brightman, Barbra Straisand, Elaine Paige oraz Celine Dion, dla mnie ikony tego rodzaju muzyki, którą lubię najbardziej. Pieśń ta wykonywana dwukrotnie podczas przedstawienia jest jego ideą przewodnią. Bo, jeśli chcemy dopatrzeć się głębszego sensu w tym musicalu, to jest nim właśnie nostalgiczna zaduma nad przemijaniem oraz zdolność współodczuwania i przebaczania. Pieśń poruszająca i uskrzydlająca. A ponowne jej (drugie) wykonanie, o wiele bardziej dramatyczne niż pierwsze jest tak wzruszające, że skruszy nawet najbardziej zatwardziałe serca. Grizabella zyskuje przebaczenie kociej braci i dostaje szansę na drugie życie.
Memory w wykonaniu Elaine Paige
Warszawskie wykonanie moim zdaniem (na ile mogę porównywać polską wersję z wersjami zamieszczanymi na Yoytube) nie odbiega od wersji anglojęzycznych. Jest czarowną baśnią z wzruszającym i pouczającym zakończeniem. Jest ono tzw. przedstawieniem non-replica, co oznacza, że stanowi autorską adaptację angielskiego oryginału. Było to sporym wyzwaniem dla rodzimych twórców zmierzenie się z tak utytułowanym i tak ukochanym przez wielbicieli musicalem, ale myślę, że wyszli z niego zwycięsko. Ponieważ musical oglądałam pięć lat temu nie pamiętam niestety nazwisk wykonawców.
Dodatkową atrakcją drugiego spotkania z musicalem było nabycie biletów w tzw. pakiecie weekend z musicalem, który obejmował poza biletami wstępu, biletami kolejowymi także nocleg w Hotelu Sobieskim. I choć dzisiaj, kiedy poznałam parę nowych musicali, które bez reszty zawładnęły moim sercem (Notre Dame, Taniec Wampirów, Upiór w Operze), a moim absolutnym number one byli zawsze Les Miserables to z przyjemnością wspominam ten musical i jeśli będzie jeszcze kiedyś grany w Polsce to na pewno się wybiorę.
A tu coś w innej tonacji Kot Mefistfeliks
wraz ze zdjęciami z T.M. Roma
Ach ten niesamowity Webber!!! Co byśmy bez niego zrobiły?. "Kotów" nie znam, ale słyszałam kilka utworów w wykonaniu Sary. No i oczywiście wspomniane przez Ciebie Memory. Piękna, nostalgiczna pieśń. Po polsku słyszałam ją w wykonaniu Zdzisławy Sośnickiej - mnie przekonała.
OdpowiedzUsuńOkazało się, że Mefistofeliksa gdzieś już słyszałam. Też mi się podoba.
OdpowiedzUsuń@Balbina- czułam, że się odezwiesz. Czasami wiem, kto skomentuje wpis (muzyka i koty- to taki wabik na ciebie:). W musicalu jest więcej ładnych piosenek. A do tego musical jest szalenie widowiskowy. Już sam pomysł uczynienia bohaterami koty nie poprzez kostium, tzn. nie wyłącznie poprzez kostium, ale też poprzez mimikę, ruchy, gesty jest ciekawy. A do tego te akrobacje taneczne, te odniesienia do cech osobowości kociej, a jakby znajomej -ludzkiej sprawiają, że to kolejny musical, który warto obejrzeć. Nie wiem, czy jest na płytce, ale mam oczy i uszy otwarte na wszelkie nowiny.
OdpowiedzUsuńA niektórzy nie wierzą w telepatię. Koty u Ciebie i u mnie. Brawo dla Ciebie, że zauważyłaś.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Balbina, namiętnie słucham Sary B i jej utworu Memory. On jest zniewalający wg mnie nigdy się nie osłucha i nie zestarzeje. Jest przepiękny.
Sara-Maria
Gosiu, ale pozytywnie mnie dzisiaj zaraziłaś.
OdpowiedzUsuńPrzez cały dzień słuchałam Memory.
Jak dobrze, że nie mieszkam w bloku, sąsiedzi pewnie by mnie wymeldowali...
Sara-Maria
Cieszę się, że miałaś miły dzień i że możesz sobie pozwolić na słuchanie bez obawy interwencji sąsiedzkiej
OdpowiedzUsuńNo cóż - tu mnie masz! Rzeczywiście muzyka + zwierzęta to naprawdę lep, na który zawsze się złapię. Chyba żebyś pisała o heavy metalu bądź o robalach (różnej maści i gatunku). Choć na robale to może i bym się złapała.
OdpowiedzUsuńMój syn za własne uzbierane pieniążki kupił sobie książkę "Straszne robale" i nawet ją czyta. Z drugiej strony wolę to niż np. Pokemony.