Francuska kawiarenka literacka
▼
sobota, 5 maja 2012
Kwietniowe spotkania z morzem
Ostatni weekend kwietnia postanowiłam spędzić nad morzem. Wiem, jak śmiesznie to może tutaj zabrzmieć, mieszkam w Gdańsku, morze mam na „wyciągnięcie ręki”, ilekroć spotykam ludzi z południa czy choćby centrum kraju słyszę, jakie mam szczęście mieszkając nad morzem i jak mi wszyscy tego morza zazdroszczą, a ja wstyd się przyznać nad polskim morzem bywam bardzo rzadko.
W sobotę wybrałam się na plażę na Stogach, natomiast w niedzielę do Sopotu.
Stogi – widać, że to jeszcze nie sezon, co ma zarówno swoje zalety, jak i wady. Niewątpliwą zaletą jest mała ilość turystów, dzięki czemu jest spokojniej, przyjemniej i czyściej, ale z drugiej strony, skoro nie ma plażowiczów, niewiele jest czynnych knajpek, punktów małej gastronomii, niewiele też na Stogach atrakcji. Można jednak powiedzieć – słońce, piasek i woda, czegóż trzeba więcej. Dla osób spragnionych słonecznych i morskich kąpieli jest tu zatem wszystko, czego im potrzeba. Gorzej z takimi, dla których smażenie się na złoty kolor jest męką i co tu dużo mówić - nudą. Mnie osobiście brakuje na Stogach promenady, takiej jaką ma na przykład Gdynia. Promenady, którą można leniwie spacerować, delektując się pięknymi widokami wsłuchując w uspokajający szum fal, na której można spocząć i zanurzyć się w lekturę.
Mimo to spacer był dla mnie nostalgicznym powrotem do przeszłości. Bose nogi brodzące w piasku, spacer linią brzegową, zbieranie muszelek, wiatr we włosach, wpatrywanie się w horyzont, gdzie się żagiel bieli i myśli nieodstępne, jak dobrze byłoby odpłynąć stąd daleko poza czasu kres. A potem w tę poezję wkrada się proza życia wraz z gorącym gofrem z owocami, który niestety nie przypomina w smaku tych gofrów z lat szczenięcych.
Sopot - tutaj niemal zawsze jest gwarnie, tłumnie i głośno. Sopocki „Monciak” oraz sopockie molo przyciągają turystów, jak magnes. Ulica Bohaterów Monte Casino – zwana przez tubylców Monciakiem to serce miasta, deptak spacerowy, który wabi kafejkami, knajpkami, lodziarniami, punktami z goframi, ciekawymi kamieniczkami i „Krzywym Domkiem". Od kilku lat można bez przechodzenia przez jezdnię dojść deptakiem prosto na molo. Sopockie molo liczące ponad pół kilometra w głąb zatoki jest najdłuższym nad Bałtykiem pomostem spacerowym. Z mola można podziwiać Grand Hotel oraz Kępę Redłowską.
I wcale się nie dziwię, iż te miejsca przyciągają tutaj tłumy. Sama uwielbiam spacery w głąb morza, przyglądanie się falom rozbijanym o drewniane pale białej promenady, wsłuchiwanie w odgłosy wody i krzyki mew. Kiedy jestem na molo mogłabym godzinami wpatrywać się w wodę. Szum fal działa na mnie, jak narkotyk i pewnie nie tylko na mnie. Właściwie sopockie molo jest tak urokliwe, że pogoda nie gra tutaj większej roli. Studiowałam w Sopocie, dlatego molo było częstym celem wędrówek, jakie odbywaliśmy pomiędzy wykładami i ćwiczeniami. Bywałam tu w słońcu, deszczu, wietrze i śniegu i zawsze było równie urokliwie. Turystom jednak chyba najbardziej podoba się tu latem. Można oddawać się wówczas nie tylko kontemplacji wspaniałych okoliczności przyrody, ale także obserwacji niezliczonej rzeszy ludzkich postaci.
W ostatni kwietniowy weekend było słonecznie, choć dość rześko. Długi spacer zaostrzył apetyt i wizyta w kurorcie zakończyła się w smażalni ryb degustacją świeżutkiego halibuta.
Kolejny wolny dzień wolny poświęciłam na spacer Gdańską Starówką i wizytę w Muzeum Morskim.
Zdjęcia 1 i 2 Plaża na Stogach, 3, Sopockie Molo, 4. Krzywy Domek na Monciaku
Dokładnie tak pomyślałam, jak zaczęłaś,:)
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam szum fal i wcale upał nie jest mi do tego potrzebny. To znaczy ciepło tak, ale smażenie się absolutnie nie. A Krzywy Domek Wiedeń mi przypomniał. Ale cudne te majowe klimaty!
Ciepło tak, też lubię, ale nie upał :) A Wiedeń-skojarzenie z Domkami Hunderwasera?
UsuńI jeszcze tańczący dom nad Wełtawą. Uwielbiam takie linie. Nowy Jork chyba by mnie nie zachwycił, więc się nie wybieram (he he).:)
UsuńCudne, cudne te klimaty i aż ślinka cieknie, gdy wspomniałaś o smażonych rybkach. Pychotka! Pozazdrościć :)
OdpowiedzUsuńRybka była wyśmienita. Chciałam jej zrobić zdjęcie, ale tak mi zapachniało, że za chwilę już ostały się jeno ości.
UsuńJa też nad morzem rzadko bywam :p Jak we Wrzeszczu mieszkałam to częściej, bo rowerem było blisko i szybko, a teraz jakoś nie po drodze. To już cztery blogerki z Gdańska, ciekawe, ile nas jest :)
OdpowiedzUsuńKsiążkowzaurze- jakoś nie doczytałam się, żeś też z Gdańska. Super, jakby przyszło się książkami wymieniać, to można by bez pośrednictwa poczty. :) A nad morze- no właśnie też mi jakoś nie po drodze było.
UsuńNo właśnie też sobie pomyślałam, że poczcie nie damy zarobić jakby co :)
UsuńRany... W tym roku mija 10 lat od mojej ostatniej bytności nad morzem... Nie jestem fanką wylegiwania się na plaży, więc w ostatnich latach bywałam raczej w górach, ale ze względów zdrowotnych - w tym roku może morze...? :)
OdpowiedzUsuńJa także nie lubię słonecznych kąpieli, ale spacery brzegiem morza uwielbiam. I polecam. Gdynia, Sopot i parę jeszcze miejscowości nadmorskich mają piękne miejsca do spacerów i dotlenienia.
UsuńBardzo mi się Twój dzisiejszy wpis podoba.
OdpowiedzUsuńJa pochodzę z miejscowości, która do morza ma ok. 65 km i to do tych bardziej urokliwych, jak dla mnie, miejscowości - Rewal, Niechorze (z uroczą latarnią morską) czy Pobierowo. A w Trójmieście byłam raz kiedyś na szkolnej wycieczce, na molo też byliśmy, a ja tak sobie myślę, że na pewno jeszcze tam będę.
A co do molo, to polecam też niedużo krótsze w Międzyzdrojach i Kołobrzegu.
Ja bardzo miło wspominam Ustecką plażę, gdzie z racji posiadania babci spędzałam każde wakacje będąc w podstawówce. Była to plaża czysta (i piasek i morze) z latarnią morską, falochronem, i wspaniałym deptakiem. Chciałabym tam kiedyś wrócić. To tam gofry smakowały mi najlepiej, a bałwany morskie były najwyższe, a letnie wakacyjne romanse najsłodsze.
UsuńOj, Gosiu, nie przystoi pisać o takich pysznościach...Czuję ten wyborny zapach.
OdpowiedzUsuńJadłaś prawdziwego halibuta, a nie takiego z fish hali (sklepu rybnego)
Czy wiesz, że ślinka mi kapie na klawiaturę.
Wiem doskonale jak smakują ryby nad morzem, pamiętam ten smak.
W kolejnej relacji, koniecznie zrób zdjęcia smażonych rybek...a zapach... to nam opiszesz.Bądź pewna, że go poczujemy.
Gosiu, cudownie, że przedstawiłaś nam uroki gdańskiego morza.
Z utęsknieniem czekam na Twoje kolejne, fantastyczne relacje.
Dziękuje i serdecznie pozdrawiam
Halibut najprawdziwszy- świeżo złowiony. Tak jak odpisałam bibliofilce- chciałam jej (tzn. rybce) zrobić zdjęcie, alem się na nią tak rzuciła, że kiedy sobie o tym przypomniałam zostały się tylko ości. Teraz mogłabym jedynie sporządzić portret pamiątkowy, gdybym umiała rysować.
UsuńNajbardziej tego halibuta zazdroszczę... Bardzo lubię ryby, ale wcale nie jest łatwo u mnie znaleźć coś świeżego poza łososiem. No i karpiem na święta, ale akurat za karpiem to ja nie przepadam ;-) A tak to wszystko mrożone i nie wiadomo ile razy w międzyczasie rozmrożone...
UsuńKiedy byłam we Włoszech mąż mojej gospodyni pytał mnie jakie mamy w Polsce owoce morza- na co odpowiedziałam "inteligentnie", ze mrożone. Mimo, ze mieszkam nad morzem to i u nas w sklepach często królują mrożonki. :(
UsuńWłosi to mają dobrze z tym wyborem świeżych owoców morza, podobnie jak i inni mieszkańcy basenu śródziemnomorskiego... Ale, trzeba się nauczyć żyć z tym, co się ma. Przeczytałam ostatnio, że w moim mieście otworzyła się jakaś smażalnia dorsza. Niestety nie jest czynna w niedzielę, więc jeszcze nie znalazłam czasu, żeby pójść i wypróbować, ale liczę, że w któryś dzień jednak mi się uda ;-)
UsuńBardzo lubię dorsza, chociaż to taka "zwyczajna" ryba. Mam nadzieję, że znajdziesz chwilkę, aby wypróbować nową knajpkę.
UsuńFantastyczne klimaty, ładne zdjęcia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa Stogach nad samym morzem nie zauważyłam ścieżek rowerowych, ale już w Sopocie całkiem ich sporo, co pewnie Ciebie, jako zapaleńca jazdy na rowerze by zainteresowało. :)
UsuńPowtarzam za Łucją ślinka mi cieknie na klawiaturę czytając, że jadłaś świeżutką rybkę, oj narobiłaś mi smaku.
OdpowiedzUsuńOj, muszę uważać co piszę, bo będę miała wasze laptopy na sumieniu :)
UsuńDziękuję za piękny spacer nad polskim morzem, dawno, oj dawno tam nie byłam, a krzywy domek widziałam chyba pierwszy raz w życiu...
OdpowiedzUsuńSzalenie lubię takie kształty w architekturze :)
UsuńOj, zazdroszczę Ci tego morza i ja.
OdpowiedzUsuńOstatnimi laty na wakacje nad Bałtyk wybierałam się najczęściej właśnie do Gdańska. Mieszkaliśmy na Wyspie Sobieszewskiej. Uwielbiam tamtejsze piękne i niezbyt zaludnione (nawet w sezonie) plaże, lasy z grzybami, ujście Wisły i spokój. Cudnie tam jest absolutnie.
W ubiegłym roku niestety nie mogłam tam być i bardzo mi tego brakuje.
A Sopotu nie lubię od czasu kiedy się tak strasznie skomercjalizował, a Monciak przypomina targowisko;-(
Zaglądam tam za każdą bytnością w Gdańsku z nadzieją, że może coś się zmieniło, niestety...
Buziaki ślę.
To prawda, że Sopot zrobił się taki "komercyjny", ale jakoś przez sentyment do wspomnień jestem mu to w stanie wybaczyć. Piękne i niezbyt zaludnione plaże, miasta, muzea - to coś co i mnie najbardziej odpowiada. Pozdrawiam.
UsuńMoże w tym sezonie uda ci się powrócić na Wyspę Sobieszewską (którą pewnie znasz lepiej ode mnie:) Tak to bywa... szewc bez butów itd..
Ja wybieram sie za miesiąc nad morze (do Stegny), ale do Gdańska ze względu na Euro pchać sie raczej nie będę:(.
OdpowiedzUsuńWcale ci się nie dziwię najchętniej sama bym na ten czas opuściła miasto.
Usuńno ja własnie opuszczam swoje:).Moze u Was nie będzie chociaz miliona demonstracji:).
UsuńMoże :) choć pewności być nie może
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję
Usuń