Francuska kawiarenka literacka

wtorek, 4 czerwca 2013

Lourdes Zmil Zola


Emil Zola, "Lourdes", tłum. Eligia Bąkowska, PIW, 1962. 

Pierwsza część trylogii o trzech miastach jest początkiem drogi księdza Piotra Fromet poszukującego drogi do odnalezienia wiary. A gdzie jej szukać najlepiej, jak nie w miejscu objawienia Matki Boskiej, w miejscu uświęconym wiarą tysięcy pielgrzymów oraz cudownymi ozdrowieniami. Zola przed napisaniem powieści odbył pielgrzymkę do Lourdes pragnąc zrozumieć mechanizm rządzący religijnym fanatyzmem „wiernych”. Biorę to słowo w cudzysłów, bowiem bohaterowie powieści, poza nielicznymi wyjątkami, jak Maria czy proboszcz Peyramale, są raczej fanatycznym zbiorowiskiem ludzi, którzy przybyli dobić targu z Maryją (ja coś Tobie, Ty coś mnie).

Oczami księdza Piotra (kapłana bez wiary) obserwujemy uczestników pielgrzymki i ich opiekunów i poznajemy ich ukryte pragnienia. Biały pociąg wiezie tych, którym medycyna odmówiła szansy na uzdrowienie. Zapełniają go chorzy na raka, gruźlicy, suchotnicy, paralitycy, chorzy na choroby skórne a także cierpiący na schorzenia o podłożu neurologiczno-psychologicznym. Piotr towarzyszy przyjaciółce z dzieciństwa sparaliżowanej Marii Guersaint, która jedzie w intencji uzdrowienia obojga, zdając sobie sprawę z wielkiej tajemnicy księdza, jaką jest jego brak wiary. Sceptycznie nastawiony ksiądz Piotr nie chcąc martwić swojej przyjaciółki nie dzieli się z nią obawami o bezcelowości podróży i przekonaniami, iż cudów nie ma. Jednakże, zasięgnąwszy opinii kilku lekarzy zdaje sobie sprawę z tego, że silny bodziec psychiczny może dziewczynę uleczyć. Pragnie tego głęboko nie tylko ze względu na Marię, ale także upatrując w tym szansę na „uleczenie” własnej zbolałej duszy targanej pomiędzy chęcią uwierzenia, a niemożnością uwierzenia. Z jednej strony nie wierzy, ale z drugiej chce uwierzyć, z jednej strony zakłada, że jeśli się zdarzy to, czego pragnie dla Marii, będzie to miało naukowe uzasadnienie, a z drugiej liczy na to, że może coś drgnie w jego sceptycznym i racjonalnym podejściu do kwestii wiary. Czy cud się zdarzy, a jeśli tak, to, co będzie jego podłożem, głęboka wiara, wstrząs psychiczny czy też przypadek?

Przy okazji pielgrzymki obserwujemy zjawisko religijnego fanatyzmu, zakłamania pątników oraz możliwości, jakie daje miejsce święte przedsiębiorczym ojcom kościoła oraz mieszkańcom miasteczka. Autor opisuje, jak pozbyto się z Lourdes Bernadetty, której ukazała się Matka Boska i proboszcza-pierwszego opiekuna Lourdes. Opisuje walki, jakie rozgrywały się pomiędzy mieszkańcami, a kościołem o podział „łupów”.

… nowe Lourdes: woźnice, sprzedawcy świec, kobiety oferujące pokoje do wynajęcia, zaczepiające klientów przed dworcem, moc umeblowanych domów z dyskretnymi pokojami, tłum korzystających z zupełnej swobody księży, targane namiętnością panie pielęgniarki i zwyczajni przechodnie pragnący zaspokoić swoje apetyty. Widział też żądzę zarobku rozpętaną przez deszcz milionów, całe miasto w pogoni za zyskiem, sklepy, które zmieniały ulice w bazary i zjadały się wzajemnie, hotele, które obdzierały pielgrzymów, nie wyłączając Błękitnych Sióstr, utrzymujących restaurację, i ojców z Groty, zbijających fortunę na Bogu. Jakże smutna i straszna jest wizja niewinnej Bernadety, która roznamiętnia tłumy, każe im gonić za mirażem szczęścia, kieruje ku nim rzekę złota i doprowadza wszystko do zgnilizny! Wystarczyło, aby wionęło tędy przesądem, aby ludzie się zbiegli, aby przypłynął pieniądz, a ten uczciwy zakątek ziemi zdemoralizował się...

Jest w założeniu Zoli troszkę niekonsekwencji. Bo z jednej strony przekonuje on, iż cudów nie ma, a każde uzdrowienie da się racjonalnie uzasadnić, z drugiej strony opisuje niewytłumaczalne przypadki uzdrowień, a jego bohater "modli" się o cud uzdrowienia, tak jakby rozum mówił mu co innego, a serce co innego. 
Krytycy przypisują Zoli jednostronne spojrzenie na zjawisko, jakim jest Lourdes, stawianie po jednej stronie naiwnej wiary, zabobonu litości, nieszczęścia, złudzenia symbolizowanego przez Marię Guersaint, po drugiej rozumu, nauki i umiłowania prawdy, których rzecznikiem jest ks. Piotr. Nie mogę zgodzić się z taką oceną powieści. Bowiem poza słowami potępienia dla ludzkiej zachłanności, głupoty i fanatyzmu Zola przedstawia także piękno i radość przeżyć, jakie daje ludziom wiara i nadzieja, potęgę wiary (chociażby w możliwość wyzdrowienia) a także, choć, nie na pierwszym planie, ale w tle, cichą rzeszę ludzi bezinteresownie pomagających potrzebującym; pielęgniarzy i wolontariuszy. A to, że jest ich zdecydowanie mniej niż tych, którzy zwietrzyli tu szansę na bogactwo i rozgłos odzwierciedla jedynie smutną prawdę o ludzkich ułomnościach. 

Oczywiście można się nie zgadzać z Zolą w kwestii jego światopoglądu czy wyznawanych wartości, ale nie można mu odmówić, iż opisał zarówno organizację ruchu pielgrzymkowego, jak i materialistyczne nastawienie części kleru w sposób niezwykle celny i realistyczny. Nie dostrzegam w książce ataku na wiarę, ale krytyczne spojrzenie na fanatyzm religijny i ludzką obłudę.

Nic dziwnego, iż taki punkt widzenia spowodował umieszczenie zarówno powieści, jak i autora na indeksie ksiąg zakazanych.

Powieść jest też kolejnym przykładem powieści naturalistycznej, czego najlepszym przykładem jest opis „uzdrawiającej kąpieli” w wodzie, w której pływają kawałki bandaży, płaty skóry, krwi, ropy, fragmenty ludzkich ciał, w której zanurzano dziesiątki chorych z otartymi ranami, wrzodami, chorobami skóry, a także nieboszczyka. Opis wywołuje dreszcz obrzydzenia i niesmak. 

Zola napisał powieść po odbyciu dwóch pielgrzymek do Lourdes oraz przeprowadzeniu szeregu rozmów z księżmi, organizatorami pielgrzymek i z lekarzami, zapoznaniu się z historią Bernadety i proboszcza Peyramale, o czym szczegółowo pisze Halina Suwała w biografii Emil Zola. 

Po książkę sięgnęłam dzięki wpisowi u koczowniczki.

A moja ocena książki jest tożsama z jej oceną 5/6

Nigdy nie byłam w Lourdes, nie umiem opisać, jak dzisiaj wygląda tak ważne dla milionów katolików miejsce kultu. Zapraszam natomiast na blog Łucji-Marii, która pisze o swojej pielgrzymce do Lourdes  tu 
Parę refleksji na temat Lourdes snuje też nutta (klik


12 komentarzy:

  1. Cieszę się, że poznałaś tę powieść :) To dobra książka. Dałabym jej najwyższą ocenę, gdyby nie kilka opisów, które wydały mi się odrobinę za długie. To i owo można by skrócić. Opis kąpieli w brudnej sadzawce do dziś pamiętam. W tej samej wodzie chorzy z niegojącymi się ranami, wrzodami, kobiety z krwawieniem, niemowlęta... Ohydztwo!

    Też nie odniosłam wrażenia, by Zola atakował wiarę. On po prostu opisał to, co widział, przedstawił zarówno ludzi wierzących, jak i niewierzących. Każdy z tych ludzi ma swoje racje. Szkoda mi było Piotra. On chciał dla Marii tego, co najlepsze. Pragnął, by przestała cierpieć i wyzdrowiała, choć gdyby wyzdrowiała, nie mógłby już być blisko niej.

    W tej książce są sympatyczniejsi bohaterowie niż w "Nanie", prawda? Główni bohaterowie dają się lubić, a i wśród postaci drugoplanowych znajdują się osoby skłonne do poświęceń, dobre, uczciwe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam też w planach Rzym, którego nie mogło tu zabraknąć choćby z racji odniesień do miasta (bo myślę, że takowe się znajdą, wiem, że jest opis np. Kaplicy Sykstyńskiej, bo zaglądałam już w wirtualnej bibliotece). Bohaterowie trylogii o miastach zdecydowanie sympatyczniejsi, tzn. paru bohaterów, bo cały trzon społeczeństwa w który wymierzony jest atak mało sympatyczny. Ale właśnie są tu ci cisi, bohaterowie drugiego planu, którzy wzbudzają sympatię, no i oczywiście ksiądz Piotr, który tak bardzo chce uwierzyć, a nie potrafi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam "Lourdes" w tamtym roku przed wyjazdem do Francji...
    Byłam zachwycona książką Zoli. Miałam jednak pewne obawy jak odbiorę to miejsce pielgrzymkowe i rzesze pielgrzymów...
    Pobyt w Lourdes mocno przeżyłam.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam twój wpis i wielkie przeżycia związane z pobytem w tym miejscu. Myślę, że dobrze jechać przygotowanym na to co może nas spotkać, wówczas inaczej odbiera się to, co może bez przygotowanie ciężko byłoby odebrać. Kiedy wspominam sobie Wielki Piątek w Koloseum, który tak zawiódł moje oczekiwania to myślę, że gdybym miała świadomość, jak wygląda cała ta otoczka, ta jarmarczność towarzysząca ceremonii to odebrałabym to inaczej. Także pozdrawiam

      Usuń
  4. Nie nadążam z czytaniem postów ostatnio. A tu takie ciekawości! Nie byłam w Lourdes, a bardzo chciałabym. Ja z tych, co lubią ośrodki pielgrzymkowe, ale nie znoszę całej tej otoczki biznesowej, którą stworzyli ludzie.Trylogię chciałabym przeczytać. Na razie jestem w tyle z Zolą,ale maj/czerwiec to u nas rodzinne imprezowanie - natłok świąt urodzinowych , imieninowych i rocznicowych (w sobotę urodziny mojej pięciolatki).
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Codziennie rano zaczynam stosować dietę i codziennie rano składam postanowienie dzisiaj będzie dzień bez internetu i jedno i drugie kończą się tak samo bezowocnie :( Czerwiec też u mnie imprezowy.

      Usuń
    2. Skąd ja to znam z tym internetem, bo ja diety nie stosuję- nie mam do tego głowy:)))

      Usuń
    3. Jak się okazuje ja także :(

      Usuń
  5. Aleś mi smaczka narobiła na tę trylogię!!! Kończę w tym tygodniu "Saturna" i zaczynam Zolę:)
    A co do sanktuariów, czyli miejsc pielgrzymkowych: to ludzie je stworzyli, ludzie Kościoła, by czerpać zyski i z tego co cytujesz, Zola świetnie to pokazał. Zanim historia Kościoła zaczęła być bogata we wszelkiego rodzaju objawienia, były relikwie i tysiące miejsc, gdzie biznes się kręcił. Nieważne, że cześć oddawano sianku na którym leżało Dzieciątko czy jego napletkowi...A ile głów Jana Chrzciciela czczono? Co najmniej kilka.
    A co indeksu ksiąg zakazanych: czy to nie dziwne, że "Mein Kampf" nigdy się na nim nie znalazło?....
    Ale książkę przeczytać muszę i dobrze wiesz, dlaczego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że trylogia Zoli przypadnie Ci do gustu, tylko nie zaczynaj jej czytać, jak ja, od końca. Mnogość relikwii zawsze budzi moje rozbawienie, czy dziś jeszcze ktoś wierzy w gwoździe z krzyża Chrystusowego, kawałek korony cierniowej, czy kość świętego znajdujące się w tysiącach miejsc? Nie sądzę.
      A co do genezy miejsc pielgrzymkowych ja sądzę, że rodzą się z głębokiej wiary ludzi uczciwych, takich jak Bernadetta, którą zarówno ks. Piotr (bohater powieści) jak i Zola obdarzają wielkim szacunkiem. Tyle, że tam, gdzie rodzi się dobro, rodzi się także zło, chciwość, interesowność, żądza zysku,nierzadko reprezentowana także przez ludzi kościoła i ludzi mieniących się żarliwymi obrońcami wiary.
      Co do Mein Kampf - rzeczywiście dziwne.
      Pozdrawiam i lecę spać, bo pobudka o piątej rano

      Usuń
  6. Wpisuję natychmiast tę książkę na listę lektur obowiązkowych. Napisałaś naprawdę znakomitą recenzję a myślę, że pozycja ta powinna się znaleźć na liście lektur szkolnych w Polsce. Może otworzyłaby oczy fanatykom? Poszerzyła horyzonty, uświadamiając, że nie ma jednej religii, że katolicyzm ma wiele twarzy i może obroniła niektórych przez manipulacjami? Nie wiem, strzelam w ciemno, ale myślę, że ta powieść mogła mieć duży wpływ na stan świadomości we Francji. Dziesięć lat później wprowadzono trwające do dziś oddzielenie kościoła od państwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Holly bądźmy realistami, czy fanatykom (jakimkolwiek, nie tylko religijnym) można otworzyć oczy? no chyba, że tym młodym ludziom, którzy jeszcze nimi nie zostali. Ci,którzy już hołdują zasadzie moja, najmojsza i najbardziej mojsza jest racja zakrzyczą, że obraża się ich uczucia.
      Jestem za wolnością wyznania, poszanowaniem każdej religii i każdego człowieka, ale i za rozdziałem kościoła od państwa a także kościoła od polityki. Piszę, bo choć wydawało mi się to sprawą oczywistą ze zdumieniem czytam w Internecie poglądy odmiennej treści.

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).