Plakat musicalu |
Święta Wielkanocne to chyba dobry okres do pisania o musicalu o tematyce religijnej. W kanonie najlepszych moim zdaniem musicali ten zajmuje poczesne miejsce (na pewno mieści się w pierwszej dziesiątce). Jest to też jeden z pierwszych (obok Les Mis) musicali, które oglądałam kilkakrotnie.
Musical jest wynikiem współpracy fantastycznego duetu; Andrew Lloyd Webbera (autora muzyki i twórcy takich hitów, jak Koty, Evita, Upiór w Operze) oraz Tima Rice`a (libretto, autora słów do Evity, Szachów czy Króla Lwa). Powstał on na przełomie 1969 i 1970 roku i ukazuje ostatni tydzień życia Jezusa.
Musical jest wynikiem współpracy fantastycznego duetu; Andrew Lloyd Webbera (autora muzyki i twórcy takich hitów, jak Koty, Evita, Upiór w Operze) oraz Tima Rice`a (libretto, autora słów do Evity, Szachów czy Króla Lwa). Powstał on na przełomie 1969 i 1970 roku i ukazuje ostatni tydzień życia Jezusa.
Miałam szczęście oglądać pierwszą polską adaptację musicalu w Teatrze Muzycznym im. Baduszkowej w Gdyni w reż. Jerzego Gruzy. Był rok 1987. Atmosfera skandalu, jaka zawsze towarzyszy wykorzystaniu motywów religijnych w sztuce była doskonałą reklamą dla przedstawienia. Już sam pomysł uczynienia z Jezusa bohatera musicalu wydawał się wówczas niezwykle odważny i kontrowersyjny, plakaty z wizerunkiem Syna Bożego reklamujące rock-operę budziły sprzeciw pewnej części społeczeństwa, a kiedy jeszcze do tego dodać zaangażowanie w roli odtwórcy Jezusa lidera zespołu rockowego TSA Marka Piekarczyka mamy obraz nastrojów towarzyszących premierze.
Ted Neeley, jako Jesus w filmowej ekranizacji z 1973 r. |
Autorami polskiego libretta byli Wojciech Młynarski i Piotr Szymanowski. Rodzimych wokalistów gdyńskiego teatru wspomogli gościnnie Marek Piekarczyk i Małgorzata Ostrowska. Oczywiście dziś po upływie ponad ćwierćwiecza trudno pisać szczegółowo o odbiorze. Upływ czasu zatarł wspomnienia. Nakładają się teraz na siebie wrażenia spowodowane tamtym
przedstawieniem sprzed lat, kolejną adaptacją z przełomu wieków (z Damianem Aleksandrem w roli Jezusa), ekranizacją
filmową z 1973 r. w reż. Normana Jewisona, czy ostatnio wysłuchanym wykonaniem Getsemani (Janusza Krucińskiego) podczas spektaklu Alemusicale a także filmikami na youtubie, do których często wracam. Pamiętam jednak, iż gdyńskie przedstawienie wywarło na mnie ogromne wrażenie, już sam fakt, że obejrzałam je kilkakrotnie świadczy o tym, że musiało mi się spodobać. Co do odtwórcy roli Jezusa (pana Marka Piekarczyka) pamiętam, iż byłam nieco zawiedziona jego partiami mówionymi, natomiast wokal oceniałam wysoko. Największe jednak wrażenie zrobił na mnie wówczas odtwórca roli Judasza pan Andrzej Pieczyński. Był fenomenalny zarówno w partiach wokalnych, jak i mówionych, a także w sposobie gry.
W musicalu Jezus został przedstawiony, bardziej, jako człowiek, niż Syn Boży. Mamy tu postać historyczną na tle współczesnych realiów. Mesjasz otoczony jest przez dziennikarzy i fotoreporterów.
Jedynie Maria Magdalena, dla której stał się miłością życia okazuje mu serce pragnąc ulżyć zmęczeniu (dbając o komfort i spokojny sen). Samotny wśród ludzi, wzburzony z powodu znieważenia Świątyni i uczynienia zeń targowiska próżności, przerażony ilością otaczających go trędowatych, którym nie jest w stanie pomóc zwraca się do swego Ojca Niebieskiego. Pyta dlaczego wyznaczył mu tak trudne zadanie, zastanawia się, czy droga, którą podążał przez ostatnie trzy lata była drogą właściwą, czy zostanie po nim (i jego nauce) jakiś ślad, kiedy go już zabraknie i czy na pewno musi umrzeć. Przepiękna pieśń Getsemani wyraża uczucia zwątpienia, obawy, strachu, ciężaru, którego wydaje się nie jest w stanie udźwignąć, a kończy się pogodzeniem z wolą Boga.
Równorzędnym partnerem Galilejczyka jest w przedstawieniu Judasz, przedstawiony, jako jedyny z uczniów, który widzi skutki chrystusowej nauki. Obawia się, iż Nauczyciel i przyjaciel zbłądził pozwalając swym wyznawcom uwierzyć we własną boskość. Aby zapobiec zniszczeniu pięknej idei udaje się do faryzeuszy i w zamian za obietnicę sprowadzenia Jezusa na właściwą drogę zgadza się wskazać go żołnierzom. Kiedy Jezus został aresztowany, pobity i znieważony Judasz pojmuje, iż został oszukany (popełnił błąd).
Pojmuje także, iż takie było jego przeznaczenie, został wykorzystany w boskim planie (fatalizm niczym u Hugo). Judasz popełnia samobójstwo, lecz powraca jeszcze z zaświatów, aby zadać Jezusowi pytanie o sens jego ofiary. Czy warto było realizować swój plan w takim miejscu i w takim czasie?
Równorzędnym partnerem Galilejczyka jest w przedstawieniu Judasz, przedstawiony, jako jedyny z uczniów, który widzi skutki chrystusowej nauki. Obawia się, iż Nauczyciel i przyjaciel zbłądził pozwalając swym wyznawcom uwierzyć we własną boskość. Aby zapobiec zniszczeniu pięknej idei udaje się do faryzeuszy i w zamian za obietnicę sprowadzenia Jezusa na właściwą drogę zgadza się wskazać go żołnierzom. Kiedy Jezus został aresztowany, pobity i znieważony Judasz pojmuje, iż został oszukany (popełnił błąd).
Judasz pyta, czy gdyby Jezus przybył ze swoją misją dzisiaj, mając do dyspozycji inne środki przekazu nie osiągnąłby więcej. Jest to też pytanie, jakie zadaje sobie odbiorca, czy dziś, mimo całego postępu cywilizacji, mimo zupełnie innych możliwości technicznych nie spotkałby Jezusa ten sam, a może nawet o wiele okrutniejszy los.
Jednym z najbardziej znanych utworów z musicalu jest niezwykle piękna pieśń I don't know how to love him (Nie wiem, jak mam go pokochać) śpiewana przez Marię Magdalenę.
Jednym z najbardziej znanych utworów z musicalu jest niezwykle piękna pieśń I don't know how to love him (Nie wiem, jak mam go pokochać) śpiewana przez Marię Magdalenę.
Filmiki wykorzystane w treści pochodzą z youtube (1. Kruciński, jako Jezus w utworze Getsemani, 2. Carl Anderson, jako Judasz w utworze Superstar oraz 3 Lea Salonga, jako Maria Magdalena w utworze, jak mam go pokochać)
Oglądałam inscenizację z Piekarczykiem i TSA w katowickim Spodku - wieki temu;)
OdpowiedzUsuńWiem, to już niemal trzydzieści lat od polskiej premiery. Chętnie obejrzałabym dziś na żywo jeszcze raz. Kusi chorzowski teatr, ale troszkę daleko :(
OdpowiedzUsuńJestem absolutnym fanem wersji filmowej, nie przekonał mnie nawet Ian Gillan jako Chrystus. Film nagrałem sobie wieki temu na wideo, a potem zgrywałem na magnetofon ścieżkę dźwiękową:) Ciekawe, że odkąd mam eleganckie wydanie CD, jakoś nie mam czasu, żeby go posłuchać :(
OdpowiedzUsuńA to niespodzianka, miła niespodzianka. A z tym posiadaniem i niekorzystaniem - przypomina mi to zakup książki, którą muszę mieć, najlepiej już dziś, a potem czeka latami na swoją kolej. Z muzyką i filmami jednak jest u mnie inaczej, może dlatego, że nie oglądam telewizji, a podczas prasowania oglądam filmy, które mam na płytkach. Jesuza w wersji filmowej oglądałam ostatnio dwukrotnie.
OdpowiedzUsuńKasetę mam zasłuchaną do cna, kiedy kupiłem płytę, faza słuchania była trochę poza mną, chociaż rytualnie słuchałem w okolicy Wielkanocy:) To samo miałem z Hair, kupiłem DVD i elegancki CD i się kurzą:P Tak to bywa
UsuńPrzypomniała mi się kaseta taśmowa z gdyńskiego przedstawienia, którą nie mam pojęcia skąd miałam, bo chyba nie była wydana oficjalnie, której słuchałam tak długo, aż się taśma rwała, a ja ją kleiłam i słuchałam nagrania z chwilowymi przeskokami :)
UsuńAch, jak miło było mi przypomnieć sobie ten musical u Ciebie! Widziałam go w Chorzowie trzy razy, i raz wersję filmową - uwielbiam obie! Ten musical jest po prostu niesamowity - tak fabuła, jak i same piosenki. Chyba nigdy mi się nie zbudzi, zawsze tak samo mnie porywa i skłania do refleksji :)
OdpowiedzUsuńA ja zazdroszczę bliskości chorzowskiego teatru. Jak tylko zobaczę w obsadzie panów Krucińskiego i Radka postaram się wybrać. Nie spodziewałam się odzewu co do wpisu o kolejnym musicalu.
UsuńWłaśnie przegapiłam ostatnio wersję z Piekarczykiem. Strasznie mi szkoda. Mam nadzieję że jeszcze powtórzą.
OdpowiedzUsuńMasz na myśli tę poznańską wersję? Ja również ją przegapiłam, choć to może nie najwłaściwsze słowo. Bardziej obawiałam się odbioru na arenie i jakiegoś połączenia przedstawienia z religijnymi obchodami. Sama nie wiem dlaczego, ale najpierw miałam obawy przed uczestniczeniem, a kiedy się zdecydowałam było już za późno.
OdpowiedzUsuń