Francuska kawiarenka literacka

sobota, 6 września 2014

Chaos i kilka cytatów z Obertyńskiej

Totalny chaos, galopada myśli, tysiące pomysłów i kompletny brak energii i natchnienia. Czy to efekt zmęczenia, zawodu, rozczarowania, sprzeciwu wobec tego co na dalszym i bliższym podwórku, oburzenia związanego z manipulacją i zakłamaniem w dziedzinie życia publicznego (dziś bardziej politycznego) i zawodowego - nie mam pojęcia. W każdym razie straciłam wenę, mam nadzieję, że chwilowo. Potrzebuję odpoczynku. Na szczęście moje wakacje już za kilka dni. Czy uda się uciec od polityki, złych ludzi i ponurych prognoz. Czy w dodatku uda się naładować akumulatory na dni, które nie przedstawiają się kolorowo. Ludzie, nawet pogrążeni w odmętach historii potrafili dostrzegać otaczające ich piękno, liczę zatem na to, że i mnie uda się uchwycić choć mały jego skrawek i na chwilę zapomnieć o czarnych chmurach.
Przypomina mi się Beata Obertyńska, która w najczarniejszych chwilach swego życia potrafiła ulec zauroczeniu otaczającą ją naturą.
Noc jest cudownie ciepła i gwieździsta. Na rozległym podwórzu jasne, elektryczne lampy na wysokich słupach powtykały głowy w szmaragdową zieleń liści i poplamiły piasek postrzępionym cieniem. (str.144 W domu niewoli Beaty Oberyńskiej)
... jest już dobrze po zachodzie. O daleki horyzont wspierają się jeszcze resztki wszelakich złotości, a od wilgotnej trawy cienisty chłód wieje nam po zmęczonych nogach. Cóż to za ulga! Tego się nie da opowiedzieć. Kurz został za nami, a od dalekości przejrzystej, soczyście zielonej, idzie ku nam świeżość dobroczynna i miłosierna. Pachnie miodunką i macierzanką. Człowiek patrzy z radością na pociemniałe nosy swoich zniszczonych trzewików, z których wieczorna rosa zmyła oto kurz, i zaraz mu jakoś lżej oddychać. (Str. 148 W domu niewoli)
Ten sam wiatr umie też na krótko rozpędzić i chmury. W pałatce robi się wtedy złociście, bo kremowy brezent, przejęty słońcem na wskroś, rozświetla się, aż w oczy razi. Wyłażę wtedy przed namiot, siadam na pieńku przed samym urwiskiem i patrzę na ostatnią miłość mego życia- na Ural… Przyznaję, że mnie piękno jego zmogło mimo całej nienawiści do wszystkiego co tutejsze, i że zakochałam się na starość, a bez wzajemności, w tym obcym, dalekim nieznajomym, który zębatym łańcuchem zalega tu cały horyzont, od jednego krańca po drugi… (str.194 W domu niewoli)
Przepięknie opisywała zorzę polarną (dłuższy opis (wraz z pięknymi zdjęciami) u kaye, ja jednak nie mogłam odmówić sobie choć małego fragmentu).
Zaczęło się od morelowego leja, idącego skosem od horyzontu przez całe niebo. Wąskim końcem oparty o jeden kraniec świata, szerokim wspierał się o drugi. Lej ten, choć trwał w miejscu – płynął, falował, karbował się jakoś od środka, tak właśnie, jak się umie karbować dym nieruchomo w ręce trzymanego papierosa. Leżało to chwilę na niebie jak puszyste, rozwiewne strusie pióro. I znikło. Po prostu przestało być. Zostało tylko puste niebo, skropione zielonymi gwiazdami. Może to po nagłym zniknięciu tamtej świetlistej różowości wydały mi się takie? Przysięgam jednak, że były zielone!... (str. 227-228 W domu niewoli).
Względność pojęcia szczęścia jak widać z poniższego cytatu opisującego imieniny współtowarzyszki niedoli jest całkiem spora.
Od rana już oczy iskrzyły się jej (Helenie) jakimś szalonym pomysłem, grzebała skrycie w naszych nukuskich zapasach, wetknęła chyłkiem w kieszeń kożucha flaszkę z olejem, zabrała większą niż zwykle naręcz trzasek spod pryczy, wreszcie nad wieczorem znikła z kajutki na długo. A kiedy po skończonej ordynacji ambulatorium było już znowu wyszorowane, prycza umyta, apteczka poskładana i kiedy- nie spodziewając się niczego ponad codzienną kawową lurę - czekaliśmy grzecznie jej powrotu - wpadła jak zwycięsko uśmiechnięty wicher, niosąc kilka gorących blinów! Usmażyła je na oleju, na pożyczonej patelni, nad mizernym ogieńkiem, w ścisku i dymie na dziobie barży! A po tej królewskiej imieninowej uczcie wyciągnęła ze swojego worka paczkę zatajonych przed nami papierosów! Nie! Trzeba było tam być z nami, aby ocenić czym był taki poczęstunek! Prócz owej gorącej wody z kluskami i kawowej lury nie jadamy przecie nic gorącego. (Str. 352 W domu niewoli)
Recenzja książki tu
Pierwsze dwa zdjęcia zrobiłam w kościele Mariackim w Gdańsku, trzecie w Ogrodzie Botanicznym w Poznaniu. Dopiero po jego zamieszczeniu uświadomiłam sobie, jak bardzo można rozminąć się z interpretacją czyichś intencji. Zamieszczając je miałam na myśli drobny przejaw piękna natury, tymczasem jabłka mogą nam się ostatnio kojarzyć inaczej... 

17 komentarzy:

  1. A mnie jabłka zawsze kojarzyły się z czymś smakowitym...np. z szarlotką...Może dlatego, że nie czytałam książki pani Obertyńskiej...Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także zawsze lubiłam jabłka zwłaszcza w postaci szarlotki. A skojarzenia miałam na myśli raczej polityczne, niż książkowe, bo w całej książce nie pada chyba ani razu słowo jabłko :)

      Usuń
  2. Wspaniała poetka. Nawet w prozie się to czuje.
    My mamy przesyt, chorujemy z nadmiernego jedzenia, otaczamy się zbytkiem, jeżeli nas na to stać i nie będziemy nigdy w stanie poczuć tego co one czuły, dokąd nie zakosztujemy sami............, ale oby jednak nie.
    Jesteś zmęczona i czekasz na ostatni dzień przed urlopem. On nadejdzie, a jak wrócisz może i wena wróci chociaż sytuacja polityczna prawdopodobnie będzie się pogarszać. A i pod innymi względami też prawdopodobnie dobrze nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze mimo wszystko wierzę, że nie zakosztujemy takiego losu, po drugie chcę wierzyć, że jakiś promyk nadziei zaświeci. Wszak nadzieja i wiara umierają ostatnie.

      Usuń
    2. Tak, tak. Ja też nie dopuszcza do siebie złych myśli.

      Usuń
    3. Gdyby nasze myśli miały moc sprawczą... a może mają.. spróbujmy:)

      Usuń
  3. Witaj Gosiu!
    Przed chwilą wróciłam z Twoich i moich ukochanych Włoch... Było cudownie.
    Doskonale Cię rozumiem. Ja też byłam bardzo spragniona wypoczynku.
    Nie wdaję się w politykę ale zakłamanie i sytuacja w naszym kraju nie jest zbyt ciekawa.
    Wiem, że powrócisz pełna energii i natchnienia.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że miałaś udane wakacje, tym bardziej, że czytałam u Ciebie też o zmęczeniu i tęsknocie za wakacjami. Włochy zawsze nastrajały mnie pozytywnie i dodawały sił witalnych. Już nie mogę się doczekać relacji. Co do polityki też jej unikam jak mogę, niestety ostatnio zdaje się atakować nas wbrew naszym życzeniom. Co do wakacji mam nadzieję, że tak właśnie będzie.

      Usuń
  4. Guciu, a kiedy zawitasz do Paryża? Ja już na Ciebie czekam:) Paryż przepiękny, słoneczny, uspakajający...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już całkiem niedługo :) Paryż uspakajający- to bardzo dobrze, spokoju mi trzeba, wyciszenia i radosnej kontemplacji.

      Usuń
  5. Od jakiegoś czasu staram się nie śledzić wiadomości poza najbardziej podstawowymi i różne informacje mnie dołują. Staram się je wyrzucić z głowy; raz mi się udaje, a innym razem nie. Dobrze, że masz perspektywę wakacji w oderwaniu od codzienności. To zawsze daje zastrzyk pozytywnej energii. Piękne te fragmenty prozy Beaty Obertyńskiej...
    Jabłko zawsze kojarzyłam pozytywnie. Ostatnio prawie nie mam ich w domu, bo Młody ma na nie uczulenie. C'est la vie...

    OdpowiedzUsuń
  6. Też się staram, a jednak dopadają mnie niechciane i nieproszone. Może oddalenie od informacyjnego szumu pozwoli nabrać dystansu. Jabłka zawsze bardzo lubiłam i w zasadzie nie potrzebna mi żadna akcja propagandowa, aby je jeść, choć przyznam, że cydru jeszcze nie skosztowałam. Był czas, że wyglądał z każdej półki sklepowej, a teraz jakoś go nie widzę. Może dlatego, że okulary zostawiam w domu. Uczulenie na jabłka - to chyba nietypowe uczulenie. Biedaczek. Chciałabym mieć uczulenie na słodycze, niestety nie mam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Guciu, cydru może i nie kosztowałaś, ale Calvados jak najbardziej, ze mną! To tak à propos jabłek:)

    OdpowiedzUsuń
  8. I to w jak pięknych okolicznościach :) samo wspomnienie wywołuje uśmiech na twarzy

    OdpowiedzUsuń
  9. Staram się przebywać na emigracji wewnętrznej, w czym pomagają mi książki, ale to, jak wiadomo, nie zawsze jest łatwe, bo nie da się tak całkiem wyizolować od otoczenia i rzeczywistości, która wdziera się nachalnie do naszego życia i umysłu. I ciągle żywię nadzieję, że sytuacja polityczno-gospodarcza w Polsce się poprawi i że Polacy nie zatracili instynktu samozachowawczego, że pójdą tłumnie na wybory i zmienią w ten sposób los zarówno swój, jak i całego kraju. Zawsze chodzę na wybory. Uwielbiam takie dni, kiedy można zagłosować:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba bezwiednie wywołałam temat polityki - przepraszam, bo sama jej nie cierpię. W obliczu tego co się dzieje obok nas sytuacja w Polsce jakoś zeszła nieco na dalszy plan. Od polityki trzymałam się zawsze z daleka, bo nie wierzyłam i nadal nie wierzę, aby uczciwi i porządni ludzi chcieli się babrać ..... , choć nie wykluczam wyjątków potwierdzających regułę. Dobrze, że możemy się udać na wewnętrzną emigrację.

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).