ruiny zamku w Knossos i nieautentyczne decorum |
Labirynt nad morzem to zbiór esejów, w których autor próbuje opisać/ uchwycić wrażenia z podróży do kolebki cywilizacji - podróży po Grecji.
W Mistrzu z Delf autor nawiązując do podroży do Grecji napisał:
Wstałem późno, wsiadłem do nieodpowiedniego trolejbusu. Wylądowałem wreszcie na Akropolu, spocząłem na stopniach Partenonu, polazłem spojrzeniem po znanych mi budowlach i nic. Żadnego zachwytu, żadnego olśnienia ani nawet tej prostej satysfakcji, którą ma kupiec z Hamburga czy sekretarka z Bufalo - jestem tutaj. Jestem tutaj, ale mógłbym by równie dobrze gdzie indziej, w nic nie znaczącym miejscu. Zrezygnowany wlokę się do muzeum do moich kor i znowu nic. Widzę, ale nie czuję…
I choć nie ma ten cytat wiele wspólnego z wrażeniami autora z podróży po Grecji (mógł dotyczyć każdej innej) wydał mi się bardzo trafny; na wszystko musi przyjść właściwy czas, bo jeśli nań nie trafimy, to nawet najpiękniejsze doznania nie będą miały do nas dostępu.
W rozdziale pierwszym Labiryntu nad morzem padają podobne (do cytowanych wyżej) słowa.
Zawsze chciałem kochać, uwielbiać, padać na kolana i bić czołem przed wielkością, mimo, że nas przerasta i poraża, bo jaka byłaby to wielkość, gdyby nie przerastała i nie porażała.
I co i nic. Bez wzruszenia i bez sympatii ….
Tym razem dotyczą one zbiorów Muzeum w Heraklionie.
Jakże to Herbertowe, jakże to moje własne; odnaleźć tę wielkość, to piękno, jakiego szukamy we wszystkich zakątkach świata, odnaleźć i poczuć to wzruszenie, które ściska za gardło i sprawi, że oczy się spocą.
Przez pierwszy – tytułowy esej było mi najciężej przebrnąć.
Knossos-pitony czy sarkofagi? |
Z jednej strony zachwyca erudycją, misternym połączeniem historii z mitem, baśni z wiedzą archeologów, zachwytu z rozczarowaniem, a z drugiej przytłacza ilością historycznych informacji. Jest bardzo techniczny, naukowy, pełen detali. Co właściwie jest tyleż wadą co jego zaletą. A jednak może nieco nużyć. Zabrakło mi tu tak charakterystycznej dla Mistrza z Delf czy Martwej natury z wędzidłem prostoty. Sporo tu danych na temat Evansa (odkrywcy pałacu w Knossos), rozważań na temat wzajemnego wpływu cywilizacji minojskiej na grecką i odwrotnie, prób umiejscowienia w czasie ważnych wydarzeń historycznych, stawianie własnych tez, przywoływanie mitów, badanie związku zatopienia Atlantydy z upadkiem cywilizacji minojskiej, czy wreszcie pokłon złożony społeczności ludzi pędzących zwyczajne, uporządkowane i pozbawione wojen życie. I ogromny smutek wypływający z faktu przemijania.
Z całego zbioru najbardziej przemówiły do mnie eseje Duszyczka oraz Akropol.
W pierwszym rozważa Herbert zdefiniowane przez Freuda poczucie winy towarzyszące każdemu podróżnikowi-odkrywcy. W drugim opisuje drogę, jaką przebyli on i Akropol, aby ich szlaki się przecięły.
Freud tłumaczył poczucie winy wyrzutami sumienia względem najbliższych, którym nie dane było oglądać pięknych przedmiotów.
Herbert stojąc na Akropolu "przywoływał dusze poległych kolegów, użalał się nad ich losem, …. i współczuł, że odebrana im została niewyczerpana wspaniałość świata”.
Nad zaginioną Atlantydą? |
A skoro został wybrany na tego, któremu dane było zobaczyć postanowił sprostać wyborowi i ...zapomnieć o sobie, wysilić całą swoją wrażliwość i zdolność rozumienia, aby Akropol, katedry, Mona Lisa powtórzyły się w nim, na miarę oczywiście jego ograniczonego umysłu i serca. I żeby to, co z nich pojął, potrafił przekazać innym.
A kiedy jest znalazł się pod Akropolem (tą wymarzoną Arkadią) radość (i podziw) miesza się z litością. Litość nad Akropolem, którego nie oszczędziła historia; przechodzącym z rąk do rąk kolejnych okupantów, pełniącym role świątyni różnych wyznań, dworu, koszar czy haremu. Litość nad jego kruchością, pomimo wielkości. I radość, że „udało się zdążyć” zanim on i autor podzielą los wszystkich tworów ludzkich na ziemi.
Jest w tej książce duża dawka empatii dla minionych pokoleń, które znikły pozornie bez śladu; zostały podbite, albo unicestwione przez żywioły, ale pozostawiły po sobie sztukę. Jest tu refleksja, nad nami, dziś będącymi, jutro być może zapomnianymi. Po nich zostały ruiny pałaców, gliniane naczynia, rzeźby nagrobne, freski na ścianach. Co zostanie po nas? - taka myśl kołacze mi po głowie, kiedy kończę czytać Labirynt nad morzem.
Ona i jeszcze taki smutek ogromny.
Autor chciał opisać (ocalić) widoki, które dane było mu oglądać, czy mu się to udało - oceńcie sami.
Żałuję, iż nie znałam książki zwiedzając Heraklion (ruiny zamku w Knossos), Mykeny, przylądek Sounion czy Ateny, wówczas
Grecja to przede wszystkim słońce |
moje oglądanie byłoby pełniejsze, wzbogacone wiedzą. Poznałam je konfrontując z własnymi wyobrażeniami i oczekiwaniami. Dla mnie podróż po Grecji była raczej spotkaniem z dawnymi mieszkańcami tych ziem, nawet, jeśli to spotkanie odbywało się za pośrednictwem pozostawionego przez nich dziedzictwa.
To spotkanie było radością.
Może dziś, kiedy bagaż doświadczeń jest większy (inny) niż dziesięć lat temu i mnie ogarnąłby przede wszystkim smutek i zaduma nad przemijaniem.
Jedno jest pewne, żaden nawet najdokładniejszy i najpiękniejszy opis nie odda tego, co można zobaczyć, poczuć czy dotknąć, nie odda barwy, zapachu, chropowatości kamienia. I o tym też pisze autor.
Jeśli polecę do Grecji ponownie zabiorę ze sobą Labirynt nad morzem. Poprawka - Kiedy polecę do Grecji ponownie ...
Książka przeczytana w ramach stosikowego losowania u Anny.
Niestety nie mogę zamieścić zdjęć z wycieczki po Grecji kontynentalnej (było to w czasie przed cyfrówką), więc jedynie Kreta.
Nigdy nie słyszałam o tej książce, tak samo jak nigdy jeszcze, niestety, nie byłam w Grecji. Jestem bardzo ciekawa zarówno pierwszego, jak i drugiego :) Jak tylko znajdę tę książkę w bibliotece, na pewno ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńW pierwszej chwili prawie się zadziwiałam, że nie słyszałaś, po czym uświadomiłam sobie, iż sama o Herbertowskiej literaturze w temacie podróży i sztuki usłyszałam nie tak dawno temu- coś około czterech lat temu, wcześniej kojarzyłam Herberta wyłącznie z poezją. Moje ulubione pozycje to Mistrz z Delf i Martwa natura z wędzidłem, choć chyba większość preferuje Barbarzyńcę w ogrodzie i Labirynt nad morzem.
UsuńNie czytałam tej książki.
OdpowiedzUsuńZapisuję do zeszytu.
Zawsze ciekawiły mnie eseje.
Pozdrawiam:)*
Jeśli lubisz eseje to zachęcam do lektury. Pozdrawiam także:)
UsuńRzadko czytuję eseje, bardzo rzadko a Herberta niestety znam tylko z tego co czytam w internecie. Cóż, nie było go w moim szkolnych podręcznikach.....takie to były czasy. To jednak lekcje języka polskiego i lektury w dużym stopniu stawały się wyznacznikiem naszych gustów czytelniczych....a później, gdy się już czytało głównie dla przyjemności wiele mnie i mnie podobnym umknęło .....Blogi takie, jak Twój Gosiu przynajmniej przybliża mi to co mi umknęło, bo z czytaniem już trudniej.
OdpowiedzUsuńI u mnie czytanie wiązało się z pisarzami, których poznałam w szkole, w zasadzie dopiero prowadząc bloga rozszerzyłam horyzonty i wzbogaciłam czytelnicze zainteresowania. Przez długi czas czytałam pisarzy, których poznałam w szkole lub o których słyszałam w szkole. A z chwilą kiedy moje czytelnicze kręgi zataczają coraz większe koła uświadamiam sobie, jak wiele straciłam i jak duże mam braku, a z drugiej strony doceniam też to, ile zyskałam:) Niemal każdy z blogów, na które zaglądam wzbogaca moje zainteresowania.
OdpowiedzUsuńCzyli nie jestem w tym odosobniona. Bo u mnie było tak samo. I też jak zaczęłam blogować i czytać blogi to się okazało jakie mam braki. Niestety nie wszystko nadrobię, ale przecież nie muszę. A zaglądanie na blogi wzbogaca moje czytelnictwo, ale już nie budzi we mnie kompleksów, że jestem tak do tyłu.
UsuńNo to mamy podobnie. :) To kolejna zaleta blogów, kiedy dostrzega się, jak wiele nas łączy.
UsuńNie czytałam Labiryntu nad morzem. Znam jedynie Barbarzyńcę w ogrodzie.
OdpowiedzUsuńKiedy polecę ponownie do Grecji, też zabiorę Labirynt nad morzem.
Pozdrawiam serdecznie:)
Ja również:) Polecam też inne części cyklu o podróżach i sztuce Herberta. Warto
UsuńNajbardziej ciekawi mnie "Duszyczka", chciałabym poczytać więcej o tym poczuciu winy podróżnika. Trochę je rozumiem, bo kiedy widzimy coś pięknego albo niezwykłego, żal nam, że inni nie mogą tego widzieć. Nie czytałam jeszcze tej książki, ale bardzo, bardzo mnie zachęciłaś :-)
OdpowiedzUsuńTo bardzo krótki, acz treściwy esej. Mój tata często to powtarzał, że ilekroć oglądał różne piękne rzeczy, a jako że sporo podróżował zawodowo wiele ich widział zawsze żałował, że nie ma nas przy sobie.
UsuńLubię Herberta. Trafia w ten mój czuły punkt.
OdpowiedzUsuńI tym większa szkoda, że nie natrafiłam na tę książkę rok temu.
W minionym roku bowiem miałam okazję dwukrotnie odwiedzać Grecję (po ponad 14 latach!) i muszę przyznać, że są, nadal są takie miejsca dziewicze, piękne, przypominające o dziedzictwie przodków.
W mój czuły punkt trafił zwłaszcza mistrzem z Delf. Ja też żałuję, że nie znałam tej książki wcześniej. Grecję darzę dużym sentymentem,podoba mi się i architektura i roślinność i życzliwość ludzi i jej klimat i nawet jedzonko. No i to dziedzictwo historyczno -kulturowe.
UsuńMusze odkryc Herberta na nowe, bo cykl podrozniczy nie jest mi znany zupelnie. Znam natomiast ruiny w Knosos I tez muzeum w Heraklionie I tez zgodze sie, ze czasem powinnismy cos czuc a nie czujemy zupelnie nic.
OdpowiedzUsuńJa także chętnie przypomnę sobie Mistrza z Delf, który tak mnie ujął i dzięki któremu rozpoczęłam swą z Herbertem znajomość.
OdpowiedzUsuń