Na co liczę-nie wiem.
Trochę na szczęście, więcej na ludzi,
którzy są wokół, a najwięcej na to,
że świat się zmieni na lepsze.
To oczywiście abstrakcja, ale w coś wierzyć muszę.
Trochę na szczęście, więcej na ludzi,
którzy są wokół, a najwięcej na to,
że świat się zmieni na lepsze.
To oczywiście abstrakcja, ale w coś wierzyć muszę.
Tak pisze Kapuściński w Podróżach z Herodotem; podróżach odbywanych równolegle w przestrzeni podczas swych reporterskich wypraw do Indii, Chin, Egiptu, Konga, Iranu, Etiopii, Tanzanii, Algierii, Senegalu, jak i w czasie, kiedy towarzyszy mu lektura Dziejów Herodota, pierwszego greckiego dziejopisa, którego możemy nazwać też pierwszym autorem reportaży. Autor wspomina, iż od najwcześniejszych czasów interesowało go przekraczanie granic, pragnął zobaczyć, co znajduje się po drugiej stronie i jak to jest, kiedy przekracza się granicę. I nieważne którą, chodziło o sam moment przekroczenia. Wybrał profesję dziennikarza, pracował, jako korespondent zagraniczny dla Polskiej Agencji Prasowej, co pozwalało mu na przekraczanie wielu granic. Odbywał sporo podróży, często niezwykle niebezpiecznych, obserwował wydarzenia i ludzi i studiował Herodota, aby zrozumieć historię i człowieka. Do każdej podróży przygotowywał się solidnie, bo „kultura nie odsłoni nam swoich tajemnic na proste skinienie ręki”. Już podczas pierwszej podróży do Indii dostrzega, że bez znajomości języka tubylców nie będzie mógł ich zrozumieć. „Rozumiałem, że im więcej będę znał słów, tym bogatszy, pełniejszy i bardziej różnorodny świat otworzy się przede mną.” Uczy się słówek i czyta książki o miejscach, które odwiedził oraz książki napisane przez ludzi, którzy z tamtej wyrośli ziemi. Dzięki temu odbywa kolejne podróże „znacznie bardziej wielowymiarowe niż ta pierwotnie odbyta”. Podróże z Herodotem zawierają tak duży materiał będący wynikiem wnikliwych studiów, iż nie sposób przytoczyć tutaj choćby cząstki tych obserwacji. Studiując Dzieje Herodota odnajduje analogie ludzkich zachowań, ich powtarzalność na przestrzeni dziejów. Okrucieństwo przodków znajduje swe odbicie w okrucieństwie współczesnych. Ale pisząc o dawnych władcach, którzy czynili rzeczy okrutne, pisze też, że „zdarzają się wśród nich tacy, którzy czasem robią coś jeszcze, i że to „jeszcze” może być pożyteczne i dobre.” U Herodota Kapuściński podziwia poza pasją odkrywcy, poczuciem obowiązku spisania dziejów także rzecz niezwykle istotną poszanowanie dla wielokulturowości. Stara się poznać, opisać i zrozumieć odmienność, jaką spotyka po przekroczeniu granicy.
Podróże z Herodotem to nie tylko zbiór reportaży, to także poemat o pięknie podróżowania, rozumianego, jako odkrywanie i utrwalanie.
Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo, że fizycznie nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.(str.79-80). To rodzaj podróży, jakich nie odbywają turyści, którzy podróżują, aby odpocząć. O nieskończoności podróży pisze „wyprawy takie można przedłużać, powtarzać, zwielokrotniać przez lektury książek, studiowanie map, oglądanie obrazów i fotografii. Co więcej- mają one pewną przewagę nad tą w rzeczywistości i realnie odbywaną, a mianowicie- w takiej podróży ikonograficznej można się w jakimś punkcie zatrzymać, spokojnie popatrzeć, cofnąć do obrazu poprzedniego itd., na co często w podróży prawdziwej nie ma czasu ani możliwości.” (str. 51-52).
Herodot staje się autorowi niezwykle bliski, bo łączy ich ciekawość świata i ludzi, zamiłowanie do poznawania obcych kultur, bo te „inne światy, inne kultury to są zwierciadła, w których przeglądamy się my i nasza kultura”. Dzięki nim „lepiej rozumiemy samych siebie, jako że nie możemy określić swojej tożsamości, dopóki nie skonfrontujemy jej z innymi” (str.249).
Takich zapaleńców, jak Herodot, czy Kapuściński nie rodzi się wielu, przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata, bo ta ciekawość wymaga wysiłku, wymaga otwarcia się na innych i ich odrębność, a łatwiej jest zamknąć się w kokonie własnych przekonań i uprzedzeń. Jak często powtarzamy „boimy się tego, czego nie znamy”, boimy się poznać, bo to mogłoby zniszczyć nasz uporządkowany świat, kiedy okazałoby się, że ten człowiek przed którym się bronimy jest w gruncie rzeczy takim samym, jak my człowiekiem, a może nawet lepszym od nas.
Takich ludzi jak Herodot i Kapuściński wciąż zadziwia świat, bo „człowiek, który przestaje się dziwić, jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to co najpiękniejsze - uroda życia”. (Str. 253).
Pozwalając sobie na małą konkluzję dodam, iż w ostatnim dniach poza tym, co zszokowało i pogrążyło w ogromnym smutku było też coś, co zadziwiło, wielka wspólnota ludzkich serc i wyzwolone dobro. Być może krótkotrwałe, ale ogromne i napawające nadzieją). Kapuściński uciekając w historię, w której odnajduje to, przed czym chciał uciec zastanawia się czy robił słusznie. Ja nie mam wątpliwości, bo dzięki tej ucieczce, dzięki tej podróży uświadamia, iż istnieje jeszcze jedna granica, nazwana przez niego granicą prowincjonalności myślenia, mówiąca, iż ważne jest tylko tu i teraz.
A jak powtarzała moja polonistka żyć trzeba zarówno przeszłością, teraźniejszością, jak i przyszłością.
Podróże z Herodotem to nie tylko zbiór reportaży, to także poemat o pięknie podróżowania, rozumianego, jako odkrywanie i utrwalanie.
Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo, że fizycznie nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.(str.79-80). To rodzaj podróży, jakich nie odbywają turyści, którzy podróżują, aby odpocząć. O nieskończoności podróży pisze „wyprawy takie można przedłużać, powtarzać, zwielokrotniać przez lektury książek, studiowanie map, oglądanie obrazów i fotografii. Co więcej- mają one pewną przewagę nad tą w rzeczywistości i realnie odbywaną, a mianowicie- w takiej podróży ikonograficznej można się w jakimś punkcie zatrzymać, spokojnie popatrzeć, cofnąć do obrazu poprzedniego itd., na co często w podróży prawdziwej nie ma czasu ani możliwości.” (str. 51-52).
Herodot staje się autorowi niezwykle bliski, bo łączy ich ciekawość świata i ludzi, zamiłowanie do poznawania obcych kultur, bo te „inne światy, inne kultury to są zwierciadła, w których przeglądamy się my i nasza kultura”. Dzięki nim „lepiej rozumiemy samych siebie, jako że nie możemy określić swojej tożsamości, dopóki nie skonfrontujemy jej z innymi” (str.249).
Takich zapaleńców, jak Herodot, czy Kapuściński nie rodzi się wielu, przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata, bo ta ciekawość wymaga wysiłku, wymaga otwarcia się na innych i ich odrębność, a łatwiej jest zamknąć się w kokonie własnych przekonań i uprzedzeń. Jak często powtarzamy „boimy się tego, czego nie znamy”, boimy się poznać, bo to mogłoby zniszczyć nasz uporządkowany świat, kiedy okazałoby się, że ten człowiek przed którym się bronimy jest w gruncie rzeczy takim samym, jak my człowiekiem, a może nawet lepszym od nas.
Takich ludzi jak Herodot i Kapuściński wciąż zadziwia świat, bo „człowiek, który przestaje się dziwić, jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to co najpiękniejsze - uroda życia”. (Str. 253).
Pozwalając sobie na małą konkluzję dodam, iż w ostatnim dniach poza tym, co zszokowało i pogrążyło w ogromnym smutku było też coś, co zadziwiło, wielka wspólnota ludzkich serc i wyzwolone dobro. Być może krótkotrwałe, ale ogromne i napawające nadzieją). Kapuściński uciekając w historię, w której odnajduje to, przed czym chciał uciec zastanawia się czy robił słusznie. Ja nie mam wątpliwości, bo dzięki tej ucieczce, dzięki tej podróży uświadamia, iż istnieje jeszcze jedna granica, nazwana przez niego granicą prowincjonalności myślenia, mówiąca, iż ważne jest tylko tu i teraz.
A jak powtarzała moja polonistka żyć trzeba zarówno przeszłością, teraźniejszością, jak i przyszłością.
Książka przeczytana w ramach losowania stosikowego u Anny