Cała ówczesna europejska arystokracja była jedną wielką rodziną, nie było Austriaków, Niemców, Prusaków, Rosjan, czy innych nacji, skoro wszyscy byli ze sobą skoligaceni. Nie wykluczało to incydentalnych niechęci do tej czy innej nacji, jak np. u zapisanego niezbyt chlubnie w dziejach rodu Otto Stackelberga, posła rosyjskiego carycy Katarzyny, który sprzeciwiał się kategorycznie wszelkim reformom projektowanym przez króla Stanisława Augusta. Po cóż Polsce wojsko? Mawiał Otto Magnus, według relacji króla - szczęśliwa u siebie, bez znaczenia w Europie, oto cel, który jak sądzę, trzeba będzie jej wyznaczyć. (str. 16). Otto Magnus młodszy był wnukiem sybirskiego zesłańca za udział w wojnie północnej. Drzewo genealogiczne rodu jest mocno rozgałęzione i mimo jego dwóch schematów, które towarzyszyły mi tak często podczas lektury, aż żałowałam, że nie zostały dołączone do książki w postaci wyjmowanej wkładki, trudno było się połapać, kto jest czyim potomkiem i z kim jest spokrewniony.
Co charakterystyczne dla tamtego okresu większość przedstawicieli rodów prowadziła zapiski (dzienniki, pamiętniki, notatki), a w związku z częstymi podróżami wiele też korespondowano. Dzięki temu udało się Marii odtworzyć przebieg zdarzeń i myśli swych przodków. Za młodu nie wykazywała zainteresowania opowieściami babć i ciotek i to dzięki tym ocalonym z pożogi wojen, powstań, rewolucji zapiskom poznajemy codzienne arystokracji europejskiej z przełomu wieku XIX i XX. Jak każda saga pokoleniowa jest Europa w rodzinie książką o czasach przeszłych, mających dla nas urok epoki bezpowrotnie minionej, z całym jej bogactwem i różnorodnością, a jednocześnie z tym, co dziś wydaje się anachroniczne i może niezrozumiałe. Jak pisze w przedmowie Adam Zagajewski – urok tej książki polega na tym, że owo przejście od Europy kosmopolitycznej do Europy narodów prowadzące niekiedy do ciasnego nacjonalizmu, u Czapskich, nie kończy się endeckim zaślepieniem, młodzi Czapscy i ich najbliżsi przyjaciele będą zarówno patriotami, jak i kosmopolitami, nie wymażą z pamięci dziedzictwa europejskiego, Europa pozostanie w rodzinie, Europa historii, sztuki, wyobraźni i ponadnarodowych przyjaźni. (ze wstępu str. 6-7).
Dla młodych Czapskich dużą rolę w ich życiu odgrywała babka Emerykowa – Elżbieta z Meyendorfów. Każda z sióstr Meyendorf poślubiła przedstawiciela innego narodu. Elżbieta wyszła za mąż za zruszczonego Polaka, jedna z sióstr za właściciela pięknej posiadłości w Finlandii a druga za urzędnika na carskim dworze.
Meyendorffowie czuli się dobrze zarówno w Petersburgu, jak w Rzymie, Nicei albo Wiesbaden, nie groził im żaden nacjonalizm, znali tyle języków i z każdej kultury brali to, co im odpowiadało, przyjmując ten fason europejski, który nadawał ton tzw. Towarzystwu. Babcię raził być może nasz patriotyzm polski, ale nigdy się jemu nie sprzeciwiała. Z mężem i dziećmi mówiła po francusku albo po niemiecku. Po francusku korespondowała ze swoją matką i siostrami, a ze służbą porozumiewała się początkowo po rosyjsku, a dopiero później nauczyła się trochę polskiego na użytek domowników, niektórych gości i póki byli mali … wnuków (str. 32).
Babcia jeszcze za życia dziadka Emeryka, którego pasją była numizmatyka i któremu zawdzięczamy zbiory Muzeum Krakowskiego przy ul. Piłsudskiego w Krakowie, często pomagała mu przy katalogowaniu zbiorów, rysunkach eksponatów.
Katalogowanie zbiorów, nie tylko monet, ale też starych druków, rycin, porcelany i zasobnej biblioteki, wypełniało dziadkom dnie w zacisznym domu. Długie wieczory podobnie, jak u Cziczerinów (rodziny siostry i szwagra babci), poświęcano głośnemu czytaniu. Opis podróży do Indii w dwu tomach nosił notatkę ręką dziadka zrobioną; Jaka szkoda, że to dzieło ma tylko dwa tomy!. … (str.98).
Dziadkowie Czapscy sporo podróżowali. Dziadek, jako zapalony kolekcjoner w poszukiwaniu eksponatów do swoich zbiorów odwiedzał równie często Rosję, jak i miasta Europy Zachodniej nawiązując stosunki z antykwariuszami, bukinistami i prywatnymi kolekcjonerami.
Ciekawą osobowością w rodzinie Czapskich był stryj Karol, w przeciwieństwie do brata Jerzego człowiek silnego charakteru, który nie godził się na pójście drugą wyznaczoną mu przez ojca. W 1980 roku został wybrany na prezydenta miasta Mińsk. Jego administracji miasto zawdzięczało bardzo dużo (wodociągi, elektryczność, kanalizacja, rozbudowa ulic, przytułki, itp.).
Wspominając dom rodzinny Maria dużo cieplej wspomina swoją opiekunkę, zwaną Babuśką niż rodziców. Dziwna, jak mi się dziś zdaje, była obojętność rodziców na schorzenie, które zniszczyło mi częściowo lewe oko, obojętność i bezwzględność nauczycielek; kazały mi odrabiać lekcje w bardzo jasnym pokoju, gdzie światło raziło zaczerwienione, zaropiałe oczy, ale dziecko biernie przyjmuje swój los, a byliśmy twardo chowani, nie wolno nam było skarżyć się, tylko Babuśka umiała mnie pożałować i przygarnąć w zacienionym pokoju. (str. 168).
Dzieci ubierano ze skrajną prostotą, nie wolno im się było stroić, zimą stroje nie grzały, myto się wyłącznie w zimnej wodzie, więc Maria wraz z jedną z sióstr wciąż marzły. Dla odmiany karmiono dobrze i smacznie. Opis potraw pobudza wydzielanie soków trawiennych.
Autorka pisze o tym co zapamięta i o tym, czego dostarczyły jej rodzinne dokumenty, przyznaje jednak, że pewnych zjawisk, jako dziecko nie zauważała. Sytuacja polityczna, stosunki społeczne, problemy narodowościowe (zarówno Przyłuki jak i Stańków rodowe posiadłości Czapskich leżały na Białorusi w obwodzie Mińskim) niewiele obchodziły dzieci mieszkające w pałacu w otoczeniu służby pochodzącej ze szlachty, spokrewnione z Radziwiłłami. Pisząc o zabawach jakim się oddawali zauważa, iż byłyby zapewne bliższe, aktualniejsze zajęcia dla dzieci polskich na Białorusi, gęsto przesianej katolickimi zaściankami, ale byliśmy odcięci od kraju naszego i jego ludu surowymi przegrodami swoistego wychowania, późno, wiele za późno zdobywając świadomość tego wyobcowania. (str. 180-181).
Opowieść prowadzona jest chronologicznie, co nie przeszkadza autorce momentami wybiegać w przyszłość o całe dziesięciolecia, co wydaje się zrozumiałe, trudno bowiem patrząc z perspektywy czasu na dawne wydarzenia nie wiązać ich z tymi, które nastąpiły dużo później.
Od lektury nie mogłam się oderwać, choć przyznaję rację tym, dla których ciężkim było przebrnięcie przez rodzinne koligacje, myliły się ciotki, z kuzynkami, wujowie z dziadkami, pradziadkowie z prapradziadkami. Ale nie wydaje mi się, aby możliwym było uniknięcie takich pomyłek, jeśli mamy do czynienia z rodem liczącym na przestrzeni tylko jednego wieku kilkadziesiąt osób. W dodatku rodem, którego przedstawiciele utrzymywali relacje (dyplomatyczne, przyjacielskie, romansowe) z kolejnymi dziesiątkami osób. Sam indeks przywołanych w treści nazwisk liczy sobie niemal dwadzieścia stron. Pojawia się na kartach opowieści zarówno Bismarck, carowa Katarzyna, kurtyzana będą pierwowzorem Damy kameliowej Dumasa, Rolland Romain, Jakub Mortkowicz, Kazimiera Iłłakowiczówna, jak i wielu innych.
Do tej opowieści będę wracała nie jeden raz, bowiem należy do tych, które należy smakować i zawiera takie bogactwo informacji i ciekawostek, że szkoda byłaby go nie zauważyć.
Przeczytawszy Czas odmieniony - wspomnienia z okresu od I wojny poprzez ruchy rewolucyjne do wybuchu kolejnej tylko rozbudziły zainteresowanie co do dalszych losów rodzeństwa.
Na autorkę trafiłam dzięki jednemu z komentarzy u Marlowa pod wpisem o najlepszych kobiecych polskich pisarkach.
Pasjonująca książka, z tego co piszesz! Koniecznie muszę ją przeczytać, lubię takie historie. Słuszna uwaga co do schematu koligacji - też mi tego brakowało przy kilku książkach :).
OdpowiedzUsuńWarta poznania, jeśli lubisz opisy minionego świata. Dla mnie to zawsze ciekawe, troszkę baśniowe, takie inne, jak zapewne ciekawym byłoby dla naszych przodków poznanie historii swych wnuków.
UsuńKiedyś, w początkowych latach pisania bloga, odwiedzał moje strony pewien numizmatyk z Krakowa, nawet śledziłam jego wpisu na Facebooku i ciekawostki związane z jego numizmatyczną pasją...
OdpowiedzUsuńŚwietna lektura, może wpadnie mi w ręce!
Pozdrawiam ciepło :)
Mnie się wydawało, że numizmatyka mnie nie ciekawi i nawet weszłam do tego Muzeum a pani od drzwi zachęcała, że mają bardzo ciekawe zbiory, nigdzie w Polsce nie do obejrzenia. Niestety byłam tego dnia po dwóch wizytach w muzeach (Narodowe) i Pawilon Czapskiego a wieczorem miałam wizytę w teatrze i uznałam, że to będzie za dużo, że i tak nie przyswoję. Teraz wiem, że jeśli tylko dotrwam do końca zarazy to przy najbliższej w Krakowie bytności odwiedzę to Muzeum, patrząc już zupełnie inaczej na jego zbiory, widząc państwa Czapskich oczyma wyobraźni, jak katalogują przy kominku swoje zbiory, opisują, szkicują, odrysowują. Pozdrawiam
UsuńO książce się nie wypowiem, bo lektura wciąż przede mną, ale wyobrażam sonie, że to świetne uzupełnienie wiedzy nabytej w Pawilonie. Notatniki Czapskiego wspaniałe, dzieło sztuki samo w sobie.
OdpowiedzUsuńTak te notatki są czymś niesamowitym, najpierw były pomocą dla samego autora-wypowiadał się, że ten dziennik to dla niego nieustanna pomoc, dzięki niezliczonym cytatom, wypisom, do których zawsze powraca i które służą jak podręczna biblioteka i jak pas ratunkowy w momentach bezsiły i rozterki. A teraz są dla nas ogromną radością, kiedy się je ogląda. Komputer to wspaniały wynalazek, a jednak pozbawił większość z nas takich notatników, dzienników, szkicowników.
OdpowiedzUsuńTeż ubolewam nad zanikaniem rękopisów, one tyle mówią o autorze!
UsuńByłoby dobrze, gdyby kiedyś wydano te notatniki jako album. Z odcyfrowanymi zapiskami, bo nie byłam w stanie ich odszyfrować.;)
Notatniki zostały poddane pracom rekonstrukcyjnym, ale nie doczytałam się, czy zostały spisane (przetłumaczone, bo wydaje mi się, że są napisane obcym językiem, ale nawet tego nie potrafię rozróżnić).
UsuńJa mam bardzo stare wydanie "Europy w rodzinie - Res Publica, 1989 roku. Po przeczytaniu twojej recenzji muszę je znowu przeczytać. Byłam w Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego w Krakowie jednak nie mam żadnego zdjęcia. Poszliśmy zjeść placki po węgiersku i tak się zagadaliśmy, że zostawiłam aparat fotograficzny. W restauracji było sporo ludzi i miałam nadzieję, że ktoś go zwróci ale niestety, nie było mojej zguby.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)
1989 to był rok. Aż się łezka w oku kręci. Zguba aparatu była zapewne bolesna być może bardziej z powodu niemożności zrobienia zdjęć i utraty tych już zrobionych, niż z powodów jego wartości materialnej, no chyba, że był to profesjonalny sprzęt. Ja nie param się fotografią, więc zdjęcia robię w tej chwili telefonem, to poręczniejsze niż targanie ze sobą jeszcze aparatu, ale za to moje zdjęcia nie są tak ładne, jak te robione dobrym sprzętem przez dobrego fotografa. Pozdrawiam również
UsuńUwielbiam takie opowieści. Dziękuję za tę i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa także i ostatnio coraz częściej obracam się w takich kręgach. Jak miło, kiedy wątki z jednej książki pojawiają się w kolejnej i spotykamy tych samych bohaterów z rożnych punktów widzenia obserwowanych.
OdpowiedzUsuń