Francuska kawiarenka literacka

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Klucze Maria Kuncewiczowa

Poetycki dziennik  tułaczki po Europie, którą autorka obyła z powodu wybuchu wojny. Klucze to opisy wędrówki przeplatane ze wspomnieniami; momentami pięknymi, momentami bolesnymi, ale zawsze nostalgicznymi. Fragmentaryczne obrazy świata, z których każdy wart jest utrwalenia tworzą złożoną kompozycyjną całość ilustrującą pewien wycinek dziejów.  Można odnieść wrażenie, iż pisarka będąc w środku wydarzeń jest jednocześnie obok nich, może dzięki temu dostrzega to co niedostrzegalne dla innych, a może sprawia to jej wrażliwość. Rozczarowany będzie czytelnik szukający w lekturze reporterskiego zapisu faktów. 

Dlaczego zostawiali mieszkania, domy, wspomnienia, rodziny i znajomych i jechali w niepewne... Czy bezpieczniej było wyjechać, czy zostać i czy robiło się to dla zapewnienia poczucia bezpieczeństwa. Pytania bez odpowiedzi.

Niekoniecznie najpodlejsi uciekali - czasami uciekali najczulsi. Ci którym sufit nigdy nieba nie zastępował. Którzy leżąc wieczorem w łóżku, słyszeli rytm ciał niebieskich i wtedy zapominali o gotówkowym obrocie. Ci którym niebo, wolne od nienawiści, potrzebne było do życia. (str.27)

Czy jest to pewnego rodzaju usprawiedliwienie? A może próba odpowiedzi tym, którzy wywodzili swą wyższość z samego faktu pozostania.

Po lekturze zostają obrazki.

Bukareszt – kolejki w ambasadzie i stosunek mieszkańców do przybyszów.

To, że teatr Wielki i Zamek, i Zachęta leżały w gruzach, że spod płyt chodników warszawskich ciągnęło trupami, że Polska znowu zniknęła z mamy,  nie mogło jeszcze w październiki 1939 roku dezorganizować herbat w Bukareszcie. Ich teatry, zamki, wystawy funkcjonowały, romanse, choroby szły normalnym trybem, dzieci wracały z wakacji, nieboszczyków grzebano wśród chryzantem i pieśni. Rumuni mieli sobie mnóstwo do powiedzenia po wyjątkowo pięknym lecie, u progu zimowego sezonu (str.67)

Patrzyli na nas z nabożeństwem, jak na wypróbowanych aktorów tej samej tragedii, której bali się zostać prowincjonalnymi komparsami. […] Proponowali adopcję naszych dzieci. Jedyna słabostka na jaką sobie pozwalali, to nadzieja, że i tym razem podejmiemy się na wschodzie Europy wszystkich ról tragicznych. (str. 68)  

Paryż – matura, którą polecono zdawać młodzieży nierzadko mającej już zdane świadectwo dojrzałości w boju.

We wrześniu katastrofa narodu pochłonęła osobiste dzieje i wielu uczniów przemieniło się wtedy w żołnierzy. Zimą we Francji niektórych odesłano z obozów wojskowych do liceum. […] W polskim ministerstwie oświecenia gestapo założyło swój sztab. Szczury, nietoperze i pająki kształciły się w warszawskich szkołach. A oni, na Quai d`Orleans, siadywali zatopieni w romantykach i w Małym roczniku statystycznym, równie nieaktualnym jak „Promethidion” Cypriana Kamila. Podręcznikowa historia zatrzymała się na datach sprzed Września, geografia szkolna nie znała miejsc, które dzienniki drukowały tłustym drukiem, spory Gwelfów z Gibellinami oraz logarytmy zachowały ważność, bohaterowie tragedii klasycznych teraz  właśnie odsłaniali swoje sekrety. Młodzież – ćwicząc mózgi na te lata, kiedy wyobraźnia miała stanowić jedyną broń wobec tyranii  narodów i społeczeństw – bardziej współczuła Antygonie czy Konradowi niż Weygandowi, Starzyńskiemu czy Wilhelminie Holenderskiej (str. 111/112) 

Paryż to oczywiście nadzieja i śmierć nadziei na braterstwo broni.

Londyn - gdzie za dnia o wojnie przypominały jedynie tabliczki z informacją o nalocie powietrznym, a noce spędzano w podziemiach metra.

Po restauracjach orkiestry nie przestawały grać, kelnerzy krążyć z tacami. Kapelmistrz, czasami piccolo, prezentował publiczności tablicę z napisem „Air raid” kłaniając się, jak gdyby te słowa były nazwą popularnego szlagieru- nikt oczywiście nie wychodził. Na seansach codziennych w kinie te słowa zjawiały się pośród ekranu, przecinając akcję, jak pomylony komentarz. I uwaga publiczności, niecierpliwie wracała do akcji. Goście nie przerywali wizyt, lekarze auskultacji, księża nabożeństw, nauczyciele lekcji, zakochani transu. Wyglądało na to, że życie, które ma się do stracenia w dzień, nie jest warte obrony ani żalu. (str. 130).

Angielska herbatka- której nie powinno zakłócać się rozmowami o wojnie.

Zobaczyłam ten moment, kiedy na stoliczku przede mną roztoczona zostanie wytworność angielskiej herbaty, na którą złożą się posagi babek, łupy kolonizatorów i obrzędowe gesty pani domu. Zobaczyłam staranny uśmiech wdowy i jej gorliwą chęć przyjęcia gościa, poczułam zapach róż i usłyszałam pytanie; Czy była pani w tym tygodniu w Londynie?” Jednocześnie zdałam sobie sprawę, że tych pytań będzie dużo, że będą następowały po odpowiedziach bardzo szybko …..bo wdowa będzie się śmiertelnie bać, żebym nie zaczęła mówić o tej strasznej Warszawie; i swego strachu będzie się mężnie zarzekała. Aż wreszcie – kiedy wypijemy po dwie filiżanki angielskiej herbaty, kiedy wypróbuję wszystkie gatunki ciast i zbiorę się do wyjścia- jej napięte rysy zelżeją, czoło się wygładzi, pierś swobodnie odetchnie. (str. 168)

I wreszcie obrazek starej Angielki - monografistki polskich romantyków, która dzień w dzień, za grubą kotarą oddawała się studiom Homera, Wergilego i Dantego, Mickiewicza, Słowackiego, Krasickiego, Norwida (pracy odkrywania i powiększania świata, kiedy niemieccy lotnicy co dzień ten świat pomniejszali o kilka dusz i skrawek zniszczonej ziemi). Jej życie pięknie spuentowała pisarka -  z sumiennością odrabiała zadania, których jej nikt nie powierzał, a sytość duszy uważała za dobrą zapłatę (nieco zmodyfikowany cytat ze strony 139).

A pomiędzy tymi podróżami wspomnienia warszawskiego mieszkania i kazimierskiego domu. 

Książka napisana przepięknym językiem, z licznymi odniesieniami literackimi i historycznymi. Opowiada o sprawach bolesnych w sposób lekki, bez niepotrzebnego epatowania dosłownością i bez patosu.  Jedyny mankament to częste wtrącenia w obcych językach bez odniesień do ich tłumaczenia. Dla mnie dodatkową zaletą jest wspominanie miejsc, które znam i historii, które są mi bliskie.

A kiedy mowa o nostalgii to wspominam z tęsknotą czas, kiedy brałam udział w wyzwaniu czytelniczym miesiąc z Marią które wymyśliła Lirael, autorka cudownego, niestety nieaktywnego już bloga Lektury Lirael To jej zawdzięczam odkrycie Cudzoziemki, którą zaliczam do jednej z najlepszych powieści, jakie czytałam.

14 komentarzy:

  1. Bardzo chcę przeczytać tę książkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Książki Kuncewiczowej już zawsze będą nam się kojarzyć z Lirael, prawda? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Teraz nie ma komu rzucać nam kolejnych wyzwań, albo też my nie nie bardzo chcemy w nich uczestniczyć. To było jedno z lepszych, w których uczestniczyłam.

      Usuń
  3. Jak dobrze, że mam gdzieś tę książkę.;) Przytoczone przez Ciebie fragmenty to miód na moje serce.
    To było kapitalne wyzwanie. Przeczytałam wtedy "Tristana 1946", który ogromnie mi się podobał. A o "Cudzoziemce" pomyślałam wczoraj wieczorem, to chyba znak, że pora ją wreszcie przeczytać.;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też czytałam Tristana 1946. Ja również niedługo chcę sięgnąć po Cudzoziemkę po raz drugi. Ta lektura jest dla mnie, jak katharsis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak? Zaintrygowałaś mnie.;)

      Usuń
    2. Może pogadanka A. Tuszyńskiej nt. Kuncewiczowej Cię zainteresuje:
      https://fb.watch/5IIRbDwhxD/

      Usuń
    3. Z chęcią posłucham w weekend. Dziękuję za informację. Pamiętam moje nieudane odwiedziny w willi Kuncewiczów w Kazimierzu. Coś mam pecha do tych odwiedzin w willach pisarzy (na Stawisku, w Rydlówce i w Kazimierzu odeszłam z kwitkiem). Może kolejnym razem się uda.

      Usuń
    4. Teraz narobiłaś mi smaku na odwiedziny w Kazimierzu.;)

      Usuń

  5. Och! Kuncewiczowa, bardzo ją lubię i mam kilka jej książek. Klucze też.
    Jak Kuncewiczowa to od razu przypomniał mi się Kazimierz Dolny, dom i ogród Kuncewiczów.
    Małgosiu, przesyłam moc uścisków i pozdrowień:)

    OdpowiedzUsuń
  6. A wiesz, że ja dziś też wspominam Kazimierz, z racji deszczowej pogody. Pięć lat temu wybrałam się na taką spóźnioną majówkę do Kazimierza, padało niemal cały czas, ale miało to jakiś swój urok. Mimo to chciałabym wrócić w lepszą pogodę i zobaczyć choćby dom Kuncewiczów, do którego wówczas z powodu błocka nie dotarłam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudzoziemka to najlepsza lektura szkolna, jaką zdarzyło mi sie czytać. losy wojenne Kuncewiczowej przypominają trochę losy Iłły, jak widzę. A książka do nadrobienia, dzięki za to odkrycie

    OdpowiedzUsuń
  8. Za moich czasów czyli lata osiemdziesiąte - nie była lekturą szkolną. Czy jest teraz nie wiem, dobrze by było, choć na ile przypadłaby do gustu dzisiejszej młodzieży nie mam pojęcia.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).