Francuska kawiarenka literacka

niedziela, 1 maja 2022

Historie florenckie Ewa Bieńkowska


Zanim napiszę parę słów o samej książce chcę zaznaczyć, iż jej zdobycie w wersji papierowej jest niezwykle trudne. Książkę można nabyć w paru internetowych księgarniach w wersji ebooka. Nie ma nawet na allegro, gdzie dotąd znajdowałam niemal każdą z poszukiwanych książek, niestety czasami w cenach zaporowych). W końcu dostałam w bibliotece wojewódzkiej rezerwując ją z dużym wyprzedzeniem. Książka wydana została przez Wydawnictwo Zeszyty Literackie, co rekomenduje dobrą lekturę.
Autorka niewątpliwie kocha Florencję i kocha jej mistrzów, przy czym ten emocjonalny stosunek do przedmiotu opowieści w niczym nie umniejsza jego wartości poznawczej. Pani Bieńkowska ma bowiem sporą wiedzę zarówno w temacie sztuki jak i historii miasta. Historie florenckie są dla mnie rodzajem najwspanialszego przewodnika po mieście, takiego, który nie prowadzi nas wyłącznie do miejsc najmocniej obleganych turystycznie, ale prowadzi do miejsc dla autorki szczególnie bliskich, których opis bądź historia sprawia, że miejsca te stają się bliskie także czytelnikowi. W każdym razie mnie takimi się stały.

Książkę rozpoczyna opis wielkiej powodzi, jaka nawiedziła Florencję w 1966 roku. Doskonale rozumiem, a nawet współodczuwam słowa o ogromnym smutku, żalu, trwodze, jaką sprawiło uświadomienie sobie zagrożenia, jakim była i jakim nadal jest niszczycielska siła przyrody. Chyba mało kto zdaje sobie sprawę, jak katastrofalne skutki może nieść za sobą wydawałoby się zwykły wylew rzeki z jej koryta. O wiele prostszym jest uświadomienie sobie zagrożeń, jakie niosą za sobą działania wojenne. Pamiętam emocje towarzyszące mi podczas lektury książki o ratowaniu dzieł sztuki we Włoszech podczas II wojny światowej. Czytając o wielkiej wodzie wróciły one ponownie, zwłaszcza, iż autorka wspomina jednego z bohaterów tamtej książki, który podobnie, jak ratował zabytki podczas wojny, robił to i po powodzi. A straty były niewyobrażalne. Woda przerwała nie tylko ludzkie istnienia, zniszczyła nie tylko ich dobytek, ale dokonała zniszczeń w dziedzictwie kulturowym pokoleń. Niestety niektóre okazały się nieodwracalne.
Drzwi Baptysterium podczas powodzi wyrwane z zawiasów

Woda, która sięgała w kulminacyjnym momencie od dwóch do sześciu metrów przyniosła do miasta pięćset ton błota zmieszanego z ropą naftową, które na ulicach miasta zalegało do wysokości dwóch metrów przez długie tygodnie. Bilans strat kultury wynosił jedenaście tysięcy dzieł –ruchomych -uszkodzonych, co nie obejmuje fresków ani płaskorzeźb na murach, filarach i odrzwiach. Oraz milion trzysta tysięcy tomów i osiem milionów kart katalogowych Biblioteki Narodowej przy klasztorze Santa Croche. (str. 15). Wartość materialna zniszczeń jest nie oceniona, bo żadne pieniądze nie są w stanie wycenić zniszczeń w dziedzinie kultury. Renowacja ocalałych dzieł, które ucierpiały wskutek powodzi pochłonęła miliardy, ale pieniądze nie były w stanie naprawić strat, nawet największe. Niektóre dzieła zostały zniszczone bezpowrotnie, inne potrzebowały czterech dziesięcioleci na renowację. Kilkanaście lat trwało osuszanie uratowanych zbiorów, w czym pomagały rzesze wolontariuszy (tzw. Aniołów od błota).

Autorka zadaje sobie pytanie, czy to co dziś z takim mozołem uratowane od zniszczenia oglądamy w galeriach jest tym co powstało setki lat temu. Jest w nas pragnienie oglądania dzieła, takim, jakie stworzył je twórca. Dotrzeć do źródła, zanurzyć się w nim to odruch w poszukiwaniu sztuki mistycznej, uświęconej pierwszym kontaktem z ludźmi. Czy można na tym budować historię sztuki, do której należy nie tylko moment, gdy dzieła powstają, lecz również cały ciąg lat, gdy były oglądane, przeżywane, opisywane? Czy trwanie i recepcja malowidła jest czymś względem niego zewnętrznym, czy może stanowi jego składnik? Czym jest gęstość ludzkiego czasu? (str. 37)
Dla mnie dzieło jest syntezą tego wszystkiego po trochu, chwil, w których twórca tworzył, dnia pierwszego pokazania, zachwytów i krytyk, przemierzających salę wystawową pokoleń, oddziaływania czasu, pracy konserwatorów.
Fragment Ostatniej wieczerzy Castagno

Kolejny rozdział to Uczta ziemska, czyli rzecz o Ostatniej wieczerzy w malarstwie florenckim. Oczywiście, kiedy pada hasło Ostatnia wieczerza, niemal każdy ma przed oczyma mediolański fresk Leonardo da Vinci. Tymczasem Ultima cena była przedstawiana przez wielu malarzy. W samej Florencji można obejrzeć jej wyobrażenia Fra Angelico, Tadeo Gaddi, Ghirlandaio, Perugino czy Castagno. Przyznam, że tego ostatniego nazwiska nie znałam, choć powinnam chociażby z jego dialogu we florenckiej katedrze Matki Boskiej Kwietnej, gdzie namalował Portret konny Niccola da Tolentino (nawiązujący do innego portretu konnego Uccella). Obejrzawszy w Internecie zdjęcie Ostatniej Wieczerzy Castagny (bowiem wadą – zresztą jedyną, jaką w niej znajduję jest brak reprodukcji) zapragnęłam obejrzeć oryginał znajdujący się w refektarzu Klasztoru Świętej Apolonii, gdzie namalowana uczta przebywała przez pięćset lat nie oglądana ludzkim okiem (poza siostrami bernardynkami. Do klasztoru o ścisłej klauzurze nie miał dostępu nikt obcy). Najbardziej charakterystycznym elementem obrazu jest śnieżnobiały obrus, który dzieli scenerię na dwa pola; to bliżej nas z Judaszem (jakby niegodnym zajęcia miejsca razem z Chrystusem i apostołami) i to dalsze zajmowane przez godniejszych uczestników uczty.
Osobie, która interesuje się rodem Medyceuszy bardzo przypadł do gustu rozdział O Medyceuszach można bez końca (zgadzam się w stu procentach z takim stwierdzeniem), w którym poza wieloma innymi cennymi informacjami znajdują się odwołania do obrazów przedstawiających Medyceuszy. Poza moim ukochanym pokłonem Trzech króli Benozza Gozzoli jest także odwołanie do Kaplicy Sassettich w Kościela Santa Trinita, gdzie możemy obejrzeć Lorenzo di Medici, jego przyjaciela i nauczyciela synów Medyceusza Poliziano, a także małego Piero (zwanego Nieszczęśliwym, tu jeszcze z dziecięco anielską buzią młodego cherubina).

Kaplica Sacchetti w Santa Trinita
Książka kończy się refleksją nad przemijalnością i kruchością rzeczy, nawet tych, które są trwalsze od ludzkiej egzystencji. Nad dramatem zniszczenia. Przechodząc obok brunatnych kresek na murach wskazujących poziom ostatniej powodzi powracam do dramatu roku 1966. Do myśli o zagrożeniu rzeczy tak ważnych, że mieszają się z naszym poczuciem tożsamości. I o nieustannej pracy chronienia, odnawiania. Florencja nie jest nam dana przez historię, raz na zawsze. Jesteśmy wezwani do utrzymania jej w istnieniu (str.201).
Jedynym mankamentem książki jest brak ilustracji, nawet najbujniejsza wyobraźnia nie zastąpi obrazu. W dzisiejszych czasach możemy sięgnąć do internetu, który nam to zadanie ułatwi. Mnie opisy zainteresowały na tyle, że wybrałam się również obejrzeć niektóre z opisywanych fresków w miejscach ich tworzenia. I nie były to miejsca szczególnie oblężone. Kiedy większość turystów tłoczy się w Uffiziach, w Gallerii dell Accademia czy w Pallazo Piti w Galerii Palatina do wspomnianych wyżej świątyń czy do Pałacu Medyceuszy zagląda niewielu, a ci którzy tam trafiają wiedzą, czego mogą się spodziewać.


Fragment Pochodu Trzech króli Gozzoli w Pałacu Medycejskim w wizerunkiem małoletniego Giuliano i jego sióstr w tle.

Lektura ze wszech miar godna polecenia. Pani Ewa Bieńkowska wie o czym pisze i pisze o tym niezwykle zajmująco. Szkoda, że książka jest tak trudno dostępna.

6 komentarzy:

  1. Wydawnictwo Próby wydało Ewy Bieńkowskiej "Kamienie w Wenecji". Niestety masz rację, wiele książek wydawanych przez Zeszyty Literackie jest obecnie nie do zdobycia. Ja kiedyś pożyczyłam np. Marka Zagańczyka i Zbigniewa Herberta. Niestety nie wróciły, nikt się nie przyznał, a ja nie zapisałam do kogo powędrowały i po latach ślad jedynie został na blogu po tych książkach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do kamieni w Wenecji też się przymierzam, ale że najpierw wybierałam się do Florencji (Wenecję mam w planie całkiem niedalekim) to padło na poszukiwania tej pozycji. Czytałam też Rzymskie spacery i Nieszczęśliwego Rzymianina tej autorki. Ciekawie i zajmująco potrafi opowiadać. Ja kiedyś pożyczyłam książkę koleżance, która potem bezczelnie się wypierała, że nie, ze nigdy w życiu, a parę lat później opowiada mi, że ma taką książkę i nie pamięta skąd. Jednak tamta książka chyba była pechowa bo znowu mi zginęła, a teraz kupiłam na alegro przeczytałam i nie zdążyłam opisać, bo coś mi się wepchnęło do kolejki. A co do Zeszytów literackich pamiętam, że jeszcze parę lat temu nie było najmniejszego problemu z zakupem na ich stronie, teraz są tam jakieś pustki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie będzie niesamowita podróż :) Będę czekała na relacje. Ja też na powrót staram się kupować "utracone" książki, ale czasem są nie do zdobycia lub ceny zaporowe. Nie wiem dlaczego nie wznawiają takich pozycji. Szczęśliwy ten, co posiada je w swoich biblioteczkach. Ja już nie pożyczam, a jak pożyczam to zapisuję komu w kalendarzu :) pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  3. Aż kusi napisać, iż w obecnym upadku drukowanej literatury pięknej wydaje się pozycje na poziomie książki kucharskiej a tam, gdzie dzieła są wartościowe i szersza publiczność chętnie by je kupiła i poczytała, to muszę zapytać, czy to z biblioteki wojewódzkiej w Gdańsku pożyczyłaś Historie Florenckie? Jeśli tak, to jestem uratowana:) Do czasu, gdy ponownie wybiorę się do Florencji zdążę się zapisać na termin i przeczytać. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uspokoję cię, że z gdańskiej filii biblioteki wojewódzkiej. Jedyny egzemplarz, na który zapisałam się w kolejkę znajdował się na Przymorzu. Był to pierwszy przypadek, kiedy pojechałam do tak daleko ode mnie położonej filii, z reguły korzystam z tych znajdujących się bliżej, zwłaszcza w Galerii Handlowej Manhattan, która ma tę przewagę nad innymi, że ma bardzo bogaty i różnorodny zbiór książek i jako jedyna jest czynna w soboty do tak późnej godziny (21).

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za informację, że książka jest dostępna w e-booku. Już sobie ją ściągnęłam :)

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).