Francuska kawiarenka literacka

niedziela, 26 lutego 2023

Byłam w Wenecji, a może to był tylko sen

Widok z Ponte Accademia na Santa Maria dela Salute
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Czy to mi się śniło, czy ja naprawdę tam byłam. To miasto jest tak nierzeczywiste; trudno uwierzyć że istnieje naprawdę, a jeszcze trudniej, że miało się szczęście tam przebywać. Co tu jest rzeczywistością, a co jedynie wodnym odbiciem. 

Na pierwszy wyjazd z okazji rozpoczęcia nowego etapu życia wybrałam karnawał w Wenecji. Może dlatego, że miało być inaczej niż zwykle. Ja - introwertyk, osoba, której przeszkadzają tłumy i która nie przepada za ludycznymi rozrywkami wybieram miasto, które przeżywa w tym czasie największe oblężenie. Co więcej, postanawiam podczas pobytu odwiedzić nie Palazzo Ducale, a Galerię Peggy Gugenhaim, jedną z najwspanialszych (wg opinii fascynatów sztuką pierwszej połowy XX wieku) galerii.  I coś jeszcze - zgodnie z moją nową dewizą Festina lente (Ada wielkie dzięki) zamierzam spieszyć się powoli, nie planować a po prostu być tu i teraz, czy raczej tam i wówczas. A to oznacza snucie się uliczkami, błądzenie zaułkami, przekraczanie mostów i mostków. Smakowanie Wenecji.

Kocham to miasto za fantazję jego budowniczych; a ponieważ ubóstwiam wodę we wszelkiej postaci – nie wyobrażam sobie niczego wspanialszego, niż miasto na wodzie. Kocham je za przepiękną architekturę, w której jest wiele elegancji i kruchości i nawet, jeśli czasami jej piękno jest zbyt oczywiste – nie przeszkadza mi to wcale. Kocham za wodne refleksy, za jego drugą wersję odbitą w wodzie, za niezliczoną liczbę mostów (łączących brzegi i ludzi), za tramwaje wodne zastępujące samochody (które nie mają w sobie nic z romantyzmu w przeciwieństwie do jednostek pływających).


Jak zakochana kobieta (wciąż pozostaję na etapie motyli w brzuchu) jestem bezkrytyczna wobec obiektu westchnień. Zamykam oczy na wymagające renowacji kamienice, nie widzę śmieci pod ścianami budynków, nie czuję żadnych nieprzyjemnych zapachów i zachwycam się kształtem gondoli i ich wystrojem. Najbardziej podobają mi się te stojące przy Piazza San Marco z niebieskimi obiciami, wyglądają tak urokliwie, że stanowią nie tylko obiekt fotograficznych zachwytów, prób malarskich, a też znajdują się na okładce niejednej z książek o Wenecji, w tym mojej ulubionej Znak wodny Brodskiego. 
Nawet chińska tandeta w sklepikach z pamiątkami przyciąga wzrok za każdym pobytem, choć powoli uczę się odróżniać ją od wyrobów z Murano (a przynajmniej taką mam nadzieję). Mam ogromną słabość do biżuterii z kolorowego szkła. Nie muszę jej nosić, sprawia mi przyjemność patrzenie nie nią, które uruchamia okruchy wspomnień.
Tegoroczne pamiątki

Wybrałam karnawałowy tydzień i jakoś podświadomie udało mi się połączyć to co lubię: brak nadmiaru turystów od środy do piątkowego popołudnia i to, co jest istotą karnawału – tłumy odwiedzających, tysiące masek, setki przebierańców w cudownie kolorowych i niezwykle pomysłowych strojach, dziesiątki imprez towarzyszących od piątkowego wieczoru do niedzielnego poranku.
Brak tłumów – tak, to wydaje się pewnie abstrakcją, brak tłumów w Wenecji w okresie karnawału. Sama nie mogłam uwierzyć swemu szczęściu, ale w środku tygodnia było tak mało ludzi, że z takim brakiem ich obecności spotkałam się po raz pierwszy. Byłam i szczęśliwa i troszeczkę rozczarowana; gdzie jest ten sławny wenecki karnawał. Zrozumiałam to w piątkowy wieczór w pobliżu Piazzale Roma, na które przyjeżdżały lotniskowe autobusy, czy Stacji Santa Lucia, na którą docierały pociągi i wysypujące się z nich tłumy przyjezdnych. Dzięki temu brakowi tłumów w pierwszych dniach pobytu miałam niepowtarzalną okazję posiadania Wenecji prawie na własność; przy braku nadmiaru odwiedzających o wiele łatwiej jest nie zauważać innych i zanurzyć się w świat wyobrażeń. Tylko czy to w ogóle jest możliwe. Tutaj wyobraźnia miesza się z realnością, nierzeczywistość z rzeczywistością, a świat zanurza się w wodzie, która obmywa go z wszelkich nieczystości i brudów.

Pobyt tutaj, mimo ogromnej chęci zatrzymania chwili w czasie, jest połączeniem chwil, migawek, impresji. I już nie to ważne co się widziało, ale sceneria i klimat tego oglądania, gdy mróz uniemożliwiał zdjęcie rękawiczek, słonce świeciło w oczy, ciepło rozbierało z czapek i szalików, miejsce znalezione przy malutkim stoliczku w Osterii przy crostini i kieliszku wina, światło odbite w kanale oglądane z okna trattorii, niespodziewane spotkanie z koleżanką z Gdańska.

I znowu kilka razy zgubiłam drogę. Bo jak pisał Brodsky Można nie wiem, jak precyzyjnie ustalić sobie cel wyprawy przed wyjściem z domu- prędzej czy później zawsze się zgubimy w tych długich, pokręconych zaułkach i pasażach, mamiących nas pozorną możliwością przeniknięcia ich wzrokiem, dotarcia do wymykającego się końca, którym jest zwykle nadbrzeże i woda, toteż nie można nazwać ich ślepymi uliczkami. (Str. 39 Znak wodny).

W tych pierwszych dniach odwiedziłam Galerię Peggy Gugenheim. Sztuka z pierwszej połowy XX wieku nigdy nie należała do mojej ulubionej, stwierdziłam jednak, iż w celach chociażby poznawczych chciałabym ją obejrzeć. Skoro tak wiele osób się nią zachwyca to coś w niej jest, coś czego ja nie potrafię dostrzec. Z perspektywy czasu porównując poprzedzające ją kierunki i style, myślę, że była w niej nowość, świeżość, prostota, która być może nam laikom wydaje się prostactwem, bazgrołami, bezmyślnym połączeniem kresek lub kolorów. Sztuka dla sztuki, czyli sztuka bez celu. Sztuka wolna od konwenansów.  Rzeczywiście coś w tym jest, jeszcze nie umiem określić co, ale już wiem, że jest. Podobają mi się obrazy Kandinskiego, a podobają od chwili, kiedy dostałam kartkę z reprodukcją jednego z jego obrazów - będącego połączeniem barw, kształtów, abstrakcją, ale miłą dla oka abstrakcją. Co sprawia, iż jedna abstrakcja przemawia do odbiorcy, a inna nie - nie mam pojęcia. Do Pablo nie udało mi się przekonać do dziś, mimo licznych prób. Może jedynie Guernica, czy Panny z Avignon przyciągają na dłużej mój wzrok. W każdym razie na pewno warto odwiedzić tę galerię. Może nie zostaniemy pasjonatami kubizmu, ekspresjonizmu, czy innego izmu, ale poszerzymy swą wiedzę, a może nawet nie wszystkie obrazy nas odrzucą, może kilka się spodoba. Po raz pierwszy spotkałam się z obrazami Maxa Ernsta, drugiego męża Peggy, z ciekawością obejrzałam jedyny w kolekcji obraz Chagala, czy też jedyny (nie budzącego mojej sympatii) Dalego. Nawiasem mówiąc kilka dni później w Paryżu kupiłam sobie reprodukcję Dziewczyny w oknie Dalego.
Parę zdjęć z galerii Peggy (Max Ernst, szklane figurki na tle jednego z pallazzo, a może casa, Picasso, Dali, Kandinsky, w którym też odbija się Wenecja i Chagal)




 

 
 
Wstąpiłam też do Teatru Fenice (Feniks) ogromnie ciekawa jego wystroju wnętrza. Nazwa adekwatna do historii, powstał po pożarze Teatru San Benedetto pod koniec XVIII wieku, sam dwukrotnie ulegał pożarom. Odbudowany – odradzał się jak Feniks z popiołu. Wg danych internetowych to jedna z najlepszych scen operowych we Włoszech. Wg komisarza Brunettiego - bohatera kryminałów Donny Leon, którymi zaczytywałam się przed wylotem czasy świetności Teatr - Opera ma za sobą. Ja mogłam jedynie porównać go z Operą Garnier w Paryżu. Porównanie to wypadło na niekorzyść teatru weneckiego, choć trzeba przyznać, iż widownia, loże, scena i sufit mogą się podobać, są jak teatralne dekoracje, kapią czerwienią i złotem. 

 
Od piątkowego wieczoru zostałam uczestniczką karnawałowej zabawy dzięki udziałowi w show będącym połączeniem światła, dźwięku, wody i ognia w starym porcie w Arsenale.  Jest to jedno z niewielu rodzajów pokazów ludycznych zabaw, które lubię. Znowu zapewne z uwagi na żywioł wody i muzykę, bez której nie wyobrażam sobie życia. Nie  był to może J.M. Jarre z jego elektroniczną muzyką w katedrze Notre Dame, ale fakt, iż w przedstawieniu uczestniczyłam, to, że wykorzystano naturalną scenerię, a nawet to, że ręce zamarzały mi z zimna, kiedy próbowałam zrobić fotkę lub nakręcić film sprawiało, że było to niezapomniane przeżycie. Zdjęcia są tylko mierną kopią tego, co utrwaliły moje źrenice. Mój aparat nie lubi nocnych ujęć.
 
Od soboty zaś zaspokojony został mój apetyt na maski i przebierańców. Nie nadążyłam robić zdjęć, tak wielu ich mijałam. Ogromnie lubię maski, i te dostojne, eleganckie, jednokolorowe i te pstrokate, kiczowate, fluorescencyjne. Stroje karnawałowe, jak wynikało z opowieści przewodnika zamawiane są przez uczestników na kilka tygodni przed karnawałem i kosztują krocie, bo poza pomysłem trzeba je dopasować do osoby, tak, aby na każdym leżały idealnie i stanowiły ubranie, a nie przebranie. I rzeczywiście niemal wszyscy przebierańcy, pomijając tych, którzy zarzucali na grzbiet kawałek materiału i zakładali maskę za kilka euro, wyglądali niezwykle dostojnie, elegancko i przyciągali wzrok. 

 

A barwność ich strojów (kolorowych, a jednocześnie stonowanych) rozświetlała ulice i twarze przechodniów. Ta cała sceneria karnawałowa wyzwalała radość, co powodowało, że ludzie się do siebie uśmiechali. A to wynagradzało tłok, ścisk i czasami konieczność przepychania się. W sobotnie popołudnie udałam się do kawiarni, której właścicielka robiła niezły P.R. wychodząc przed drzwi i zapraszając do środka na gorącą czekoladę i porcję uśmiechu. Przy stoliku niedaleko mnie siedziała para starszych osób przepięknie przebrana, chyba nie cieszyli się oni takim zainteresowaniem, jak pozostali przebierańcy, bowiem ślady przeżytych lat odcisnęły się na ich twarzach, a wiadomo, że zwykle podoba się piękno młodości a nie urok dojrzałości. Znalazł się  jeden z klientów, który poprosił ową parą o możliwość zrobienia im zdjęć. Państwo się uśmiechnęli i wyrazili zgodę chyba zaskoczeni, że ktoś i na nich zwrócił uwagę. Nawiasem mówiąc, mimo iż przebierańcy robią to najczęściej po to, aby budzić zainteresowanie i być fotografowanymi, niemal zawsze ludzie pytali ich czy mogą im, lub z nimi zrobić sobie zdjęcie. Kiedy owi państwo zobaczyli swoje zdjęcia ich twarze rozpromieniły się, widocznie fotograf znał swój fach. A ja ucieszyłam się, że ich wysiłek i trud włożony w zagranie może jednej z ostatnich w życiu ról przyniósł im satysfakcję. Choć może to tylko moje wyobrażenia. Ale jakie to ma znaczenie. Dla mnie taka wersja tej historii była prawdziwsza.





Spacery po Wenecji, czy rejsy tramwajem wodnym to przyjemność sama w sobie, nieważne dokąd się idzie, czy płynie, ważne, że się przemieszcza, bo każdy budynek, każdy mostek, czy kanał są warte naszego wzroku. I tylko smutek, że nie możemy tego wszystkiego utrwalić. Co znowu przypomina Brodskiego.

O poranku światło napiera na nasze szyby, podważa nam powieki, jakby otwierało muszle i kiedy już tego dokona, ciągnie nas za sobą na dwór, trącając długimi promieniami- jak rozpędzony uczniak przejeżdżający patykiem po żelaznych prętach ogrodzenia parku czy ogrodu- struny arkad, kolumnad, kominów z czerwonej cegły, świętych i lwów. Odmaluj to! Odmaluj- nawołuje, albo biorąc nas pomyłkowo za jakiegoś Canaletta, Carpaccia czy Guardiego albo dlatego, że nie ufa zdolności naszej siatkówki do zatrzymania i naszego mózgu do wchłonięcia tego, co ono, światło nam udostępnia. Może ta druga niezdolność jest wytłumaczeniem pierwszej. Może obie są synonimami. Może sztuka jest po prostu reakcją organizmu przeciw ograniczeniom jego zdolności do zatrzymywania, zachowywania. Okazujemy w każdym razie posłuszeństwo wezwaniu i łapiemy za aparat fotograficzny, ten suplement do naszych komórek nerwowych i zarazem naszej źrenicy. Gdyby to miasto kiedykolwiek odczuwało brak gotówki, po zapomogę mogłoby udać się wprost do firmy Kodak- albo też nałożyć na jej produkty jakiś dziki podatek. Na tej samej zasadzie, dopóki to miasto istnieje, dopóki pada na nie zimowe światło akcje firmy Kodak będą wciąż najlepszą inwestycją (str. 64 Znak wodny).

W Wenecji przyjemność sprawia siedzenie w knajpce i obserwowanie scenerii, a też przemieszczanie się. 

Wędrując przez te labirynty, nigdy nie wiemy, czy ścigamy jakiś cel, czy uciekamy od samych siebie, czy jesteśmy łowcą czy zwierzyną. (str. 67 Znak wodny).

Otóż dziś, jako człowiek dojrzały myślę, że podczas poprzednich pobytów próbowałam uciec od samej siebie, od tego, co mnie w sobie irytowało, dziś nie gonię za celem, bo celem jest droga, powolna, niespieszna, droga, która pozwala mi poznać nie tylko to, co wokół, ale i to, co wewnątrz siebie.


Przyjemnie nawet przebijać się przez tłumy, jeśli w zamian ma się takie widoki

36 komentarzy:

  1. Ale Ci zazdroszczę tego karnawału w Wenecji! Zwiedzałam ją latem dawno temu i chętnie bym to powtórzyła:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę Ci zatem możliwości powtórzenia tego spotkania i polecam Wenecję zimą, podobnie jak Brodski już chyba nie wyobrażam sobie Wenecji latem. Choć ona jest piękna o każdej porze dnia i roku.

      Usuń
  2. Zaczytałam się w tej opowieści wczoraj wieczorem... i nie tylko w tej. Nie potrafiłam nic napisać i nadal nie umiem dobrze ująć w słowa tego, co to dla mnie znaczy; tyle łączy się tutaj śladów z przeszłości. To była dla mnie taka wielka podróż w czasie. Wierzę, że Wenecja będzie dla Ciebie ważnym punktem na drodze, a i dla mnie, tak myślę, Twoja podróż i jej opisanie też będą niezwykle istotne. To było prawie czternaście lat temu, kiedy po raz pierwszy czytałam "Znak wodny", książkę bardzo dla mnie istotną, i tak to się zaczęło. Czy wiesz, jaki cytat był przez lata mottem mojego pisania na blogu? Na pewno pamiętasz, ale przywołam go jeszcze raz, gdyż idealnie podsumowuje moje (wymyślone) i Twoje (prawdziwe) podróże, szczególnie właśnie tę, o której tu piszesz:
    "Miłość jest uczuciem bezinteresownym, jednokierunkową ulicą. To dlatego można kochać miasta, architekturę samą w sobie, muzykę, nieżyjących poetów czy, przy jakimś szczególnym temperamencie, osobę boską. Bo miłość jest związkiem między odbiciem i jego przedmiotem. To w końcu przynosi nas z powrotem do tego miasta." Dla porządku dodam: J. Brodski "Znak wodny".
    Bardzo Ci dziękuję za piękną opowieść, która okazała się podróżą również dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, doskonale pamiętam ten cytat, bo czuję to sama, ta miłość do paru miast, do architektonicznych obiektów, krajobrazów, malarzy, pisarzy, muzyki i muzyków- tak i tych, których spotkałam jedynie w ich dziełach, tych, którzy odeszli wieki temu. Kiedy opowiadam, że kocham się w Michale Aniele to patrzą na mnie z politowaniem, a ja myślę sobie, ze nie każdy może mieć to szczęście, aby kochać się w M.A. Kiedy byłam na Wyspie St.Michele i stałam przy grobie Brodskiego było to dla mnie wielkim przeżyciem, jakiś takim zjednoczeniem myśli, które on wyraził lata temu, zanim ja zdążył je pomyśleć, tylko nie potrafiłam tak ładnie wyartykułować. Kiedy słucham ukochanej muzyki to myślę sobie, że tak byłoby mi miło przejść na drugą stronę w jej towarzystwie. Pamiętam doskonale twojego bloga i może nie każdy wpis, bo odkryłam go kiedy już istniał jakiś czas i zawsze obiecywałam sobie przeczytać wszystkie archiwalne wpisy i jak to bywa w życiu zbyt pospiesznym nie zdążyłam. Ale często myśl o tobie i twoich wpisach i tym pokrewieństwie dusz towarzyszyła mi podczas różnych podróży, a już zawsze towarzyszy w Krakowie. I myślę sobie, że jeżeli czasami człowiek wątpi, czy jego pisanina, z której prawie zawsze jest nie do końca zadowolony ma sens to spotkanie choćby jednej takiej, jak Ty osoby utwierdza go w przekonaniu, że jednak ma, bo ktoś tam, gdzieś daleko myśli i czuje podobnie i nie jest to nieżyjący poeta czy rzeźbiarz, a ktoś kto jest współmieszkańcem ziemi w tej samej czasoprzestrzeni. A mam to szczęście, że takich osób spotkałam tutaj więcej i nawet osoby, które potem odchodzą od pisania pozostają we wspomnieniach i czasami myśli się, ciekawe co porabia teraz ta czy ten współodczuwający. Czy jest szansa, abyś wróciła do pisania bloga? Pozdrawiam

      Usuń
    2. Małgosiu, mój niedawny powrót na fb uświadomił mi, że tyle osób pamięta o mnie, że w jakiś sposób byłam dla nich ważna. To jest dla mnie niezwykle cenne. A to pokrewieństwo, bliskość doświadczeń to w ogóle wymyka się jakimś racjonalnym wyjaśnieniom. Trudno jest mi wrócić do pisania, tyle razy nad tym myślałam, miałam wrażenie, że po tylu latach jest się już kimś całkiem innym, może i tak, na pewno. Ale teraz gdy wracam do dawnych lektur, rozmawiam z dawnymi znajomymi, czuję, że może być w tym jakaś ciągłość, że nie wszystko zostało zerwane. Za bardzo komplikuję to wszystko, trzeba by po prostu usiąść i pisać zamiast analizować i cieszyć się tym pisaniem tak jak Ty Wenecją i Paryżem.

      Usuń
  3. Pięknie Gosiu ten post się czyta z takimi zdjęciami i cytatami z Brodskiego. Książki poszukam :) W Wenecji nie byłam. Pisz częściej. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkę polecam, osobie o takiej wrażliwości na sztukę chyba przypadnie do gustu. Choć zdarza się, że może nie trafić w swój czas. Po pierwszej lekturze byłam zauroczona. Druga- zachwyt, a potem zaczęłam czytać przed wyjazdem i coś nie zaskoczyło. Byłam rozczarowana, nie książką tylko sobą, że nie porywa, że już jej nie czuję, tak jak wcześniej. Odłożyłam na chwilę, wzięłam do ręki po powrocie i zaskoczyło ponownie i już jestem spokojna.

      Usuń
  4. Pięknie... Marzy się wycieczka do Wenecji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marzenia powinno się spełniać. Aż zazdroszczę ci tego pierwszego spotkania. Ja jako pierwsze pamiętam to, kiedy wysiadłam z dworca Santa Lucia i wyszłam wprost na Canale Grande. To było tak niesamowite, jakbym nagle znalazła się w swoich marzeniach. Trzymam kciuki

      Usuń
  5. Fantastyczny wpis i fantastyczne zdjęcia! I to przesłanie: nigdzie się(już:)) nie spieszyć, smakować czas w danym pięknym miejscu, pozwolić sobie by zachwyt - jakim jest miłość, która nas owładnęła na zawsze i z każdym rokiem jest coraz większa - przejął całe nasze ciało myśli uczucia i spojrzenie; napełniać się, tym co kochamy, powoli. Do takiego miejsca będziemy wciąż wracać, nawet jeśli tylko we wspomnieniach - ale też czy właśnie tam nie jest to nasze marzenie najpiękniejsze? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to uczucie, kiedy nie trzeba się spieszyć i można pozwolić sobie na komfort delektowania się, smakowania, a nie najadania widokami, co towarzyszyło naszym wcześniejszym podróżom, przynajmniej moim, co nawet jest w pewien sposób zrozumiałe, bo jak człowiek ma świadomość, że pierwsza podróż do W. P. czy gdziekolwiek może być ostatnią i trzeba tych widoków zgromadzić jak najwięcej, na zawsze, na wieczność to trudno o smakowanie. Ale kiedy jest się w jakimś miejscu po raz piąty, siódmy, czy dziesiąty i człek ma tyle lat ile ma wie już, że nie ważne ile, a jak. Bo jak piszesz nawet jeśli zobaczymy tej Wenecji kawałeczek to wystarczy, aby wspominać to, co się widziało i wyobrażać sobie tę resztę, której jeszcze się nie udało zobaczyć.

      Usuń
  6. Dziękuję Ci za tę (dla mnie) wirtualną podróż. Może kiedyś i ja się udam w tę prawdziwą.
    "Znak wodny" Brodskiego przeczytałam niedawno, po obejrzeniu filmu "Wenecja. Awangarda bez granic". Podejrzewam, że widziałaś... :) Nawiasem mówiąc, siedziałam w kinie, patrzyłam, słuchałam i byłam ogromnie dumna z Hani Rani.

    Pozdrawiam, Gosiu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziałam filmu Wenecja. Awangarda bez granic - bardzo chcę go obejrzeć, bo zerknęłam na zwiastun. Może jeszcze się uda obejrzeć. Chodzę na filmy z serii sztuka na ekranie, ale jakoś mi musiało to umknąć. Dzięki za tę podpowiedź. A Wenecję dobrze byłoby odwiedzić, ale jak się nie uda, to przecież są filmy, książki, obrazy i od czego wyobraźnia.

      Usuń
    2. Film jest nowy, ale wciąż jeszcze trudny do znalezienia w kinach. Mnie się udało, bo obserwuję Hanię Rani na FB i ona dała znać o kilkunastu projekcjach w Polsce, między innymi w moim mieście. Film jest "pod opieką" "nazywowkinach.pl" i oni też informują o pokazach, tu właśnie o Wenecji: https://www.facebook.com/nazywowkinach/posts/pfbid0bXFt9xmMNq9y54cjgY9pwrfPSfnNHFTG6aysKq1koxLuB3GAYDMbJx2hJ1y8sZQDl.
      Będę pamiętać o Tobie, jeśli trafię na kolejną informację o projekcjach.

      Usuń
    3. Będę wdzięczna. Pod koniec pracy wiele się działo i nie zawsze pamiętałam, aby sprawdzać repertuar choćby Gdyńskiego Centrum Filmowego do którego chodzimy z koleżankami na filmy o sztuce. Tym sposobem przegapiłam bilety na film o Bazylice Św.Piotra, czy teraz o Modiglianim. Hania Rani- to pseudo przeczytałam dziś po raz pierwszy u ciebie, a zaraz potem czytając informacje na stronie teatru gdańskiego trafiłam na nie znowu przy okazji opisu Fausta. Zwrócę uwagę.

      Usuń
    4. Hania Raniszewska - kompozytorka, pianistka, wokalistka, laureatka nagrody dla najlepszego kompozytora młodego pokolenia 2021. Talent, ogromna pracowitość, wrażliwość, a jednocześnie skromność, bezpośredniość (której mogłam doświadczyć podczas krótkiej kameralnej rozmowy po koncercie jej i Dobrawy Czocher w grudniu 2021). Zachęcam do poznania jej twórczości i nie ukrywam, jestem ogromnie ciekawa Twoich wrażeń. Na FB jest właśnie jako "hania rani", a na Spotify jest tutaj: https://open.spotify.com/artist/14YzutUdMwS9yTnI0IFBaD?si=kTcoMa2GS_yAg6_pxoVx3w

      Usuń
    5. Poczytałam oczywiście w necie trochę informacji na temat pani Hani. wieczorem posłucham muzyki. Wspaniale, że w tym świecie szalonym, brutalnym, pełnym agresji i hejtu są osoby znającą Józefa i pewnie jest ich dużo więcej niż myślimy i dobrze takie spotkać na swojej ścieżce.

      Usuń
  7. Małgosiu!
    Wczoraj dosłownie pochłaniałam Twój post, ale później wracałam do niego wielokrotnie. Jak zawsze mnie oczarował. No i te cudowne zdjęcia od których nie mogłam oderwać oczu, które nie tylko zachwycają klimatem karnawałowej Wenecji, błękitem nieba, ale i bajkowymi widokami.
    Gdy przeczytałam: Ada wielkie dzięki, emocje zaburzyły rytm mojego serca. Od razu przypomniałam sobie Jej niezapomniane posty i kamienicę Festinę lente Talowskiego. Tak się cieszę, że jest i nawiązała z Tobą kontakty. Bardzo żałuję, że nie można czytać Jej doskonałych postów.
    Przesyłam moc serdecznych pozdrowień:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Festina lente zawdzięczam właśnie Adzie. Znałam wcześniej tę dewizę, ale była ona jedną z wielu, od chwili wpisu o kamienicy Talowskiego stała się mi bliska, a teraz wcielam ją w życie. Ada pojawiła się ponownie na f-b jakiś czas temu, co bardzo mnie ucieszyło, podobnie, jak kilka lat temu zmartwiło zniknięcie.

      Usuń
    2. Łucjo, bardzo Ci dziękuję za pamięć. Żyję, mam się już w miarę dobrze, życiowe i zdrowotne perturbacje na jakiś czas wyrzuciły mnie z blogowego świata. Od stycznia wróciłam na fb, co może być jakimś początkiem. Najserdeczniej Cię pozdrawiam! No i w ogóle, moje drogie Łucjo i Małgosiu, bardzo mnie wzrusza Wasza pamięć o mnie, naprawdę.

      Usuń
  8. Wpis piękny jak sen o Wenecji i samo miasto. Piętnaście lat temu żona po długiej i ciężkiej chorobie dostała książkę o Wenecji i stało się to jej marzeniem. Marzenie się spełniło a zachwyt i wrażenia z tej szczególnej wycieczki towarzyszą nam do dziś. To jest to jedno szczególne miejsce, które warto zobaczyć, a karnawał w Wenecji to moment szczególny. Dziękuję za przywołanie przepięknych wspomnień. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. To niesamowite, ale od kilku dni pod rząd śni mi się Wenecja, piękna, baśniowa i są to przyjemne sny. Życzyłabym, aby towarzyszyły mi one jak najdłużej. Cieszę się, że marzenie się Wam spełniło. To wspaniałe uczucie, kiedy mamy marzenia a jeszcze cudowniejsze, kiedy je spełniamy. Chyba najsmutniejsze jest to, kiedy człowiek nie ma już żadnych marzeń.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wenecja słynie z karnawałów, podobnie jak Rio De Janeiro. Piękny wpis. :) I ja swego czasu czytywałam kryminały o Brunettim. Pamiętam, że bardziej niż intrygi kryminalne ciekawiło mnie miejsce akcji.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dokładnie tak Agnieszko. Przeczytałam chyba z sześć czy siedem kryminałów z tej serii i co do żadnego nie pamiętam, kto zabił, ale pamiętam doskonale klimat stanowiący tło opowieści, charakterystykę osób; komisarza Guido- lubiącego klasykę, czytanie książek, wieczory w Operze, jego żonę Paulę, z jej stoicyzmem, szykowaniem wspaniałych obiadów i kolacji, zbuntowaną córkę- wegankę i ekolożkę, sekretarkę z pracy Guido, która zaskakiwała nienagannie dobranym strojem i bukietami kwiatów, którymi przystrajała komendę i sprytem i umiejętnością wykradania poufnych danych z banków i instytucji na potrzeby prowadzonych śledztw, i przełożonych Guido którzy byli typowymi przykładami szefów, co to niewiele potrafi, utrzymuje się na stanowisku lawirując tak, aby nikomu nie wejść na odcisk, a dla kariery zrobi wszystko. No i Wenecja z jej kanalikami, mostkami, knajpki, tramezini, wino, lunche i mimo wszystko duża swoboda prowadzenie śledztwa i kiepska orientacja w internecie przez oficerów policji. :) O Brunettim na pewno jeszcze napiszę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Z niedającą się wyrazić słowami radością informuję, że właśnie wyciągnęłam ze skrzynki widokówkę. Odpowiadając u siebie na Twój komentarz napisałam, że jeszcze nie straciłam nadziei i zobacz, jest! Dziękuję przeserdecznie i cieszę się bardzo, że spędziłaś trochę czasu w magicznej Wenecji. Buziaki i uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Już miałam taką samą kartkę przesłać z Gdańska (kupiłam jedną więcej), ale to nie byłoby to samo. A tak myślę sobie, że może i do pozostałych dwojga adresatów kartki dotarły. A zatem warto było szukać poczty :) Pozdrawiam

      Usuń
    2. Bardzo warto 🙂. A w moim przypadku warto było nie tracić nadziei. Jeszcze raz dziękuję 😘

      Usuń
  13. A propos tytułu twojego znakomitego opisu podróży do Wenecji, a może to był tylko sen ? przytoczę cytat poety hiszpańskiego Calderona de la Barca
    z Życie jest snem
    ¿Qué es la vida? Un frenesí.
    ¿Qué es la vida? Una ilusión,
    una sombra, una ficción,
    y el mayor bien es pequeño;
    que toda la vida es sueño,
    y los sueños, sueños son.
    Bez tłumaczenia, bo prawie zrozumiałe. Zawsze cytowałam, gdy podróżowałąm wcześniej po różnych pięknych miejscach z moim szalonym mężem.
    Wspaniale, że znowu jesteś. Twój sposób odczuwania jest również i mnie bliski. Ja kocham angielskie i holenderskie miasta, Maltę, francuskie mieścinki na południu Francji i bardzo za nimi tęsknię. Może zacznę podróżować z wnuczką niedługo.

    OdpowiedzUsuń
  14. Też mam takich parę miejsc, za którymi wciąż tęsknię. Po raz pierwszy po powrocie Wenecja śni mi się niemal codziennie. I są to niezwykle piękne sny, po prostu sobie tam spaceruję i oglądam. Czuję się, jakby moja podróż nadal trwała i oczywiście już tęsknię za nią. Pozdrawiam. Podróże z kimś, komu można pokazać kawałek świata mają swój urok. Jeździłam kilka razy z siostrzeńcami. Niestety już wyrośli.

    OdpowiedzUsuń
  15. Moja i Twoja Wenecja mają ze sobą dużo wspólnego bo dla nas obu pobyt w Wenecji był początkiem nowego etapu zycia. Ja do Włoch poleciałam krótko po rozpoczęciu nowego związku. Naszym głównym celem było Bergamo ale wiesz co? Cieszę się, że trafiłam na romantyka bo ja Wenecji w ogóle nie miałam na podróżniczej liście marzeń. Wiem wiem, też mnie to teraz zdumiewa. Na szczęście zostałam przekonana, że w Wenecji będzie super i że przecież mamy tak blisko. Wyszłam z dworca, zrobiłam kilka kroków i ...w moich oczach pojawiły się łzy. Nawet teraz pamiętam to niezapomniane pierwsze wrażenie. I chociaż spędziliśmy w Wenecji tylko jeden dzień to chyba nie muszę Ci pisać jak było cudnie. Do tego stopnia nam się spodobało, że kilka lat później wróciliśmy, tym razem z Jego rodzicami.
    Cieszę się bardzo, że spełniłaś marzenie o Wenecji, w dodatku w czasie karnawału bo to podwójna magia. Jestem tak szczęśliwa jak bym sama tam była. Wenecja przynosi szczęście. Jestem pewna, że dla Ciebie jest tylko jedną z pierwszych przygód na nowej drodze życia. Dla mnie była początkiem miłości, która trwa do dzisiaj a ja jestem szczęśliwa jak nigdy a minęło osiem lat. Niech dla nas obu Wenecja będzie talizmanem. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak tego wrażenia, jak wysiadłam z dworca i z miejsca poczułam szybsze bicie serca widząc Canal Grande nie zapomnę do końca życia. To nie tyle sam widok kanału, ktoś powie cóż ładnego w widoku kanału, ale to że on był tak integralnie związany z całą resztą, był na wyciągnięcie ręki. To było dla mnie tak niesamowite, że zaniemówiłam i natychmiast poczułam, że to jest moje miejsce, że będę tam wracała. I wracałam wiele razy i mam nadzieję będę wracać. I chcę wierzyć, że ten nowy etap będzie piękny i będzie tym co sobie wyśniłam- czasem wolności i swobody. Często pytano mnie co będę robić- a ja zawsze odpowiadałam, to na co będę miała ochotę, a że ochotę mam na wiele rzeczy, to mam w czym wybierać. Zaczęłam od podróży, teraz więcej czytam, może rozkręcę się z pisaniem, mam zamiar wrócić do haftu krzyżykowego, co dziennie słucham wykładów z historii sztuki, których nie miałam czasu wysłuchać wcześniej, mam więcej czasu na spotkania z przyjaciółmi. Zupełnie nie rozumiem osób, które obawiają się tego etapu życia. A za twoją miłość trzymam kciuki.

      Usuń
  16. Jestem pod wrażeniem Twojego wspaniałego opisu Wenecji, którą i ja zwiedziłam 19 marca 2012 roku. Jednak mój opis tego niezwykłego miasta jest nieco mniej ciekawszy, Ty znakomicie piszesz o tym co czujesz, jak odbierasz wszystko to co spotykasz na swojej drodze, no i ten karnawał, którego ja nie doświadczyłam, a bardzo chciałam po przeczytaniu posta na blogu TOSKAŃSKIE ZAPISKI SPEŁNIONYCH MARZEŃ - obecnie nieaktywny. Gratuluję zdjęć, których po tej podróży jest zdecydowanie więcej niż zazwyczaj. Komentarze pod tym postem potwierdzają Twoje zdolności literackie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam książkowe wydanie tamtego bloga. To był pierwszy blog, z jakim zetknęłam się w życiu. Mam nawet na półce książkę. Muszę sobie przypomnieć karnawał w Wenecji u Małgorzaty, bo zupełnie go nie pamiętam. A Małgosia M. pisała niezwykle interesująco. Zasadą od samego początku na moim blogu było, że zdjęcia są tylko ilustracją, ale drugoplanową, tłem niejako, ale niektóre opisywane miejsca aż się proszą o troszkę więcej zdjęć. Nie zamieszczam ich dużo, bo ani moje umiejętności, ani możliwości aparatu w telefonie (zwłaszcza nokturny wychodzą fatalnie) nie zachęcają do tego, ale .. jak widać nie mogłam się oprzeć publikacji kilku zdjęć więcej niż zwykle. Za miłe słowa dziękuję bardzo.

      Usuń
  17. Dzięki za wycieczkę po Twojej Wenecji :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Cała przyjemność po mojej stronie

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).