Francuska kawiarenka literacka

poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Mętne szkło Donna Leon


Wydawnictwo Noir sur blanc rok 2010
Po dość kiepskim kryminale Śmieci S. Dixona z przyjemnością wróciłam do lektury kryminałów Donny Leon. Tęsknota za Wenecją, a może za komisarzem Brunettim; męskim ucieleśnieniem wyśnionego stróża prawa, co to i rozwiąże tajemnicę śmierci stróża nocnego i w międzyczasie zajdzie do kościoła obejrzeć piękny obraz, poczyta coś z klasyki i jeszcze żonie kupi pierwsze wiosenne kwiaty. Czy taki facet w ogóle istnieje? W każdym razie w powieści Donny Leon owszem i ma się dobrze. Pomyślałam, że komisarz mógłby być ideałem, gdyby jeszcze pomagał żonie w pracach domowych, ale to chyba byłoby zbyt wiele. Nawet Paola nie wymaga tego od swego mężczyzny. 
Komisarz jest smakoszem i brak dobrego posiłku może wystawić jego cierpliwość na próbę. O czym doskonale wie żona. Kiedy wróciwszy po ciężkim dniu w pracy zamiast żony i obiadu na stole komisarz zauważa karteczkę z informacją o lazani w piekarniku i sałacie w lodówce, do której trzeba dodać oliwy i octu zaczyna narzekać pod nosem „przeszedł pół miasta żeby samotnie zjeść podgrzewaną potrawę z piekarnika, przypuszczalnie jakiś półprodukt nie wiadomo z czego, z dodatkiem tego obrzydliwego pomarańczowego amerykańskiego sera- kiedy przeczytał ostatnie zdanie Paoli: Przestań marudzić. Zrobiłam według przepisu Twojej matki i bardzo lubisz takie lazanie”. Wobec perspektywy jedzenia w samotności Brunetti najpierw zatroszczył się o właściwą lekturę. Dobry byłby jakiś tygodnik, ale skończył już czytać ostatni numer „Espresso”. Gazeta codzienna zajmuje za dużo miejsca na stole. Książkę w miękkiej oprawie trudno utrzymać otwartą bez złamania grzbietu, co potem powoduje wypadanie kartek. Albumy są dość duże, ale grożą im plamy z tłuszczu. Brunetti poszedł na kompromis i przyniósł sobie ze stolika przy łóżku Gibbona, którego ze względu na styl musiał czytać we włoskim przekładzie. Wyjął lazanie, pokroił i położył na talerzu. Nalał kieliszek pinot grigio i otworzył Gibbona w odpowiednim miejscu, opierając go o dwie książki, które Paola zostawiła na stole. Dla utrzymania książki otwartej z obu stron użył deski do krojenia i dużej łyżki. Zadowolony z siebie usiadł i zaczął czytać. Przeniósł się na dwór cesarza Heliogabala, jednego ze swych ulubionych potworów. Ach, ten brak umiaru, przemoc, totalna korupcja wszystkich i we wszystkim…. Dzielił stół ze zdekapitowanymi senatorami, wrednymi doradcami, barbarzyńcami, którzy chcieli zniszczyć cesarstwo...Pojawił się cesarz przebrany za słońce. Wszyscy musieli bić pokłony i głosić jego chwałę i łaskawość. Dwór był wspaniały do przesady, był miejscem, gdzie, jak zauważył Gibbon: kapryśna rozrzutność zastępowała potrzebę smaku i elegancji. (str. 141). I tak to Brunetti przeplatał rozkosze smaku z rozkoszami lektury. Czytanie w rodzinie komisarza jest tak powszechne, że kiedy raz widzi on żonę bez książki, gazety, ani żadnego pisma przygląda się jej długo, świadom, że coś jest z nią nie w porządku, ale w pierwszej chwili nie potrafi powiedzieć co, zanim dojdzie zrozumie, że to właśnie, iż nie czyta tak go zaskoczyło. Oczywiście Mętne szkło nie jest książką li tylko dla bibliofili, choć dwoje jej bohaterów właśnie czytaniem chciałoby wypełniać cały wolny czas. 
Tym razem komisarz Brunetti chcąc pomóc przyjacielowi inspektora Vianello – zapalonemu ekologowi trafia na przestępczą działalność fabrykantów szkła na wyspie Murano.
Mętne szkło nie zostanie moim ulubionym kryminałem Donny Leon, jednak czytało się to lekko, a lektura była odprężająca. Osobiście wolałabym jednak więcej Wenecji niż fabryk na Murano. 

Na koniec dla przepracowanych i niezadowolonych ze swych przełożonych mały fragment książki. Może też macie ochotę zrobić z nimi (przełożonymi), to co komisarz Brunetti chciałby zrobić swemu przełożonemu Pattcie. Brunetti postanowił zejść na dół i porozmawiać z Pattą, choćby z perwersyjnej chęci udowodnienia sobie, że miał rację w ocenie przełożonego. [jakby po tak długiej współpracy z szefem nie mógł być tego pewien] Celestyn V odrzucił papiestwo, aby uniknąć władania urzędem. Odwrotnie niż Patta, który odrzucił każdy aspekt swojej pracy oprócz władzy i korzyści wynikających z jej sprawowania. Przegnanie nagiego Patty przez pole robaków i czerwi, płaczącego i krwawiącego [skojarzenia z lekturą Boskiej komedii, którą Brunetti przeglądał w toku śledztwa], byłoby może nadmierną karą za zaniedbania w pracy, jednakże takie wyobrażenie zajęło umysł Brunettiego w drodze do biura przełożonego. (str. 208).
Przeczytane w ramach stosikowego losowania u Anny.

Szkło z Murano (wcale nie takie mętne jak mi się wydaje)


środa, 21 sierpnia 2024

Mela Muter Gorączka życia Karoliny Prewędzkiej oraz moje spotkania z obrazami Muter

Wydawnictwo Fabuła/Fraza w-wa 2021 r.
Nie jest to typowa biografia, choć elementów biograficznych w niej sporo. Są to krótkie kilkustronicowe rozdziały poświęcone malarce na tle znajomych, rodziny, ukochanych, no i przede wszystkim obrazów.
Autorka poszukuje prawdy o Melanii poprzez stosunek otoczenia do malarki a także analizę jej dzieł. To bogate źródła informacji o człowieku, zarówno tym, który spoza ram portretu spoziera, jak i tym, który stoi przed sztalugą.
Jest tu bardzo ciekawe tło artystyczne, czasami mam wrażenie, że autorka troszkę odchodzi od tematu, bo tło wysuwa się na pierwszy plan, a sama Melania ukryta jest gdzieś z tyłu. Nie jest to jednak zarzut w stosunku do książki, bo czyta się ją z dużym zainteresowaniem. Początkowo raził mnie nieco styl autorki, jednak z czasem się doń przyzwyczaiłam. Oszczędny, reportażowy, czasami równoważniki zdań.
Opowieść zaczyna rozdział poświęcony Ignacemu Łopieńskiemu, który jako jeden z pierwszych malował Muter. Czytałam z przyjemnością, na co wpływ miała zapewne moja wizyta w 2019 r. na wystawie poświęconej temu malarzowi, grafikowi i rysownikowi, a zatytułowanej Wystawa, której nie było. Miała się odbyć we wrześniu 1939 r. w Muzeum Narodowym w Warszawie, jako wystawa poświęcona pięćdziesięcioleciu pracy twórczej Ignacego Łopieńskiego. Z wiadomych względów nie doszła do skutku. Odbyła się osiemdziesiąt lat później. Wśród eksponatów przeznaczonych na wystawę znalazły się dwie grafiki - portrety Meli Muter. Zaginione w czasie wojny powróciły do Polski po latach. Na pierwszym Mela jest bardziej wyrazista, realna, drugi to raczej jej zarys- szkic wskazujący ulotność artystki.

Dwa portrety Meli autorstwa Ignacego Łopieńskiego (z wystawy, której nie było w Muzeum Narodowym Warszawa 2019 r.)

Mela (ur. w 1876 r.) pochodziła z bogatej żydowskiej rodziny Klingslandów, jej ojciec był właścicielem domu handlowo-spedycyjnego przy ulicy Marszałkowskiej 129. Lubił i cenił sztukę, wspierał młodych literatów. W jego domu przy ulicy Leszno 28/12 bywali Staff, Reymont i Kasprowicz. Melania była już mężatką od czterech lat, kiedy namalowała portret Staffa. Połączyło ich głębokie uczucie. Twarz poety wyłania się z ciemnego tła, a poza nią jedynym jasnym punktem jest maska pośmiertna paryskiej samobójczyni (ma ona rysy Meli w nawiązaniu do źle ulokowanego uczucia). Znajomość trwała kilka lat, finalnie malarka postanowiła ratować małżeństwo.
Portret poety zdjęcie z książki
Mela miała sporo szczęścia, ani jej ojciec, ani potem mąż (Michał Mutermilch) nie sprzeciwiali się karierze malarskiej. Uczęszczała na kursy do Szkoły Rysunku i Malarstwa Miłosza Kotarbińskiego w Warszawie, jedne z pierwszych, na których mogły kształcić się także kobiety.
Pierwszy swój autoportret namalowała w stylu podziwianego Jamesa Whistlera. Autoportret w świetle księżyca jest taką romantyczną wizją dziewczyny w białej długiej, prostej sukni nad jeziorem oświetlonej księżycowym blaskiem.
Pani Karolina Prewędzka bardzo pięknie oddaje klimat warszawskiej
W świetle księżyca (zdjęcie z książki)

dzielnicy żydowskiej podzielonej na dwa światy; ten lepszy zamieszkany przez najpobożniejszych i konserwatywnych żydów, rabinów i bogobojnych wyznawców judaizmu i tamten drugi, gwarny, hałaśliwy, otwarty na świat. W tamtym świecie był nieustanny rejwach. Mieszały się języki, przenikały kultury, bieda z bogactwem, religijność z nowymi prądami politycznymi. I w tym drugim świecie dorastała Mela.
Podobnie było w Paryżu. Małżonkowie żyją w otoczeniu paryskiej bohemy, spotykają się w kawiarniach, na wystawach, na uczelniach i na kursach, wszyscy żyją obok siebie i czerpią od siebie na wzajem. Mela początkowo uczęszcza na zajęcia do Akademii Colarossiego (gdzie studiowała też Camille Claudel), później do Akademii Grande Chaumiere, gdzie uczyła Boznańska. Wynajęła pracownię na Montparnasse. W tym czasie jej portret namaluje Bolesław Nawrocki, człowiek z którym będzie przyjaźniła się całe życie, człowiek którego syn i synowa zaopiekują się malarką w ostatnim okresie jej życia i zadbają o spuściznę po malarce.

Dużą rolę w artystycznym rozwoju Meli odgrywało środowisko, w jakim dorastała i w jakim potem żyła i tworzyła. Był to konglomerat, w którym przenikały się prądy społeczno-polityczne, nurty artystyczne, różnorodność religijna. To wszystko w połączeniu z indywidualizmem malarki poszukującej własnej drogi, czasami pod prąd powszechnym oczekiwaniom przyniosło jej rozgłos i uznanie środowiska. Miała szczęście spotykając na swojej drodze osoby, które doceniły jej twórczość i organizowały wystawy. Po wystawach w warszawskiej Zachęcie, Krakowie i Lwowie, doszły te w Paryżu, Barcelonie, Gironie, Lyonie, Marsylii, Kolonii, Oslo, San Francisco i Nowym Yorku. 
Nie widać jej na fotografiach z najbardziej znanych wówczas artystycznych kawiarni Le Dome i La Rotonde, wolała poświęcać czas na malowanie, czy bycie z rodziną, spotkania na wystawach. Była bardzo rodzinna, starała się często odwiedzać rodzinę która pozostała w Warszawie, czy też tą która podobnie jak ona podróżowała po Europie.
Kiedy kariera malarska kwitnie jej małżeństwo jest w impasie, każdy z małżonków żyje swymi pasjami, osobno. Mela nie zaniedbuje syna Andrzeja. Nie poświęca mu może zbyt dużo czasu zajęta malowaniem i przygotowaniami do kolejnych wystaw, często pisują do siebie listy.
Uczyła się od najwybitniejszych, jednak zawsze twierdziła, że „częściej niż do szkół chodzi do pracowni innych malarzy, rzeźbiarzy, grafików. Zawsze już będzie mówić, że jest artystycznym samoukiem i najwięcej zyskała dzięki bezpośrednim kontaktom z wielkimi twórcami oraz wyjazdom i zapatrzeniu w krajobraz oraz w zwyczajnych ludzi i ich codzienny świat” (str. 83)
Mela malowała portrety osób, których wygląd ją zaciekawił, którzy nie byli posągowo piękni, ale w których dostrzegała jakieś ukryte piękno, ciekawiły ją osoby, które malowała (jak dziewczynki z sąsiedztwa, z których jedna była ociemniała, niewidomy żołnierz czy olbrzym karzeł). Często maluje portrety, ale kiedy męczy ją nadmiar ludzi i zamówień sięga po inne tematy (drzewa, które uczłowiecza), kwiaty (które uwielbiała, od nich zaczęła się jej znajomość z Rainerem Marią Rilke i na nich zakończyła, kiedy to zasuszone wsadziła do koperty z jego adresem w dniu jego śmierci), woda, skały i schody. Miała bogate życie; osiągnęła sławę i sukcesy, jednak końcówkę życia spędziła w osamotnieniu i niemal nędzy. Tylko staraniom Bolesława Nawrockiego juniora (syna malarza, który namalował je portret w 1903 r.) i jego żony zawdzięczać możemy zgromadzenie sporej kolekcji dzieł malarki. Kolekcji przekazanej na przechowanie różnym przypadkowym osobom zagrażało bezpowrotne zaginięcie. Dziś możemy cieszyć oczy jej pięknymi pejzażami i portretami. Ci, którzy znają jej malarstwo z chęcią uzupełnią wiedzę o Melanii czytając Gorączkę życia, a ci którzy go nie znają być może po lekturze książki zainteresują się obrazami. Książkę przeczytałam w ramach stosikowego losowania u Anny
Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na obraz Mutter w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Poniżej kilka obrazów Meli z mojej osobistej kolekcji pamięci:
W prowansalskim miasteczku MN Poznań


Kobieta paląca papierosa MN Poznań


Nie jest to piękność, ale twarz, czy też postawa musiały zainteresować Melę na tyle, że chciała ją namalować. 

Snopki siana MN Lublin


Burza w porcie Muzeum Morskie Gdańsk 


Portret starej kobiety Villa La Fleur
Kolejny obraz przedstawiający macierzyństwo (jeden z ulubionych tematów Meli) Villa La Fleur
Schody, które też lubiła malować Villa La Fleur
Kolejna ciekawa postać Dziewczyna z kotem Villa La Fleur
Platany w Awinionie Villa La Fleur
Platany nad rzeką Sorgue Villa La Fleur

Kolejny motyw schodów Villa La Fleur
jeden z wielu obrazów przedstawiający kwiaty Martwa natura ze słonecznikami Villa La Fleur

Matka z dziećmi Villa La Fleur

Jak widać z załączonych zdjęć jeśli chcemy poznać malarstwo Meli Muter najlepiej wybrać się do Villi La Fleur w Konstancinie (o której pisałam już tu i tu). 
To oczywiście zaledwie ułamek zdjęć jakie zrobiłam, a zrobiłam zaledwie kilkanaście w (o ile mnie pamięć nie myli) dwóch salkach poświęconych malarce. 

 I jeszcze ostatni rzut oka na salkę