Przenoszenie mojej biblioteki zacznę od mojej ukochanej książki. Udręka i ekstaza jest książką, która wiele zmieniła w moim życiu. To od niej zaczęła się moja fascynacja renesansem, Włochami i przede wszystkim Michałem Aniołem.
Wiele już razy obiecywałam sobie mniej egzaltacji, mniej uniesień, a więcej rzeczowości, konkretów, rzetelnej, analitycznej oceny. Może kiedyś mi się to uda, ale na pewno nie tu i nie teraz.
Przeczytawszy biografię Michelangelo autorstwa Stone mój apetyt na pogłębienie o nim wiedzy zaczął się rozrastać. Od tej pory przeczytałam kilka innych książek biograficznych. Wyłania się z nich obraz człowieka o mało anielskim charakterze, człowieka porywczego, zapalczywego, kłótliwego, odludka, co zupełnie nie przeszkadza temu, że jest on moim ulubionym rzeźbiarzem, malarzem i architektem. A z wszystkich przeczytanych biografii "namalowana" przez Stone biografia artysty jest mi najbliższa, nawet, jeśli obraz, jaki się z niej wyłania nie jest dosłownym odbiciem rzeczywistości.
Stone skupia się na pokazaniu człowieka, uwikłanego z jednej strony w historię, a z drugiej w pasję twórczą. Człowieka, dla którego sztuka była udręką, gdy mu się coś nie udawało i ekstazą, gdy wszystko szło dobrze, człowieka, którym sztuka zawładnęła.
Z kart książki wyłania się obraz geniusza, który nie miał ani łatwego życia, ani łatwego charakteru.
Wcześnie osierocony przez matkę mieszkał Michelangelo wraz z braćmi, macochą i wiecznie niezadowolonym z niego ojcem. Bracia; poza jednym próżniacy i nicponie. Macocha żyła jedynie po to, aby karmić swoją rodzin; dla niej celem i sensem egzystencji było szykowanie i podawanie posiłków. Ojciec natomiast przelewał wszystkie swe frustracje związane z nieumiejętnością zapewnienia rodzinie życia na wysokim poziomie, na tego syna, który jako jedyny z całego rodzeństwa pracował (zarabiał) i utrzymywał rodzinę.
Lodovico Buonarroti całe życie krytykował wybór drogi życiowej syna (rzeźbiarz nie był wówczas uznawany artystą, był zaliczany do grona kamieniarzy i traktowany jak rzemieślnik, a signior Buonarroti miał wyższe aspiracje. Nawet, kiedy Michał Anioł zaczął osiągać uznanie i realizował papieskie zamówienia Buonarroti nie okazał dumy z potomka, co nie przeszkadzało mu domagać się od tegoż pieniędzy. I tak, jak to często była, dziecko (a całe życie jesteśmy dziećmi swoich rodziców), które otrzymuje najmniej miłości rodzicielskiej, najbardziej jej łaknie i robi wszystko, aby na nią „zasłużyć”, łącznie z próbą jej „kupienia”. Ojciec nie omieszkał wykorzystać tego głodu uczuć, żądając coraz to nowych przywilejów, o jakie utalentowany syn mógł się wystarać i coraz to większych pieniędzy; dla siebie, braci Michała Anioła i dla rodziny. Jedyną bliską Michelangelo osobą była pochodząca z rodziny kamieniarzy mamka. Twierdził nawet, że to z jej mlekiem wyssał zamiłowanie do dłuta i kamienia.
Michał Anioł całe swoje życie artystyczne związał najpierw z Medyceuszami, a później z kolejno panującymi papieżami (w tym trzema z rodu Medici).
Żył, aby tworzyć dzieła genialne i tylko to było celem i sensem jego życia. Żył, aby tworzyć, a tworzył, żeby żyć. Jego ulubionym tworzywem był marmur, a ukochanym zajęciem rzeźbienie. Przymuszony przez papieża Juliusza II do przyozdobienia malowidłami ścian Kaplicy Sykstyńskiej wielokrotnie powtarzał, iż nie jest malarzem i nie potrafi malować. Ale jak już zaczął nie istniało nic innego. On, Michał Anioł musiał udowodnić całemu światu, że jego dzieło, jego Stworzenie Świata, którym przyozdobi sklepienie Kaplicy będzie najwspanialszym i najpiękniejszym obrazem Stworzenia świata, jakie kiedykolwiek powstało. Dlatego podjął się pracy kilkakrotnie większej, niż mu zlecono, pracy, której wykonanie zajęło mu kilka lat życia. Uważał, że jeśli robi coś, to musi robić to najlepiej, jak potrafi. Najlepiej jak jest to możliwe, a nawet niemożliwe. Kiedy rzeźbił, kiedy malował, a potem, kiedy robił cokolwiek innego, co zostało mu zlecone, często wbrew jego woli (jak np. kolejne obrazy; Sąd Ostateczny czy obrazy w kaplicy Paolińskiej, odlew papieskiego posągu w Bolonii, umacnianie murów obronnych we Florencji), nie liczyło się nic innego poza tworzeniem. Nie przerywał pracy ani na posiłek, ani na odpoczynek, ani na sen. Często tworzył po kilkanaście godzin dziennie, niemal nie sypiając. Życie towarzyskie uważał za stratę czasu, mierziły go spotkania, które kradły mu czas, jaki mógł poświęcić na rzeźbienie, malowanie czy pisanie sonetów.
Wkładał w to co robił całego siebie, pragnął przekazać odbiorcom swoich dzieł uniesienia, towarzyszące aktowi ich tworzenia. Chciał, aby jego dzieła przemówiły. Może wtedy zostałby tak naprawdę zrozumiany. Tworzenie bywa bowiem ekstazą, kiedy jego efekt znajdzie odbiorców, którzy potrafią dzieło zrozumieć, pokochać, zjednoczyć się z nim. Tworzenie bywa też przekleństwem, kiedy wielu patrzy, a nikt nie widzi, wielu czyta, a nikt nie rozumie, wielu słucha a nikt nie słyszy.
Michał Anioł nie miał wątpliwości, że tworzył dzieła nowatorskie, genialne, wiekopomne. Nie było w nim pokory. Potrafił zgromić każdego, kto tylko negował jego prace, łącznie z papieżami.
Było w nim wiele sprzeczności. Tworzył nie dla osiągnięcia sukcesów finansowych; tworzył z potrzeby serca, tworzył, żeby udowodnić sobie i innym, że robi to najlepiej, jak to możliwe. Często niezbędne mu do pracy materiały (w tym kosztowny marmur karraryjski) kupował ze swoich pieniędzy. Kiedy papież zlecił mu wydobywanie marmuru z miejsca, do którego nie prowadził żaden szlak komunikacyjny zaczął budować drogę z własnych funduszy. A jednocześnie był strasznie wyliczony (można rzec „skąpy”), żywił się chlebem i wodą, od święta pozwalając sobie na butelkę wina. Nie przykładał wagi do odzienia i do stanu posiadania. Do życia wystarczało mu stół, łóżko i narzędzia do rzeźbienia.
Z jednej strony zazdrościł innym twórcom (Leonardo, Rafaelowi, Bramante) ich łatwości nawiązywania kontaktów, umiejętności zdobywania „przyjaciół”, umiejętności cieszenia się życiem, a z drugiej strony potępiał ich i unikał „marnotrawstwa czasu”.
Nie potrafił pracować z nikim innym, ponieważ nikt nie dorastał jego talentowi. Dlatego tak wiele czasu zajmowało mu tworzenie.
Michał Anioł nie potrafił iść na kompromis, ani w tworzeniu, ani w życiu.
Jednak dla uczucia gotów był nawet błagać o jego niewielką cząstkę. Jego dwa wielkie uczucia pozostały odwzajemnione w niewielkim tylko stopniu. Uczucie do Victorii Colonny (przebywającej w klasztorze wykształconej wdowy, arystokratki poświęcającej się bardziej życiu przyszłemu niż doczesnemu) oraz do Tomasino Cavaleriego (młodego i pięknego arystokraty) nie mogły zaspokoić głodu uczuć, choć były namiastką radości w jego pozaartystycznym życiu. Michał Anioł wielbił piękno. A ponieważ sam nie był posągowo piękny, cierpiał z tego powodu katusze. Dlatego zapewne swe uczucia (przyjaźni do Tomasino i uwielbienia do Victorii) kierował do osób uważanych za niezwykle urodziwe.
Irwing Stone pisze w taki sposób, że czytając towarzyszymy Michałowi w jego ziemskiej wędrówce.
Czujemy radość i podniecenie ze spotkania z Medyceuszami, zachłyśnięcie się skarbami biblioteki i ogrodu sztuki Wawrzyńca Wspaniałego. Współczujemy, kiedy nie może doczekać się już pierwszego zlecenia. Towarzyszymy mu, kiedy nocą, w tajemnicy ustawia wraz z kilkoma pomocnikami posąg Piety w Bazylice Św. Piotra i potem, kiedy na szarfie szaty Matki Boskiej wykuwa w kamieniu „Michał Anioł Buonarroti Florentyńczyk to zrobił”. Niepokoimy się razem z nim, kiedy transportują posąg Dawida na Pizza Signoria, podczas którego to transportu staje się on celem kamieni rzucanych przez jego przeciwników.
Przeżywamy dreszczyk emocji (a może nawet obrzydzenia), kiedy przeprowadza w murach klasztoru swoje pierwsze sekcje zwłok, dla poznania szczegółów anatomii człowieka. Razem z nim wysłuchujemy kazań Savonaroli, z jednej strony pełni podziwu dla rewolucyjnych (odkrywczych i śmiałych) poglądów tego szalonego duchownego, a z drugiej strony pełni potępienia dla jego fanatyzmu, głupoty i buty.
I towarzyszymy mu przez całe długie prawie dziewięćdziesięcioletnie życie.
Michał Anioł wydaje się być bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, gdyż jego pragnienia są tak wielkie, tak ambitne, a uwarunkowania historyczne tak niesprzyjające mu (jak choćby przekleństwo jego życia – kaplica nagrobna Juliusza II, którą tworzy przez czterdzieści lat), że nie ma szans na zrealizowanie swoich pragnień. A jednocześnie, kiedy tworzy, wydaje się najszczęśliwszym z ludzi, jego talent sprawia, że jego dzieła są „niemal równe” boskim. I pomyśleć, że może gdyby nie głupota i zachłanność żądnych sławy i rozpusty papieży Juliusza, Leona, Klemensa i ich następców to moglibyśmy podziwiać o wiele więcej tych cudownych dzieł sztuki.
Jak wynika z kilku przeczytanych przeze mnie biografii mistrza, mimo pewnych nieścisłości historycznych najważniejsze zdarzenia zostały przedstawione dość wiernie.
I tak jak Michał Anioł tworzył swe dzieła z pasją, tak Irwing Stone z pasją pisał tę biografię.
Tak też ja, za każdym razem, czytam ją z pasją.
Jeśli myślicie, że wiecie o czym jest Udręka i ekstaza to się mylicie- ten wpis to tylko zapowiedź pięknej przygody, a być może głębokiej znajomości na całe życie.
Wszystko przede mną! Super. :)))
OdpowiedzUsuńNa pewno chciałabym przeczytać "Bezmiar sławy" tego autora. A czy "Udrękę i ekstazę"... nie wiem.
OdpowiedzUsuńMyślę, że każda pozycja Stone jest warta poznania, każdy znajdzie u niego coś dla siebie. Bezmiar sławy jak najbardziej polecam, zwłaszcza dla wielbicielek klimatów Paryskiej bohemy XIX wieku, impresjonistów, Pisarro.
OdpowiedzUsuńUdrękę i ekstazę czytałem w ekstazie, bez odrobiny udręki, cóż to za porywająca książka. Wszystkie biografie Stone'a są świetne, ale ta jest wyjątkowa.
OdpowiedzUsuń@Zwl- w tym przypadku mamy tożsamą opinię. I co do Stone i pisanych przez niego biografii i Udręki i ekstazy, którą również czytuję z ekstazą.
OdpowiedzUsuńTo chyba będę musiała szybciutko odszukać tę książkę (a właściwie dwie, bo mam stare dwutomowe wydanie) i nadrobić luki w lekturze. Kiedyś, wieki temu, zaczęłam czytać, ale zniechęciłam się przez drobniutki druk. Nie zdążyłam poczuć tej ekstazy, o której piszecie. Może teraz mi się uda.
OdpowiedzUsuńI zapomniałam napisać: Witaj na blogspocie. Trafiłam do Ciebie!!!
OdpowiedzUsuń@Balbino - drubny druk także dla mnie bywa przeszkodą nie do pokonania. Dawnie nie zwracałam na to uwagi, teraz, kiedy z wiekiem wzrok mi "siada" jest to zapora nie do pokonania. Dlatego kupując, czy nawet wypozyczając sprawdzam wielkość czcionki.
OdpowiedzUsuńDzięki za przywitanie. Cieszę się z podjętej decyzji, bo większy tu widzę odzew. Na WP licznik biegł szybko w górę, ale brak komentarzy mozna było interpretować, albo, jako to, że ludzie nie mają nic do powiedzenia, bo ich nudzi temat, albo jest im kompletnie obojętny.
Myślę, że ani jedno ani drugie tylko trudności ze wstawianiem komentarzy. A tu ich nie ma. To co piszesz jest naprawdę dobre i ciekawe. Lubię do Ciebie zaglądać. I cieszę się, ze przeniosłaś się na Bloggera.
OdpowiedzUsuńPierwsza przeczytana przez mnie książka Stone'a. Byłam zachwycona i do tej pory jestem, choć minęło już tyle lat.
OdpowiedzUsuń@Agnes - witam w moich skromnych progach. Twojego nicka widywałam już tu i tam, ale dopiero dzisiaj zajrzałam do ciebie i trochę się tam planuję zadomowić>
OdpowiedzUsuńUwielbiam biografie Stone'a. Są doskonałe. Mam stare wydanie Udręki i ekstazy, dwutomowe z 90 roku. Często do niego wracam. Szczególnie do fragmentu kiedy M.A. przygotowywał się do tworzenia Piety i szukał modeli na Zatybrzu
OdpowiedzUsuńŁucja
Też mam wydanie z 1990 r. zdobyte na Allegro. Po pierwszym czytaniu rozpadło mi się, więc zaniosłam do introligatora do oprawy, wiedząc, że nie raz do niego jeszcze sięgnę. Czytałam kilka razy i napewno jeszcze nie raz będę do niej wracać. Łucjo, widzę, że trafiłaś i tutaj- miło mi.
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś mi tę wspaniałą lekturę. Czytałam dawno, dawno temu. Muszę sobie przypomnieć. Magda
OdpowiedzUsuńTrafiłam na Twój blog dopiero dzisiaj,ale już mnie sobą zauroczył! Akurat niedawno przeczytałam "Udrękę i Ekstazę",która wprowadziła mnie w stan uwielbienia Włoch i jej artystów. Michał Anioł stał się dla mnie rzeczywistą osobą,nie jest już dla mnie zwykłym artystą,o którym uczyłam się w szkole. Był tak samo nieidealny,jak my wszyscy. Akurat mam za zadanie wykonać prezentację o nim na podstawie tej książki i jestem Ci ogromnie wdzięczna,bo Twoja praca jest dla mnie bardzo pomocna i już wiem,co mam napisać bez oczywiście ściągania ;) Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Miło spotkać osobę podobnie zauroczoną osobą tego wspaniałego artysty i człowieka, który jak każdy zmagał się z własną niedoskonałością i przeciwnościami losu. Na tym blogu sporo piszę o Michale Aniele, który i mnie jest bardzo bliski. Życzę powodzenia podczas prezentacji.
OdpowiedzUsuń