Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek Mary Ann Shaffer i Annie Barrows przypomina mi w klimacie Anię z Zielonego Wzgórza. I rzecz nie tylko w tym, że akcja powieści toczy się podobnie, jak u Lucy Maud Montgomery na wyspie. Bohaterowie Stowarzyszenia przypominają mieszkańców wyspy Księcia Edwarda, a główna bohaterka Juliet ma przypominać Anię Shirley. Może to podobieństwo cechujące mieszkańców małych społeczności, może przypadek, a może zamierzone działanie. Intrygujący jest sam tytuł powieści; taki smakowity, zwłaszcza dla osoby lubiącej kartofelki w każdej postaci. Książka jest ciepłą, lekką opowieścią o trudnych czasach powojennych. Tym, co podoba mi się w niej najbardziej, jest jej forma. Powieść napisana została w formie listów. Uwielbiam pisać i uwielbiam dostawać listy. Lubię też je czytać.
W parę miesięcy po II wojnie światowej młoda pisarka - Juliet otrzymuje od nieznanego mieszkańca wyspy Guernsey list z prośbą o pomoc w odnalezieniu pewnej książki oraz informacji na temat jej autora. Pretekstem do napisania listu jest wejście w posiadanie egzemplarza książki, który był wcześniej własnością Juliet. Z treści listu wynika, iż pan Dawsey (ów nieznajomy nadawca listu) należy do tajemniczego Stowarzyszenia miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek. Pisarka, poszukująca tematu na książkę, zaintrygowana nazwą Stowarzyszenia nawiązuje korespondencję z Dawseyem oraz mieszkańcami wyspy. Im bardziej ich poznaje, tym większe budzą w niej zaciekawienie. Juliet odwiedza wyspę Guerney i z czasem staje się ona częścią jej własnej historii. Mieszkańcy wyspy, w większości prości ludzie przez dziwny (a jak się okazuje szczęśliwy) splot okoliczności poznają uroki, jakie może dać literatura. Niektórzy z nich, zanim zostali członkami stowarzyszenia nie przeczytali ani jednej książki, inni nie przeczytali jej także po przystąpieniu do niego. To właśnie książki, ich czytanie, opowiadanie ich treści jest tym, co wiąże do niedawna obcych sobie ludzi. Ich spotkania i wyrażanie opinii na temat przeczytanych lektur przypomina nieco dzisiejsze pisanie blogów. Fascynująca jest ta miłość do literatury wśród prostych ludzi. Ich opinie są szczere i niebanalne, a jednocześnie bardzo ciekawe. Miłość mieszkańców wyspy do literatury jest tym, co mnie w tej książce urzekło. Nie mogłoby być inaczej. Czuję duchową więź z bohaterami książki z powodu tego ciepłego uczucia, jakim darzą czytanie książek.Powieść opowiada też o przyjaźni i różnych jej odmianach. Dzięki wspólnym zainteresowaniom dotąd obcy sobie ludzie zaczynają poznawać się nawzajem. To nie wojna jest tym, co łączy tych ludzi, a właśnie zamiłowanie do książek.
Książka dotyka też trudnego tematu okupacji niemieckiej na wyspach Normanckich.
Stowarzyszenie napisane jest lekko i z humorem. Listy są urocze, pełne dowcipu i mądrości. Książka niesie optymistyczne przesłanie na temat pozytywnej roli literatury w życiu człowieka.
Wszystko jest fantastyczne, może nieco nazbyt słodkie. Przedstawiony obraz świata i małej społeczności jest moim zdaniem zbyt wyidealizowany, a przez to nieprawdziwy. Podobają mi się listy pisane przez mieszkańców wyspy, ale już postacie ich autorów nieco mniej, są one niemal bez wad, można rzec, iż wyspę zamieszkują same ideały. Nie poczułam sympatii do Juliet, która wg mnie jest nieco papierowa i nijaka. Od powieściopisarki można by wymagać nieco więcej dojrzałości. Pomijając jednak te mankamenty książka jest dobrym czytadłem i na pewno znajdzie wielu zwolenników. Mnie być może zbytnio przeszkadzało narzucające się podobieństwo do Ani z Zielonego Wzgórza, która jak dla mnie jest niedościgłym wzorem.
Jednak uważam, że książkę warto przeczytać i gorąco polecam, a zwłaszcza zwolennikom literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej.Nie od razu dodaję, iż nie mam nic przeciwko takiej literaturze. Mnie czytanie sprawiło przyjemność.
Ocenę podwyższam ze względu na formę książki i poruszenie tematu zamiłowania do książek. Ten temat nie może się nie spodobać miłośnikom literatury, jakimi są wszyscy piszący na temat przeczytanych książek.
Moja ocena 4,5/6
Książkę dostałam przesyłką listową z Rzymu od Edyty, za co bardzo serdecznie dziękuję. Edyta zażyczyła sobie, aby po przeczytaniu książkę przesłać kolejnej osobie, co uważam jest wspaniałym pomysłem dla książki napisanej w formie listów, a co niezwłocznie uczynię. Na pierwszej stronie książki widnieją nazwiska osób, które książkę przeczytały. Jestem trzecią jej czytelniczką. Jeśli kiedyś książka trafi w wasze ręce dajcie znać. Edyta nie prowadzi blooga (jeszcze), ale prowadzi B&B w Rzymie, w którym zatrzymuję się podczas moich licznych odwiedzin Caput Mundi.
Ja tę książkę uwielbiam! Są drobne mankamenty, słodycz, ale mi tego trzeba, bo czasem zbyt dużo martyrologii w moich wyborach czytelniczych. Ciekawa forma literacka, a dla książkoholików - lektura obowiązkowa.:)
OdpowiedzUsuń@książkowiec- mnie do uwielbienia trochę zabrakło, ale muszę przyznać, że mi się podobała. Ale ja czytam zdecydowanie mniej martylologicznej literatury :)
OdpowiedzUsuń@książkowiec - zapomniałam dodać- zgadzam się w zupełności, że dla książkowholików lektura obowiązkowa
OdpowiedzUsuńGosiu, książki niestety nie czytałam.
OdpowiedzUsuńCieszę się,natomiast że umieściłaś namiary na hotelik Edyty. Fajna sprawa, teraz przy tanich liniach lotniczych. Bez problemów można wyskoczyć na weekend... do Rzymu.
Sara-Maria
Masz dokładnie takie skojarzenia jak ja, aż się uśmiechnęłam czytając :)
OdpowiedzUsuńhttp://mcagnes.blogspot.com/2010/05/stowarzyszenie-miosnikow-literatury-i.html
A książka jest warta czytania, ja swój egzemplarz też puściłam w obieg po koleżankach.
A jeśli zainteresował Cię Charles Lamb- sporo na jego temat w "W ogóle i w szczególe Ann Fadiman". Tylko sam cCharles chyba nietłumaczony:).
OdpowiedzUsuńOd dawna chcę przeczytać tę książkę i na pewno kiedyś przeczytam, bo po prostu muszę. Książka o miłości do książek to pozycja obowiązkowa :) Poza tym chętnie sama się przekonam czy i mnie się spodoba.
OdpowiedzUsuńJakoś mi ta książka umyka, obiecuję sobie, że ją przeczytam, a potem w bibliotece o tym zapominam. Muszę sobie jakiś przypominacz znaleźć :)
OdpowiedzUsuń@Saro-Mario książkę polecam jak najbardziej w wolnej chwili pomiędzy twoimi licznymi podróżami, a uprawą ogródka i produkowaniem kulinarnych pyszności. A Edyta jest bardzo życzliwą i sympatyczną osobą, która służy pomocą w razie konieczności.
OdpowiedzUsuń@Agnes - rzeczywiście mamy identyczne odczucia co do książki, obie dostrzegłyśmy to podobieństwo do Ani do Zielonego wzgórza i obie uważamy mimo pewnych mankamentów za godną polecenia.
@Iza- jesteś jak zwykle niezastąpiona, poczułam się, jakby to sama Juliet do mnie napisała :) (i to Juliet całkiem realna, a nie papierowa).
@Aneta i Joanna- podpisuję się pod wypowiedziami dziewczyn - warto przeczytać, bo to trochę jakby o nas :)
Ja już ją czytałam, rzeczywiście po trosze przypomina Anię z Zielonego Wzgórza, którą czytałam jako nastolatka.
OdpowiedzUsuń