Miałam napisać recenzję "Ziemi obiecanej" Reymonta oraz "Fatum" Rowickiego, tymczasem dopadła mnie migrena i nie stać mnie na jakikolwiek wysiłek intelektualny. Tym sposobem tegorocznych, urodzinowych wrażeń ciąg dalszy.
Już sam widok z okna zapierał dech w piersiach. Mieszkałam w apartamencie, który nazywał się „Widokowy”. Jest to bardzo adekwatna dla niego nazwa. Ponad dachami kamienic i dachem Zgromadzenia Sióstr Felicjanek widać było kopuły wież Katedry Królewskiej na Wawelu. Dostojne sąsiedztwo sprawiało, że sny miałam iście królewskie.
Pierwsze swe kroki skierowałam na Wawelskie Wzgórze. Tu, jak mawiał Wyspiański „wszystko jest Polską, kamień każdy i okruch każdy”. To miejsce rozpala wyobraźnię. Tutaj spotykamy duchy przeszłości. Tutaj też, jak rzadko gdzie, możemy podnieść wysoko głowę i odczuć dumę z przynależności do narodu, którego synami byli wielcy Polacy (dla przykładu jedynie kilku: Piłsudski, Kościuszko, Poniatowski, Jan III Sobieski, Batory, Kazimierz Wielki) godni dziś mieszkańcy Krypty Zasłużonych.
Chcąc oddać atmosferę wizyty w Katedrze Królewskiej na Wawelu trudno uniknąć pompy i wielkich słów, słów, które mogą wydawać się zbyt górnolotne. Ale kiedy tak często przychodzi nam dzisiaj wstydzić się z powodu zachowania naszych rodaków, może warto czasami móc wysoko podnieść głowę i wsłuchać się w słowa pieśni o pradawnych bohaterach. Pierwsza katedra powstała w tym miejscu jeszcze w roku pańskim 1000 ufundowana przez Bolesława Chrobrego. Budowę istniejącej obecnie Katedry ukończono w 1364 roku. To tutaj miała miejsce pierwsza (po zjednoczeniu rozbitych dzielnic-państewek), koronacja na króla Polski Władysława Łokietka. To tutaj, w podziemiach Katedry spoczywa wielu, wielkich Polaków. Lubię nekropolie, bo one łączą przeszłość z teraźniejszością, są wyrazem pamięci narodowej i pozwalają poczuć ciągłość historii.
Dlatego, ilekroć jestem w Krakowie, staram się odwiedzać i krypty zasłużonych i cmentarz Rakowicki. W Krypcie wieszczów spoczywają wspólnie, o ironio dziejów, dwaj wielcy antagoniści Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki. Co przypomina mi zaraz innych wielkich antagonistów; dla przykładu Leonardo i Michał Anioł, Bernini i Borromini. Jak widać wszędzie wielcy bywają też małostkowi. Będąc w katedrze, jeśli jest się jeszcze dość sprawnym, aby pokonać kilkadziesiąt niezbyt wygodnych, wąskich, drewnianych schodków, należy wspiąć się do Dzwonu Zygmunta. Ponoć dotknięcie jego serca przynosi szczęście, a pannom wróży zamążpójście (nie dotyczy to chyba dzisiejszych singielek, dla których nie zawsze są to pojęcia równoznaczne). Osobiście nie wierzę w różne tego typu przesądy i przepowiednie. Dlatego też nie staję, nie dotykam, nie rzucam przez lewe ramię pieniążków do fontann. Ja po prostu wracam w moje miejsca ukochane tak często, jak to tylko możliwe. Ale niezależnie, od tego, czy chce się dotknąć serca Dzwonu Zygmunta, czy też nie, warto obejrzeć z bliska Dzwon, który towarzyszy nam (Polakom) w najważniejszych dla nas chwilach historii. Warto też spojrzeć z perspektywy wieży na dachy miasta. Nie jest to, co prawda wysokość latarni Bazyliki Św. Piotra w Rzymie, ale i tu przy dobrej pogodzie widok jest niezapomniany.
Kraków pełen jest wspomnień o jego królewskich mieszkańcach. Niemal każdy z szanujących się krakowskich hoteli, podobnie, jak niemal każda zacniejsza kamienica na Rynku Głównym gościły któregoś z władców i to nie tylko rodzimych, bywali tu królowie, carowie, bywał także cesarz Franciszek Józef. Również znane krakowskie restauracje takie jak np. „Wierzynek”, „Szara”, „U Hawełka” pamiętają koronowane głowy.
Miasto przyciągało jak magnes nie tylko monarchów. Bywali tu także pisarze, poeci, muzycy, malarze, dziennikarze i uczeni. Nie wszyscy byli miastem oczarowani. Byli i tacy, którym się ono nie podobało. Dla przykładu Goethe uważał, że nie ma w nim nic ciekawego, a przyjechał jedynie w celu odwiedzenia Kopalni Soli w Wieliczce. Nie potwierdzone pogłoski stanowią, iż to tutaj zaczął pisać Fausta. Nie lubił Krakowa także Żeromski, drażniła go „błazenada” jego mieszkańców. Zwiedzanie grodu Kraka to również chodzenie śladami jego mieszkańców. Dla przykładu tylko dwoje jego przedstawicieli.
Wyspiański. Ślady tego malarza i dramatopisarza odnaleźć możemy w wielu miejscach; pod Wawelem w pracowni jego ojca, w której mały Stasiu oglądał rzeźby wielkich zmarłych, w witrażach w kościele Mariackim, w szesnastowiecznych malowidłach w kościele Św. Krzyża, w których konserwacji uczestniczył, w obrazach, szkicach i rękopisach powieści w Muzeum Narodowym jego imienia, w murach Teatru im. Słowackiego, w których w 1901 r. odbyła się prapremiera jego „Wesela”. Jego duch krąży w kawiarni „Jama Michalika” na Florenckiej czy nieistniejącej kawiarni „Paw” na Szpitalnej. Prochy zaś spoczywają w Krypcie Zasłużonych w kościele Paulinów na Skałce. Krypta jest jednym z niewielu miejsc, jakich nie udało mi się jeszcze odwiedzić, ponieważ ilekroć jestem na Skałce Krypta jest zamknięta.
Matejko. Dom, w którym mieszkał mieści się na ul. Floriańskiej pod numerem 41. Dziś na kamienicy widnieje pamiątkowa tablica, a w jego dawnym mieszkaniu mieści się poświęcone jego pamięci Muzeum, o którym pisze tutaj Sara-Maria
Jego obrazy; takie jak Kościuszko pod Racławicami, Hołd pruski, Wernyhora znajdują się w Muzeum Narodowym w Sukiennicach. W Warszawie oglądałam jego Bitwę pod Grunwaldem oraz Konstytucję 3 Maja, a w Muzeach Watykańskich Sobieskiego pod Wiedniem. Natomiast replika największej rzeźby pomnika - Bitwa pod Grunwaldem (ufundowanej przez Jana Paderewskiego) znajduje się na Placu imienia malarza. Przy Placu tym mieści się także Akademia Sztuk Pięknych, w której (jeszcze, jako szkole sztuk pięknych) dyrektorował. Uczniami Matejki byli m.in.; Wyspiański, Mehoffer, Malczewski, Tetmajer. Na Cmentarzu Rakowickim znajduje się miejsce spoczynku malarza i jego rodziny.
Podczas ostatniego pobytu w Krakowie odwiedziłam Muzeum Wyspiańskiego zawierające poza obrazami malarza, także rękopisy i pierwsze wydania jego dramatów. Tym razem natomiast odwiedziłam Muzeum Narodowe w Sukiennicach, w którego zbiorach znajdują się dzieła mistrza Jana. Matejko malował obrazy o tematyce historyczno-batalistycznej. Miały być one lekcją patriotyzmu dla współczesnych i przyszłych pokoleń. Pamiętam poczet królów i książąt polskich (zbiór pocztówek), jaki dostałam jako dziecko. Wizerunki te spełniły swoje zadanie. Władcy namalowani przez Matejkę wydawali mi się niczym postacie z bajek; dobroduszni, majestatyczni i sprawiedliwi królowie oraz mężni wojownicy. Obrazy przez niego namalowane są tak patetyczne, tak patriotyczne, że jak dla mnie są "troszkę" nierealne. Można odnieść wrażenie, że malował je człowiek, który podobnie, jak Sienkiewicz robił to „ku pokrzepieniu serc”. Są one tak doskonałe i bajkowe.
Zdecydowanie bardziej podobały mi się obrazy Piotra Michałowskiego. A to ze względu na ich romantyczną wymowę. Tematyka jest także wzniosła, ale jakże inaczej przedstawiona. Ich treścią również są czyny bohaterskie, ale pokazane przez pryzmat ludzkich niedoskonałości. Największe jednak wrażenie zrobił na mnie „Szał uniesień” Podkowińskiego. Któż nie pamięta tego obrazu chociażby ze starego serialu „Kraków - Z biegiem lat, z biegiem dni”. Wyobrażam sobie, jaki skandal, jak szok musiał wywołać w purytańskim, drobnomieszczańskim Krakowie ten trzy metrowej wysokości obraz nagiej, rudej kobiety, przytulonej do końskiego grzbietu. Zresztą i wystawie w Warszawskiej Zachęcie, gdzie został wystawiony po raz pierwszy towarzyszyła atmosfera sensacji i skandalu.
Poza wizytą w Muzeum Narodowym zafundowałam sobie wizytę w Pałacu Krzysztofory na pokonkursowej wystawie szopek krakowskich. Nigdy dotąd nie widziałam tradycyjnej krakowskiej szopki, poza tymi, jakie mogłam obejrzeć na szklanym okienku telewizora, w czasach, kiedy jeszcze oglądałam telewizję. W czterech salkach aż mieniło się od kolorów i blasków szop, szopek i szopeczek. Najmniejsza miała około pięciu centymetrów wysokości, największa około trzech metrów wysokości i pięciu metrów szerokości. A wszystkie były tak bajecznie kolorowe, że powinny spodobać się każdemu dziecku. Były połączeniem bajecznego kiczu z dostojnym pięknem. Każda zawierała mechanizm obrotowy, a zaludniające je postacie wykonywały różne ruchy; od bicia pokłonów, poprzez gestykulacje, na tańcach kończąc. Poza tradycyjnymi postaciami, jakie zapełniają szopki, czyli świętą rodziną, trzema królami, pasterzami i zwierzątkami, pełno tam było Lajkoników, Stańczyków oraz innych postaci historycznych i elementów świadczących o polskości (godła, flagi, pejzaże).
Odwiedziłam po raz kolejny cmentarz Rakowicki i tym razem niemal z zamkniętymi oczami trafiłam do miejsca pochówku Heleny Modrzejewskiej oraz zapaliłam świeczkę na grobie pana Bińczyckiego, mojego ukochanego Bogumiła z „Nocy i dni”. Trafiłam także na miejsca pochówku dwóch pierwszych prezydentów autonomicznego Krakowa; panów Dietla i Zubilewicza. Obaj zapisali się w pamięci potomnych, jako dobrzy włodarze miasta, za czasów których Kraków z zaniedbanego stał się miastem czystym, brukowanym, oświetlonym, skanalizowanym. To pan Dietl powziął pomysł utworzenia Muzeum Narodowego w Sukiennicach, a pan Zubilewicz doprowadził go do końca. Pomniki obu panów znajdują się nieopodal siebie na Placu Wszystkich Świętych. Pomnik Dietla jest autorstwa znanego rzeźbiarza Xawerego Dunikowskiego (podobno jest to jego najlepsze dzieło). Zmiany w architekturze miasta, jakie wprowadził pierwszy prezydent można by przyrównać do zmian, jakie wprowadził podczas przebudowy Paryża baron Hausmann.
Przyjrzałam się dokładnie Teatrowi im. Słowackiego i dostrzegłam jego podobieństwo do Opery Garnier w Paryżu. Były też oczywiście wizyty na Kazimierzu, spacer po Plantach, spacery uliczkami Floriańską, Grodzką, Bracką, Kanoniczą, Franciszkańską (Okienko papieskie), Jana, Sławkowską, Mikołajską. Była wizyta w kościele Mariackim, pod Barbakanem i na Rynku Kleparskim.
Kulinarnie
Moje poznawanie miasta jest poznawaniem kulturalno-kulinarnym, jest wędrówką od Muzeum do kawiarni, od kościoła do baru, od ulicy do ciastkarni. Czasami udaje mi się połączyć oba doznania w jednym; kiedy kawiarnia mieści się w księgarni, wówczas można napić się kawy, zjeść ciasto lub kanapkę, jednocześnie kartkując książkę, którą ma się ochotę nabyć. Taką funkcję (podobnie jak w Warszawie księgarnia Traffic) spełnia w Krakowie księgarnia „Bona” na Kanoniczej. Odkryłam ją podczas jednej z poprzednich wizyt w tym mieście. Nabyłam tam wówczas fantastyczną książkę „Zjeść Kraków”. Rodzaj przewodnika kulinarno-historycznego napisany przez Makłowicza i Mancewicza. Zawiera on informacje na temat polecanych i odradzanych restauracji, kawiarni, pubów, informacji o wyrobach regionalnych i polecanych specjałach delikatesowych. A wszystko to polane sosem historycznych opowiadań oraz ciekawostek na temat wielkich w Krakowie. Tym razem dokonałam kolejnego zakupu - „Nietypowy przewodnik po Krakowie” Stanisława Rożka. Jest to propozycja dziewięciu spacerów po mieście, okraszona opowieściami historycznymi, anegdotkami i jakże by inaczej zaproszeniem do odwiedzenia paru kawiarni, restauracji, jadłodajni.
Lektura tej książki utwierdza mnie w przekonaniu, że spotkanie z Krakowem nieodłącznie wiąże się ze spotkaniem z krakowską (choć nie zawsze, jest to wyłącznie krakowska) kuchnią.
Niemal pierwsze swe kroki skierowałam po przybyciu do grodu Kraka do ulubionego Baru Grodzkiego (mieszczącego się na ulicy Grodzkiej), baru, którego specjalnością są placki ziemniaczane. Pozwolę sobie na małą reklamę, choć nie wydaje mi się, aby ten lokal jej potrzebował. Serwują tam prawdziwe domowe obiady w całkiem przyzwoitej cenie. Cena ta nie jest tak śmiesznie niska jak w barze familijnym na Nowym Świecie w Warszawie, co sprawia, że jest on miejscem spotkań stołecznych bezdomnych. Natomiast we wspomnianym Barze Grodzkim można w schludnym i czystym otoczeniu zjeść smacznie i niedrogo. Odkąd odkryłam ten lokal dwa lata temu często chadzam tam na obiady. Kiedy byłam już przemarznięta do szpiku kości długimi spacerami wtedy wstępowałam do któregoś z licznych lokali na „grzańca galicyjskiego”. No i oczywiście byłam pod Sukiennicami na moich ulubionych duszonych grzybkach w śmietanie.
Tak, Kraków można zjeść.
Zdjęcia: 1. Wawel, 2. W Krypcie Św. Leonarda, 3. Sukiennice wieczorem, 4. Grobowiec Matejki, 5. Podkowiński - Szał uniesień, 6. Szopka krakowska, 7. Kawka na Kazimierzu
Och jak cudownie znów pospacerować po Krakowie (choćby tylko wirtualnie). Większość z odwiedzanych przez Ciebie miejsc jest mi znana więc tym łatwiej było mi sobie wszystko wyobrazić. "Szał" to jeden z tych obrazów obok którego nie da się przejść obojętnie. Ilekroć jestem w Sukiennicach spędzam przed nim zawsze kilka niezapomnianych chwil. A drugim jest "Śmierć Ellenai" Jacka Malczewskiego.
OdpowiedzUsuńDziękuję za informację o księgarni "Bona". Może sie tam kiedyś wybiorę.
Kraków, ach ten Kraków magiczny, historyczny, romantyczny, królewski i młodopolski. A tak bardzie przyziemnie to placki ziemniaczane w Barze Grodzkim są rzeczywiście pyszne. Magda
OdpowiedzUsuńGosiu, czytając Twój wpis wędrowałam razem z Tobą po ulicach Krakowa. Było bardzo przyjemnie mimo styczniowej chłodnej aury.
OdpowiedzUsuńRozgrzewał nas grzaniec koło Adasia i dobra kawa w licznych kawiarenkach...
Gosiu,ze wstydem przyznaję,że na Rakowickim byłam może z 7 lat temu, a to taka ważna nekropolia narodowa.
Muszę naprawić moje zaniedbanie, ale dopiero wiosną... szarość dnia mnie przytłacza.
Tak lubię czytać Twoje wrażenia z podróży. Są jak zwykle doskonałe nawet przy migrenie.
Życzę przyjemnego weekendu.
Pozdrawiam Sara-Maria
Gosiu!
OdpowiedzUsuńNie tylko ciebie dopadają migreny. Ja także wędrowałam z tobą po magicznym Krakowie. Przypominałam sobie te malutkie kawiarenki do których zaglądałam. Przyjemne to było z tobą wędrowanie.
Księgarnia Bona ma sympatyczną stronę internetową, gdzie można sobie zamówić książeczki do wysłania, ale też do odbioru na miejscu - moja siostra pracuje w Krakowie więc od czasu do czasu obarczam ją odbiorem jakiejś zamówionej pozycji:)
OdpowiedzUsuńA Kraków jest cudny, kochamy, magiczny a teraz bez wakacyjnych tłumów to już sam miód. Ech, muszę się wybrać któregoś dnia...
@Balbina - nie zwróciłam uwagi na Śmierć Elenai, ale już nadrobiłam to przeoczenie. Poruszający obraz. Księgarnia jak pisze anek7 ma swoją stronę internetową, o czym nie wiedziałam. Muszę tam zaraz zajrzeć, a może nie, nie wiem, czy wystarczy kasy do pierwszego :)
OdpowiedzUsuń@Magdo- placki palce lizać- jak domowe, a cena taka, że szkoda męczyć się samemu z robotą.
@Saro-Mario - ja jestem maniaczką nekropolii. Moja mama twierdzi, że to nienormalne, to moje zamiłowanie do odwiedzania miejsc pochówku wielkich ludzi, a mnie coś tam ciągnie. Jest tam pięknie, dostojnie, spokojnie, cicho. To taka ucieczka od szarości i zgiełku. Niedługo poczynię wpis na ten temat.
@Moniko- współczuję ci zatem, bo migreny to właściwie jedyna rzecz, która mnie wkurza, czyni marudną, wyłącza z życia i kiedy robię się niedowytrzymania, a niestety z wiekiem zamiast mnie opuścić coraz bardziej się zadomowiają nie bacząc na coraz droższe i coraz mniej skuteczne leki :(
@anek7- ja także najbardziej lubię odwiedzać te wszystkie piękne miasta w okresie, w którym jest tam najmniej turystów. Ty masz tak blisko do Krakowa, że możesz sobie pozwolić na częstsze wizyty, czego ci baaaardzo zazdroszczę.