Bardzo lubię prozę Whartona; przeczytałam prawie wszystkie napisane przez niego książki. Podobała mi się większość. Wieści są z racji tematu bardzo odpowiednią lekturą świąteczną. Akcja toczy się we francuskim starym ponad trzechsetletnim młynie w okresie świąt Bożego Narodzenia. Jest to opowiadanie, które opisuje historie sześciu członków rodziny. Każda historia opowiadana jest przez inną osobę, choć największą rolę pełni w niej ojciec rodziny, będący nie tylko jednym z bohaterów, ale i narratorem. Technikę opowiadania tej samej historii z różnych punktów widzenia przedstawia Wharton także w Tacie, jednej z moich ulubionych jego powieści.
Will - ojciec rodziny, który jest alter ego pisarza jest nauczycielem w amerykańskim College w Paryżu i filozofem. Wiecznie się zamartwia i wszystko analizuje. W sytuacji groźby rozpadu jego małżeństwa postanawia jeszcze raz przeżyć cudowne rodzinne święta, które ma nadzieję scalą to, co może niedługo ulec zniszczeniu. Ten z pozoru szalony pomysł zaproszenia na święta rodziny, która nie bardzo ma ochotę na ich spędzanie gdzieś na pozbawionym uroków cywilizacji odludziu (bez centralnego ogrzewania, ciepłej wody, telefonu czy telewizji) okazuje się impulsem do przemyśleń i podjęcia pewnych ważnych decyzji przez każde z dorosłych już dzieci.
Poza warstwą psychologiczną opowieści mnie spodobała się jej świąteczna oprawa. Kamienny młyn położony w pokrytej śniegiem dolinie nad zamarzniętym stawem w otoczeniu ośnieżonych drzew robi wspaniałe wrażenie. Na szybach młyna mróz wymalował lodowe inkrustacje. Ściany młyna zostały przyozdobione kilkunastoma metrami czerwonego aksamitu, stół pokryty obrusem z zielonego sukna i zastawiony wazonem z gałęziami ostrokrzewu. Wnętrze młyna zdobi ogromna, kilkumetrowa choinka. Kiedy Will maluje drewnianą podłogę czuję niemal zapach lakieru, a kiedy zapalają ogień w kominku i wspólnie śpiewają kolędy chciałabym znaleźć się tam wtulona w fotel i wpatrzona w ogień. Potem jest wspólne ubieranie choinki, przygotowywanie posiłku, zabawa w gospodzie, otwieranie prezentów, wspólne lepienie szopki ze śniegu. To co z punktu widzenia ojca rodziny jest fantastycznym współprzeżywaniem nastroju świąt, z punktu widzenia pozostałych członków rodziny jest obowiązkiem, koniecznością, ucieczką, rozterką.
To co tak mnie urzeka podczas czytania (mroźne, białe święta, pokryte grubą warstwą śniegu drzewa, lodowe sople) mogłoby nie być tak urzekające, gdybym znalazła się na miejscu bohaterów opowieści. Zimny, niedogrzany młyn, brak ciepłej wody, ogień, który dymi, zamiast grzać.
Kilkanaście lat temu spędzałam Sylwestra w domku na działkach. Nie był to co prawda stary kilkusetletni młyn, ale otoczenie było równie piękne. Było mroźnie, było biało, wokoło las, niedaleko zamarznięty staw. Niestety było też przeraźliwie zimno. Kilkanaście stopni ciepła, a jedyne źródło ogrzewania – koza, przez długi czas, nie chciało się rozpalić, zmarzłam wtedy na kość.
Wracając do lektury; jest tam też scena przedświątecznych zakupów, która mnie (zakupoholiczkę) wprawia w błogostan. Książka kończy się zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Nie daje rozwiązania, ale daje nadzieję. Tym też jest dla mnie Wigilia. Nadzieją. Nadzieją na pojednanie, na odkupienie win, na lepsze czasy.
Mi z Whartonem zawsze było jakoś nie po drodze, znam może ze 3 książki w sumie. W tym "Franky Furbo" , o, jak to mi się podobało!
OdpowiedzUsuńBędę miec na uwadze "Wieści".
Pozdrawiam świątecznie!
Ależ się rozmarzyłam czytając Twój wpis.Wyobrażam sobie starą góralską chatę ( ale ogrzaną i to dobrze, bo nie lubię zimna)ośnieżone i lekko iskrzący się śnieg na drzewach. Góry w oddali... I ja siedząca na zydlu przykrytym skórą baranią z książką w ręku a do tego grzaniec np. galicyjski.
OdpowiedzUsuńTermin wybrałabym jednak po świętach...
A co do Whartona, lubię go, przeczytałam 4 jego książki, w tym "Wieści".
Serdecznie pozdrawiam
Ja paręnaście lat temu zaczytywałam się w Whartonie, przeczytałam wówczas wszystko, co się ukazało. Bardzo lubiłam jego książki, ale jakoś zupełnie nie mam ochoty do nich wracać. Może jeszcze kiedyś ponownie "odkurzę" tę półkę, na której sobie tak ładnie wszystkie koło siebie stoją :-)
OdpowiedzUsuń@Agnesto- akurat Franky Furbo jest jedną z dwóch książek Whortona (obok Ptaśka), której nie przeczytałam. Też mam wielu takich autorów, którzy mi umykają w natłoku lektur. Pisałam już kiedyś gdzieś- Whorton jest specyficzny i albo przypadnie do gustu, albo zniechęci. Skoro ciebie nie zniechęcił, to może kiedyś do niego wrócisz.
OdpowiedzUsuń@Anonimowy- mnie się też marzy taki pięknie przystrojony młyn i taka troszkę holywoodzka atmosferka (na pograniczu dobrego smaku). Ależ nabrałam ochoty na grzaniec (niekoniecznie galicyjski).
@Karolina- to się pewnie nazywa przesyt. Generalnie też już do Whortona nie wracam (poza Wieściami i Tatą), tak też mam z Segalem, którego książki mam prawie wszystkie, a teraz jakoś nie mam ochoty wracać. Ale, może kiedyś się nam odmieni
Hm, jakoś nie potrafię się zabrać za choćby jedną jego powieść. Może kiedyś skuszę się na Ptaśka, ale sama nie wiem...
OdpowiedzUsuńGosiu, ależ jestem gapa. Dopiero teraz widzę, że nie podpisałam się pod komentarzem.
OdpowiedzUsuńZagapiłam się tak już kilka razy.
Sara-Maria
W sam raz na teraz,chciałabym przeczytać;)
OdpowiedzUsuńCzytałam, atmosfera urzeka. Wharton umie pięknie odmalować sceny rodzajowe - jak na płótnie.
OdpowiedzUsuń@Agata Adelajda- nic na siłę. Może przyjdzie taki czas, że będziesz gotowa na Whortona i może nawet ci się spodoba. Tego ci życzę.
OdpowiedzUsuń@Po galicyjskim grzańcu domyśliłam się, że to Ty :)
@Miravelle- rzeczywiście to dobry czas na Wieści
@Agnes- cieszę się, że Tobie także się podoba jego proza
Pewnie, że podoba. Kiedyś to w taaaakiej długaśnej kolejce stałam do empiku, żeby zdobyć autograf :)
OdpowiedzUsuń