Kiedy za oknem zimno, pisać się nie chce, sięga się do wspomnień. Dziś są to smakowite wspomnienia włoskiej kuchni.
Podczas moich wakacyjnych wypraw rzadko chadzałam do wszelkiego rodzaju „jadłodajni”, nie tyle z powodu przesadnej oszczędności, co z powodu przedkładania odwiedzin kolejnej wystawy, czy galerii nad wizytę w punkcie z menu turistico. Jeśli miałabym zjeść coś, co mi nie będzie smakowało – wolałabym nie zjeść wcale. Nie przepadam za pizzą, pastą (makaronem), lazanią czy kluseczkami, a już kanapki – sandwicze, czy tosty napawają mnie odrazą. Co nie oznacza, iż nie lubię kuchni włoskiej. Lubię i to bardzo, a w szczególności frutti di mare, grillowane warzywa oraz pyszne desery.
Podczas zeszłorocznego wiosennego wypadu do Rzymu, ze względu na mojego gościa, który nie wyobraża sobie dnia bez ciepłego posiłku miałam okazję poszerzyć swoją znajomość z cucina italiana. Z treści przewodników, tudzież opinii zamieszkującej we Włoszech ciotki wiem, że najsmaczniej i relatywnie najtaniej jada się w trattoriach (gospodach – z założenia – z domowym jedzeniem, w których gotuje włoska mamma lub całkiem niezły kucharz). Jedną taką trattorię wynalazłam jakiś czas temu na trasie pomiędzy Panteonem a Fontanną di Trevi. Nazywa się Tratoria La Lokanda del Tempio. Jada się tam dość smacznie i niedrogo. Jedzenie jest przygotowywane na miejscu, a nie podgrzewane w mikrofalówce. To powoduje, że czas oczekiwania nie jest krótki.Turyści najczęściej jadają przy stoliczkach na zewnątrz. Ja natomiast nie lubię jeść na ulicy, kiedy każdy przechodzień może zajrzeć mi do talerza, dlatego z uporem godnym lepszej sprawy prę do wnętrza. Wystrój lokalu nie jest może zachęcający, ale też nie odstręcza. Jest tam dość skromnie, na ścianach stoją butelki wina, a stoliczki przykrywają kraciaste żółto-niebieskie obrusy.
Moim ulubionym zestawem jest bruschetta con pomodori, calamari alla griglia con zucine (czyli grillowane kalmary z opiekaną cukinią), do tego kieliszek białego stołowego wina (mocno schłodzone winko – nawet nieznanej mi marki smakuje wspaniale). Bruschetta znana od jakiegoś czasu i u nas najlepiej smakuje mi we Włoszech. Kawałek bagietki polany dobrą oliwą z oliwek, doprawiony czosnkiem, ziołami, a na wierzchu świeżo pokrojone, prawdziwe pomidory. Prawdziwe, czyli takie, jakie w Polsce sprzedaje się jedynie w sezonie. Taka bruschetta smakuje wybornie. Co do kalmarów nie polecam osobom, które nie gustują w owocach morza, te nie docenią jej smaku i podobnie jak moja mama spróbowawszy będą szukać chusteczki lub serwetki, aby się go pozbyć. Zastanawiam się co mogłabym polecić takim osobom - i nie znajduję odpowiedzi, bo kolejnym daniem które tam jadłam były penne e zucine con gambaretti, czyli makaron z cukinią i krewetkami (niestety krewetki były w skorupkach i trzeba się było troszkę natrudzić, aby wyłuskać mięsko). Jadłam też tam canelloni z mięsem - bez rewelacji. Natomiast mama zajadała się ravioli panna con prosciuto (pierożkami w śmietanie z sosem z kawałkami szynki).
Na deser oczywiście tiramisu. Ten włoski deser na bazie serka mascarpone jadłam kilkakrotnie i za każdym razem smakował on inaczej. Jedni dają więcej serka, inni więcej biscotti, niektórzy dodają alkohol (różny), a niektórzy prawie wcale, byli tacy, którzy dodawali bitą śmietanę, inni posypywali czekoladą, jeszcze inni kakao. Najbardziej jednak smakował mi deser właśnie tutaj. Choć nie jest to do końca prawdą, bo naj.., ale to najsmaczniejsze w życiu tiramisu (czyli „niebo w gębie”, albo „unoszący w górę”) jadłam w Gdyni w Pizzerii na ulicy Świętojańskiej. W składzie były biszkopty, serek mascarpone, koniak, amaretto i coś jeszcze. Kucharz nie chciał wyjawić nam pełnego składu twierdząc, że jest on jego tajemnicą. Było to kilkanaście lat temu, kiedy po raz pierwszy usłyszałam nazwę tego popularnego włoskiego dolci (czyli słodycza, jak mawiają moi siostrzeńcy). Teraz przepis na tiramisu można znaleźć niemal w każdej gazecie o gotowaniu.
Ten w Lokanda del Tempio był domowej roboty, mocno schłodzony, mokry z dużą zawartością alkoholu. Pycha.Innym pysznym daniem, jakie jadam wyłącznie we Włoszech jest bisteca – czyli befsztyk wołowy. Ilekroć go zamówię, a zdarza się to we Włoszech dość często jestem na nowo zaskakiwana jego kruchością. Nie dość, że mięso jest kruche, to jeszcze podaje się doń bardzo ostry nóż, tak że nie trzeba natrudzić się przy krojeniu, tak jak to często bywa u nas z pizzą, którą lepiej szarpać zębami, niż kroić tępymi nożami. Co do befsztyka - ewentualnych amatorów przestrzegam przed tym, iż cena podana w menu jest ceną najczęściej za gramaturę (10 dkg). Jest to dość ważne, gdyż we Florencji dostałam befsztyk wielkości bardzo dużego talerza, którego nie mogłam spałaszować (oczywiście befsztyka, a nie talerza), natomiast przy rachunku musiałam się dwukrotnie upewnić co do jego wielkości, bo był dość … wysoki.
Tym jednak co towarzyszy mi codziennie we Włoszech jest cappuccino. Pierwsze wypijam rano serwowane przez Edytę na śniadanie. Dla mnie jedno z lepszych, jakie piłam w Rzymie. Choć w zasadzie smakowały mi niemal wszystkie tam pite, a było ich nie mniej niż dwa dziennie.No i oczywiście gelato, czyli lody. W Gdańsku podobnie smakują jedynie lody z „Misia”. Gdańszczanie wiedzą, co mam na myśli. Była to przez długie lata najlepsza lodziarnia w mieście. Włoskie lody smakują podobnie, tyle, że lepiej. Nie są to wcale lody tożsame ze sprzedawanymi u nas kręconymi lodami, nazywanymi, nie wiedzieć czemu, włoskimi. Nie są one tak tłuste, jak nasze, rodzime lody, a jednocześnie mają wyrazisty smak. Lód o smaku fragola smakuje jak truskawka, a nie jak jagoda, czy pomarańcz. Mnie najbardziej smakują lody w Gelaterii Tre Fontanne na Piazza Navona, właściwie to smakują one tak samo, jak te zakupione obok Pallazzo Chiggi (ponoć najlepsza gelateria w mieście), te przy Termini, czy te we Florencji, ale otoczenie Piazza, fontanny, obrazy, artyści, kościół Agnieszki sprawiają, że ja mam wrażenie, że tylko te i żadne inne są moimi ulubionymi lodami.
Wpis dotyczy kulinariów – nie mogę więc pominąć delicji, jakimi zostałam poczęstowana u Edyty – mojej gospodyni. Dwa lata temu była to przepyszna potrawa salti in bocca alla Romana - cielęcina w szynce parmeńskiej z masełkiem i białym winem (jeśli coś pokręciłam to przepraszam Jerego, ale tak to danie zapamiętałam). W zeszłym roku zostałyśmy poczęstowane pizzą domową. Jak już pisałam – nie przepadam za pizzą, zwłaszcza za tą kupną. Natomiast ta była naprawdę bardzo dobra. Ciasto kruchutkie, nie wyschnięte, składników nie za wiele, a w sam raz. Były pomidory i ser i wydaje mi się, że to było wszystko, a smakowała znakomicie. Zostałyśmy też poczęstowane eksperymentem kulinarnym – pizzą - składaną z szynką i sosem beszamelowym w środku - pycha.
Mało mam zdjęć przy jedzeniu, bo zawsze śmieszyła mnie ta obsesja fotografowania się podczas posiłku, dlatego musiałam sięgnąć do zasobów internetowych.
Zdjęcia: Tiramisu w Lokanda del Tempio, 2-3-4-5 z internetu bruschetta, grillowane kalmary, cukinia z grilla, bistecca fiorentina, 6. lody na Piazza Navona
Ale smaku narobiłaś. Uwielbiam wszystko oprócz tego, co pływa w morzu. Jeśli jeszcze ze szklaneczką wina, to marzenie. Ciekawe, ile z tych moich zachwytów będzie mi dane (bo mam nadzieję na tegoroczne włoskie wakacje). Miła osłoda mrozów:)
OdpowiedzUsuńOsłoda mrozów- to także, ale też rozleniwienie. Czytam, czytam, czytam, ale pisać jakoś mi się nie chce. Trwa to już chyba zbyt długo- może powinnam udać się do lekarza :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że nasze bruschety to zupełnie nie to samo, co włoskie. Magda
OdpowiedzUsuńWidzę, że mnie rozumiesz Magdo :)
UsuńOj, ja baaardzo lubię kuchnię włoską! A jak poczytałam o tych smakach, które opisałaś, jak zobaczyłam zdjęcia... Jak ja się mam teraz zadowolić kanapką zwykłą?
OdpowiedzUsuńSama sobie narobiłam smaku :( I poszłam zajrzeć do zamrażalki, czy nie mam jokowyś kalmarów. A tu niestety tylko frytki, chleb i szpinak :(
UsuńGosiu, ależ narobiłaś smaku. Ja mogłabym jeść bez końca dobrą pastę, cieniutką pizzę, ravioli, espresso, fettuntę, chleb, panzanellę...
OdpowiedzUsuńJuż bym poszła nawet na piechotę aby posmakować tego jedzonka...
Serdecznie pozdrawiam
Sara-Maria
Zwykłą, niezwykłą bruschettę bym zjadła, albo ravioli ze szpinakiem i gorgonzollą. Ach, sama sobie też narobiłam smaku. Idę po zwykłą kanapkę z żółtym serem
UsuńGosiu, tak się nie robi...Jak zobaczyłam Ciebie z tym przepysznym lodem, to dosłownie ślinka mi pociekła... A zamrażalce pustka. wszystko zjedzone.Włosi mają najlepsze lody na świecie.
OdpowiedzUsuńNajlepiej kupować tam gdzie nakładają szpadelką a nie gałki...
Sara-Maria
Zamrażalka u mnie, jak we wpisie wyżej :). A lody gałkowe- czy w ogóle takie mają? Pewnikiem tak, ale ja nie widziałam.
UsuńTeż lubię kuchnię włoską, szczególnie wszelkie makarony, pasty i do tego obowiązkowo lampka wina ;)
OdpowiedzUsuń