Rok rocznie od kilku już lat marzyły mi się Święta poza domem. Święta wolne od przedświątecznego zmęczenia, wolne od świątecznych niesnasek i nieporozumień, wolne od stresów i wolne od przymusu kilkunastogodzinnego biesiadowania z nie zawsze bliskimi osobami. Ale jak to tak? Nie czuć świątecznego zmęczenia, nie urobić sobie rąk po łokcie, nie wysprzątać domu od piwnicy aż po strych, nie przygotowywać do północy świątecznych wypieków, nie odbyć dziesiątek narad w sprawie świątecznego menu, nie pielgrzymować do sklepu znosząc kolejne kilogramy świątecznych zapasów, którymi potem trzeba będzie uszczęśliwić gości. No i najważniejsze nie zasiąść przy wspólnym stole z towarzyszeniem telewizora, polityki i analizy tematu dyżurnego ostatnich dni - zrobiła to, czy nie zrobiła.
Marzyły mi się święta spokojne, refleksyjne, pogodne (nie koniecznie w sensie atmosferycznym, choć i to nie od rzeczy marzenie w naszym zimnym klimacie). Marzyły mi się święta wyciszone, święta bez przymusu spróbowania każdej potrawy, (aby nikomu nie sprawić przykrości), święta bez lawirowania pomiędzy zadowoleniem mamy i teściowej (nierealne), święta bez przyklejonego do twarzy uśmiechu, a z uśmiechem radości od ucha do ucha.
No i po raz pierwszy odważyłam się porzucić dom, zostawić rachunki, wyłączyć telefony, zostawić za drzwiami stresy i smuteczki. Wystarczyło wybiec z domu, zamknąć drzwi, zegary stały się niepotrzebne. Została upajająca nieobecność poczucia winy, wyrzutów sumienia, frustracji. Nic nie muszę, nic nie powinnam, nic nie trzeba. Jest czas na refleksję, zadumę, spokojne bycie tu i teraz.
Tutaj zostałam otoczona opiekuńczymi ramionami - kolumnadą na Placu Świętego Piotra i mogłam zapomnieć o wszystkich troskach. Tutaj rozleniwiona słonecznymi promieniami mogłam przysiąść na schodach, oprzeć się na kolumnie i zjednoczyć z tym cudownym miejscem. Ogarnęło mnie cudowne uczucie wolności od przymusu bycia zmęczonym i nieszczęśliwym, od licytacji, kto później poszedł spać i kto dłużej pracował, kto przygotował więcej jedzenia i kto ile zjadł, od męczącego maratonu biesiadno - medialno-politycznego.
Oczywiście święta jeszcze przede mną, więc nie mogę wypowiadać się, jak to jest spędzać je poza domem, ale mogę napisać, że to co jest już mi się podoba. Zamiast urabiania sobie rąk po łokcie maltretują moje nogi kilkunastogodzinnymi wędrówkami po świątyniach, muzeach, uliczkach, zamiast przygotowywania całej masy jedzenia serwuję sobie małe, smaczne co nieco. Zamiast zastanawiania się, czy ta bluzeczka, sweterek czy inny przedmiot znajdą uznanie w oczach obdarowanej kupuję sobie bilet na wystawę.
No i oczywiście nie mam zamiaru przekonywać nikogo z was, że tak jest lepiej, zdrowiej, przyjemniej. Każdy spędza święta, tak jak lubi. Jedynie wątpiących, czy taki sposób spędzania świąt, jaki praktykują od zawsze naprawdę im odpowiada zachęcam, aby odważyli się wsiąść do pociągu byle jakiego…
Veni, vidi, amo (przybyłam, zobaczyłam, pokochałam), ale to nic nowego, miasto pokochałam już kilka lat temu. Tym razem Rzym nie tyle mnie oczarował, co wyciszył, uspokoił i zrelaksował. Wyszłam na chwilkę przywitać się z miastem wróciłam po jedenastu godzinach nienasycona. Nie było mnie ponad rok czasu, wystarczająco długo, aby zatęsknić.
Mam jednak tyle wrażeń, tyle obrazów przewija się w mojej głowie, że poprzestanę na kilku migawkach-refleksjach okołoświątecznych.
Świąt we Włoszech nie obchodzi się tak uroczyście, jak u nas. Mimo, iż znajduję się w stolicy chrześcijańskiego świata poza zwiększoną częstotliwością nabożeństw w kościołach i liczniejszym w nich uczestnictwem wiernych oraz obserwatorów (i doprawdy trudno orzec, których jest więcej) nie czuję szczególnego nastroju świątecznego. Choć muszę przyznać, że i w Polsce od kilku już lat nie odczuwam nastroju świąt. Tyle, że u nas jeśli nie obrzędy religijne, w których nie wszyscy uczestniczą, pozostaje jeszcze piękna tradycja święcenia pokarmów i dzielenia się nimi. We Włoszech pokarmy święci się jedynie w polskim kościele. A co za tym idzie, nie robi się pisanek, nie szykuje wielkanocnego koszyczka.
Jedynym widocznym świątecznym akcentem są ogromne czekoladowe, wielkanocne jaja zawinięte w połyskliwą, kolorową folię. Jak się dowiedziałam od mieszkającej tutaj od lat znajomej nie ma tutaj zwyczaju obdarowywania dzieci, poza tymi czekoladowymi jajkami. Nie ma też tradycyjnych potraw wielkanocnych (poza barankiem, którego podaje się na niedzielny obiad) oraz kupnej babki – gotowego wyrobu sprzedawanego w kolorowych, pastelowych pudełkach (colomby).
Czy Włosi chodzą do kościoła? Może raz od Wielkiej Nocy i owszem. Generalnie do kościoła chodzi bardzo mało osób. Pisałam już kiedyś o uczestnictwie w nabożeństwie niedzielnym o godzinie dwunastej (czyli u nas najbardziej uczęszczanym nabożeństwie) w jednej z czterech papieskich bazylik. Uczestniczyło w nim kilka osób. Pisałam też o środowej mszy papieskiej, na której plac opustoszał do połowy po pierwszych dziesięciu minutach. Nie wie, na ile jest to wynik kryzysu w łonie kościoła katolickiego, na ile brak charyzmy papieża, nazywanego we Włoszech nie tyle Benedyktem XVI, co Ratzingerem.
W dzisiejszej wielko-sobotniej uroczystości w bazylice Santa Maria Maggiore kościół wypełniony był niemal w całości, ale połowę z uczestników stanowiły osoby będące tu „służbowo” (siostry zakonne i księża). Sporą część też stanowili turyści ciekawi uczestnictwa w wielkanocnych obrzędach. Muszę przyznać, że oprawa muzyczna zrobiła na mnie spore wrażenie. Osobie, która tak, jak ja kocha muzykę musiały przypaść do gustu przepiękne śpiewy chóru i solistów. No i wielka ulga, jest też adoracja umęczonego na krzyżu Chrystusa, wierni podchodzą do figury Syna Bożego i całują go … każdy w co tam uważa.
Lecąc do Rzymu w czas Wielkiej Nocy nastawiałam się na udział w Drodze Krzyżowej wyobrażając ją sobie, jako przede wszystkim przeżycie duchowe, a jeśli nie duchowe to estetyczne. Niestety, być może z powodu nieznajomości języka, być może z powodu nadmiernych wyobrażeń uczestnictwo w ceremonii pozostawiło nie najlepsze wspomnienia. Nie czułam zupełnie skupienia, wyciszenia, refleksji. Tłumy ludzi przybyły pod Koloseum, jak na piknik. Ludzie jedli, pili, palili, rozmawiali i dobrze się bawili. Odstawszy troszkę w długaśnej kolejce do wejścia rzucali się biegiem, aby zająć lepsze miejsca, choć i tak nie było wiadomo, które są lepsze, bo nie było żadnej informacji, gdzie znajdzie się epicentrum wydarzeń. Może niesłusznie, ale wydawało mi się, że droga krzyżowa polega na przechodzeniu od stacji do stacji Męki Pańskiej, tymczasem rzymska droga krzyżowa (przynajmniej do chwili, w której w niej uczestniczyłam, nie dotrwałam do końca, głownie z powodu dymu papierosowego otaczającego mnie zewsząd) stanowiła statyczne nabożeństwo odprawiane przy ołtarzu znajdującym się naprzeciwko Koloseum.
Cieszę się jednak, iż zdecydowałam się pójść, w przeciwnym razie żałowałabym, iż będąc w Rzymie w takim czasie nie skorzystałam z tej możliwości.
Teraz zaopatrzona w piękną pisankę od mojej gospodyni, kiełbasę i babeczkę ruszam jutro do Florencji, aby zobaczyć, jak tam przebiegać będą Święta.
Wszystkim, którzy jeszcze tutaj zajrzą, po zakończeniu wielkanocnych przygotowań, życzę Świąt, takich, jakimi chcieli by je widzieć i oczywiście jak najdłuższych.
Zdjęcia: 1. Oświetlone pięknie Koloseum będące tłem uroczystości Drogi Krzyżowej, 2. Posągi na dachu Bazyliki Świętego Piotra, 3. Szwajcar z gwardii papieskiej.
Gosia - jeżeli dołożyłam do tego moje pięć groszy, to przeobraziły się one w prawdziwą wygraną w lotka... Ahhhhhhhhhhhh, czytam i jęczę, i zazdraszczam, szczególnie tego amo.....Kochaj i za mnie troszkę, proszę... I obserwuj zwyczaje (bo to mnie bardzo interesuje, jak wiesz)...
OdpowiedzUsuńHAPPY EASTER :)
Piec, a moze i dziesiec groszy. Happy Easter Jolu. Amo, ami, ama - czyz mozna nie kochac Romy. Zapewne sa tacy, ktorzy nie kochaja, ich strata. Pozdrawiam z placzacej dzis Florencji
UsuńTo mnie tak marzy mi się Boże Narodzenie w Betlejem, ale boję się od kilku lat, ze mogę się rozczarować bo oczekuję zbyt wiele.
OdpowiedzUsuńJak to mowia lepiej miec co zalowac niz zalowac, ze sie czegos nie zrobilo. Nawet jesli nico mnie rozczarowala uroczystosc Drogi Krzyzowej, to wcale nie zaluje, ze na niej bylam, a juz napewno nie zaluje swiat poza domem. Pozdrawiam swiatecznie
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTeż zazdroszczę, również bym chciała odpocząć od tej świątecznej bieganiny. Tak spokojnie, refleksyjnie...
OdpowiedzUsuńTrochę mnie zdziwiło to, że we włoskich kościołach jest tak pusto. Ja byłam wczoraj na wieczornej mszy i kościół był wypełniony po brzegi. A trwało to wszystko ponad 3 godziny. Takie przejcie od ciemności do światła - też, na szczęście, było trochę refleksyjnie.
Alleluja!
Mnie to zadziwilo juz pare lat temu. Moze tych kosciolow jest tu za duzo, jest ich wiecej niz dni w roku, choc to zwodnicze i zludne tlumaczenie. I jak dla mnie wcale nie jest ich za duzo, bo kazdy to kolejne ciekawe przezycie. Alleluja
UsuńTak raz na dwa lata też wyjeżdżamy gdzieś na Wielkanoc, by uciec od tych wszystkich przygotowań, świątecznych porządków i obfitości jedzenia, zwłaszcza słodkości. Zabieramy ze sobą tylko zwykłą drożdżową babkę wielkanocną i po jajku na osobę. I jak jest? Jest wspaniale, bardzo polecam taka formę spędzenia tych świąt.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam świątecznie.
O jak milo, ze nie jestem takim odmiencem, jak myslalam. Ostatnio coraz czesciej spotykam sie z takim sposobem spedzania swiat. A teraz pozdrawiam i lece, bo wyjrzalo sloneczko :)
UsuńGosiu, Wyjazd do Rzymu, Florencji i..., to doskonały pomysł.
OdpowiedzUsuńWierzę, że można tęsknić, za tym najcudowniejszym z miast...
Ech ten mój głupi tradycjonalizm. Mam nadzieję, że może wyleczę się z niego.
Wtedy też wyruszę do ukochanego...Rzymu.
Gosiu, bardzo dziękuję za życzenia...
Serdecznie pozdrawiam i życzę dalszego wielogodzinnego zwiedzania...
Tez do niedawna nie wyobrazalam sobie swiat poza domem. Powiem wiecej, nadal nie bardzo wyobrazam sobie WIGILIE poza domem, ale kto wie moze i to sie zmieni. Lece, lece, bo wyjrzalo sloneczko :)
UsuńPięknie, jak zwykle zresztą u Ciebie, opisane :) Bardzo lubię Twoje wrażenia z podróży wszelkich!
OdpowiedzUsuńDalszego udanego świętowania :)
ciesze sie ze ci sie podoba. wzajemnie Alleluja
UsuńZazdroszczę och zazdroszczę! Ja co roku po świętach mówię,że na następne wyjeżdżam ale jak na razie to tylko czcze słowa. Zarażasz mnie tym Rzymem okrutnie i to nie tylko na Wielkanoc.Pozdrawiam i życzę cudownego pobytu!
OdpowiedzUsuńtez tak mialam,az wreszcie zrobilam. a rzym jest wart nie tylko mszy, ale i ... i moze na pierwszy raz niekoniecznie na wielkanoc, bo sporo tu luda, co moze nieco zniechecic poczatkujacych.
UsuńZastanawiałam się nad refleksją a propos spełnienia marzeń. Ja zawsze uciekałam od świąt, przygotowań i całego tego zamieszania. Odkąd pamiętam, to wyjeżdżałam z domu, z rodziną na narty, a na Wielkanoc, gdzie się dało,żeby tylko było inaczej. I teraz, jestem za granicą, o czym marzylam wczesniej, a tu,jak wszyscy stwierdzilismy, Świąt nie obchodzą, a ja zatęskniłam za pracą w kuchni, pieczeniem ciasta i przygotowywaniem smakołykow z jajek, szykowaniem koszyczka. I cała niedzielę spędziłam dzwoniąc po kuzynkach. Mogłam tutaj gotować, ale nie bylo atmosfery, ja jej nie stworzylam po prostu, a moj anglosaski mąz doesn`t care.
OdpowiedzUsuńO wiele lepiej sie czulam, jak przyjezdzalam do niego niż jak zamieszkalam niby na stałe. A moją konkluzją jest powiedzenie "the grass is always greener on the other side of the fence".
A Florencja z Tobą jak zawsze piękna! Muszę wreszcie sama o niej napisać.
Ano wlasnie moze najczesciej tesknimy za tym, czego nam brak, albo czego nie znamy. Dlatego uwazam, ze powinno sie sprobowac i tego i tamtego, aby dokonac wyboru tego, co nam najbardziej odpowiada. Jesli kiedys zatesknie za dawnym spedzaniem swiat to postaram sie do niego wrocic, jesli bedzie jeszcze do czego. Pozdrawiam poswiatecznie.
UsuńTe babki to i na Boże Narodzenie się dostaje, wiem, bo w firmie dostaję, w eleganckich kartonowych pudełkach i z tasiemką do trzymania :)
OdpowiedzUsuńTak sobie przejrzałam komentarze i hm... święta miałam świąteczne, porzadki odpuściłam poprzestając na cotygodniowym starciu kurzu, zakupy robiliśmy jak co tydzień, no, koszyczek, owszem, jajka, owszem, ale bez pędu, bez biegania i bez stresu.
Da się, naprawdę.
To prawda i jak mawia moja znajoma, nie różnią się zbytnio w smaku, jedynie nazwa jest inna.
UsuńFajnie, że miałaś miłe święta spędzone tak jak lubisz. Na pewno się da, wszystko zależy od ludzi, z jakimi się te święta spędza. Dobrze, jesli mozemy sami decydowac, jak i z kim je spedzimy :)
Przeczytałam z ciekawością Twoje zapiski z wielkanocnej podróży. Dobrze, że zdecydowałaś się na nią! Uwielbiam Rzym i czekam z niecierpliwością na odkrycie Florencji, choć trochę się jej obawiam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Czyżbyś bala się rozczarowania, czy tez syndromu Sthendala? Nie mogę Ci zagwarantować, że Ci się spodoba, choć jest spore prawdopodobieństwo. Florencja ma tę przewagę nad Rzymem, że jest bardziej skondensowana, bardziej kameralna, bardziej klimatyczna. Rzym przytłacza monumentalnością, Florencja dziełami sztuki. We Florencji jest wszędzie blisko, można ją przejść niemal całą wzdłuż i wszerz, ale z drugiej strony tyle tu bogactwa, że można się rozchorować z zachwytu i należałoby ją sobie dawkować.I raczej nie polecam pierwszego razu w trakcie świąt (mimo pięknej oprawy, o czym piszę w kolejnym wpisie) ilośc turystów na święta jest przerażająca. We Florencji, podobnie, jak w Rzymie, czy Paryżu i innych pięknych miastach turystów jest zawsze sporo, ale w święta jest ich jeszcze więcej, co na pierwszy raz mogłoby skutecznie zniechęcić. Pozdrawiam :)
UsuńA ja bym mimo wszystko chciała wziążć udział i w Drodze Krzyżowej i w mszy papieskiej. Na razie lecę za dwa tygodnie i już się cieszę. Jagna
OdpowiedzUsuńWcale ci się nie dziwię. Zawsze trzeba samemu się przekonać. To co mnie rozczarowało nie musi rozczarowywać innych :) Ale ci zazdroszczę tej wycieczki.
OdpowiedzUsuń