Te pierwsze święta poza domem budziły tyleż nadziei, co obaw. Zastanawiałam się, czy na pewno nie będzie mi smutno. No i wstyd się może przyznać, ale ani razu nie zatęskniłam za domem, za rodzinnym biesiadowaniem, za wszystkimi tymi świątecznymi smakołykami. Moje święcone, choć niepoświęcone śniadanko spożyte na kolacje wyglądało jak na załączonym poniżej obrazku, skromnie, ale całkiem satysfakcjonująco. I nie napisze za czym jeszcze nie zatęskniłam, bo może powinnam.
Rankiem wsiadłam w szybki pociąg (249 km/h) i już o dziewiątej z minutami byłam we Florencji. Przybyłam wcześnie, bowiem chciałam zdążyć na "wybuch wozu" po włosku scoppio del carro. Jest to florencki wielkanocny obyczaj obchodzony w Niedzielę Wielkanocną. Wóz wypełniony fajerwerkami toczy się ulicami miasta, aby dotrzeć przed główne wejście Katedry Matki Boskiej Kwietnej (Duomo Santa Maria del Fiore). Przejazd poprzedza defilada żołnierzy, muzykantów, mieszkańców i władz miasta ubranych w piętnastowieczne stroje. Defilada, a może właściwiej byłoby napisać parada, odbywa się w takt uderzeń bębnów. Początek tradycji scoppio del carro dała odwaga florenckiego szlachcica (z rodzi Pazzi), który (jako pierwszy) wspiął się na mury Jerozolimy podczas Pierwszej Krucjaty Krzyżowej. Za swój czyn został nagrodzony krzemieniem z Grobu Świętego. Krzemień ten podarował miastu. Jest on przechowywany w kościele Apostołów, skąd w dniu zmartwychwstania przewozi się go do katedry. Lont łączący wóz z mechanicznym gołębiem zapala w Katedrze podczas śpiewu Gloria in exencis Deo arcybiskup. Ogień podąża przez katedrę, aby doprowadzić do wielkiego bum ku uciesze mieszkańców i turystów. Udany wybuch ma oznaczać dobrobyt dla mieszkańcom miasta.
Podczas wybuchu fajerwerków byłam na zewnątrz, nie mogłam obserwować kroczącego przez Katedrę ognia, ale wizyta w środku parę minut po wybuchach (trwa około kwadransa) mówiła sama za siebie. Wnętrze nadal pełne było dymu i swądu. Miałam szczęście mogąc obserwować defiladę kolorowo odzianych Florentyńczyków i pecha, bowiem podczas wybuchu wozu rozpadał się deszcz, co uniemożliwiło mi robienie zdjęć. Wybuch jest niezwykle widowiskowy i huczny, ale szkoda, ze odbywa się do południa.
Zdecydowanie piękniej wyglądałby po zmierzchu. Czytałam, iż dawniej miał on miejsce o północy z soboty na niedzieę. To dopiero musiał być niezapomniany widok. Choć i widowisko, w którym uczestniczyłam było bardzo ciekawe. Można zapytać, co ma ono wspólnego z Wielkanocą?
Otóż rozniecenie ognia krzesiwem z Grobu Świętego stanowi symboliczne wskrzeszenie nowego życia. Podobno uczestnicy zabierają ogień do domów.
Musze przyznać, że to bardzo ciekawa i widowiskowa tradycja, która podoba mi się znacznie bardziej niż na przykład nasz Lany Poniedziałek (nawiasem mówiąc tutaj nie ma zwyczaju polewania woda i cale szczęści, bowiem mogłam po raz pierwszy od dawna korzystać z uroków świeżego powietrza w Drugi Dzień Świąt).
Zaskoczyła mnie ogromna ilość ludzi na ulicach. Wydaje mi się, że my Polacy jesteśmy bardziej zamknięci, zarówno w sobie, jak i we własnych czterech ścianach. Siedzimy przy tych naszych stolach od rana do wieczora, tymczasem tutaj wychodzi się z domów. Ktoś może powiedzieć, ze to za sprawa klimatu. Pewnie jest w tym sporo racji, ale nie do końca. Otóż wczoraj cale przedpołudnie padał deszcz i to padał dość mocno, co nie przeszkodziło zarówno mieszkańcom, jak i turystom w wiosennych spacerach. Ponieważ tutaj nie przygotowuje się świąt w domu, wiec restauracje i tawerny były oblegane. Z powodu nie najlepszej pogody oblegane były także muzea. Większość szturmowała Ufizzi i Galeria dell Accademia, dlatego ja udałam się tam, gdzie mnie jeszcze nie było do Musei di San Marco.
Musze przyznać, iż wydawało mi się, ze klasztor, w którym przebywał Fra Angelico i Girolamo Savonarola (fanatyczny kaznodzieja) są niedostępne do zwiedzania i że nigdy nie będzie mi dane obejrzeć najsłynniejsze Zwiastowanie błogosławionego braciszka Angelico. Okazało się, że dawny budynek klasztoru przekształcony został w muzeum, w którym poza freskami i obrazami Fra Angelico (Beato Angelico) znajdują się także dzieła takich artystów, jak Domenico Ghirlandaio, Alessio Baldovinetti i Giovanni Antonio Sogliani, a także tablice pamiątkowe Fra Bartolomea.
Zaraz po wejściu w pierwszej sali po prawej stronie czekała mnie cudowna niespodzianka, sala pełna obrazów Fra Angelico. Poczułam się, jakbym miała de ja vu i wróciła na grudniowa wystawę obrazów Angelico do Paryża. Były to nie te same obrazy, ale ta sama ręka je namalowała, obrazy mogące stanowić ilustracje najpiękniejszych opowieści.
Te same delikatne, wiotkie postacie kobiece, te same anielsko lice Madonny odziane w ultramarynowe płaszcze i czerwone suknie, z głowami przyozdobionymi mieniącym się zlotem aureoli. Moja uwagę przyciągnął tryptyk ołtarzowy Tabernacolo dei Linaioli z majestatyczna Madonna i dzieciątkiem na reku. Dzieciątkiem, które przypomina dziewczynkę. Obraz okalają postacie muzykujących aniołów, a dwa boczne skrzydła stanowią postacie świętych: Piotra i Marka. Bardzo żałuję, ze nie mogę wam go pokazać, ale obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć w Muzeum. Znalezione w internecie zdjęcie nie oddaje uroku i urody obrazu. Przede wszystkim jest przekłamane kolorystycznie. Płaszcz Maryi jest w rzeczywistości tak ultramarynowy, jakby został namalowany wczoraj, podejrzewam, ze obrazy były niedawno restaurowane, bowiem wyglądają bardzo świeżo i żywo.
Obraz, dla którego znalazłam się w Muzeum Zwiastowanie znajduje się naprzeciwko klatki schodowej przy wejściu do dormitorium. Idzie sobie człowiek schodami niczego nie podejrzewając i nagle jego oczom ukazuje się fresk. I staje człowiek, jak wryty i myśli sobie - no widzisz niewierny Tomaszu i Tobie zostało dane obejrzenie, no to teraz patrz, notuj w pamięci, zatrzymuj pod powiekami, abyś mógł sobie wrócić doń w każdej chwili. No i stal sobie człowiek i tak się patrzył i patrzył, aby napaść oczy. O fresku pisałam na anielskim blogu. Robi wrażenie, oj robi. Oczywiście, o tyle, ile i my wykażemy mu zainteresowania, tyle, ile mu damy serca, czasu i lektury (podobne słowa wyczytałam u holly)
Fresk znajduje się, jakby w przedsionku do cel zakonników. Niewielkie celki z malutkim okienkiem przyozdobione są jedynie freskami, każda jednym, ale jakimi pięknymi. O jednym z nich pisał niedawno u siebie Daniel. Kiedy oglądam salki myślałam sobie, ze gdybym miała dostęp do biblioteki to dałabym się zamknąć w klasztornej celi na 3/4 roku. Celki są na tyle małe, ze po wstawieniu łoża i modlitwenika zapewne nie było tu miejsca na książki. Jednak nieopodal cel znajduje się sala biblioteki. Dzisiaj nie ma tu książek, jedynie eksponaty pięknie ilustrowanych ksiąg oraz przybory pisarskie i malarskie. W czasach Lorenzo Medici odbywały się tu spotkania najwybitniejszych humanistów. Wśród cel znajduje się cela Savonaroli, a w niej miedzy innymi coś w rodzaju celice i koszulka włosiennicy. Pobyt w muzeum zakończyła tradycyjnie wizyta w sklepiku i nabycie kilku pocztówek.
Ponieważ popołudniu przestało padać i wyjrzało słoneczko poświeciłam je na długi, kilkugodzinny spacer, podczas którego obeszłam wszystkie ukochane zakątki, a w spacerze towarzyszyły mi tysiące mieszkańców i turystów.
zdjęcia 1. Wybuch wozu (zdjęcie z internetu) 2 Parada poprzedzająca wybuch wozu. 3 święcone 4. Tabernacolo dei Linaioli Fra Angelico w Muzeum św. Marka 5 Pięknie ilustrowana księga w Muzeum św. Marka
I kolejna wspaniała relacja! Ale Ci tam cudnie :)
OdpowiedzUsuńFlorencja też jest punktem z tej mojej włoskiej przygody ;)
Czy wybuchajacy woz (na zdjeciu) nie przypomina Ci ilustracji do bajek Andersena? Gdyby nie reka z aparatem na pierwszym planie bylabym pewna, ze to obraz.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak! Jakby to malował Szancer!
UsuńP.S. tak późno odpisuję, bo jak się jest gapą i nie kliknie "subskrybuj pocztą e-mail", to się do komentarzy nie zagląda ;)
Tom ja jeszcze większą gapą, bo do dziś tego nie zrobiłam i też mi się zdarza zapomniec, gdzie i co skomentowałam :(
UsuńJestem zachwycona Twoją relacją z Florencji. Przyznaję, że nie znałam florenckich obyczajów wielkanocnych.
OdpowiedzUsuńDziękuję za fantastyczne informacje o muzeum Fra Angelico. Przyznaję, że nie wiedziałam o tym muzeum...
Serdecznie pozdrawiam
Fucjo ja takze nie znalam obyczaju wybuchajacego wozu, dopiero szukaj informacji na temat swiat wielkanocnych we florencji (glownie na temat otwarcia muzeow) natknelam sie na krotkie info na temat i zaczelam drazyc.O muzeum Fra Angelico przeczytalam po raz pierwszy na blogu O sztuce. Pozdrawiam
UsuńTakie wyjazdy w obce strony zawsze skutkują poznaniem miejscowych zwyczajów. Zwłaszcza podczas większych świąt. Wybuchający wóz musiał być bardzo malowniczy. We Florencji już sam widok katedry zapiera dech, a tu jeszcze barwny korowód. Będziesz mieć niezapomniane wrażenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
To prawda, cala prawda, swieta prawda. Widok Katedry zapiera dech w piersiach. Pisalam o tym przy okazji pierwszego spotkania z Florencja. I choc ogladalam ja juz kilkakrotnie to za kazdym razem dostrzegam nowe detale i za kazdym razem zadziwia mnie ta wielosc ornamentow, zdobien, detali, ktore ze soba pieknie wspolgraja. Nie ma tu dysharmonii, przeladowania, wszystkiego tyle ile trzeba. Tzn. moim zdaniem. Tak wrazenia niezapomniane, nawet te strugi deszczu zakorzenia sie w mojej pamieci razem z fajerwerkami wybuchajacego wozu. Pozdrawiam poświątecznie
UsuńPozazdrościć takich innych świąt :-) Mi się też marzy jakiś wielkanocny wyjazd, ale moja rodzina ma do świąt dość tradycyjne podejście i biesiadowanie przy stole być musi...
OdpowiedzUsuńMoże nie nadszedł jeszcze właściwy do tego czas. Ja nieuzależniona od rodziny, mogąca podejmowac własne z nikim niekonsultowane decyzje, także latami nie potrafiłam się zdobyc na taki krok.
UsuńWspaniale spędzasz te święta, no i wspaniale, że dzielisz się tym z innymi :)
OdpowiedzUsuńDziękuje Agnieszko za jak zwykle miłe słowa.
UsuńGratuluję Ci Małgosiu Twojego nowego doświadczenia:-) Dla mnie, jak zapewne wiesz, święta wielkanocne czy bożonarodzeniowe to idealny czas na ćwiczenie własnej wewnętrznej niezależności... Przekraczanie polskiego i europejskiego horyzontu. Właśnie w święta ma to wielką siłę...
OdpowiedzUsuńWe Florencji jest tyle do zobaczenia... Gdy padnie się na kolana przed freskami Giotta, to myśli się, że już się na szczyt weszło. A tu nagle na twarz przychodzi paść przed freskami Ucella, i znowu myśli się, że szczyty za nami. Bonaiuto wydaje się przy nich komiksem. Jeszcze Masaccio, który na głowie każe stawać z zachwytów. A Pontormo... też sumienia nie ma i też każe się podziwiać brodą podpierając posadzkę. I to wszystko w kościołach. Muzea - pałace, to osobna historia - mają swoje własne żądania. Tak, we Florencji można się rozchorować i w obronie przed tą chorobą zostawić kilka arcydzieł na następne podróże...
Dziękuję Ci za ujęcie Mojego Muzeum w Twoim wpisie, Małgosiu. Poczułem się mile zaskoczony. To bardzo oryginalny komentarz. Serdeczności :-)
Nie wiem, czy wiesz Danielu, ale i twoje wpisy o świętach poza domem miały pewien wpływ na moją decyzję :)
UsuńIlośc dzieł i arcydzieł do oglądania w świątyniach jest tak ogromna, że ja również je sobie dawkuję, albo jak piszesz w obronie przed rozchorowaniem, albo, jak ja powiadam, aby dawkowac sobie przyjemnosc i zostawic cos na kolejne odwiedziny, bo Florencja to miasto, do ktorego sie wraca. Pozdrawiam