Wydawnictwo morskie - rok 1988, ilość stron łącznie 1628 stron. Na Trylogię; Wiatr od morza, Brzeg oraz Niepokorni, niepokonani czyhałam w bibliotece od dość dawna. Coś mi się majaczyło, że czytałam dość dawno temu, ale pewności nie miałam. Poza tym po obejrzeniu filmu „Miasto z morza” chciałam przeczytać książkę. Wiem, wiem. Film nie cieszy się dobrymi recenzjami, ale skoro jednym z głównych zarzutów stawianych filmowi było zniszczenie świetnego scenariusza w postaci I tomu trylogii tym bardziej byłam lektury ciekawa.
Nie będę opisywać każdego tomu z osobna, bo moim zdaniem trylogia stanowi nierozerwalną całość, którą powinno się przeczytać, jeśli nie ciurkiem, to przynajmniej zachowując chronologię. „Tak trzymać” to obok „Pozwólcie nam krzyczeć” moim zdaniem najlepsza z czytanych przeze mnie książek Fleszerowej. Być może na mojej ocenie zaważył fakt, iż dotyczy ona regionu szczególnie mi bliskiego. Jako rodowitej Gdańszczance nie mogła mi nie przypaść do gustu historia, której akcja rozpoczyna się w małej osadzie rybackiej Gdynia, która z czasem nabywa prawa miejskie, do czego niewątpliwie przyczyniła się budowa portu morskiego, mającego być alternatywą dla coraz bardziej proniemieckiego portu w Gdańsku. Wolne miasto Gdańsk także odgrywa niepoślednie miejsce w powieści. Czas akcji obejmuje okres od początku lat dwudziestych ubiegłego wieku do końca drugiej wojny światowej.
Tak trzymać! - to komenda, jaką dowódca okrętu rzuca załodze, kiedy jednostka osiąga właściwy kurs. Tak trzymać - jest zatem próbą uchwycenia tego właściwego kursu dla rzuconych w odmęty historii bohaterów dramatu. Ale, zanim los rzuci ich na wzburzone fale wojennej zawieruchy poznajemy ich w szczęśliwych latach dwudziestych. A szczęśliwe są przynajmniej dla tych, którzy czerpią radość przynależną pionierom z możliwości tworzenia czegoś całkowicie nowego i własnego, czegoś, co zapewnić im ma dobrą, dostatnią przyszłość, ale także ma pokazać, że po latach niewoli - potrafimy i wybudujemy port, który będzie naszym oknem na świat, nawet jeśli przy pomocy Francuzów, to wykorzystując własne umiejętności i siłę własnych rąk, stworzymy coś wielkiego, ważnego i nowoczesnego, coś, co będzie miała znaczenie nie tylko gospodarcze, ale i polityczne (militarne). Początki państwowości po latach zaborów, budzące się nadzieje, radości i rozczarowania najuboższej warstwy społecznej, coraz większe wpływy niemieckie w Wolnym Mieście Gdańsku podporządkowanym proniemieckiemu Komisarzowi Ligii Narodów, pierwsze antypolskie manifestacje, wrogość i nieufność rdzennych mieszkańców (Kaszubów) przeciwko ludności napływowej i w końcu współdziałanie wszystkich ku realizacji jednego celu - wybudowaniu nowoczesnego portu – to tło pierwszego tomu trylogii (Wiatr od morza).
Do Gdyni przybywa ze wsi pod Przeworskim, młody „nieukończony” gimnazjalista, poszukujący pracy w nowo tworzonym porcie. Gazety przedstawiają małą osadę, jako krainę miodem i mlekiem płynącą, gdzie każdy znajdzie i zatrudnienie i mieszkanie. Rzeczywistość okazuje się jednak dużo mniej obiecująca; ani pracy, ani miejsca do spania, ani pieniędzy ukradzionych w trakcie dalekiej podróży. Jest jedynie plaża, morze i opuszczona (jak się Krzysztofowi wydaje) łódź do spania. Łódź, która przez parę tygodni zostanie jego domem, a którą przyjdzie mu dzielić z trzema innymi poszukiwaczami szczęścia. Krzysztof poznaje przybyłego tu Wołodię Jazowieckiego, urodzonego w Kijowie, syna bogatego rodu, którego ojciec zatęskniwszy za Ojczyzną zdecydował się na morderczą podróż przez pół Rosji, w trakcie której stracił żonę, a Wołodia matkę. Podróż do kraju, w którym nikt nie witał ich z otwartymi ramionami, a rzeczywistość, w której się znaleźli daleko odbiegała od wyobrażeń o ukochanej Ojczyźnie. Krzysztof - prostolinijny, z ubogiej, acz wykształconej nauczycielskiej rodziny i Wołodia - człowiek „niezniszczalny”, taki, który zawsze ma uśmiech na twarzy i poradzi sobie w każdych warunkach, nie ma dyplomów ukończenia szkół, bo uczył się dla siebie, a nie dla papierka, ale zna się na wszystkim po trochu, a przede wszystkim doskonale znale parę języków obcych, dzięki czemu może załatwić pracę sobie i paru innym osobom u budujących port Francuzów. Tych dwoje tak różnych ludzi, z czasem staje się dobrymi przyjaciółmi. Głównych bohaterów książki jest o wiele więcej, jednak jądro powieści stanowi kaszubska rodzina Konków, wokół której osnuta jest akcja powieści. To głównie oni i wszyscy, których los splótł ich dzieje z tą kaszubską rodziną będą w dwóch kolejnych tomach (wybuch wojny okupacja, walka) postawieni przed najtrudniejszymi wyborami. Wyborami, które zaważą na całej ich przyszłości (i nie chodzi tu nawet o życie, ale czasami o godną śmierć).
Postacie fikcyjne przeplatają się z postaciami realnymi, a fakty historyczne z literacką fabułą. Tadeusz Wenda (projektant i budowniczy portu), Stanisław Dąbek (dowódca Morskiej Brygady Obrony Narodowej oraz p.o. dowódcy Lądowej obrony wybrzeża podczas kampanii wrześniowej), Bruno Jasieński (pisarz-futurysta o lewicowych poglądach), obrona Oksywia, i obrona Helu, wyprowadzenie okrętów podwodnych do Anglii oraz tworzenie polskiej floty u boku Anglików, konwoje do Murmańska, obóz koncentracyjny w Stutthofie, partyzantka na Pomorzu, zatopienie niemieckiej jednostki u wejścia do portu w Gdyni to tylko niektóre z osób i wydarzeń występujących w trylogii.
Na ponad tysiąc sześciuset stronach autorka przedstawia niezwykle poruszające ludzkie historie, dramaty ludzi postawionych przed wyborami, dla których nie było dobrych rozwiązań, a jednak autorka opowiada się jedynej, właściwej stronie, żadnych kompromisów, żadnych układów z najeźdźcą. I nawet, jeśli usprawiedliwia, nawet, jeśli mówi, że wybaczenie będzie możliwe z czasem, to jej postawa jest jednoznaczna.
Książka wielowątkowa, wielowymiarowa, postacie nieszablonowe, niejednoznaczne. Pisząc o pobycie w niewoli, życiu w obozie, przesłuchaniach na gestapo nie epatuje drastycznymi scenami, a mimo to wyciska łzy z oczu. Muszę przyznać, że dawno się tak nie spłakałam podczas lektury.
Nie można tej książce zarzucić braku prawdy historycznej: od zachowania polskich władz zarówno w okresie międzywojennym, jak i w czasie wojny po politykę Francji, Anglii, czy Finlandii a nawet zasygnalizowanie, iż walczące u boku anglików jednostki nie będą miały powrotu do ojczyzny. Tylko Rosja w tym wszystkim jawi się (niczym w „Czterech Pancernych i psie”), jak dobry wujaszek Wania, który przyszedł i wyzwolił. No, ale czego innego można by się spodziewać po długoletniej działaczce PZPR, która wierzę, że wierzyła w to co pisze.
Jeśli coś poza tym raziło mnie w treści samej książki, to był to, występujący od czasu do czasu, nadmierny patos wypowiedzi bohaterów, którzy nie dość, że zachowali się, jak należy, to jeszcze wyjaśniali to w wielce podniosły sposób. Trafiłam też na kilka, rażących mnie metafor, ale w sumie są to drobnostki, które nie mogą mi przesłonić oceny całości dzieła. Uważam, że jeśli miałabym przeczytać w życiu jedną tylko książkę Fleszerowej – to byłaby nią trylogia Tak trzymać. I wam także polecam, a zwłaszcza tym, którzy kochają morze.
Moja ocena – 5,5/6
I jeszcze tylko króciutko film Miasto z morza w stosunku do książki jest, jak polukrowane ciasteczko o smaku makulatury, więc osoby, którym się nie podobał nie powinny sugerować się filmem podejmując decyzję dotyczącą czytać czy nie czytać (a będzie to decyzja ciężka, bo komu się dzisiaj chce czytać trzy książki o tak sporej objętości). I moim zdaniem nie wykreśliłabym żadnej z historii w książce opisanej.
Natomiast mnie film, mimo, że przyznaję nie najwyższych lotów bardzo się podobał (chyba zaraz obejrzę go jeszcze raz). I choć rzeczywiście z książką niewiele ma wspólnego to morze, fregata i Wołodia w mundurze, któremu trudno się oprzeć…