Kolejna (piąta) wizyta w Muzeum Orsay, do której nie przyznam się wśród znajomych, bo poczytają mnie za osobę niepoczytalną (ile można chodzić do tego samego muzeum, czy ktoś zna może dopuszczalne normy?) odbyła się zaraz po lekturze biografii Henryka Toulouse de Lautrec (Moulin Rouge Pierra La Mure) oraz Vincenta Van Gogha (Pasja życia Irwinga Stone). Zrozumiałym jest zatem, że szczególne zainteresowanie wzbudziły dzieła obu panów.
Obok Bal w Moulin Rouge - La Goulue
Mały, brzydki, kaleka, skazany na sławę i brak miłości, malował, aby wypełnić pustkę. Pociągnięcia ołówka i pędzla były, jakby od niechcenia. Jego obrazy bardziej przypominają szkice niż obrazy, parę kresek, kontury postaci, kilka pociągnięć pędzlem, mało koloru, przewaga szarości i czerni, jakiś ostry akcent przykuwający uwagę obserwatora. Malował brzydotę, która jego zdaniem nie była wcale brzydka, bowiem była prawdziwa. Zarzucano mu niemoralność, on jednak twierdził, iż sztuka nie może być niemoralna, bowiem sztuka jest jedynie odbiciem rzeczywistości. Jeśli malował dziewczęta lekkich obyczajów, to dlatego, że ich zmęczone twarze, spracowane ciała, powykrzywiane członki (często wcześniej były one praczkami) wydawały mu się bardziej interesujące niż pozbawione wyrazu postacie pań z towarzystwa. Dlatego tematów swoich obrazów poszukiwał w tanich tancbudach i przybytkach rozkoszy, malował nocne uciechy paryżan i życie codzienne mieszkanek burdeli.
Samotny, niezrozumiany, niekochany karzeł odnalazł swoje miejsce na Montrmartrze, tutaj znajdował jeśli nie sympatię, to przynajmniej akceptację dla swojej odmienności. W świecie brzydoty jeden "brzydal" więcej nie robił różnicy. Zdobył sławę, której nie pragnął, a nie zdobył miłości, której łaknął ponad wszytko. Nocne życie Moulin Rouge, którego bywał stałym gościem, a nawet "domownikiem" stanowi częsty temat jego obrazów; tańczące kankana kobiety i obserwujący je mężczyźni. Twarze mężczyzn obrzmiałe, czerwone, pijackie, pożądliwe, kobiety zachęcające, w swobodnych pozach, często bezwstydne, z wysoko uniesionymi nogami i zadartymi spódnicami. Jego obrazy budziły odrazę i zgorszenie. Dzisiaj w Muzeum Orsay znajduje się kilkanaście jego obrazów.
Obok Bal w Moulin Rouge - La Goulue
Mały, brzydki, kaleka, skazany na sławę i brak miłości, malował, aby wypełnić pustkę. Pociągnięcia ołówka i pędzla były, jakby od niechcenia. Jego obrazy bardziej przypominają szkice niż obrazy, parę kresek, kontury postaci, kilka pociągnięć pędzlem, mało koloru, przewaga szarości i czerni, jakiś ostry akcent przykuwający uwagę obserwatora. Malował brzydotę, która jego zdaniem nie była wcale brzydka, bowiem była prawdziwa. Zarzucano mu niemoralność, on jednak twierdził, iż sztuka nie może być niemoralna, bowiem sztuka jest jedynie odbiciem rzeczywistości. Jeśli malował dziewczęta lekkich obyczajów, to dlatego, że ich zmęczone twarze, spracowane ciała, powykrzywiane członki (często wcześniej były one praczkami) wydawały mu się bardziej interesujące niż pozbawione wyrazu postacie pań z towarzystwa. Dlatego tematów swoich obrazów poszukiwał w tanich tancbudach i przybytkach rozkoszy, malował nocne uciechy paryżan i życie codzienne mieszkanek burdeli.
Samotny, niezrozumiany, niekochany karzeł odnalazł swoje miejsce na Montrmartrze, tutaj znajdował jeśli nie sympatię, to przynajmniej akceptację dla swojej odmienności. W świecie brzydoty jeden "brzydal" więcej nie robił różnicy. Zdobył sławę, której nie pragnął, a nie zdobył miłości, której łaknął ponad wszytko. Nocne życie Moulin Rouge, którego bywał stałym gościem, a nawet "domownikiem" stanowi częsty temat jego obrazów; tańczące kankana kobiety i obserwujący je mężczyźni. Twarze mężczyzn obrzmiałe, czerwone, pijackie, pożądliwe, kobiety zachęcające, w swobodnych pozach, często bezwstydne, z wysoko uniesionymi nogami i zadartymi spódnicami. Jego obrazy budziły odrazę i zgorszenie. Dzisiaj w Muzeum Orsay znajduje się kilkanaście jego obrazów.
Jednym z nich jest zamieszczony obok Bal w Moulin Rouge ze słynną tancerką o pseudonimie La Goulue (Żarłok) na pierwszym planie.
To dla niej - królowej Montrmartru ściągała do Czerwonego Młyna publika, aby podziwiać brawurowe wykonanie kankana. To ona była częstą bohaterką zarówno obrazów, jak i afiszy, jakie na zamówienie Zidlera wykonał Henryk.
Obraz sprawia wrażenie niedokończonego, tło o barwie kartonu, kontury postaci zamalowane czarną kredką, seledynowe pasy, które dopiero z pewnego oddalenia tworzą spódnicę tancerki, kolorowa bluzka i włosy w odcieniu rudości.
Obraz sprawia wrażenie niedokończonego, tło o barwie kartonu, kontury postaci zamalowane czarną kredką, seledynowe pasy, które dopiero z pewnego oddalenia tworzą spódnicę tancerki, kolorowa bluzka i włosy w odcieniu rudości.
Pięknym dopełnieniem przedpołudniowej wizyty w Orsay była popołudniowa wycieczka na Montrmartr, gdzie żył i tworzył nie tylko hrabia Tuluzy, potomek bogatego, arystokratycznego rodu, ale i wielu innych przedstawicieli paryskiej bohemy; między innymi bywał tutaj Van Gogh w mieszkaniu swego brata Theo. Spędzilam bardzo miłe popołudnie w towarzystwie Czary, która pokazała mi wiele ciekawych zakątków, do których rzadko docierają turyści, za co należą jej się ukłony do ziemi.
Obok Moulin dela Galette
Chciałam zamieścić w tym wpisie więcej zdjęć, niestety wpis skreślony wczoraj podczas podróży z Paryża do Marsylii usiłuję zamieścić od wczoraj bezskutecznie. Obawiam się, że jeśli potrwa to dłużej, tzn. problemy z siecią i zasięgiem w połączeniu z wiejącym tu mistralem mogą doprowadzić mnie do szpitala dla umysłowo chorych w St. Remy. Dlatego dzisiaj jedynie sygnalizuję, że jestem tam, gdzie miałam być, zachwycam się i usiłuje nie zwariować z powodu silnie wiejącego wiatru. Widzę, że pojawiło się wiele ciekawych nowych wpisów, które niestety muszę zostawić sobie na deser po powrocie, w przeciwnym razie ich czytanie (biorąc pod uwagę tempo połączenia) zajęłoby mi cały pobyt pod warunkiem, iż nie wychodziłabym z hotelu. Pozdrowienia z Marsylii.
Po prostu odłącz się od sieci i kontempluj, zachwycaj się, a wiatr ignoruj. My poczekamy:)
OdpowiedzUsuńWiem, że zazdrość to coś bardzo złego, ale jak Ci tu teraz nie zazdrościć?
OdpowiedzUsuńJa w Muzeum Orsay byłam 4 razy. I gdybym pojechała do Paryża po raz kolejny, myślę że znów bym tam poszła. To moje ulubione muzeum w Paryżu.
Pozazdrościć tej wizyty w Muzeum Orsay, też bym chciał:)
OdpowiedzUsuńJa byłem pod wrażeniem Centrum Pompidou - pierwsze wrażenie (z zewnątrz) szok ale muzeum, muszę przyznać, świetne chociaż za sztuką współczesną i awangardową nie przepadam. T-L ma bardzo dobrą biografię Julii Frey - czyta się jak dobrą powieść.
OdpowiedzUsuńI znowu odpowiem hurtowo. Monmarta ma rację- najlepiej byłoby wyciągnąc kabel i dac sobie spokój z próbami zamieszczania kolejnych wpisów, ale .. ja uparta jestem. Ciekawe czy technika mnie, czy ja ją pokonam. Dla przykładu pocztę otwierałam dziś pół godziny :( Karolino - moje również, choc i Luwrem nie pogardzę- tam jest tak wiele, tak róznych dzieł, że nie sposób znaleźc swoich. ZWL- życzę Ci tego z całego serca. Marlow- do tej pory kojarzyłam wyłącznie ze sztuką awangardową i współczesną, do której jakoś nie mam serca, wiec nawet nie próbowałam wchodzic do srodka (kiedyś pewnie to zmienię). Dzięki za polecenie biografii, przeczytam między innymi po to, aby porównać z La Murrową, no i poszerzyć wiadomości.
OdpowiedzUsuńWspaniale się czyta taką korespondencję na żywo!
OdpowiedzUsuńKoniecznie, ale to koniecznie przeczytaj biografię Lautreca Julii Frey (tutaj recenzja z czasów przedblogowych).
Szczęśliwej podróży! Niecierpliwie czekam na kolejne doniesienia ze szklaku. :)
Ło matko i córko - komentarz zamieścił się natychmiastowo. Z rozpędu napisałam, że nie sposób znaleźć :) miało być oczywiście- nie sposób nie znależć w lUWRZE coś dla siebie.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, kobiety T-L są unieśmiertelnione w obrazach w takich pozach, w jakich kobiety światu się nie pokazują. Zawsze jest to zmęczenie, ból straconych marzeń, mimo uśmiechu w tłumie. U siebie można być sobą. To nic, że malarz szkicuje. Moim ulubionym obrazem jest też kobieta czesząca włosy.
OdpowiedzUsuńUdanych dalszych wojaży. Zatrzymasz się też w Albi?
Malarstwo T-L porusza we mnie czułą strunę poprzez swoja skrótowość i w pewnym sensie "umowność", zawsze mnie fascynuje to jak malarz potrafi przekazać prawdę o swoim modelu za pomocą niewielu szczegółów, poprzez kilka kresek i parę barwnych plam. Historia T-L jest doprawdy tragiczna gdyż podobno jego kalectwo i brzydota były dla niego życiowym dramatem który do tego próbował utopić w absyncie co niestety miało fatalne skutki dla jego zdrowia. Karłowaty wzrost i deformacja ciała były prawdopodobnie nie tylko efektem upadku z konia w dzieciństwie, lecz również choroby genetycznej, gdyż jego rodzice byli bardzo blisko spokrewnieni.
OdpowiedzUsuńPoszłam za linkiem do "Czary" i znalazłam świetny blog, który szybko dodałam do ulubionych, dziękuję!
Serdecznie pozdrawiam, nie daj się mistralowi, zwiedzaj i pisz, jeśli będziesz mogła !
Jeszcze raz przepraszam, że hurtowo, ale zamieszczenie jednego tylko komentarza zajmuje mi około dwudziestu minut :(
OdpowiedzUsuńLirael, skoro i Ty i Marlow twierdzicie, że biografia Julii Frey jest najlepsza,to nie mam wyjścia - będę czytac. Nutta- a mnie podoba się kobieta zmęczona, która leży plackiem na łóżku (nie pamietam tytułu), ale ona leży, jakby ją przejechał walec, jakby wszystkie troski tak ją przygniotły do ziemi, jakby jej już prawie nie było (to oczywiście moja-swobodna interpretacja). Do Albi się nie wybieram, trzeba dokonywac wyborów niestety. Sukienka w kropki- mnie też podoba się ten ascetyczny styl i muszę przyznac, że obrzy T-L spodobały mi się dopiero całkiem niedawno, wcześniej jakoś nie zwracałam na nie większej uwagi. Czara -moim zzdaniem świetnie pisze- każdy jej wpis, chocby nie wiem o czym pisała, a pisze na rózne tematy, co bardzo mi się podoba- każdy czytam z zainteresowaniem i zazdrością, że ja nie potrafię pisać tak pięknie. Co do wpisów - postaram się- ale łatwo nie będzie, dzisiaj przez 45 minut otwierał się internet. Pozdrawiam
Z opóźnieniem zabieram się do dorzucenia swoich trzech groszy, ale pod takimi komplementami nie wiem już co chciałam dorzucić ;-) Może to, że to była przyjemność oprowadzić Cię po moich ulubionych miejscach, tak dobrego słuchacza dawno nie miałam!
OdpowiedzUsuńPS I tylko prosiłabym Cię ze względów, które już znasz, o zmianę odnośnika (nie chcę robić "ruchu" na blog.pl) ;)
Pozdrawiam ciepło!
A ja się cieszę, że poznałam takie fajne dziewczyny, jak Ciebie i Holly. A wasze ulubione miejsca mam nadzieję odwiedzić jeszcze nie raz, bo czuję niedosyt, chciałabym tam wrócić. Są to miejsca, do których nie zaprowadza się turystów podczas jedno-dwu dniowych odwiedzin Paryża. Teraz czuję, że mój pogląd na to miasto zyskał szerszą perspektywę. Choć wcale nie uważam, aby je poznała na tyle, aby powiedzieć Paryż już znam. Wszak nie znam nawet Gdańska mimo niemal półwiecza znajomości.
OdpowiedzUsuń