Wydawnictwo Znak, Kraków 2009 r., ilość stron 163. (seria 50 książek na 50-lecie Znaku)
Miłość jest na dnie wszystkiego, co się w świecie dzieje.
Miłość jest na dnie wszystkiego, co się w świecie dzieje.
Matka Joanna od aniołów to książka, którą chciałam przeczytać od zawsze, a wszystko za sprawą tytułu. Przyciąga, intryguje, budzi skojarzenia. Aż dziw, że przeczytałam ją dopiero teraz.
Matka Joanna od Aniołów to powstałe w 1942 roku opowiadanie nawiązujące do przypadku opętania w XVII wiecznym francuskim mieście Loudun. Podobnie brzmiące; nazwa miasta, nazwiska bohaterów, a także samo zdarzenie.
Do małej mieściny na kresach wschodnich XVII wiecznej Rzeczypospolitej (Ludynia), gdzie opętana przez diabły została grupa mniszek z klasztoru Urszulanek, przyjeżdża jezuicki egzorcysta, ksiądz Suryn. Akcja dzieje się jesienią, co nadaje klimatowi opowiadania szczególnie mroczny i tajemniczy charakter.
Opowiadanie pełne jest niedomówień. Czy księdzu uda się wypędzić diabły z opętanej duszy Matki Przełożonej i czy tak naprawdę Matka Joanna od Aniołów wraz z podopiecznymi została opętana siłami nieczystymi to zasadnicze, choć nie jedyne pytania, na jakie natrafia czytelnik podczas lektury.
Na pewno można odczytywać je na wiele sposobów.
Opowiadanie dotyka odwiecznego tematu dobra i zła, ich genezy. „Dusza ludzka nie ma kształtu szklanki. Podobna jest raczej do włoskiego orzecha, tyle tam kawałków, części, zakamarków, zagłębień. I jeżeli diabeł, uchodząc z duszy ludzkiej, zostawi w głębinie samej w oddalonej jakiejś cząstce duszy choć krople swojego diabelstwa, to kropla ta zepsowa wlewającą się miłość bożą, jak kropla inkaustu psuje cały kielich wina. Ksiądz Suryn obok tego światła spostrzegał mimo wszystko małą, ciemną przestrzeń garnącą się do dna jego istoty, małą, czarną komórkę — na wskroś różną od tego światła, od tej jasności bożej — małe, ale osobne miejsce, gdzie skurczone i schowane, prawdziwie jednak obecne, przebywało zło. I w miarę jak modlitwa się przedłużała, z owego małego jądra ciemności poczynały się rozwijać jakieś macki czarne i giętkie, rozplątywały się z węzłów i gruzłów i coraz bardziej odsuwały światło Jezusowe. Cały czarny kompleks powiększał się coraz bardziej — i nagle ksiądz Suryn spostrzegał oczami ciała prawie, oczami wyobraźni całą okazałość i całą potęgę zła. I świat cały rozdwajał się przed nim na światło i mrok, na jasność i ciemność” Zło, siedzi w każdym człowieku i może równie nagle pojawić się w nim, jak i zniknąć. Opanowuje duszę człowieka pod wpływem jakiegoś impulsu, albo też narasta latami. Opanowuje duszę Joanny, córki księcia zubożałego rodu, który „siedzi w błotach smoleńskich i nikt o nim nie wie”, a ona "uwięziona" w klasztorze, ma ambicje zostać „kimś więcej" niż tylko zwykłą zakonnicą.
O gdybyś ty mnie uczynił świętą! To jest jedyna tęsknota! Ale ty mnie chcesz upodobnić do tysięcy, tysięcy ludzi, jacy błądzą bez celu po świecie! Chcesz mnie uczynić taką samą zakonnicą - jak ojciec mój chciał mnie uczynić córką, matką, żoną (...)….jeżeli nie można być świętą, to lepiej już być potępioną.. Joanna osoba o skłonnościach aktorskich potrzebuje publiki i zainteresowania.
Interesująca jest również postać księdza Suryna; nieznającego świata jezuity, którego ścisłe trzymanie się reguł życia klasztornego, nienaganna postawa, otoczka człowieka niemal „świętego” nie są w stanie zastąpić braku wiary(?) czy może powołania(?). To właśnie uciekanie od życia doczesnego w bezpieczne odizolowanie, z dala od pokus i z dala od problemów codzienności, to poczucie wyższości wydają mi się oznaką braku szczerej wiary, jaką prezentuje dla przykładu ksiądz Brym. Tymczasem spotkanie z kobietą potrafiącą doskonale manipulować ludźmi (do tego kobietą, która budzi w nim uczucia nie koniecznie duchowe) wyzwala w nim ów pierwiastek zła, który na dnie każdego drzemie.
I pojawia się pytanie, czy gdyby nie wybór takiej właśnie drogi życiowej losy Suryna potoczyłyby się tak, jak się potoczyły. Czy to spotkanie z Joanną, (które uświadomiło mu, iż wybrał być może niewłaściwą drogę) wywołałoby „diabły” (czytaj zło), gdyby Suryn nie był zakonnikiem.
Opowiadanie odczytuję, jako opowiedzenie się autora nie tylko przeciwko celibatowi, a też przeciwko życiu w zakonie, które dla wielu osób jest życiem wbrew naturze.
"To nie są może demony, to może tylko brak aniołów?" - jak mówi reb Isze.
"Anioł odleciał od matki Joanny i oto została sama z sobą. Może to tylko własna natura człowieka?"
W opowiadaniu jest więcej ciekawych postaci, oczywiście mnie zaciekawiła moja imienniczka; jedyna nieopętana diabłem siostrzyczka, którą obdarzyłam sympatią nie za jej świętość, a za jej słabości, które są przecież tak ludzkie.
Ponieważ opowiadanie powstało podczas wojny to należałoby je odczytywać także, jako opowiedzenie się przeciwko złu, które z pozoru wygląda niewinnie a nawet czasami przybiera szatę świętości.
Wydaje mi się, że właśnie ta wielość możliwości interpretacyjnych to największa zaleta opowiadania.
Język stylizowany na siedemnastowieczny, zawiera sporo archaizmów, co powodowało pewne zwolnienie tempa czytania.. Reasumując - cieszę się, że w końcu książkę przeczytałam.
Moja ocena 4,5/6
Zaliczyłam Iwaszkiewicza do klasyki i naszły mnie wątpliwości, czy słusznie?
Zaliczyłam Iwaszkiewicza do klasyki i naszły mnie wątpliwości, czy słusznie?
Czytałam kiedyś o opętaniu mniszek w Loudun, ale w sumie niewiele pamiętam:/ Fajnie byłoby ponownie przeczytać i skonfrontować z prozą Iwaszkiewicza!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Ja z kolei nie znam tamtej historii, więc bogatsza o skojarzenia literackie być może sięgnę do źródeł.
OdpowiedzUsuńBrzmi co najmniej fascynująco! A mogłabyś mi powiedzieć, jakiej objętości jest to opowiadanie? :)
OdpowiedzUsuńOj to przeoczenie, zaraz dopiszę do wpisu. Jak na opowiadanie nie jest małe, jak na książkę i owszem. Liczy 163 strony.
OdpowiedzUsuńDawno temu oglądałam film i to chyba on mnie zniechęcił do lektury. Iwaszkiewicza mam sporo, a ciągle odkładam na później, bo wygrywa historia.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam filmu, ale kiedy zobaczyłam, że w rolę ułomnej matki przełożonej wcieliła się piękna aktorka to trochę kłóci się to z moją wizją opowiadania. U mnie wygrywa biografia, klasyka, literatura francuska ... tyle gatunków, że sama nie wiem, komu daję pierwszeństwo.
UsuńKilka razy oglądałam fragmenty filmu, ale bez większego zainteresowania. Zainteresowałaś mnie swoją recenzją. Nie wiem natomiast czy widziałaś ostatni film rumuńskiego reżysera Mungiu, "Za wzgórzami" o podobnej tematyce, ale cudownie zrobiony, o nietolerancji, fanatyzmie, dyscyplinie życia w zakonie prowadzącej do niszczenia ludzkich uczuć i empatii. Może też i o tym jest troszkę książka Iwaszkiewicza?
OdpowiedzUsuńFilmu nie widziałam, więc porównać nie mogę. Co do Iwaszkiewicza - jako wyznawczyni i poszukiwaczka idei uniwersalnych widzę tu raczej problem genezy zła, choć niewątpliwie o problem odosobnienia (bez znaczenia, czy dobrowolnego, czy przymusowego) człowieka też autor zahacza. Jednak nie nazwałabym Matki Joanny od aniołów rzeczą o nietolerancji, fanatyzmie, czy dyscyplinie życie w zakonie. Raczej spojrzałabym na to szerzej, jako na rozważania nad kwestią życia w odosobnieniu, bo czy Joanna, czy Syryn nie byliby innymi ludźmi szczęśliwszymi/ spełnionymi/ lepszymi, gdyby okoliczności życia nie skierowały ich na drogę, która dla nich nie była właściwą. Joanna mogłaby być dobrą aktorką, a Surym spełniać się, jako mąż i ojciec, może żołnierz.
OdpowiedzUsuńZa moich czasów film Kawalerowicza, w którym w rolę Matki Joanny wcieliła się faktyczni piękna żona reżysera czyli Lucyna Winnicka był na tak zwanym indeksie kościelnym. Pamiętam więc pewne sceny z niego ale nie wiem czy cały oglądałam. Opowiadanie to mam w Dziełach Iwaszkiewicza więc najwyższa pora bym go przeczytała inaczej nie wyrobię sobie własnego zdania. A później wróciła bym do filmu, który miał świetną obsadę aktorską.
UsuńJeżeli chodzi o życie w odosobnieniu czyli w zakonach to ma sens wyłącznie w przypadku autentycznego powołania inaczej trudno takiemu życiu podołać.
Teraz poznawszy opowiadanie też obejrzałabym film dla porównania. Bycie na kościelnym indeksie to zdaje się najlepsza bezpłatna reklama dla filmu, książki, etc.. Zawsze zadziwia mnie działanie władz kościelnych, które chcąc zakazać rozpowszechniają. Co do życia w odosobnieniu podzielam twoje zdanie, iż powinny się na nie decydować ludzie, którzy mają powołanie. A na pewno istnieje jakiś odsetek takich osób, które odnajdują się na tej właśnie ścieżce życia.
UsuńJeszcze była jedna taka książka po którą może teraz bym sięgnęła, a był to "Szerszeń". Oczywiście, że to była znakomita reklama,z tym że jak myślę czytając coś takiego czy oglądając katolik musiał się z tego spowiadać.
UsuńO książce Szerszeń nie słyszałam. Co do spowiadania się - nie jestem w tej dziedzinie specem.
UsuńMam film Matka Joanna od aniołów. Nie wszystkim się on podoba. Ja jestem nim zachwycona.
OdpowiedzUsuńMoże to za sprawą Iwaszkiewicza, którym byłam zachwycona. Czytałam wszystko co wyszło spod jego ręki...
Pozdrawiam:)
No to mnie zaciekawiłaś, ja będę miała okazję obejrzę koniecznie, zwłaszcza, że po lekturze ogląda się inaczej. Ja nie znam tak dobrze Iwaszkiewicza, to było dopiero moje drugie spotkanie z pisarzem. Pozdrawiam
UsuńJa najpierw widziałam film a później sięgnęłam po opowiadanie które bezsprzecznie jest o wiele bogatsze. Podoba mi się Twoja interpretacja też uważam że zdarzenia są katalizatorem dla naszej duszy, być może wszystko jest w nas a czy ujrzy światło dzienne zależy w pewnym sensie od splotu okoliczności A po "Szerszenia" chyba sięgnę ponownie bo to wspaniała książka.
OdpowiedzUsuńSkoro już druga osoba wspomina tę książkę biorę tytuł pod uwagę i rozwagę. Co do wpływu okoliczności na człowieka uważam np., że nie mnie oceniać zachowania osób postawionych w ekstremalnych sytuacjach, skoro sama takowych nie przeżyłam, bo łatwo jest snuć teoretyczne rozważania. Zresztą nawet podobieństwo zdarzeń nie spowoduje podobnych zachowań u dwóch różnych osób. No, ale to już nieco inne zagadnienie i do tego- nie moja działka :)
UsuńCzytałam Twoje wpisy w odwrotnej kolejności (najpierw ostatni z cyklu Hugo, teraz ten) i chyba rozumiem dobór poniedziałkowego cytatu z Hugo:) Iwaszkiewicz musiał mocno na Ciebie wpłynąć!
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałam, oglądałam tylko film i nie wiem, czy przy lekturze będę mogła uwolnić się od widoku Lucyny Winnickiej jako całkiem kuszącej mniszki. Oglądałam go jednak dawno i tak naprawdę nie wiem, ile wówczas zrozumiałam. Czas sięgnąć po książkę! Przy okazji, okładkę z wydania Znakowskiego uważam za znakomitą!
Odgadłaś doskonale. Też uważam okładkę za doskonale dobraną, miałam nawet o nie wspomnieć, ale mi umknęło. Widziałam, że wróciłaś znad morza. Solidaryzowałabym się z Młodszym i też pod ręczniczkiem posłuchała, jak ktoś czyta mi książeczkę, mógłby to być np Hugo. Nie dasz się skusić za rok i poczytać koleżance? choć może nie koniecznie na plaży, mogłoby być w kawiarni:)albo w innym sympatycznym miejscu i nie koniecznie czytanie :)))
UsuńRozważę, choć Twoje propozycje i sugestie zmieniały się niczym w kalejdoskopie i czuję się lekko przytłoczona:) Skoro jednak czytam w Twych myślach, nie mam chyba innego wyjścia?:P
UsuńPropozycje się zmieniały- bo kobieta zmienną jest. Nie masz wyjścia i sądzę, że odczytasz, co trzeba :)
Usuń