Tom I cyklu W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta -W stronę Swanna
Niedługo (3 października) minie trzy lata od chwili, kiedy zdecydowałam się na prowadzenie bloga; od tej chwili prowadziłam go wytrwale i bez przerwy. Choroby, nawał pracy, czy wakacje nie stanowiły powodu dla zrobienia sobie odpoczynku od pisania, czytania wpisów, komentowania. No, bo jak robić sobie przerwę, od tego, co powoli wsysało mnie w swą wirtualną przestrzeń, oblepiało swymi mackami, wciągało jak narkotyk, dawało mnóstwo radości i dodawało kopa w chwilach zwątpienia. Miły komentarz, ciepłe słówko, mail od blogowej braci wystarczył, aby na chwilę zapomnieć o codzienności i szarzyźnie życia.
Aż nastąpiło zmęczenie materiału, przegrzanie styków, niedosyt życia rzeczywistego, realnego, namacalnego i poszukiwanie „straconego czasu”. Mam na myśli nie tyle czas stracony w potocznym sensie tego słowa, (czyli, taki, który można było wykorzystać lepiej i pełniej), a raczej czas „utracony”, czyli taki, który minął i nie wróci. Przez ten ponad miesiąc nieobecności w blogosferze poszukiwałam czasu, tego, który mija bezpowrotnie oraz próbowałam zatrzymać ten, który trwa i który trzeba wyciskać, jak cytrynę i ten, który leniwie przepływa przez palce, snuje się, a my wraz z nim, bez poczucia obowiązku, bez utraty i bez straty, a czasami bez myśli.
W ten czas poszukiwań lektura I tomu cyklu W poszukiwaniu straconego czasu wpisała się idealnie, a mój ukochany pisarz (Hugo) zyskał bardzo groźnego konkurenta w osobie Marcela Prousta. Nie pamiętam, czy użyłam kiedyś na blogu określenia arcydzieło, a jeśli nawet, to na pewno nie zdarza się to często. W poszukiwaniu straconego czasu - tom pierwszy (a mam niezachwiane przekonanie, że i następne) to moim zdaniem absolutne ARCYDZIEŁO. Książka, która zawiera wszystkie inne książki w sobie, to dla mnie Biblia literatury. Książka, której nie czytałam, a którą smakowałam i którą się delektowałam. Lektura, którą sobie dawkowałam ciesząc się nie tylko z ilości przeczytanych stron, ale także z ilości stron, jakie pozostawały do przeczytania.
I myślę sobie, że jakakolwiek próba opisania wrażeń spali na panewce, bowiem ubóstwo językowe autorki bloga (tudzież brak jakichkolwiek talentów literackich) uniemożliwią przedstawienie choćby niewielkiej cząstki bogactwa wrażeń wyniesionych z lektury. Obawa pisania o książce, o której pisało tak wielu, tak wielkich ustępuje jednak przekonaniu, iż nie podzielenie się wrażeniami byłoby grzechem zaniechania. W poszukiwaniu straconego czasu to książka, o której niemal wszyscy słyszeli, a którą, jak wnoszę z osobistych obserwacji-niewielu czytało, odstrasza z powodu objętości (i jak tu znaleźć czas na szukanie straconego czasu) i z powodu stylu Prousta.
Jej lektura wymaga czasu i skupienia, a początkową trudność (przebrnięcie przez kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt stron) wynagradza z nawiązką zanurzenie się w jej głębi. Tak jak przed podróżą, im więcej damy z siebie odwiedzanym miejscom, tym więcej one nam oddadzą, tak też im więcej damy z siebie powieści (czasu, skupienia, uwagi), tym większe będą nasze doznania, silniejsze przeżycia, większa przyjemność. Jest to książka, którą można otworzyć na dowolnej stronie i za każdym razem trafi się na myśli ważne, słowa piękne, treści istotne. Niemal każde zdanie można odczytać na wiele sposobów. Kiedy czytelnik przebrnie przez pierwsze strony, kiedy się w nich rozsmakuje, lektura wydaje się szalenie prosta. Trudność stylu Prousta nie polega na stosowaniu metafor, na drobiazgowym opisywaniu miejsc, a raczej na chęci wypowiedzenia się do końca i dogłębnie. Jak pisze Boy w przedmowie „styl Prousta-, który uwielbiam-bywa nierówny. Wynika to z bogactw i subtelności jego myśli, skomprymowanej niekiedy jak pastylka, a także ze sposobu jego pracy, z nieustannych poprawek na rękopisie, na korekcie (księgarz wydzierał mu w końcu korektę i sam podpisywał ją do druku!) rozsadzających nieraz zdanie aż do pojemności przekraczającej wytrzymałość przeciętnego czytelnika.” Ale nie należy się przerażać, od czego mamy genialnego tłumacza, jakim jest Boy-Żeleński, który nieco, jak pisze skorygował to, czego czytelnik mógłby nie strawić. „Często - przyznaję się do tego - wypadało łamać zdanie i składać je na nowo; często-aby osiągnąć większą przejrzystość-trzeba je było dzielić na części [..] Nie sądzę, abym był przez to w niezgodzie z intencjami Prousta, który wielokrotnie w korespondencji swojej wyraża gorączkowe pragnienie, aby być czytanym - i to nie przez szczuplejszy krąg wyrafinowanych intelektualistów, ale przez szeroką publiczność. I wciąż w tej pracy słyszałem wewnętrzną muzykę myśli Prousta i tę starałem się zachować i oddać.”
Gdybym miała napisać jednym zdaniem, co jest treścią - istotą tej książki napisałabym, że jest to realizacja najstarszego i najbardziej nieuchwytnego z ludzkich marzeń – zatrzymania czasu i mentalny powrót w lata minione. Składająca się z dwóch zasadniczych części powieść stanowi o tym, co dla pisarza najważniejsze, co było istotą jego egzystencji (jakże ubogiej i ograniczonej - autor z powodu choroby skazany był na tkwienie niemal całe życie w jednym miejscu) - o uczuciach i o sztuce.
W pierwszej części Combray bohater, (w którym odnaleźć można cechy pisarza) wraca wspomnieniami w lata dzieciństwa i młodości. Wspomina, a jego wspomnienia są tak żywe, że bez trudu przenosimy się w świat dzieciństwa bohatera, odbywamy wspólne spacery, poznajemy krewnych i znajomych, odnajdujemy czas utracony, (bo ja będę się upierać, że ten czas nie był/ nie jest straconym), spowalniamy a myśli krążąc wraz z bohaterem w Combray uciekają także do miejsc naszego dzieciństwa, młodości, przeszłości.
Kiedy bohater pisze o jednej z lektur…
Sposób opowiadania, starający się przede wszystkim budzić ciekawość lub wzruszenie, pewne zwroty rodzące niepokój i melancholię, wszystko to, w czym wykształcony czytelnik poznaje wspólny kapitał wielu powieści, wydawało mi się – mnie, który uważałem nową książkę nie za jedną z wielu podobnych, ale coś jedynego, mającego rację istnienia tylko w niej samej*
odnajdujemy w jego myśli własne refleksje.
Kiedy pisze o smaku magdalenki to natychmiast chciałoby się skosztować owego krótkiego i pulchnego ciasteczka, wyglądającego, jak „odlane w prążkowej skorupie muszli”.
Z chęcią przytoczyłabym cały stronicowy opis, ale obawiam się, że wpis zamieniłbym się w kolejny tom proustowskiego poszukiwania straconego czasu.
W części drugiej poznajemy historię miłości Swanna. Wydawać by się mogło, iż na temat uczuć napisano już wszystko, że nic banalniejszego ponad historię miłosną, tymczasem Proust opisując tę historię od strony wnętrza bohatera, jego rozterek, emocji, marzeń (od strony bardziej duchowej niż fizycznej); od przysłowiowego stąpania po śladach wybranki, poprzez chwile radości z krótkich tet-a-tet z Odettą, aż po uczucie zazdrości przenosi nas w zupełnie inny świat, świat odmaterializowany, świat zmysłów, świat przeżyć, świat sztuki.
Autor pisze prozą, a czyta się to jak piękną poezję. Bohater odbiera uczucia poprzez sztukę, a sztukę odbiera sercem, studiuje malarstwo Vermeera, dużo czyta, słucha muzyki. Dzięki wrażliwości na sztukę, jego uczucie do Odetty zyskuje niepowtarzalny, bardziej zmysłowy wymiar. Mocno wierzy w to, że gdyby nie miłość słuchane sonaty, czy oglądane obrazy nie ukazałyby mu się w całym swym bogactwie, że gdyby nie obecność, albo choćby istnienie wybranki muzyka nie brzmiałaby tak pięknie, obraz nie budziłby tylu emocji, a książka byłaby tylko zbiorem zapisanych kartek papieru. Jego przekonanie o silniejszym przeżywaniu świata dzięki wrażliwości na sztukę i na uczucia w pełni podzielam. A dla osoby, dla której życie bez muzyki nie byłoby życiem pełnym poniższe zdania brzmią jak najcudowniejsze dźwięki;
„Widząc twarz, Swanna, kiedy słuchał tej frazy, można by rzec, że chłonie on środek znieczulający, dający większą rozpiętość jego oddechowi. I rozkosz, jaką mu dawała muzyka- rozkosz przerodzona niebawem w prawdziwą potrzebę-podobna była istotnie w owych chwilach do przyjemności, jaką znalazłby doświadczając zapachów, wchodząc w styczność ze światem, którego dosięgamy tylko jednym zmysłem. Mimo, iż oczy Swanna subtelnie smakowały malarstwo, a umysł jego niemniej subtelnie obserwował obyczaje, i oczy jego i umysł jego nosiły niezatarty ślad oschłości życia. Otóż wielki spokój, tajemnicza odnowa przychodziły mu obecnie stąd, że czuł się przeobrażony w istotę obcą ludzkości, ślepą, pozbawioną logiki, niemal w jakieś bajkowe fantastyczne zwierzę, stworzenie pojmujące świat jedynie słuchem. I kiedy w małej frazie szukał sensu, do którego jego inteligencja nie mogła się wedrzeć, jakież szczególne upojenie znajdował w tym, aby swoją najwewnętrzniejszą duszę odrzeć ze wszystkich elementów rozumowania i wprowadzić ją, samą, w korytarz, w mroczny filtr dźwięku”. **
I tak jak wspomnienie magdalenki wywołuje w bohaterze smak i czas dzieciństwa, poczucie bezpieczeństwa, spokój, bezgraniczną radość, ekstazę wspomnień, tak powyższy fragment wywołuje w autorce tego wpisu cudowne wspomnienie, kiedy jej cała egzystencja na chwilę stopiła się z muzyką i kiedy nic poza nią na całym świecie nie istniało.
A ten wpis tyle mówi o lekturze, co maleńki okruch zamoczonej w łyżeczce herbaty magdalenki. Ale smakowanie należy od czegoś zacząć, dlaczego by nie od pierwszego kęsa.
* str. 54 Wydawnictwo Kolekcja gazety wyborczej
** str 219 tamże
Piękny wpis, a ja z przyjemnością powróciłam do wspomnień o tej pięknej książce... Dla mnie ta książka to nie tylko smak magdalenki, ale także głogi...
OdpowiedzUsuńWierzę, że książka przywołuje wiele wspomnień i każdy odnajdzie w niej coś dla siebie.
UsuńDalej też będzie pięknie. Tylko w dwóch ostatnich tomach jest nieco powtórzeń - Proust nie zdążył wszystkiego dopracować, ale i tak warto.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, nie przeczytałam całego postu, bardzo mnie męczą białe litery na ciemnym tle, więc może coś mi umknęło z tego, co piszesz, ale na pewno będę czekać na Twoje następne zachwyty. Bo świat Prousta wciąga i pozostawia ślad na duszy. :)
Mocno w to wierzę, że dalej też pięknie. Czytając poniższe komentarze jestem zbudowana ilością czytelniczek Prousta. Co do białych literek - próbowałam kiedyś zmienić na czarne i pojawiły się prośby o powrót do białych :(
UsuńJak dobrze, że już wróciłaś! Mam nadzieję, że przerwa naprawdę pomogła Ci "odnaleźć stracony czas"! Pięknie napisałaś o tej książce. Przyznam szczerze, że najbardziej wciągnęła mnie jednak część poświęcona Swannowi. I chociaż czasem łapię się na tym, że chętnie bym dokończyła lekturę pozostałych części, to jednak pewne wydarzenia sprawiły, że chyba jeszcze długo nie będę w stanie tego zrobić.
OdpowiedzUsuńInna rzecz, że fraza "W poszukiwaniu straconego czasu" od razu wzbudziła we mnie pokłady ogromnego zmęczenia :)
Miło, że parę osób się za moją tu obecnością stęskniło - dziękuję, przyjmuję to jako komplement. Odnalazłam - powiedzmy "pion" nieco zachwiany zbyt intensywnym pobytem w rzeczywistości wirtualnej. I ja także zatęskniłam za waszymi blogami i od jutra wracam do ich lektury. Co do tomu pierwszego to trudno mi się zdecydować, czy bardziej podobały mi się wspomnienia bohatera i jego powrót do lat młodzieńczych, czy cała gama uczuć Swanna. Identyfikowałam się i z jednym i z drugim. W ogóle cała galeria postaci - niezwykle ciekawa.
UsuńDobrze Cię znów czytać:) Mam nadzieję, że Twoje własne poszukiwania zostały uwieńczone sukcesem, a styki odzyskały właściwą temperaturę:))
OdpowiedzUsuńJa z tych, co Prousta nie czytali. Obawiam się jednak, że nieprędko będę miała tyle czasu, by poświęcić mu tyle uwagi, ile - jak piszesz - wymaga.
Miło mi :) I jak napisałam wyżej - ja też się za Wami stęskniłam. A czas separacji z internetem wykorzystałam bardzo dobrze. A jak pomyślę o bliskim urlopie to podskakuję z radości. A na Prousta przyjdzie i u Ciebie kiedyś czas, tak jak i u mnie nadszedł.
UsuńMałgosiu, dobrze, że już jesteś!
OdpowiedzUsuńBrakowało mi Twoich pięknych recenzji.Dzisiejszy post przeczytałam z dużym zainteresowaniem, ponieważ do Prousta nie mogłam się jakoś przekonać. Z Twojej recenzji widzę, że warto.
Pozdrawiam:)
Dziękuję, za miłe słowa i może kiedyś uda ci się przekonać do pisarza, bo moim zdaniem warto, a jak się już zasmakuje się w lekturze trudno się oderwać.
UsuńŚwietnie, że wróciłaś i jesteś w dobrej formie! Ja ten cykl uwielbiam, odnajduję w nim moje wzruszenia i emocje kiedyś przeżyte. Myślę że stracony czas Prusta jest nie tyle czasem zmarnotrawionym, co raczej heraklitowym "panta rhei" niczym woda, która jest, ale już nie ta sama...Po moim powrocie do Polski była to pierwsza książka, po którą sięgnęłam. Wypożyczyłam z biblioteki wszystkie tomy i czytałam delektujac się wspominaniem tego jak ją pierwszy raz wzięłam do rąk w młodości, smakowałam poszczególne rozdziały, które roztaczały przede mną obrazy niczym album ze zdjęciami sprzed wieku. Do tego wspaniały przekład Boya, którego również uwielbiam za "całokształt", pozwalający mi na nowo wczuć się w materię ojczystego języka. To spotkanie z książką było chyba trzecim z kolei ale z pewnością nie ostatnim, bo chyba warto ją czytać na różnych etapach życia, gdyż za każdym razem zanjduje się w niej coś innego. Serdecznie pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTo ciekawe, bo i we mnie lektura wywoływała tyle wspomnień, wzruszeń i emocji, czasami nienazwanych, a jakże przyjemnych. Przekład Boya cudowny. Taki styl i język to dzisiaj rzadkość. Czytałam I tom dość długo, ale i tak jestem pewna, mnóstwo mi umknęło. Już planuję zakup całości, bo jest to lektura do której trzeba wracać, do której chcę wracać.
UsuńA ja nic Prousta nie czytałam, aż wstyd:) Dobrze, że jesteś i pięknie w dodatku piszesz:)
OdpowiedzUsuńJaki tam wstyd- jeszcze miesiąc temu byłam w takiej samej sytuacji. Właściwie to powinnaś się cieszyć, bo tyle pięknej i znakomitej literatury przed Tobą. :)
UsuńJa oczywiście wpisuję się na listę tych, co słyszeli, ale nie czytali. Ładnie;) Mam z wyprzedaży jeden z dalszych tomów, to chociaż zakosztuję stylu.
OdpowiedzUsuńA przede wszystkim cieszę się z twojego powrotu:) I tak przesiadywałam u ciebie, czytając wszystkie włoskie posty. Już wiem, że można się zakochać w Italii:)
A ja się cieszę, że Italia przypadła ci do gustu i dobrze się tam czułaś i miło mi, że moje wpisy stanowią pewnego rodzaju przewodnik dla moich dobrych znajomych blogowych:) Witaj w świecie zakochanych... w Italii
UsuńBardzo się cieszę, że wróciłaś i to w takim stylu! Piękny, klimatyczny wpis. Czytałam całego Prousta parę lat temu, większość znaczeń mi pewnie umknęła, ale wspominam tę lekturę z zachwytem i radością. Niedawno przeczytałam również cudowne szkice Anny Iwaszkiewiczowej m.in. o Prouście i jej analiza otworzyła mi oczy na wiele spraw związanych z tym legendarnym dziełem. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńProusta chciałam przeczytać od dawna, ale zawsze się obawiałam, że będzie za trudny, że mnie zniechęci, że znudzi. Postanowiłam się przełamać, kiedy moja paryska znajoma tak pięknie opowiadała o Prouście i o tłumaczeniu Boya, postanowiłam i oczywiście za jakiś czas zapomniałam, a potem przeczytałam u ciebie wpis o szkicach pani Iwaszkiewiczowej i przypomniałam sobie o Prouście. Tak więc i Tobie zawdzięczam tę lekturę.
UsuńWczoraj właśnie zastanawiałam się, kiedy wrócisz z tych blogowakacji ;-) Nawet miałam mejla pisać.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że już wróciłaś i takie piękne okruchy proustowego czasu nam znalazłaś...
Mam ów tom "W stronę Swanna", ale został na rodzinnych półkach, kiedyś podjęta próba lektury nie powiodła się. Ponowię ją jednak za jakiś czas.
Pozdrawiam serdecznie!
I ja się cieszę. Nabrałam dystansu, coś sobie uporządkowałam i zatęskniłam i za pisaniem i za czytaniem. A do książki myślę, że przeczytasz, jak przyjdzie na to Twoja pora. Boy w przedmowie pisze o pierwszych czytelnikach, którzy rzucali lekturę po paru, parunastu stronach, wracali po czasie i nie mogli się oderwać. Pozdrawiam także
UsuńCzy to już powrót?
OdpowiedzUsuńJa na razie powoli na nowo obczajam blogosferę, gdyż też zafundowala mi się przerwa, zresztą- bardzo dobrze mi zrobiła:).
Co do Prousta - dotąd odstraszała mnie nei co ta poetyckość, ale skoro piszesz, że arcydzieło, no to może przełamię swoje uprzedzenia.
Mnie również blogowe wakacje pozwoliły na złapanie dystansu i nowy p.o.v. Myślę, że pora wracać, jest chęć, jest czas, jest mnóstwo pomysłów, tylko, czy będzie siła, aby ruszyć z kopyta, to się okaże w praniu. Poetyckość jest, ale nie nachalna, nie dominująca, taka, że jest, a jakoby jej nie było. Nadmiar byłby i dla mnie nie do przyjęcia.
UsuńCzekałam cierpliwie na powrót właścicielki tego bloga i doczekałam się :-)
OdpowiedzUsuńKilka lat temu czytałam w "Poszukiwaniu straconego czasu". Trzy pierwsze tomy podobały mi się, przy czwartym utknęłam, bo w nim było bardzo dużo opisów barona Charlusa. Charlus mnie nudził i irytował. Zresztą w cyklu tym jest wiele irytujących postaci.
Polecam Ci biografię Andre Mauroisa pt. "W poszukiwaniu Marcela Prousta". Dawno czytałam, niewiele już pamiętam, tyle tylko, że mi się bardzo ta biografia podobała. Ciekawa jestem, który z panów zajmie ostatecznie pierwsze miejsce w Twoim sercu - Hugo czy Proust :-)
Jak mówią szukajcie a znajdziecie, czekajcie, a się doczekacie... czy jakoś tak:) Z przedmowy wyczytałam, że Charlus jako jedna z niewielu postaci miała swego pierwowzór w rzeczywistości i że był to wyjątkowo nieprzyjemny typek. W I tomie nic tego nie zapowiada, pojawia się niejako w tle. Dobrze skonstruowana irytująca postać może być niezmiernie ciekawa (jak bohaterka Cudzoziemki Kuncewiczowej- moja ulubienica, choć irytująca do bóli. Ale tak to już jest z tymi postaciami irytującymi, że czasami przyciągają i budzą podziw, a czasami odpychają, vide Emma w Pani Bovary (dla mnie). Maroisa czytałam jedynie biografię Woltera, biografia Hugo czeka na półce, więc chętnie sięgnę po Proustowską. A H czy P? czas pokaże, a może oboje.
UsuńKażda książka czeka na swój czas. Mój Proust też stoi sobie na półce i czeka. Pierwszy tom czytałam dawno temu, pozostały jakieś mgliste wspomnienia atmosfery, rozmów, bohaterów.
OdpowiedzUsuńDobrze, że już jesteś:)
Dobrze, że nadal do mnie zaglądacie, to nadaje sens tej mojej pisaninie. Mój Prost czekał na mnie bardzo długo, no i się doczekał. U myślę, że trafił we właściwy czas.
UsuńKsiązkz tych po ktorych ciezko znalezc wlasciwa lekture, bo wszytko w porownaniu z nia wydaje sie nijakie. Jedyne co w niej trochę męczy, to ciut przestarzały styl. Podobno jest w przygotowaniu nowe tłumaczenie Prousta, bardzo jestem go ciekawa. Dla zachęty dodam, że tom drugi ma jeszcze więcej uroku. I maleńkie sprostowanie, owszem, Proust spędził kilkanaście lat (chyba 14?) pisząc swoje dzieło w zaciemnionym pokoju wyłożonym korkiem (oprócz alergenów męczył go również hałas), ale przedtem był istnym lwem salonowym, wiec nie był tak naprawdę odizolowany cały czas od otoczenia. Bo gdyby był, skąd czerpałby pomysły do swoich historii?
OdpowiedzUsuńPodzielam twoje zdanie, zaraz po lekturze zaczęłam czytać inną książkę, niezłą, tyle, że niezła po niezwykłej wypadła nieco mdło. Nowe tłumaczenie- ciekawe, jak wypadnie w konfrontacji z Boyem (nie mnie oceniać tłumaczenie, bo nie znam francuskiego i nie mogę dokonać porównań, ale mnie się ta wersja bardzo podobała). Jeśli chodzi o styl to dość szybko się nań przestawiłam. Jeśli drugi tom jest jeszcze lepszy to cieszę się ogromnie. Dzięki za informację, biografii Prousta nie znam prawie wcale, tyle ile przeczytałam we wstępnie. Wydawało mi się, że tego okresu odosobnienia było więcej.
UsuńWitaj Gosiu!
OdpowiedzUsuńMnie również Proust nie przekonał...ale Twoja recenzja go chwali, być może za jakiś czas wrócę do niego...Tęskniłam za Twoimi recenzjami...Pozdrawiam:)
I ja pozdrawiam. Jak to miło wrócić do grona życzliwych odbiorców. Proust zdobył moje serce, a czy zdobędzie twoje? czas pokaże
UsuńMam dokładnie to samo wydanie Miłości. Ale czytałam inne, coś dobrą dekadę temu, oj, ponad chyba.
OdpowiedzUsuńWłaściwie duże wtedy czytałam, bo zmieniłam szkołę na eksternistyczną i miałam zajęcia tylko trzy dni w tygodniu, za to odżyłam duchowo. Oj, długo by opowiadać. W każdym razie na dobre mi to wyszło.
W każdym razie, piszesz, że zrobiłaś sobie "wolne", a wiesz, ja też zwolniłam ostatnio. To znaczy "dokańczam" stare zobowiązania, ale staram się nie pędzić z lekturami, przecież to nie wyścig. Nie angażuję się już w wyzwania, no i jakoś nie mam ochoty na dalszą współpracę z niektórymi, ale to inna para kaloszy.
Co do Prousta - jakoś kilka dni temu w Dwójce mojej kochanej była audycja "Dlaczego warto czytać Prousta", a wczoraj na tvp kultura była Miłość Swanna, moim zdaniem niemiłosiernie spłycona i zeszpecona; oglądając miałam wrażenie, że ktoś powyrywał kartki, bo ja to pamiętam inaczej.
W całej serii doszłam do połowy czwartego tomu, bo miałam przesyt, ale myślę, że kiedyś wezmę się za Prousta znowu.
Zauważyłam, że sporo zaprzyjaźnionych blogerów ostatnio zwolniło, albo wzięło krótszy lub dłuższy urlop od bloga. Myślę, że prędzej czy później każdego to dopada, że potrzebuje albo chwili oddechu, albo jeśli w porę nie wyhamuje podejmuje bardziej radykalne decyzje. Ja z wyzwaniami zwolniłam od początku roku i czytam, to co naprawdę lubię. No i czytam nieco mniej, co jakoś mnie nie martwi zbytnio, bowiem więcej czasu poświęcam na życie w realu :) Szkoda, że nie wiedziałam o tej audycji, filmu też jestem ciekawa, mimo, iż Tobie się nie spodobał, chciałabym sama ocenić. No cóż, może nadarzy się okazja.
UsuńNic straconego: http://www.polskieradio.pl/8/1455/Artykul/934634,Jak-Proust-zaczal-szukac-straconego-czasu
OdpowiedzUsuńZawsze korzystam z odsłuchu, kiedy coś mi przeszkadza, albo mi audycja ucieknie:)
Dzięki. Rzadko słucham radio, generalnie nie lubię być uwiązana do terminów, godzin, więc odsłuchanie w dowolnie wybranym terminie to dobre rozwiązanie.
UsuńTwój powrót bardzo mnie cieszy. Radość wyrażam z małym opóźnieniem, bo byłam zagrypiona, ale zapewniam, że jest ogromna.
OdpowiedzUsuńWyobraź sobie że od kilku tygodni planuję lekturę Prousta. :) Przeczytałam kiedyś pierwszy tom, zachwyciłam się i obiecałam sobie, że poznam cały cykl, ale upłynęło już tyle czasu, że muszę zacząć wszystko od początku. :)
Przyjemnie, kiedy zdarza się, że nam się pomysły zbiegają, tym bardziej, że Proust wydawał mi się takim trochę zapomnianym pisarzem, albo pisarzem czytanym przed popularnością bloga, bo nie znalazłam recenzji blogowych dotyczących Prousta (swoją drogą nie szukałam zbyt intensywnie). Liczba komentarzy, z których wynika, iż wiele osób zetknęło się z pisarzem -nie wiem-czemu, ale sprawia mi radość. A do tego, jak widzę, wiele osób podziela moje odczucia. Dzisiaj ja także jestem przekonana, że zaraz po powrocie z wakacji wypożyczę z biblioteki kolejne tomy powieści i mam nadzieję, że nic nie stanie na przeszkodzie, ale wiadomo, życie niesie liczne niespodzianki. Jednak konieczność (?) powrotu może przynieść wiele nowych odkryć. Osobiście uważam, iż zauważyłam/dostrzegłam jedynie niewielką cząstkę tego, co kryje lektura.
UsuńMasz rację, Proust rzadko trafia w blogowe progi. Właściwie przypominam sobie tylko bardzo ciekawą recenzję Nai:
Usuńhttp://literackie-skarby.blogspot.com/2011/04/o-tajemnej-mocy-gogu-i-magdalenek-w.html
Sposób czytania, jakiego wymaga Proust, trochę kłóci się z naszym zabieganym trybem życia, poza tym jego cykl ma opinię książek trudnych, męczących i może to też jedna z przyczyn, dlaczego zainteresowanie nim nie jest wielkie.
Ja pamiętam kaye gdzie pisała pośrednio o Prouście poprzez Iwaszkiewiczową Anną http://kayecik.blogspot.com/2013/07/anna-iwaszkiewiczowa-o-sztuce-prousta.html Co do stylu Prousta - po początkowym "szoku" spowodowanym odszukiwania składni, podmiotu, orzeczenia można się nauczyć czytać i rozumieć, a nawet z czasem ten styl zaczyna się nam wydawać jedynym, najwłaściwszym i najpiękniejszym sposobem wyrażania myśli (tak było ze mną). A współczesny człowiek przyzwyczajony do skrótów, prostoty (żeby nie rzec prostactwa), smsów, emotikonów, klikania lubię - odwyka nie tylko od umiejętności wyrażania myśli ale i ich odbioru :( (jak widać sama często używam symboli :) i :(- bo prościej i szybciej, bo znowu gdzieś gnam).
UsuńMam nadzieję, że nie weźmiecie mi za złe moich "trzech groszy". :) Prousta czytałam w czasach przedblogowych i całe szczęście, bo chyba - znajć swoje możliwości - nie odważyłabym się napisać czegoś w rodzaju opinii o tym cyklu, gdyby lektura miała miejsce za czasów mojego blogowania. Natomiast doceniam wagę twórczości Prousta i staram się każdego zachęcać do lektury i wyrobienia sobie własnej opinii. Dlatego zamieściłam na blogu fragment o magdalence (http://kayecik.blogspot.com/2012/11/wspomnienie.html) i muzyce Vinteuila (http://kayecik.blogspot.com/2013/07/marcel-proust-10071871-18111922-muzyka.html), żeby pokazać, że nie taki diabeł straszny, jak się go maluje :)
UsuńKażde trzy grosze mile widziane, a w dzisiejszym świecie nawet i więcej:) Przyznaję, że bardzo chciałam napisać o lekturze z jednej strony, a z drugiej szalenie się bałam pisać o tym, do czego nie dorastam. Zawsze tak jest, że kiedy coś zachwyca to chce się człowiek tym podzielić, żeby inni też mieli to szczęście doświadczyć czegoś pięknego, ale zdając sobie sprawę ze swoich ograniczeń, z braku umiejętności jest też obawa przed spłyceniem, przed banalnością, powtarzalnością, poprzestaniem na owych ach i och, które w takich przypadkach są nieadekwatne do bogactwa treści i formy (bo mimo tego stylu- tak ciężkiego dla wielu będę się upierać, że jest on niesamowity).
UsuńKochana, ale Ty tak pięknie napisałaś o swoich wrażeniach z lektury! Sądząc z przebiegu dyskusji, kilka osób, które się tu wypowiadały sięgnie po ten cykl prędzej czy później i to również dzięki Twojemu wpisowi! :)
Usuń~ Guciamal
UsuńWłaśnie, nie wszyscy mają czas na chwilę przystanąć, żeby zwyczajnie spojrzeć na niebo czy drzewa, więc nie spodziewałabym się, że znajdą go na to, by upajać się muzyką zdań Prousta. :)
~ Kaye
Wielkie dzięki za linki, z przyjemnością przeczytam!
To jest ciekawy temat te czytelnicze "żelazne wilki", o których krążą opowieści, że trudne, okropne, czyta się mozolnie, etc. Najczęściej wcale nie jest tak źle. :)
Nie wiedzą, jak wiele tracą, a może zresztą wiedzą. Ja nie wiedziałam. Ciekawe, czy teraz wiedząc - znajdę czas na dalsze zagłębianie się w Prousta. Mam nadzieję, że tak:)
UsuńKaye- i także dzięki twoim :) dzięki
UsuńZanim zaczęłam czytać "W stronę Swanna", wyobrażałam sobie, że to ogromnie trudna książka. W pamięci miałam słowa noblisty I.B.Singera, który powiedział, że tak długie książki są tylko dla profesorów i że podczas czytania trzeba się bardzo męczyć.
UsuńDużo recenzji "W poszukiwaniu straconego czasu" jest w biblionetce. A jakie długie dyskusje znajdują się pod recenzjami!
PS. Bardzo podoba mi się nowy wygląd Twojego bloga :)
Wcale ci się nie dziwię, bo sama żywiłam takie obawy, a gdyby jeszcze znała zdanie Singera to zachodzi obawa, że mogłabym nie sięgnąć po książkę. Na szczęście, nie zawsze to co trudne do innych okazuje się trudnym dla nas i odwrotnie, czasami prosta sprawa nastręcza nam sporo kłopotów i trudności. O biblionetce zapomniałam, może i dobrze, bo lepiej czytać te opinie po wyrażeniu własnej.
UsuńCieszę się, że szata graficzna nie budzi sprzeciwów moich ulubionych czytelników
Bardzo się cieszę z Twojego powrotu :) Ja też wracam, ale powoli i opornie mi to idzie ;)
OdpowiedzUsuńWstyd przyznać, ale i ja nie czytałam Prousta - przeraża mnie lekko objętość - może kiedyś, ale na pewno nie teraz, w tym 'niedoczasie', na który cierpię :)
To chyba Karolina napisała mi kiedyś, że im dłuższa przerwa, tym ciężej się wraca. Ciężko było się zabrać za pisanie, a i teraz powoli się aklimatyzuję. A na Prousta przyjdzie jeszcze czas.
UsuńDobrze ze juz jestes:) Widzisz, ja nie pisuje bloga, a sam w ostatnim tygodniu zlapalem sie na tym, ze musze zwolnic, przystanac, troche nad tym zyciem sie zastanowic. Dopadlo mnie jakis marazm, zastoj gdy uswiadomilem sobie, ze zeszlej zimy marzylem, o wiosnie, o lecie, a tymczasem dzis pierwszy dzien jesieni, a ja nawet nie poczulem lata:((
OdpowiedzUsuńTwoja propozycja siegniecia po Prousta wydaje sie idealnym rozwiazaniem na moje bolaczki .Wiec sprobuje. Balem sie, ze mnie znudzi, ale Twoj opis i te wszystkie komentarze powyzej zaprzeczaja mym obawom. Wiec trzeba zaczac swa przygode z tymi tomiskami. Pozdrawiam serdecznie
Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy pogoda, czy przypadek, ale tegoroczne wakacje, mimo, iż pogodowo nie można im nic zarzucić, spowodowały u wielu osób coś w rodzaju zniechęcenia, rozterek, rozedrgania, niemożliwości pozbierania się (vide wpis u Czary). A może nie zawsze może/musi być różowo i takie dni zatrzymania są bardzo potrzebne, aby spojrzeć na otaczającą rzeczywistość z innego punktu widzenia. A propos przegapienia lata- w moim pokoju wisi piękny kalendarz z reprodukcjami obrazów florenckich mistrzów, jeszcze ani razu nie zmieniłam kartki z końcem miesiąca, najczęściej orientuję się w połowie kolejnego, a zdarzyło się, że z czerwca musiałam przejść do sierpnia, bo lipiec mi umknął.No i teraz :) czy :(, a skorą wierzę, że wszystko jest po coś i ku czemuś zmierza to :) Pozdrawiam
UsuńNa "Miłość Swanna" Schlöndorffa trafiłem w trakcie, ale to może i dobrze, i znak jakiś żeby najpierw jednak pierwowzór :) Witojcie :D
OdpowiedzUsuńWitojcie kolego, liczyłam na łyk czegoś mocniejszego na powitanie ze strony kolegi. Zimno dzisiaj niemożebnie :( Ale doceniam swojskie powitanie.
UsuńA tak jakoś dla odmiany postanowiłem jednak odezwać się w temacie :) A jeśli chodzi o łyk, to sentymentalnie zaproponuję TO. Niedobre jak cholera, ale grzeje fest :D
UsuńNo to chlup. Dzisiaj przemarzłam jeszcze bardziej, więc pomocna dłoń jak znalazł :)
UsuńCieszę się z Twojego powrotu :-)
OdpowiedzUsuńO przeczytaniu "W poszukiwaniu..." myślę od czasów liceum - chociaż gdybym to wtedy zrobiła, to pewnie byłby to objaw swoistego snobizmu przeintelektualizowanej nastolatki i w ogóle bym tej książki nie zrozumiała. W każdym razie do tej pory nie nadarzyła się jeszcze okazja, którą bym wykorzystała ;-)
Za mną "chodziły" dwie pozycje od lat Ulisses i właśnie W poszukiwaniu straconego czasu, ale i ja obawiałam się, że nudne, trudne, rozwlekłe, że nie dorosłam, no to w końcu dobrnąwszy do lat doszłam do wniosku, jeśli nie teraz to kiedy? :) Cieszę się, że znalazłam chwilkę, aby do mnie zajrzeć.
OdpowiedzUsuńZa mną Ulisses też chodzi...
OdpowiedzUsuńWidzę, ze zmienilaś szatę graficzną :-). Ładnie :-). Ja kilka razy też jakiś zmian doonywalam - mi to dodawało jakiegoś powiewu nowości i świezości, niby nic takiego a jakoś mobilizująco działało.
Byłam bardzo przyzwyczajona do wyglądu bloga, taka mapka w tle jakoś bardzo odpowiadała moim wyobrażeniom o podróżniczym (bo takim miał być z założenia) blogu. Zdarzyło się jednak, iż ktoś narzekał w komentarzu na nieczytelność wpisu (białe litery na brązowym tle), kiedyś próbowałam zmienić na czarne na brązowym i otrzymałam prośbę o powrót do wcześniejszej wersji. Ostatnio sama miałam kłopot z czytaniem swoich wpisów (no może nie kłopot, a dyskomfort), no i zmieniłam. I mimo mojej zachowawczości- spodobało mi się. :)
UsuńTa zmiana baaardzo mi się podoba. Może to truizm, ale naprawdę lepiej się czyta czarne literki na białym tle niż cokolwiek innego ;)
UsuńCieszę się :)
Usuń