Tym razem dla odmiany sięgnęłam po coś, co z założenia miało być lekką, łatwą i przyjemną lekturą. Wybór Wakacji pana Łaskawego był wynikiem oczarowania Aniołem panny Garnet tejże autorki, która to książka uwiodła mnie pomysłem, lekkością, pozytywnym przekazem, wpleceniem biblijnej przypowieści i tłem weneckich uliczek.
Pan Łaskawy napisał dawno temu książkę, która okazała się bestsellerem. Na kanwie tego sukcesu założył firmę, która choć nie przynosi tak dużych dochodów, jak początkowo wciąż pozwala na wygodne życie. Pewnego dnia Pan Łaskawy dochodzi do wniosku, że czuje się obco we współczesnym świecie, nie umie się odnaleźć w otaczającej go rzeczywistości. Oglądając operę mydlaną wpada na pomysł, aby zrobić sobie wakacje i napisać kolejną książkę w stylu oglądanej produkcji. Łaskawy wyjeżdża do małej wioski Great Calne, wynajmuje dom, urządza się, zasiada przed ekranem komputera i nie może zacząć pisać, bowiem, toczące się wokół życie przejmuje kontrolę nad jego planami. Razem z głównym bohaterem poznajemy mieszkańców wioski i ich problemy. Są to osoby dość dziwne, można powiedzieć, iż wioskę zamieszkują same życiowe kaleki, ludzie samotni i pozbawieni miłości, osoby ze skłonnościami autodestrukcyjnymi, nadające się na kozetkę do psychoanalityka. Autorka nakreśla jednak postacie bohaterów w sposób dość powierzchowny. Salley Vickers stosuje mało dla mnie czytelny klucz prowadzenia narracji. Staram się czytać książki do końca, gdyż czasami dopiero zakończenie wyjaśnia wszystko, tymczasem w przypadku Wakacji Pana Łaskawego zakończenie zamiast wyjaśniać sporo zaciemnia. Autorka od czasu do czasu wplata zawiłe i metaforyczne opisy przyrody, które nie bardzo wiadomo, czemu mają służyć, bo ani nie budują klimatu, ani nie są wyrazem talentu pisarskiego. Opowieść momentami staje się nużąca, a język toporny (choć to może kwestia tłumaczenia). Niektóre filozoficzne przemyślenia są szalenie naiwne, a inne zupełnie niezrozumiałe.
Myślę, iż autorce przyświecał jakiś zamysł, a Wakacje pana Łaskawego nie miały być jedynie taką sobie historyjką rozważań starszego pana na temat stosunku do miłości, życia i śmierci snutą na tle opisu życia mieszkańców wioski. Ja jednak tego zamysłu nie odgadłam. Zabrakło myśli przewodniej, prostoty przekazu, lekkości pióra. Poczułam się rozczarowana. Nie polecam.
Pan Łaskawy napisał dawno temu książkę, która okazała się bestsellerem. Na kanwie tego sukcesu założył firmę, która choć nie przynosi tak dużych dochodów, jak początkowo wciąż pozwala na wygodne życie. Pewnego dnia Pan Łaskawy dochodzi do wniosku, że czuje się obco we współczesnym świecie, nie umie się odnaleźć w otaczającej go rzeczywistości. Oglądając operę mydlaną wpada na pomysł, aby zrobić sobie wakacje i napisać kolejną książkę w stylu oglądanej produkcji. Łaskawy wyjeżdża do małej wioski Great Calne, wynajmuje dom, urządza się, zasiada przed ekranem komputera i nie może zacząć pisać, bowiem, toczące się wokół życie przejmuje kontrolę nad jego planami. Razem z głównym bohaterem poznajemy mieszkańców wioski i ich problemy. Są to osoby dość dziwne, można powiedzieć, iż wioskę zamieszkują same życiowe kaleki, ludzie samotni i pozbawieni miłości, osoby ze skłonnościami autodestrukcyjnymi, nadające się na kozetkę do psychoanalityka. Autorka nakreśla jednak postacie bohaterów w sposób dość powierzchowny. Salley Vickers stosuje mało dla mnie czytelny klucz prowadzenia narracji. Staram się czytać książki do końca, gdyż czasami dopiero zakończenie wyjaśnia wszystko, tymczasem w przypadku Wakacji Pana Łaskawego zakończenie zamiast wyjaśniać sporo zaciemnia. Autorka od czasu do czasu wplata zawiłe i metaforyczne opisy przyrody, które nie bardzo wiadomo, czemu mają służyć, bo ani nie budują klimatu, ani nie są wyrazem talentu pisarskiego. Opowieść momentami staje się nużąca, a język toporny (choć to może kwestia tłumaczenia). Niektóre filozoficzne przemyślenia są szalenie naiwne, a inne zupełnie niezrozumiałe.
Myślę, iż autorce przyświecał jakiś zamysł, a Wakacje pana Łaskawego nie miały być jedynie taką sobie historyjką rozważań starszego pana na temat stosunku do miłości, życia i śmierci snutą na tle opisu życia mieszkańców wioski. Ja jednak tego zamysłu nie odgadłam. Zabrakło myśli przewodniej, prostoty przekazu, lekkości pióra. Poczułam się rozczarowana. Nie polecam.
Jeśli chcecie zapoznać się z twórczością tej autorki proponuję sięgnąć po Anioła panny Garnet.
Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, a było zgrzytanie zębami.
Przeczytane w ramach stosikowego losowania u Anny.
Przeczytane w ramach stosikowego losowania u Anny.
Moja ocena 3-/6
Ta okładka z otwartą książką mogłaby mnie skusić, ale będę się trzymała z daleka, dziękuję za przestrogę. U Ciebie rzadko pokazują się tak "niełaskawe" recenzje, musi więc to być bardzo nieciekawa książka :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście rzadko zdarza się, że książka tak daleko rozmija się z moimi oczekiwaniami. Z reguły mam obawy przed zniechęceniem do czegoś, co komuś mogłoby przypaść do gustu. Tutaj wydaje mi się, że niewiele się straci (o ile w ogóle) nie czytając tej pozycji. Natomiast Anioła naprawdę polecam.
Usuń