Francuska kawiarenka literacka

środa, 10 września 2014

Po raz pięćsetny i zapowiedź krótkiej przerwy


W lipcu minęły trzy lata od chwili, kiedy zamieściłam tu pierwszy wpis. Do tej pory zamieściłam pięćset wpisów na blogu. Jak przy każdym jubileuszu pojawia się refleksja; dlaczego piszę i komu to potrzebne. Po radości, jaką wywołały pierwsze komentarze, przyszedł czas euforii, kiedy licznik odwiedzin mijał kolejne setki i tysiące, potem radość z każdego nowego czytelnika, czas rozczarowań, kiedy niektórzy odwiedzający okazywali się nie być pokrewnymi duszami, był też czas zwątpienia, czy dalsze pisanie ma sens. Czasami pojawiała się pustka nie pozwalająca na przelanie na ekran kilku bardziej lub mniej sensownych uwag. I kiedy po raz kolejny zadawałam sobie pytanie, czy nadal chcę dzielić się moim widzeniem świata dochodziłam do wniosku, że inaczej nie potrafię, pisanie bloga stało się moim remedium na codzienność. O blaskach i cieniach prowadzenia bloga pisano niejednokrotnie, choćby we wpisach na temat zalet blogowania. Co do przyszłości nie chcę składać żadnych deklaracji, mam nadzieję, że będę pisać nadal, mimo ciągłego braku czasu. Jeśli mogłabym sobie czegoś życzyć to tego, aby ta moja pisanina nadal była nasycona jasnym widzeniem świata, a poprzedni wpis był jedynie wyjątkiem. 
Pojutrze wyjeżdżam na urlop i najprawdopodobniej nie pojawią się w najbliższym czasie żadne wpisy, nauczona doświadczeniem nie chcę tracić czasu na bezskuteczne próby okiełznania sprzętu.  Ponieważ mieszkanie czeka podczas mojej nieobecności małe odnawianie i cała zawartość dużego pokoju została upchnięta w małym pokoju i kuchni - żadnej imprezy nie będzie.  
Z okazji jubileuszu miał się pojawić wpis oddam w dobre ręce. Niestety z powodu wyżej opisanego będzie on musiał poczekać do powrotu mojego z wakacji i powrotu książek do biblioteczki. Swoją drogą remont to dobry pretekst do podjęcia kolejnej próby zapanowania nad księgozbiorem.  
Zdjęcia 1) z Parku Oliwskiego z maja 2) Z Parku Łazienkowskiego z maja

sobota, 6 września 2014

Chaos i kilka cytatów z Obertyńskiej

Totalny chaos, galopada myśli, tysiące pomysłów i kompletny brak energii i natchnienia. Czy to efekt zmęczenia, zawodu, rozczarowania, sprzeciwu wobec tego co na dalszym i bliższym podwórku, oburzenia związanego z manipulacją i zakłamaniem w dziedzinie życia publicznego (dziś bardziej politycznego) i zawodowego - nie mam pojęcia. W każdym razie straciłam wenę, mam nadzieję, że chwilowo. Potrzebuję odpoczynku. Na szczęście moje wakacje już za kilka dni. Czy uda się uciec od polityki, złych ludzi i ponurych prognoz. Czy w dodatku uda się naładować akumulatory na dni, które nie przedstawiają się kolorowo. Ludzie, nawet pogrążeni w odmętach historii potrafili dostrzegać otaczające ich piękno, liczę zatem na to, że i mnie uda się uchwycić choć mały jego skrawek i na chwilę zapomnieć o czarnych chmurach.
Przypomina mi się Beata Obertyńska, która w najczarniejszych chwilach swego życia potrafiła ulec zauroczeniu otaczającą ją naturą.
Noc jest cudownie ciepła i gwieździsta. Na rozległym podwórzu jasne, elektryczne lampy na wysokich słupach powtykały głowy w szmaragdową zieleń liści i poplamiły piasek postrzępionym cieniem. (str.144 W domu niewoli Beaty Oberyńskiej)
... jest już dobrze po zachodzie. O daleki horyzont wspierają się jeszcze resztki wszelakich złotości, a od wilgotnej trawy cienisty chłód wieje nam po zmęczonych nogach. Cóż to za ulga! Tego się nie da opowiedzieć. Kurz został za nami, a od dalekości przejrzystej, soczyście zielonej, idzie ku nam świeżość dobroczynna i miłosierna. Pachnie miodunką i macierzanką. Człowiek patrzy z radością na pociemniałe nosy swoich zniszczonych trzewików, z których wieczorna rosa zmyła oto kurz, i zaraz mu jakoś lżej oddychać. (Str. 148 W domu niewoli)
Ten sam wiatr umie też na krótko rozpędzić i chmury. W pałatce robi się wtedy złociście, bo kremowy brezent, przejęty słońcem na wskroś, rozświetla się, aż w oczy razi. Wyłażę wtedy przed namiot, siadam na pieńku przed samym urwiskiem i patrzę na ostatnią miłość mego życia- na Ural… Przyznaję, że mnie piękno jego zmogło mimo całej nienawiści do wszystkiego co tutejsze, i że zakochałam się na starość, a bez wzajemności, w tym obcym, dalekim nieznajomym, który zębatym łańcuchem zalega tu cały horyzont, od jednego krańca po drugi… (str.194 W domu niewoli)
Przepięknie opisywała zorzę polarną (dłuższy opis (wraz z pięknymi zdjęciami) u kaye, ja jednak nie mogłam odmówić sobie choć małego fragmentu).
Zaczęło się od morelowego leja, idącego skosem od horyzontu przez całe niebo. Wąskim końcem oparty o jeden kraniec świata, szerokim wspierał się o drugi. Lej ten, choć trwał w miejscu – płynął, falował, karbował się jakoś od środka, tak właśnie, jak się umie karbować dym nieruchomo w ręce trzymanego papierosa. Leżało to chwilę na niebie jak puszyste, rozwiewne strusie pióro. I znikło. Po prostu przestało być. Zostało tylko puste niebo, skropione zielonymi gwiazdami. Może to po nagłym zniknięciu tamtej świetlistej różowości wydały mi się takie? Przysięgam jednak, że były zielone!... (str. 227-228 W domu niewoli).
Względność pojęcia szczęścia jak widać z poniższego cytatu opisującego imieniny współtowarzyszki niedoli jest całkiem spora.
Od rana już oczy iskrzyły się jej (Helenie) jakimś szalonym pomysłem, grzebała skrycie w naszych nukuskich zapasach, wetknęła chyłkiem w kieszeń kożucha flaszkę z olejem, zabrała większą niż zwykle naręcz trzasek spod pryczy, wreszcie nad wieczorem znikła z kajutki na długo. A kiedy po skończonej ordynacji ambulatorium było już znowu wyszorowane, prycza umyta, apteczka poskładana i kiedy- nie spodziewając się niczego ponad codzienną kawową lurę - czekaliśmy grzecznie jej powrotu - wpadła jak zwycięsko uśmiechnięty wicher, niosąc kilka gorących blinów! Usmażyła je na oleju, na pożyczonej patelni, nad mizernym ogieńkiem, w ścisku i dymie na dziobie barży! A po tej królewskiej imieninowej uczcie wyciągnęła ze swojego worka paczkę zatajonych przed nami papierosów! Nie! Trzeba było tam być z nami, aby ocenić czym był taki poczęstunek! Prócz owej gorącej wody z kluskami i kawowej lury nie jadamy przecie nic gorącego. (Str. 352 W domu niewoli)
Recenzja książki tu
Pierwsze dwa zdjęcia zrobiłam w kościele Mariackim w Gdańsku, trzecie w Ogrodzie Botanicznym w Poznaniu. Dopiero po jego zamieszczeniu uświadomiłam sobie, jak bardzo można rozminąć się z interpretacją czyichś intencji. Zamieszczając je miałam na myśli drobny przejaw piękna natury, tymczasem jabłka mogą nam się ostatnio kojarzyć inaczej... 

poniedziałek, 1 września 2014

Kilka uwag o uczeniu wg Ani


Ania z Avonlea
Czytanie kolejnego tomu cyklu o Ani Shirley to czysta przyjemność. Zastanawiam się tylko, dlaczego tak długo zwlekałam z powrotem do lektury, a z drugiej strony cieszy mnie to, iż mimo upływu lat wciąż czuję się pokrewną duszą Ani. Ania dorasta, z podlotka zamienia się w młodą dziewczynę, nadal jednak żywiołowy charakter często pakuje ją w kłopoty. Okres pomiędzy ukończeniem szkoły a pójściem na Uniwersytet upływa na zdobywaniu pierwszych doświadczeń zawodowych. W II tomie Ania na dwa lata z ławki uczennicy przenosi się na „katedrę” nauczycielki. Jest to okres, w którym … można nauczyć się o wiele więcej niż podczas całego procesu nauczania. Wynotowałam sobie parę ciekawych spostrzeżeń dotyczących procesu dydaktycznego.
…. nie powinno się zamykać dziecka w czterech ścianach szkoły, dopóki nie skończy siedem lat. Mawiał ojciec Maryli i chyba miał słuszność.
Wszyscy popełniamy błędy. Powinniśmy ich żałować i uczyć się na nich, lecz nie wlec ich za sobą w przyszłość… Gdybyż człowiek umiał się zastosować do tej rady o ileż byłby mniej sfrustrowany.
Sami stwarzamy sobie życie, gdziekolwiek jesteśmy. Uniwersytet może nam tylko w tym dopomóc. Życie nasze bywa bogate lub ubogie zależnie od tego, co w nie wkładamy, a nie od tego, co zeń czerpiemy. Może być bogate i pełne zarówno tutaj, jak i na szerokim świecie, jeśli tylko potrafimy otworzyć nasze dusze na przyjęcie jego skarbów. Troszkę to naiwne, ale nie można temu stwierdzeniu odmówić słuszności.
Gdyby na uniwersytecie uczyli, jak postępować z mężem, to jeszcze widziałabym w tym jakiś sens.  Droga pani Andrews - nadal tego nie uczą, powiem więcej nie uczą nawet jak żyć, a wszak tego pragnęła nauczyć się na Uniwersytecie rudowłosa mieszkanka Zielonego Wzgórza. Z moich studiów uniwersyteckich pragnę przede wszystkim wynieść jak największą umiejętność sztuki życia. Pragnę nauczyć się, jak rozumieć moich bliźnich i pomagać im.
Jakie to cudownie staroświeckie i kompletnie niemodne.
Taki powinien być cel uniwersytetu, nie zaś nadawanie dyplomów całemu zastępowi magistrów i kandydatów tak nadzianych książkową mądrością, że nie ma już w nich miejsca na nic innego. 
I tu muszę pana zmartwić pana- panie Harrison, dziś dla większości studentów celem jest nie zdobycie wiedzy czy poszerzenie horyzontów, a zdobycie dyplomu, czemu w czasach bezrobocia trudno się dziwić, tym bardziej, że nawet kilka dyplomów nie gwarantuje dziś zdobycia zatrudnienia.
Ania na uniwersytecie
Ania z nauczycielki przemienia się w studentkę. Lata studiów
upływają na nauce oraz  prowadzeniu bujnego życia towarzyskiego.  Najmilsze są jednak chwile powrotów do domu, do bliskich i przyjaciół. No i jest czas na miłość. Jeśli kiedyś przestaną mi się pocić oczy czytając o chorobie Gilberta to będzie to znak, że czas pożegnać się z Anią.  
I tutaj znalazłam kilka cytatów a propos pierwszego dnia roku szkolnego. 
Zdaniem ogółu życie nauczycieli wiejskich płynie beztrosko, a obowiązki ich ograniczają się jedynie do pobierania pensji. … Nie ma tygodnia, w którym nie słyszę, jak łatwa jest moja praca i jak dużo dostaję za nią pieniędzy. „Praca nauczycielki to siedzenie i słuchanie wyuczonej lekcji”- oto słowa, które wciąż do mnie docierają. Z początku usiłowałam protestować przeciw temu, ale „fakty wprawdzie są mocne-powiedział ktoś mądry, ale nie tak mocne, jak fałszywe mniemania”.
Cytat dotyczy co prawda nauczycieli wiejskich, ale myślę, że dziś i miastowi nauczyciele chętnie by się pod nim podpisali.
Mam poważne wątpliwości, czy nauka, jaką wyniosła Ania i jej  koleżanki z kilku lat studiowania zadowoliłaby dzisiejszego studenta i jego profesora.
-nauczono nas tej prawdy… że humor jest najwspanialszym bogactwem życia. Śmiać się ze swoich omyłek, czerpiąc z nich jednocześnie naukę. Trudności życiowe obracać w żart, ale starać się przezwyciężać je.
- Patrzeć na każdą trudność, jak na żart, a na każdą większą przeszkodę, jak na zapowiedź zwycięstwa. Na świecie jest tak dużo mądrości- że trzeba tylko umieć patrzeć, trzeba mieć serce otwarte, by tę mądrość pokochać, i chętne dłonie, aby ją do siebie zagarnąć. Mądrość ta istnieje zarówno w ludziach… jak i sztuce i w literaturze, słowem wszędzie.
Jak widać sporo uwagi poświęca autorka zbawiennej roli humoru w życiu. 
Uśmiech niejednokrotnie też towarzyszy lekturze. 
Cały posiadany przeze mnie cykl został wydany przez Naszą Księgarnię. Tom drugi w tłumaczeniu Rozalii Bernsteinowej, trzeci w tłumaczeniu Janiny Zawiszy - Krasudzkiej. Ilustrowane nadal przepiękną kreską Bogdana Zieleńca.