Francuska kawiarenka literacka

czwartek, 8 stycznia 2015

Król Lear wg Szekspira i wg Jana Klaty w Teatrze Starym w Krakowie

Źródło
Stary, osiemdziesięcioletni król postanawia rozdać majątek trzem córkom, sobie zostawiając jedynie tytuł królewski i monarszą godność. Aby dokonać sprawiedliwego w swoim zniedołężniałym umyśle podziału przeprowadza test miłości „powiedzcie mi córeczki, która z was najbardziej kocha tatusia”. Na to pytanie dwie starsze (Goneryla i Regana) prześcigają się w pochlebstwach, aby zyskać jak największe wiano. Ukochana, najmłodsza Kordelia wyznaje swe uczucia szczerze, acz powściągliwie. Lear wydziedzicza ją, ponieważ jej zapewnienia brzmią zbyt skromnie, za mało czołobitnie i kwieciście. Kordelia opuszcza kraj, a starty ojciec zamieszkuje raz u jednej, raz u drugiej z córek. Szybko okazuje się, iż zapewnienia Goneryli i Regany były jedynie pustymi frazesami, a córki mając dość przyzwyczajonego do uległości ojca zaczynają snuć intrygę mającą go ubezwłasnowolnić. Intrygi, kłamstwa i knowania prowadzą do tragedii.
Tak w wielkim skrócie można by opisać fabułę sztuki. Dramat Szekspira jest ponadczasowy. Uniwersalizm przekazu daje bogate pole do interpretacji. Moje pierwsze odczytanie to dramat człowieka, który nie potrafi dokonać właściwego osądu rzeczywistości, bo za bardzo uwierzył w siłę władzy. A ta wiara przesłaniała mu właściwe widzenie świata. To dramat władcy, który przekonany jest o własnej nieomylności. Dramat głodnego pochlebstw starca, który utraciwszy stanowisko czuje się głęboko nieszczęśliwy nie godząc się z tym, iż poddani przestają liczyć się z jego zdaniem, jego zachciankami, z nim samym wreszcie. 
Źródło
Król Lear to historia bezwzględnej walki o władzę, walki, w której cel uświęca środki. W tym przypadku to walka młodych ze starymi. Co tam rodzina, co tam starszeństwo, co tam szacunek, czy poczucie sprawiedliwości. Dla zdobycia tronu (lepszej pozycji, dziś powiedzielibyśmy kierowniczego stanowiska) można zrobić wszystko i żadna cena nie będzie w przekonaniu walczących zbyt wysoka. Co znaczy parę pochlebstw, kilka świństw, czy nawet zbrodnia, jeśli w grę wchodzi awans społeczny (zawodowy). Uczciwych pozostaje niewielu, ale przecież są i choć przegrywają to dają świadectwo, iż właśnie dzięki nim świat nadal trwa w swoich koleinach (Kordelia, Kent, Błazen). 
Przede wszystkim jednak Król Lear to dramat starzejącego się człowieka, który nie potrafi pogodzić się ze starością, zniedołężnieniem, odsunięciem na drugi plan. Starzec momentami budzący grozę, momentami uśmiech, a najczęściej współczucie. Potrząsa sznurkami, z których dawno zerwały się kukiełki. I sam wpada w pułapkę, którą zastawiał na innych. Upada, ale w swym upadku jest zarazem godny współczucia, jak i majestatyczny. 
Jest w tej sztuce tyle uniwersalnej prawdy, że aż dziw, iż tak rzadko jest wystawiana. Bezwzględna walka o władzę prowadzona w białych rękawiczkach to przecież nasza codzienność. Pochlebców zmieniających front z każdym powiewem wiatru widujemy codziennie, jak nie w zakładach pracy to w mediach. Pogoń za władzą, najbardziej dziś pożądanym towarem zaślepia wielu.
Źródło

W krakowskim Teatrze Starym Król Lear jest przedstawicielem władzy duchownej. Niesiony w lektyce, w białej szacie i złotych bucikach Lear to stary, zniedołężniały papież. Szekspirowski dramat walki o władzę w Teatrze Starym przeniesiony został za mury Watykanu (?) i przekształcony w walkę o prymat w kościele. I tak jak król Lear dzielił królestwo pomiędzy córki, tak papież Lear dzieli królestwo pomiędzy córki (Reganę i Gonerylę grają mężczyźni, prawdę mówiąc nie bardzo zrozumiałam dlaczego, wprowadzało to element groteskowy, kiedy dwóch panów zwracało się do siebie w formie żeńskiej). 
Jakkolwiek sam pomysł przeniesienia sztuki na płaszczyznę Kościoła nie budzi mojego sprzeciwu, to jednak pomysł uczynienia bohaterem sztuki zniedołężniałego, schorowanego, starego papieża może wywołać sprzeciw części odbiorców. Zwłaszcza, kiedy papieża zamyka się w szklanej klatce pokazując, jak bezsilny i bezradny jest wobec spisków i knowań podległych mu duchownych. 
W trakcie przedstawienia salę opuściło kilka osób, na szczęście obyło się to spokojnie i bez zakłócania przedstawienia. Jakkolwiek krytyczne miewam zdanie na temat przedstawienia jestem przeciwnikiem krzyków na widowni.
Im dłużej myślę o tym przedstawieniu tym bardziej dochodzę do wniosku, iż nie było ono być może złe, ale było za bardzo przeładowane. To nie był Szekspir, to raczej była analiza chorego środowiska duchownego przeprowadzona przy wykorzystaniu tekstu Szekspira. Nie całego Szekspira. W dodatku ze zmienionym finałem. Może i chyba, raczej… bowiem, to co w teatrze najważniejsze, czyli słowo okazało się w przedstawieniu nieczytelne. Nie wiem, czy to wina akustyki sali, kiepskiej dykcji aktorów, zbyt szybkiego (hiphopowego) wypowiadania tekstu, czy raczej licznych efektów akustycznych czyniących tekst (co najmniej w połowie) kompletnie niezrozumiałym. Wielu widzów ratowało się anglojęzycznymi napisami na bocznych ekranach (swoją drogą takie ekrany z tekstem to świetny pomysł. Może przydałby się także polski dla uczynienia przedstawienia bardziej
Źródło
zrozumiałym). Od tekstu odrywały efekty akustyczne (jęczenia, wycia, krzyki, nieartykułowane wyrażenia i dźwięki) oraz wizualne (skakanie, pląsy, połączenie tańca na rurze z tańcem Św. Wita). Jakkolwiek, wydaje mi się, iż zrozumiałam ideę pokazania świata, w którym to co nas otacza jest niezrozumiałe, to jednak idąc do teatru oczekuję czegoś innego. W tym wszystkim (rozedrganiu, hałasie, zgiełku) ginął Szekspir i dramat człowieka. 
Chciałabym powiedzieć, że aktorzy grali świetnie, ale nie umiem tego ocenić, ponieważ nie rozumiałam znacznej części wypowiadanych, a wręcz wykrzykiwanych kwestii. I nie ja jedna. Po przedstawieniu słyszałam glosy wyrażające zaniepokojenie, z powodu nie zrozumienia co najmniej połowy tekstu. 
Pomysł przeniesienia dramatu w świat władzy duchownej to pomysł dość kontrowersyjny, co było zresztą do przewidzenia znając poglądy reżysera. 
Było parę ciekawych trików, przede wszystkim widok sceny z lotu ptaka, albo z Boskiej perspektywy (motyw wspinania się aktorów pod górę, czy finałowa scena ułożenia się aktorów w pozycji kwiatu (?). Podobała mi się także otwierająca przedstawienie scena wnoszenia papieża w lektyce przy dźwiękach coveru „Nothing compares to you” brzmiącego, jak pieśń kościelna. Podobała mi się scenografia dość prosta, z pięknymi, lśniącymi, czystymi szatami aktorów. Nie wiem jednak, czy to wystarczające atuty przedstawienia.
Źródło
Przyznam, iż sama miałam ochotę wyjść w trakcie i to nie z powodu oburzenia pomysłem reżyserskim, ale z powodu znużenia. Poszłam na Szekspira, ale Szekspira tam nie znalazłam. 
Nie mam nic przeciwko uwspółcześnianiu, ciekawym wizjom, czy pomysłom w teatrze, ale do teatru idę przede wszystko po SŁOWO. A skoro tego słowa nie słyszę to chyba lepiej przeczytać Szekspira. 
A jego mogę polecić z czystym sumieniem, bo jego teksty pomagają zrozumieć i przeszłość i teraźniejszość i … niestety przyszłość.

29 komentarzy:

  1. Dobrze, że przypomniałaś "Króla Leara", bo to chyba dziś mało znana sztuka, a warta uwagi. Przypomniał mi się przy okazji "Ojciec Goriot" Balzaka, opisujący podobna sytuację. Tyle, że w tym wypadku główny bohater miał dwie wyrodne córki, zabrakło tej trzeciej, kochającej...
    Szkoda, że uwspółcześnienie Szekspira gubi jego geniusz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy przeczytałam Ojca Goriot natknęłam się gdzieś na zarzut plagiatu z Króla Leara właśnie. Co do Szekspira uważam że jego teksty są genialne i wystarczyłaby dobra dykcja i wygłoszenie ze zrozumieniem tekstu, a nie odwracanie uwagi od treści efektownymi (?) a może efekciarskimi trikami. Ostatnio nie mam szczęścia do teatralnych adaptacji Szekspira. Choć przypominam sobie Króla Ryszarda III z teatru Jaracza w Łodzi, który zdobył nagrodę na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku- tak, to było niezłe przedstawienie.

      Usuń
  2. Ja tam jestem za Szekspirem w japońskim ujęciu ("Tron we krwi" i "Ran"), co zresztą potwierdza jego uniwersalność. Z tego co piszesz wynika, że Klata "odleciał" i jego "Król Lear" raczej kaleczy Szekspira niż przedstawia jego sztukę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałam dawno temu Tron we krwi i jakoś nie przypominam sobie, abym była zachwycona, być może dzisiaj odebrałabym tę ekranizację inaczej. Moim zdaniem przy Królu Learze w Teatrze Starym powinien znaleźć się dopisek Król Lear wg Jana Klaty.

      Usuń
    2. Zachwyt filmami Kurosawy (przynajmniej niektórymi) przychodzi z czasem, to tak ze starym dobrym winem :-) i pewnie dlatego ciągle się je ogląda - a przedstawienie Klaty będzie tylko wydarzeniem/skandalem sezonu, z którego w pamięci, jeśli już, zostanie tylko atmosfera skandalu.

      Usuń
    3. Być może powinnam dorosnąć do Kurosawy, a fakt, iż jestem na coś za młoda - dzisiaj już cieszy :) Niestety, co do pana reżysera odnoszę wrażenie, że nie ważne co piszą, byle by pisali, a im więcej emocji (nawet tych złych, a może zwłaszcza tych złych) wzbudza przedstawienie tym lepiej.

      Usuń
    4. To chyba nie kwestia wieku tylko estetyki - jednym podoba się to, drugim co innego.
      Klata rzeczywiście zdaje się z tych, którzy wzięli sobie do serca maksymę obojętnie dobrze czy źle byleby po nazwisku, bo już chyba wcześniej jego "wizja", którejś ze sztuk zderzyła się z widownią, która się na niej nie poznała :-) Dziwne, że szacowna instytucja jaką wydaje się Teatr Stary firmuje coś takiego, ale tak pewnie wygląda nowe.

      Usuń
    5. Dokładnie, tyle, że tamto niekoniecznie musiało być spontaniczną reakcją widowni. Było to przedstawienie Do Damaszku http://danielzyzniewski.bloog.pl/id,338985384,title,Krakowski-skandalnarodowy,index.html A pan Klata nie tylko wystawia w Teatrze Starym, ale jest jego dyrektorem :(

      Usuń
    6. No, proszę - "człowiek-orkiestra", to dużo wyjaśnia :-).
      Ale spontaniczna była już reakcja szkolnej widowni w równie obrazoburczym przedstawieniu "Romea i Julii" Grażyny Kanii, jakieś półtora roku tomu. W porównaniu z nią to Klacie się upiekło :-)

      Usuń
    7. No proszę, o tym nie słyszałam. Poczytałam sobie i zaczynam się obawiać, iż wrócimy do czasów szekspirowskich, kiedy publika prowadziła dialog z aktorami. Niestety nie jestem zwolennikiem takowego, choć czasami trudno dziwić się reakcji publiki, która czuje się znieważona wylewanymi na nią wiadrami pomyj ze sceny. A teatr ze świątyni sztuki wraca do rynsztoka, z jakiego wyrastał wieki temu.

      Usuń
    8. Dlaczego niestety, teatr i aktorzy mieli bawić więc widownia się bawiła :-) Czasy poczucia misji, "teatr mój widzę ogromny" to już przeszłość, dzisiaj aktorzy grają w operach mydlanych i reklamach - więc o co chodzi?! Reakcji publiki się nie dziwię a i aktorzy i reżyser również nie powinni się dziwić - chcą przełamania barier, to mają przełamanie barier.

      Usuń
    9. Nie prowokuj :) Pytanie dlaczego nie podoba mi się teatr, w którym czuję się jak pod budką z piwem, czy na jarmarku jest pytaniem raczej retorycznym, jak dla mnie. A jeśli nie, to dlatego, że nie odpowiada mi / nie gustuję/ nie lubię. Aktorzy wypowiadali się nawet (co prawda, inni niż występowali w przedstawieniu), iż to cudowne, że mieli taki kontakt z publiką, że była reakcja, itp. Wierzę, że tak myślą, ale nadal mi się to nie podoba.

      Usuń
  3. Po przeczytaniu Twojej opinii raczej przestałam się dziwić, że część aktorów postanowiła jakiś czas temu odejść z Teatru Starego, który ma przecież w nazwie jeszcze przymiotnik "Narodowy". Żeby uwspółcześniać klasykę trzeba mieć coś do powiedzenia, a tu chyba raczej dominuje pustka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dziwię się, że spora część aktorów jeszcze w Teatrze Starym została, ale z drugiej strony, mimo iż aktorstwo jest rodzajem powołania to także źródło utrzymania i praca, a dobrze wiemy, jak dziś o to trudno i często trzeba pójść na kompromis, aby dostać parę groszy. Bardzo starałam się oddzielić to, co czytałam o reżyserze i zapomnieć pisząc swoje wrażenia o jego wywiadzie, w którym twierdził, iż będzie bronił kopulacji na scenie przed każdym marszałkiem województwa. Z tego co czytam reprezentuje on trend, którego w teatrze nie lubię i choć to niewiarygodne, dopiero na widowni zorientowałam się, że jestem na przedstawieniu tego reżysera, którego sztuka była pretekstem do krzyków na widowni (które także bardzo mi się nie podobały, jeszcze gdyby były autentyczną reakcją, a nie próbą zaistnienia, mogłabym zrozumieć rozgoryczenie widzów). Jak pisałam sama miałam ochotę wyjść, tyle, że na przerwie, ale... przerwy nie było.

      Usuń
  4. Szkoda wielka, że się pozwala Panu Klacie jeszcze prowadzić tak ważny i z tak cennym dorobkiem Teatr.
    Tak nie powinno być. Ktoś, kto ma takie wizje a przede wszystkim obrazoburcze niechby sobie założył teatr i wtedy nikt by nie miał do niego pretensji, gdyż miałby tylko tych widzów, którzy by chcieli takie chore wizje oglądać a tak zmusza się zwykłego widza, w tym sporo młodzieży do oglądania czegoś co tylko może wypatrzyć spojrzenie na sztukę i wielka literaturę.
    Niestety Pan Klata trzyma się mocno co tak naprawdę trudno zrozumieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem tego zdania. Może to nietolerancja z mojej strony, jeśli tak to niech będzie, że jestem nietolerancyjna. Może należę do ginącego już gatunku widza, który tęskni za teatrem, do którego idzie się po pewien rodzaj katharsis, po doznania estetyczne, czasami, aby coś nami potrząsnęło, ale nie po to, aby oglądać przedstawienia, które moim zdaniem nie mają nic wspólnego ze sztuką. Nie widzę nic złego w sztukach uważanych dziś za obrazoburcze, pod warunkiem, że nie przekraczają granicy dobrego smaku. Świętoszek też uważany był za obrazoburczy, czy wiele innych sztuk Moliera. Nie widzę nic złego w nagości, pod warunkiem, że czemuś ona służy. I tak można by mnożyć. Tymczasem wydaje się dziś, że tego rodzaju przedstawienia to chęć wyróżnienia się, wywołania skandalu, czyli nieważne co mówią, byleby mówili o mnie i moim nowym kreatywnym pomyśle.

      Usuń
    2. Bycie tolerancyjnym nie oznacza zgadzania się na wszystko.......szczególnie, gdy tak jak to się dzieje dzisiaj kreatywność wyraża się często w profanacji prawdziwej sztuki.
      Na dodatek chodzi tu o teatr, który jest utrzymywany z pieniędzy podatników, którzy jak myślę w sztuce chcą upatrywać piękna a nie wyłącznie szokingu.

      Usuń
    3. Czego chcą podatnicy? mam pewne obawy, że jest spora część widzów, którym taki teatr odpowiada :( inaczej sale świeciłyby pustkami, a nie było nawet jednego wolnego miejsca.

      Usuń
    4. Tak sądzisz?
      Być może i tak jest. Ale jednak wychodzili w czasie trwania sztuki co świadczy, że czego innego się spodziewali, że zostali zaskoczeni.

      Usuń
    5. Ci co wychodzili, tym nie odpowiadało, nie odpowiadało i niektórym co zostali, a nie wyszli przez grzeczność, ale byli i tacy którzy byli zadowoleni. Ludzie są różni i dobrze, że tacy są. Co nie zmienia faktu, iż szkoda mi tego teatru, jaki pamiętam z lat mojej młodości, ale ponieważ miałam długą przerwę od chodzenia do teatru może nie wszędzie tak jest. Już niedługo zamierzam się o tym przekonać. W styczniu i lutym idę na kolejne przedstawienia, tym razem w Gdańsku.

      Usuń
    6. Czekam w takim razie na relacje.

      Usuń
    7. Czyli według ciebie, guciamal, nagość w teatrze ma czemuś służyć? To jest doprawdyż jakieś postpostpostmodernistyczne podejście! ;))

      Usuń
    8. No to jestem też postmodernistyczna :) nagość została tu użyta zarówno w sensie dosłownym, jak i roznegliżowanie.

      Usuń
  5. Widziałam plakaty i nie wiem, co mnie bardziej zastanowiło: papieskie szaty czy celowe rozmazanie zdjęcia. Zastanawiałam się też, czy Grałek jest w stanie udźwignąć taką rolę - lubię go, ale nie widziałam go dotąd w naprawdę dużej roli. Z tego, co piszesz, domyślam się, że trudno to będzie ocenić jego grę.;(
    Klata czasem błądzi, ale zdarzyło mu się kilka bardzo dobrych spektakli, za takie przynajmniej uważam "Hamleta" granego w Stoczni, "Mechaniczna Pomarańczę", "Sprawę Dantona" i "Ziemię Obiecaną".
    Mimo mojej niechęci do Strzępki i Demirskiego chyba najchętniej zobaczyłabym teraz w Starym "Nieboską komedię".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zobaczywszy plakat pomyślałam, że może być ciekawie. Myślę, że nic tu nie jest przypadkowe, jakiś zamysł w tym był, może taki, że nie ważna osoba, a ważne stanowisko (?). Czytałam kilka pochlebnych wypowiedzi na temat gry pana Grałka, ale jak słusznie zauważyłaś trudno było mi ją ocenić. W postawie i zachowaniu, mimo grania osoby zniedołężniałej, był majestatyczny. Szkoda, że podczas ważnych monologów aktora na scenie działo się tyle, że odwracało to uwagę od jego kwestii. Nie widziałam innych przedstawień pana Klaty i powtórzę się, starałam się oceniać przedstawienie (napisać swoje wrażenia) zapominając o całej medialnej otoczce, jaka wiąże się z jego osobą. I choć słyszałam sporo głosów krytycznych, to muszę przyznać, iż słyszałam też pojedyncze głosy pochlebne. Duetu Strzępki i Demirskiego nie znam. A mając do wyboru Króla Learu, którego jeszcze nie oglądałam i Nie-boską już znaną i oglądaną wybrałam Leara.

      Usuń
    2. Mnie się wydaje, że Klata trafił na b. trudny grunt, Kraków to jednak jest specyficzne miasto. Nie bez powodu wielu reżyserów teatralnych stamtąd się wyniosło.
      Wierzę, że był w tym jakiś pomysł, chociaż przeniesienie akcji do Watykanu jest dla mnie dziwne. Pocieszyłaś mnie uwagami o Grałku, jestem przyzwyczajona do Learów wypruwających sobie flaki na scenie (mam na myśli rodzaj ekspresji), a on nie pasuje mi do takich scen.;) Ale jeśli grał mocno zniedołężniałego i wycofanego, to mogłoby być ciekawe.
      Czy w tym spektaklu wykorzystano rockowe i popowe piosenki? Dla mnie to jeden z walorów spektakli Klaty.

      Usuń
  6. Pomysł miał, ale czy dobry? nie jestem przekonana. Muzycznym motywem przewodnim był cover Sinead O`Connor Nothing compares to you i coś jeszcze, czego nie rozpoznałam, ale te muzyczne motywy mnie pasowały, choć nie do końca rozumiem ich przesłanie (sens), ale ożywiały przedstawienie. Czwarte zdjęcie to popis tańca podczas takiej wstawki muzycznej.

    OdpowiedzUsuń
  7. "Reganę i Gonerylę grają mężczyźni, prawdę mówiąc nie bardzo zrozumiałam dlaczego".
    Też byłam ciekawa. Najwyraźniej, tak zdają się uważać krytycy, jest to objaw antyfeministycznego spisku (trzech na jednego, a raczej jedną), czyli oprócz wątków antykościelnych mamy jeszcze ten dodatkowy grzyb w barszcz problematyki współczesnej. Ale co oni tam wiedzą, może Klacie aktorki etatowe pouciekały na macierzyński czy coś ;)

    Natomiast akustyka mordująca przekazy werbalne aktorów to jest dla mnie rzecz w teatrze nie do przyjęcia.
    SŁOWO jak wiadomo, było tylko na początku, heh, 'akustyczny' gwałt na widowni jest fazą końcową, zatem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Antyfeministyczny wydźwięk - być może jest coś na rzeczy, czytałam antyfeministyczną interpretację sztuki, choć muszę przyznać, iż wakaty aktorek też przyszły mi do głowy:) Mając kontrowersyjnego szefa kobieta w pewnym wieku ma jakiś wybór :) Co co jakości przekazu pomyślałabym, że to ja mam problem ze słuchem, gdyby nie to, że słyszałam podobne głosy po przedstawieniu.

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).