Książkę kupiłam z dwóch powodów; pierwszy istotny, bo to Marai (twórca ceniony przeze mnie, choć jak dotąd poznałam jedynie dwie jego książki; Dziedzictwo Estery oraz W podróży), drugi prozaiczny to format (poręczne kieszonkowe wydanie z powodu, którego książka z łatwością zmieści się nawet w wypchanej, damskiej torebce). Przyznam, że początek lektury nie zapowiadał się najlepiej; pamiętnik pięćdziesięcioczteroletniego nauczyciela łaciny wskazywał na przeraźliwie samotną egzystencję człowieka, którego życie można określić jednym słowem; p u s t e. Spodziewałam się po autorze eksplozji emocji, a spotkałam bohatera, którego emocje nosiły temperaturę zbliżoną zeru, przeraźliwie nudnego dla otoczenia i siebie samego. Gaspar nie ma żony, dzieci, kochanki, przyjaciół, znajomych, psa, zainteresowań. Jednostajne dni spędza na prowadzeniu lekcji, wizytach w kasynie, spacerze na korso i spaniu. Jedynie sny bohatera wykazują jakąś namiastkę życia, są odmianą szarej, przewidywalnej wegetacji.
Szczegółowo nakreślony, zaplanowany, co do minuty plan dnia przeraża dojmującą pustką. Istnieje taki typ samotnego, starszego mężczyzny, dla którego pedanteria jest konieczna, jeśli nie chce, aby dzień mu się dłużył. Dzień trzeba zabijać, minuty na minutę, z godziny na godzinę, zwłaszcza, gdy bezcelowe spędzanie czasu męczy i denerwuje. (Str.10-11)
Gaspar jest nijaki i jego życie jest nijakie. Nie potrafi znaleźć żadnej stycznej z otaczającym go światem. Niby widzi swoją odmienność, niby chciałby coś zmienić; pewnego dnia postanawia wyjechać z domu, ale i tutaj, w nowym otoczeniu jego życie upływa na wytracaniu czasu. Jest we mnie próżnia, do której niekiedy czuję odrazę (Str. 47), ale nie potrafi z niej wyjść. Najchętniej siedzę bezczynnie na balkonie i nie myślę o niczym. Czasami krótki spacer, to wszystko. Bez ochoty schodzę na posiłki. (Str.41) Bo tak naprawdę Gaspar chce tylko jednego, „żyć w spokoju”, a jakakolwiek zmiana zakłóciłaby jego spokój. Jest zamknięty w kokonie, którego nie sposób przeniknąć, dostrzega swoją samotność, izolację, ale nie pozwala się nikomu do siebie zbliżyć. Motyw powtarzającego się snu, w którym matka każe mu czekać na wymierzenie kary sugeruje, iż może w dzieciństwie należałoby szukać przyczyn zachowania mężczyzny. Bohater wytwarza wokół siebie aurę, która zniechęca innych do próby przebicia się przez ten kokon.
Pewnego dnia Gaspar otrzymuje wychowawstwo w klasie, w której znajduje się kilka dziewcząt. Stary nauczyciel początkowo je ignoruje, przez całe życie unikał kobiet. Z czasem zaczyna interesować się jedną z uczennic, a początkowo niegroźne zainteresowanie; obserwacja, niechęć do chłopca, którego dziewczyna obdarza sympatią, pomijanie go przy odpytywaniu uczniów, zaczyna z czasem przybierać coraz bardziej niepokojący charakter, aż przeradza się w obsesję. Atmosfera robi się gęsta i mroczna, a stary nauczyciel wraz z narodzinami pierwszego, spóźnionego uczucia zachowuje się coraz bardziej nieprzewidywalne.
Pierwsza miłość należy do wczesnych powieści pisarza (wg Wikipedii była jego debiutem). Nie jest to pozycja tak dobra, jak jego późniejsze dzieło Dziedzictwo Estery, ale jest tu zapowiedź dobrej prozy. Ciekawa analiza psychologiczna bohatera i to coś, co sprawia, iż mimo monotonnego, drobiazgowego opisu codzienności podstarzałego nauczyciela łaciny jest w niej coś intrygującego, co nie pozwala na odłożenie książki na bok. I konkluzja, iż bez miłości nie można żyć; miłości do Boga, człowieka, czegokolwiek.
Ale jest też inna samotność; ta parszywa. Która wysypuje się na skórze, jak świerzb, widać ją w spojrzeniu, w chodzie, w ruchach. Którą dostrzegają wszyscy; kobieta, dziecko, kelner. I wszyscy trzymają się z dala od kogoś takiego. To człowiek niebezpieczny. Żyje poza stadem. Dlaczego? Nieborak, możliwe, że nosi w sobie chorobę zakaźną, żyje sam. Raczy pan to zrozumieć? SAM! Bez kobiety, bez dzieci. Bez przyjaciela. Bez służącego. Bóg wypluł go ze swoich ust. To pan, to jestem ja. Co się stało, czym zawiniliśmy?
(str. 59).
No właśnie, to pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Czy rzeczywiście była to grzeszna samotność, jak mawia o niej bohater?
Książkę przeczytałam w ramach wyzwanie Stosikowe losowanie u Anny.
Książkę polecam, jednak na książkę pierwszego kontaktu z Maraiem proponowałabym którąś z późniejszych jego powieści.
Samotność to w pewnym sensie piętno, które widać ..szczególnie u mężczyzn, którzy są samotni.
OdpowiedzUsuńKobiety wydaje mi się bardziej sobie z nią radzą, bo mają więcej różnych zajęć. I potrafią się zaangażować.
A miłość jest nam niezbędna jak powietrze, gdyby jej było więcej nie bylibyśmy takimi frustratami....
Mam Marai "Dziennik" - zacznę od niego. A po nim spróbuje poznać inne jego książki.
Chociaż muszę przyznać, że jakoś negatywnie na mnie wpłynęło, gdy wyczytałam u Kaye, że Morai popełnił samobójstwo.
Mnie przerażała ta straszna pustka, ten brak jakiegokolwiek sensu w tym, co robił bohater. Uważam, że jednym z najcięższych grzechów człowieka jest grzech marnotrawienia życia, nie rozumiem czegoś takiego, jak wytracanie czasu, bezczynne czekanie, od ranka do wieczora, od nocy do dnia. Czym innym wydaje mi się taka samotność, o jakiej pisze poniżej Ada, to, że tak do końca jesteśmy sami ze sobą i trudno o takie porozumienie bezwzględne, a czym innym brak umiejętności odnalezienie w sobie chęci życia, twórczego jego spełnienia. Może dlatego trudno mi zrozumieć bohatera. Tak jak trudno mi zrozumieć powody niszczenia sobie życia, tak trudno mi zrozumieć powody jego odebrania, choć może być i tak, że kto nie znalazł się w skrajnej sytuacji nie jest w stanie tego zrozumieć.
UsuńTo o czym piszesz to sprawa natury jaką człowiek został obdarzony i psychiki niestety .
UsuńSą ludzie z natury energiczni, żywotni i oni nie wyobrażają sobie marnotrawienia życia. Chcą wciąż działać, czymś się zajmować, coś poznawać. I są ci inni, których nic nie interesuje.
Oni łatwo popadają w samotność. Emigrują wewnętrznie. I w pewnym sensie marnują swoje życie a może nam się tylko tak wydaje. Nie wiem.
Znam to z autopsji i na co dzień przeżywam widząc jak jeden z synów marnuje czas. I nic do niego nie dociera.
Poza tym, o czym piszesz może to być też sprawa warunków zewnętrznych; ludzie, którzy żyją pod ogromną presją, przeżyli traumatyczne wydarzenia, chorobę, itp... popadają w taki stan zniechęcenia, poczucia bezsensu, degrengolady, ale nie z takim przypadkiem mamy tu do czynienia. Mówi się też, że emigracja wewnętrzna, odizolowanie to domena nadwrażliwców.
UsuńA co do młodego pokolenia to może być kwestia ... hm jakby to nazwać mechanizacji-komputeryzacji życia, która sprawia, że ludzie żyją w wirtualnym świecie i nie potrafią wykazać zainteresowania otaczającą ich rzeczywistością.
Ale, może cię pocieszę, jako nastolatka byłam niezwykle zamkniętą w sobie osobą, a rodzice nie potrafili do mnie dotrzeć, choć bardzo się starali. Co prawda ja żyłam w świecie książek, ale zamknięta na świat zewnętrzny. A jako osoba dojrzała (bardzo) stałam się niewiarygodnie zachłanna na życie w różnych jego przejawach. Więc zawsze jest nadzieja na zmianę.
Doskonale rozwinęłaś Gosiu to o czy ja tylko napomknęłam.
Usuń:) cieszę się, że udało mi się wyrazić to, co miałaś na myśli
UsuńZgadzam się ze słowami, że w tej niewielkiej książeczce jest zapowiedź dobrej prozy. Szczególnie zapamiętałam fragment, który dotyczył jego przemyśleń na dworcu kolejowym. Słowa pisarza wbiły mi się w pamięć.
OdpowiedzUsuńJa po lekturze Pierwszej powieści (zgadzamy się, że nie najlepszej, a jednak niezłej) nabrałam ochoty na Żar lub Księgę ziół.
UsuńPamiętam tę opowieść. Jest w niej z pewnością źródło, czy zapowiedź przeżyć, postaci, typów charakteru i napięć międzyludzkich, których analizą zajmować się będą kolejne powieści i opowiadania. Immanentna samotność jest chyba wpisana w los człowieczy, w jakimś najbardziej podstawowym, istotnym jego terytorium - tam, gdzie zawierają się pytania o sens i cel bycia w świecie, o śmierć. A zresztą na innych poziomach również zachodzi ta dziwna obcość, niemożność porozumienia z drugim człowiekiem. Być może są ludzie, którzy potrafią pokryć rozmową czy jakimiś tam stosownym spektaklem tę przepaść i nigdy nie odczuwają jej dotkliwie; być może takich ludzi jest większość, być może jest to niezbędne, żeby bezboleśnie funkcjonować w społeczności, ślizgając się jakoś po powierzchni. Niejasno to piszę, wiem. Marai i jego nieprzystosowani bohaterowie są mi bardzo bliscy. Ale i tak najbardziej ze wszystkich jego książek lubię "Księgę ziół", w czym widać jednak mój zrezygnowany optymizm. Ta książka jak żadna inna potrafi pogodzić ze światem, przynieść jakieś ukojenie (zresztą jak Marek Aureliusz, o którym rozmawiałyśmy kiedyś - to jest dla mnie ten sam nurt).
OdpowiedzUsuńDziś przeczytałam gdzieś przypadkiem coś o samotności - a wydźwięk tych słów był całkiem inny. Znalazłam i jeśli pozwolisz zacytuję je tutaj. To Różewicz:
proszę was nie bójcie się samotności
nie bójcie się ciszy nie bójcie się "nudy"
pamiętajcie że milczenie jest wymowne
że nienawiść krzyczy ryczy ujada i wyje
miłość uśmiecha się milczy
czeka na was
Wcale nie piszesz niejasno, Wydaje mi się, że jeśli nie rozumiem (wszak całkowite porozumienie jest niemal niemożliwe) to przeczuwam myśl, jaką chciałaś wyrazić. Tak niemożność całkowitego, pełnego zrozumienia to jedna z naszych największych bolączek, a osoby, które tego nie dostrzegają są z jednej strony szczęśliwsze (choć może jedynie bardziej zakłamane), a z drugiej uboższe. Jakże rzadko tak na prawdę można trafić na człowieka, z którym możemy rozmawiać bez słów, z którym rozmowa jest dialogiem, a nie tylko wymianą monologów. Jakże często ubolewam nad utratą czasu na takie jałowe wymiany słów i jak chętnie zamieniłabym ten czas na znacznie bogatszą samotność. Taki typ postaci - samotnika jest mi o wiele bliższy niż krzykliwy bohater, dusza towarzystwa, może dlatego tak upodobałam sobie Michała Anioła, czy bohaterów Hugo, ludzi odtrąconych, innych, nierozumianych. Jednak Gaspar irytował mnie swoim wytracaniem czasu/ życia. Bo ta samotność, jaką lubię jest pozbawiona pustki i nudy i nie ma nic wspólnego z traceniem, a raczej z zyskaniem:) Piękny wiersz; wyraża on i moje odczucia/uczucia.
UsuńGosiu, to co napisałaś o książce i co przeczytałam w komentarzach zachęciło mnie do sięgnięcia po książki Maraia którego nie znam w ogóle, ale chyba warto to zmienić. Jak najbardziej zgadzam się z Tobą i Adą, że nie ma nic złego w samotności jeśli nas to buduje, a nie zabija. Ja też poznałam smak życia w pojedynkę i nie przesadzę mówiąc, że pod względem intensywności przeżyć był to jeden z najbogatszych okresów mojego życia. Bohater książki, o której piszesz jak widać jest ulepiony z innej gliny i samotność jest dla niego raczej psychicznym garbem a nie darem losu. Można by długo dociekać jak to się dzieje, oraz gdzie leży przyczyna takiego stanu rzeczy; w każdym bądź razie temat jest interesujący, więc z pewnością postaram się przeczytać tę książkę. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńO Maraiu usłyszałam, a raczej przeczytałam na zaprzyjaźnionych blogach jakieś trzy lata temu, po pierwszą książkę sięgnęłam dwa lata temu i aż się dziwię, że do tej pory na moim koncie dopiero trzy pozycje, choć z drugiej strony nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę stosunek ilości czasu do ilości książek :) Przyczyn takiego, a nie innego odbierania samotności można domyślić się z zakończenia powieści, którego tutaj nie chciałabym zdradzać. Zdecydowanie jesteśmy ulepieni z innej gliny, bowiem najpiękniej, najintensywniej wspominam wakacje, które spędziłam sama w taki sposób, jaki daje mi radość (rozumiem, że nie każdy lubi takie snucie się po galeriach, świątyniach a czasem i bezdrożach.... choć natrafienie na pokrewną duszę mogłoby te doznania wzbogacić, ale już możliwość dzielenia ich między innymi w tej przestrzeni daje dużo satysfakcji), Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńO, widzisz, a ja nie rozumiem ludzi, którzy muszą zabijać czas, bo nie wiedzą, czym wypełnić dzień... Miłość, która dopada człowieka w późnym wieku, podobno jest straszna i bardzo niszcząca. Z Twojej recenzji wnioskuję, że książka mogłaby mnie zaciekawić, bo lubię czytać o ludziach samotnych, będących poza nawiasem.
OdpowiedzUsuńA książki z serii Nike istotnie mają bardzo poręczny format, idealny do czytania poza domem :)
Ja też nie rozumiem, ale to oznacza jedynie, iż jesteśmy szczęściarami, bowiem umiemy cieszyć się życiem. Może to rodzaj choroby, jakiegoś upośledzenia sprawia, że człowiek nie potrafi korzystać z możliwości, jakie otrzymał. Nie wiem, czemu, ale bohater powieści przypomina mi trochę osobę, która całe życie uważała się za istotę lepszą od innych, uczciwszą, bardziej moralną, niepospolitą, gardzącą takimi zwykłymi, tanimi radościami, a kiedy w końcu zaczyna ulegać ludzkim uczuciom prowadzi to do tragedii. Książkę czytałam niemal wyłącznie poza domem korzystając z jej poręcznego formatu:)
UsuńTej książki Maraia jeszcze nie czytałam, ale mam ją na półce i nie omieszkam się z nią zapoznać. Dobrze, że przypomniałaś "Dziedzictwo Estery", które również muszę przeczytać, bo Marai jest wart bliższego poznania. :)
OdpowiedzUsuńMnie czeka jeszcze wiele radości z odkrywania kolejnych książek autora.
UsuńLubię książki o samotnikach, ale nie gdy się ich przedstawia jako beznadziejnych nieudaczników. Maraia nie odpuszczam ale ten tytuł pewnie tak.
OdpowiedzUsuńRozumiem Cię. Przyznaję, iż postać Gaspara niesamowicie mnie drażniła, chciałoby się potrząsnąć chłopem, aby wreszcie obudził się z tego marazmu.
UsuńO autorze nie słyszałam...ale zapisuję w zaszycie i zapytam w bibliotece czy go mają...Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńZapytaj, bo warto :) Pozdrawiam
UsuńJeszcze nie czytałam książki Maraia.
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie bym zapoznała się z jego twórczością.
Pozdrawiam serdecznie:)*
Polecam jego książki, warto poznać prozę Maraia. Pozdrawiam
Usuń