Widok z miradouro Santa Luzia |
Chyba w żadnym jeszcze mieście, jakie odwiedzałam nie byłam tak często „narażona” na pokonywanie słabości i niechęci do wędrówki pod górę. Idąc na spacer, do sklepu, czy gdziekolwiek indziej nie sposób ominąć wspinaczki. Kto ma szczęście podjedzie tramwajem nr 28, albo jedną z licznych wind. Niestety w sezonie turystycznym (nie wiem do kiedy trwa, w każdym razie we wrześniu jeszcze - tak) wejście do windy dla przykładu Santa Justa - to kilkunastominutowe a nawet więcej oczekiwanie, a jazda tramwajem (jeśli nie ma się szczęścia) to podróż w tłoku, ścisku i nerwach. I choć kilkakrotnie udało mi się ją odbyć (z różnym rezultatem), a raz podjechałam windą to najpewniejsze okazują się własne nogi. Najpewniejsze, acz wymagające samozaparcia i niezłej kondycji.
Malowniczość Lizbony to zasługa ukształtowania terenu. Położenie na wzgórzach sprawia, że punktów widokowych (tarasów- zwanych miradouro) na mapie miasta jest sporo. Oczywiście nie sposób obejrzeć go ze wszystkich stron, jeśli przebywa się tu zaledwie kilka dni, co nie oznacza, że nie próbujemy. Zupełnym przypadkiem, a
Fragment dekoracji na kościółku Santa Luzia |
może wiedziona szóstym zmysłem zaraz po przylocie udałam się na spacer, wsiadłam w tramwaj nr 28 i dałam się wieść w nieznane. Bez planu i przygotowania (wszystko zostało w hotelu) wysiadłam na chybił trafił i okazało się, że trafiłam całkiem nieźle. Znalazłam się na punkcie widokowym Santa Luzia tuż obok Bramy Słońca (Portas do Sol) - jednej z kilku bram wiodących do arabskiego świata. Do chwili odbicia Lizbony z rąk Maurów w 1147 roku przez kilka wieków pozostawała ona pod rządami niewiernych. Miejsce dość popularne wśród turystów, było niemal puste, co pozwoliło na spokojną kontemplację czerwonych dachów Alafamy (najbardziej malowniczej dzielnicy miasta) i odbijających się w wodach Tagu słonecznych promieni.
Na znajdującym się nieopodal kościółku św. Łucji przyciągają uwagę ułożone z niebiesko-białych płytek dekoracje (w tym widok Praca do Comercio sprzed wielkiego trzęsienia ziemi, jakie nawiedziło i zniszczyło sporą powierzchnię miasta w 1755 r.).
W położonej tuż obok kawiarence wypiłam kawę i wysłuchałam pierwszego (jednego z wielu) ulicznych koncertów fado. Kiedy napływający tłum turystów zaczął zagłuszać muzykę przeniosłam się na olśniewająco biały plac Bramy Słońca. Jakaż adekwatna nazwa tego miejsca. Powietrze aż drżało od nadmiaru słońca, a
Widok z Portas do Sol (Bramy Słońca) |
rozświetlone niebo miało niesamowity kolor wakacji. Wszystko wydawało się, jakby przezroczyste i nieostre. Poczułam się oślepiona światłem, ale było to przyjemne uczucie. Nawet dość wysoka temperatura nie była w stanie zakłócić tej przyjemności.
Stąd już całkiem niedaleko do Zamku Świętego Jerzego (Castelo de Sao Jorge). Krętymi uliczkami, stromymi schodkami, idąc wciąż wyżej dociera się na dziedziniec Zamkowy. Pisząc w poprzednim poście na temat Lizbony o nie odnalezieniu literackich śladów na mapie miasta, nie wspomniałam o nadziei na zobaczenie miejsca, które było świadkiem opisywanych w Historii oblężenia Lizbony wydarzeń. Zdobycie Zamku (1147 r.) przez Alfonso Henriquesa przyniosło krajowi niepodległość, a samego zdobywcę uczyniło pierwszym portugalskim królem. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy dowiedziałam się, że to co oglądam to tylko replika budowli powstała kilkadziesiąt lat temu z inicjatywy dyktatora Salazara. No
Widok z Zamku Św. Jerzego (ruiny goryckiej świątyni i winda Santa Justa) |
cóż, budowla może nie ta sama, ale miejsce autentyczne (pozwalające dać upust wyobraźni) a do tego jakiż wspaniały punkt obserwacyjny. Można stąd objąć wzrokiem niemal cały Praca do Comercio (przywodzący skojarzenia z widokiem na Canale Grande z pomiędzy Campanilli a Palazzo Ducale), gotyckie ruiny Ingreja do Carmo, most 25 kwietnia, figurę Chrystusa na drugim brzegu rzeki, uliczki i place dzielnicy Baixa a także wijącą się wstęgę Tagu.
Kolejnym punktem widokowym, z którego widok zapiera dech w piersi a nogi czyni miękkimi, jak z waty jest Kopuła Panteonu (czyli Kościoła Santa Engracia.) Do Świątyni wybrałam się z powodu mojej „dziwacznej” (jak niektórzy to określają) fascynacji do odwiedzania nekropolii. Sądziłam błędnie, iż tutaj spoczęły kości wspomnianego wyżej pierwszego króla Portugalii Alfonsa I Zdobywcy (Alfonso Henriquesa), jak również Henryka Żeglarza, a także Vasco da Gamy wielkiego podróżnika. Okazało się, iż te nagrobki są symboliczne, a groby puste. Tutaj natomiast spoczęła Amelia Rodrigues, która rozsławiła portugalskie fado.
Widok spod kopuły Panteonu |
W cenie biletu poza możliwością obejrzenia nagrobków i cenotafów jest… a jakże wspinaczka na „dziedziniec” kopuły. Na szczycie świątyni odczuwałam coś w rodzaju uczucia, jakie towarzyszy zapewne zdobywcom górskich szczytów; satysfakcji z pokonania własnych ograniczeń i poczucia radości ze znalezienia się wysoko ponad ziemią w towarzystwie (li tylko) ptaków. Świątynia nie cieszy się tak dużą popularnością, jak np. Wieża w Belem, której zdobycie wymaga sporego wysiłku; nie tylko pokonania kilkudziesięciu schodków, ale w dodatku uczynienia tego w dość szybkim tempie (jednokierunkowy ruch i brak zaułków uniemożliwia zatrzymywanie się podczas wspinaczki).
Dzisiaj kiedy znam powód mojego permanentnego od paru (a może parunastu) miesięcy zmęczenia i szybkiego męczenia się jestem pod wrażeniem samozaparcia z jakim przezwyciężałam kolejne "pod górkę"...