Od czasu, kiedy przystąpiłam do wyzwania stosikowe losowanie u Anny, czyli od marca 2012 roku nie zdarzyło mi się, abym nie przeczytała wylosowanej w zabawie lektury. Z niektórymi szło mi nieco ciężej, wrażeń z kilku nie zdążyłam zapisać z różnych (najczęściej nie związanych z lekturą) powodów, ale po raz pierwszy nie udało mi się przebrnąć przez pierwsze dwadzieścia stron książki. Zdaję sobie sprawę, że nie można się wypowiadać na temat czegoś, czego się nie poznało, bo byłoby to nieuczciwe w stosunku do twórcy i jego pracy. Być może książka nie trafiła w swój czas, być może byłam za bardzo rozkojarzona, zmęczona, zestresowana, powodów mogło być wiele.
Poległam na stylu, który niezmiernie mnie drażnił. Podkreśliłam sobie kilka zdań, które czytało mi się szczególnie ciężko. Jeśli w Was nie wywołają sprzeciwu – to sięgnięcie po tę książkę, aby sami wyrobić sobie zdanie na jej temat.
Westchnąłem, w oczekiwaniu na ciche kroki i bezszelestne zakradanie się do mojego pokoju, gdzie miało leżeć śpiące dziecko, nic nie wiedzące, co dzieje się za ścianą, naiwne, głupie i kruche, a leżał przygnieciony niepojętymi ciężarami doświadczeń młodej duszy, dławiący w sobie delikatne piękno wzruszenia, zagubiony i roztrzęsiony, nie mogący się skupić, nieoczekiwanie na swój sposób dojrzały Tristan, nagle przygotowany przez dyskretne mroki kosmosu i niebiańskie moce do spotkania z zagadką śmierci.
Było to takie nagłe, nielogiczne, niepojęte, że patrzyłem teraz na ojca jak na przechylającą się w moją stronę olbrzymią, kamienną górę, która zwali się zaraz na mnie, przygniecie i roztrzaska za karę, że takie bluźnierstwa wyrwały się z mojej piersi.
Żeby zaś dobrze widzieć trupa, który milczy i nigdy się już nie odezwie, trzeba wyjąć z głęboko ukrytych w nas zapasów patrzenia i widzenie specjalne, zamknięte w nas na trzy spusty drugie oczy, schowane na czarną godzinę.
Generalnie nie mam nic przeciwko metaforom, zdaniom podrzędnie złożonym, czy też rozbudowanym, jednak tutaj raziły mnie one. Chodzi o książkę Anioł zagłady pana Stanisława Sroczyńskiego. Gdyby komuś spodobały się zacytowane tutaj fragmenty chętnie sprezentuję mu książkę.
Nie było mnie tutaj przez dłuższą chwilę. Zawładnęły mną obowiązki rodzinne oraz zawirowania w pracy, które sprawiły, iż to co dotąd chociaż wyniszczające zbyt szybkim tempem było raczej stabilne, teraz stało się niepewne i frustrujące.
Dystansu nabrałam dzięki podróży. Taka zmiana otoczenia i oderwanie się od trosk dnia codziennego potrafi zdziałać cuda. A jeśli przy okazji udaje się jeszcze urozmaicić monotonię dnia codziennego poznawaniem nowych miejsc i uczestniczeniem w niezwykłych wydarzeniach (kulturalnych i nie tylko) to można znowu powiedzieć ... trwaj chwilo…
Czy już wróciłam na dobre? Czas pokaże.
"Anioł zagłady" mnie nie pociąga; zaprezentowana próbka w zupełności starczy.
OdpowiedzUsuńW pełni zgadzam się z tym, co napisałaś o dobroczynnej roli podróży. Ja wróciłam wczoraj wieczorem, wypełniona szeregiem różnorodnych (w tym także nieprzyjemnych) doznań, witana przez stęsknioną rodzinę jak królowa i czuję, że znów jestem w stanie spróbować stawić czoła rzeczywistości, która powoli zabijała mnie przez minionych kilka miesięcy. Trzymam kciuki za Twój powrót na dobre, licząc na to, że przy okazji może i mnie się uda.
Uściski!
Po tygodniu pobytu w podróży (i to-uwaga-uwaga- służbowej)wróciłam z bagażem wrażeń i to wcale nie służbowych. Praca kończyła się z opuszczeniem miejsca pracy i już w drodze do hotelu zaczynała się przygoda. W tak krótkim czasie udało mi się odwiedzić trzy razy teatr, raz kino, być kilka razy na spacerze, kilka w knajpkach i jeszcze gdzieś (o czym nie mogę napisać- a co dało mi dużo pozytywnej energii i satysfakcji). Tydzień oderwania od codziennego kieratu jest bezcenny. I może uda mi się to powtórzyć. Oczywiście miałam sporo szczęścia, iż zadanie, jakie miałam do załatwienia okazało się nie za bardzo uciążliwe. A ja trzymam kciuki za twój powrót, bo w końcu gdyby nie sprawiało nam radości tutaj bywanie nie byłoby naszych blogów.:)
Usuńfragment brzmi zabójczo -Pan chyba chciał Prousta naśladować i ne wyszło. Rzuciłabym to w kąt po dwóch pierwszych zdaniach, a nie 20 stronach ;)
OdpowiedzUsuńA wiesz, że też miałam skojarzenia z Proustem, w sensie, że naśladownictwo, a może chęć dorównania, albo inspiracja. A skoro mamy skojarzenia z tak wybitną postacią to może to nobilituje autora :)
UsuńPojawiasz się i znikasz! ;-) Powód nieobecności - chwalebny i całkowicie usprawiedliwiony. Podróże to, obok książek rzecz jasna, jedna z najwspanialszych rzeczy na świecie.
OdpowiedzUsuńSzczerze podziwiam, że od tylu lat wytrwale kończyłaś wszystkie lektury (bo podejrzewam, że zdarzały się podobne do "Anioła zagłady"). Z biegiem czasu i ilością przeczytanych książek, robię się coraz bardziej niecierpliwa i tych, które mi się nie podobają, najczęściej nie kończę.
Nie wiem, czy bardziej życzyłabyś sobie powrotu na dobre, czy kolejnych udanych wyjazdów - więc niech się spełni to, czego sama pragniesz najbardziej.
Miałam na myśli - pierwszą książkę (rzuconą w kąt) podczas uczestniczenia w wyzwaniu u Anny. Zdarzyło mi się w tym czasie kilka książek, które wybrałam sobie sama i których lektury nie dokończyłam. Ale rzeczywiście nie zdarzało mi się to często. Może to moje poczucie obowiązku, które narzucam sobie od kiedy sięgam pamięcią obliguje mnie do wykonania zadania (tutaj przeczytania książki). Ale rzeczywiście z wiekiem człowiek mądrzeje i stwierdza, że szkoda czasu i nerw:) na coś, co nie zachwyca, a wręcz irytuje. A co do życzeń to troszkę tak, że chciałabym i zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko :) Uwielbiam podróże i kiedy jestem ich pozbawiona przez jakiś okres czasu to robię się nerwowa i spięta i mam wrażenie, jakby mi coś odebrano, pozbawiono czegoś, co mi do życia niezbędne. Ni wiem, jak zniosę to, że kiedyś z powodu fizycznych choćby ograniczeń nie będę mogła podróżować. A z drugiej strony chciałabym się dzielić tym, co mnie urzeka. Więc niech się spełni co ma się spełnić, a będzie co ma być :)
UsuńO książce nawet nie wspomnę, bo nie moja to bajka, za to o podróży bym chętnie poczytał :) Sam wskoczyłbym na rower, choćby na jeden dzień (byle bez terminu powrotu wiszącego nad głową, bo to, bo tamto) i naładował akumulator. Niestety, a to obowiązki, a to pogoda i kolejny weekend mija pod dachem :( Za to czytam sobie książkę podróżniczą :)
OdpowiedzUsuńObiecać nie mogę, że napiszę o wrażeniach z podróży, aczkolwiek żywię nadzieję, że mi się uda. I zgadzam się, że nawet chwilowe oderwanie się od codziennych terminów i obowiązków jest grzechu warte. Tym bardziej, że moja podróż była podróżą służbową, więc miałam do dyspozycji czas po pracy, ale wykorzystałam go bezwstydnie do maksimum. No i pogoda mi dopisała piękna. Bo obecny tydzień wygląda nieciekawie. Miłej lektury i podróży wirtualnej.
UsuńA podziękował. Mam nadzieję, że i mnie uda się przejść od wirtualiów do realiów :)
UsuńTego Ci życzę:)
UsuńBrakowało Ciebie w naszym blogowym światku:)
OdpowiedzUsuńTakie miłe słowa nadają sens naszej pisaninie (mojej pisaninie):)
UsuńMiło Cię znów tu zobaczyć.
OdpowiedzUsuńJa się nie lubię zmuszać do czytania i jak coś mi nie podchodzi to niestety biorę inna książkę do czytania. Do nie przeczytanej wracam, albo i nie.
Takie zdania jak przytoczyłaś trzeba, by czytać ze szczególnym chyba zrozumieniem.
Delegacja okazała się tym razem tak ciekawa, że chyba trochę osłodziła Ci tę stresująca pracę.
Z pewnością coś nam z tych wrażeń przekażesz. Liczę na to.
Pozdrawiam serdecznie i nie znikaj.....
Tak, po raz pierwszy w życiu mogę o służbowym wyjeździe powiedzieć, że był naprawdę bardzo udany, nie dość, że nie był stresujący, to jeszcze na tyle nie absorbujący, że pozostawił całkiem sporo wolnego czasu na prawdziwe życie (pozapracowe). Zbieram się do napisania kilku słów wrażeń, ale wsiąkłam w wir pracy. Liczę na weekend. Wtedy też mam nadzieję poczytam ostatnie wpisy u koleżeństwa
UsuńI to facet pisal?! Odsluchalam ostatnio Poczekajke Katarzyny Michalak, uczucia podobne:) Probuje nadrobic troche polkiej literatury ostatnich lat, ksiazke ktos gdzies polecal, znalazlam audiobooka i tak sluchalam o ksiazetach i hrabiach, bialych koniach, dojeniu krow i wielu innych bzdurach, dziejacych sie o dziwo i wspolczesnie i w Polsce :) Podobno ksiazka to bestseller.
OdpowiedzUsuńOwszem - facet. Sprawdziłam, czy to nie pseudo literackie, ale nie. Nie czytałam ani jednej książki ałtor Kasi- taką ma ksywkę na blogach, ale całe mnóstwo recenzji- z których wnoszę, iż jej książki są wyrazem tego, jak się pisać nie powinno. Od bestsellerów trzymam się z daleka, wolę klasykę i biografie.
UsuńA Kordian już był?:)
OdpowiedzUsuńNo jasne, że był. Nie pisałam, bo miałam nadzieję, że choć króciutko w jakiejś notce wspomnę. Niestety czas ucieka, wielość wrażeń, ogrom pracy, zmęczenie, itp. itd... Sztuka świetna i warta obejrzenia, jakkolwiek, gdyby ktoś mi powiedział, że tak pocięta i zmiksowana to nie spodobałoby mi się pomysł. Pamiętam, że obejrzane w tej konwencji Wesele (nie po kolei i z wyciętymi niektórymi scenami mocno rozczarowało), tymczasem w Kordianie mi to pasowało. Radziwiłowicz świetny, pozostali panowie K. także. Uważam, że pomysł z trzema Kordianami rewelacyjny i ta powtórzona scena przez dojrzałego Kordiana i przez młodzieńca (rożne punkty widzenia). Fantastyczna scena na Mont Blanc. Nie podobały mi się jedynie zbyt narzucające się skojarzenia- rzucający się Rejtan, pojawiający się współcześni politycy, czy stadionowa piosenka (choć wydaje mi się, iż rozumiem zamysł, to jednak brak wiary w inteligencję widza jest smutny). Przedstawienie zrobione z rozmachem - godne jubileuszu, choć z małymi zastrzeżeniami (j.w.). Dziękuję, że mnie zaraziłaś pomysłem obejrzenia, bo nie wiem, czy sama bym się zdecydowała, mając kiepskie doświadczenia z uwspółcześnianiem klasyki.
UsuńMonolog na Mont Blanc- Marcin Hycnar aktor ze wszech miar godny zapamiętania. Tydzień temu widziałam go w "Pożegnaniach", teraz mam "maraton" z "Panem Tadeuszem"- wszystko w Teatrze Narodowym i wszystko z Hycnarem. Nie waham się użyć określenia- wybitny.
UsuńNie wiem co myślał reżyser Jan Englert, ale ja myślę, że te uwspółcześnienia pokazują po prostu, że "Kordian" jest wciąż aktualny. Nie odebrałam tego jako brak wiary w inteligencję widza. A Rejtan? Też mam inne spojrzenie- moim zdaniem te powtórzenia dość dużo mówią o naszym narodowym temperamencie, jakimś kabotyństwie, które w nas siedzi.
No, ale ja nie jestem krytykiem...:)
Cieszę się, że nie masz poczucia zmarnowanego czasu:)
To zapewne dlatego, że nie zawsze odbieramy sztukę jednakowo. Ale najważniejsze, że każdy z nas znajduje to co do niego przemawia najsilniej. I nie ma mowy o zmarnowaniu czasu; pomysł świetny, wykonanie fantastyczne, zapomniałam dopisać o doskonałym odbiorze, ostatnio często trafiałam na sztuki, gdzie nie mogłam zrozumieć treści, bo albo na scenie było za głośno, albo była nie-najlepsza akustyka, albo aktorzy mieli problem z dykcją. Stara, dobra szkoła uczyła aktora grania w taki sposób, aby słyszeli go i widzowie pierwszego rzędu i balkonów. Mogłam to zaobserwować na komedyjce Ciotka Karola w Kwadracie, gdzie trzeba się było wysilać, aby usłyszeć młodych aktorów. Jakaż przepaść warsztatowa pomiędzy nimi a odgrywającym rolę drugorzędną panem Wincentym Grabarczykiem. Jak tylko usłyszałam Radziwiłowicza uświadomiłam to sobie ponownie. A co do uwspółcześniania- to ja mam chyba jakiś defekt, który sprawia, iż upieram się przy stosowaniu innych środków wyrazu, niż proste skojarzenia. We wspomnianym już Weselu była to jakaś discopolowa piosenka. Tutaj były one bardziej subtelne, ale jednak były. Ale to taki mój feler (niepodatność na uwspółcześnianie). Mimo tej małej uwagi, uważam, że Kordiana należy obejrzeć.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń