Po biografii Beksińskich bez wahania sięgam po kolejną książkę autorki. Pani Magdalena wypracowała taki sposób snucia opowieści o swoim bohaterze, że odnosi się wrażenie, jakby towarzyszyło mu się idąc równoległą ścieżką i przeżywało emocje, podobne tym, jakie były udziałem pokolenia powojennych jazzmanów. Nie ma tu zbioru faktów i dat, jakie odstręczają od lektury biografii, jest to raczej zapis obrazów z przeszłości, które oddają scenerię narodzin polskiego jazzu.
O tym gatunku muzycznym niewiele wiem, w zasadzie prawie nic. A sam pseudonim Krzysztofa Trzcińskiego (znanego bardziej jako Krzysztofa Komedy) kojarzyłam bardziej z muzyką filmową (Dwaj ludzie z szafą, czy Rosemary`s baby), niż z jazzem.
Historia zaczyna się od przedwojennych lat dziecięcych w dobrze sytuowanej rodzinie urzędnika bankowego, z gosposią, niedzielnymi obiadkami, zimowymi wyjazdami na narty i letnimi nad morze, czytaniem książek, bywaniem w teatrach i na koncertach i z fortepianem, na którym matka Zenobia uczyła grać Krzysia i jego siostrę Irenę. Potem jest tułaczka czasów wojennych, radziecka okupacja i pierwsze okruchy zachodu na polskich ziemiach - muzyka jazzowa.
Krzysztof jest niezwykle skryty, zamknięty w sobie, jak powtarza wielu świadków- osobny. Koleżanka Trzcińskiego - studentka medycyny - …zawsze poważny, nie kumpelski, trochę zamknięty w sobie. Czułam się w jego towarzystwie skrępowana. On był poważniejszy od nas wszystkich (str.78). Jerzy Gruza - Krzysztof nie był człowiekiem prostej zabawy (str.92) Krystyna Łubieńska - Krzysiu był zawsze gdzieś z boku, osobny. Miły, spokojny, wyciszony. Młodzież była wtedy taka otwarta….. A on niczym się nie wyróżniał (str. 92). Jerzy Milian - ... myśli i zachowuje się inaczej niż wszyscy. W pokoju na różne kolory pomalował ściany, zawiesił na nich kopie obrazów Picassa. (str.110). To wszystko nie oznacza, iż był outsiderem, czy że nie uczestniczył w szalonych pomysłach kolegów, albo, że stronił od imprez suto zakrapianych alkoholem. On tam był, ale jednocześnie, jakby był gdzieś obok.
Skończył studia medyczne i nawet przez kilka lat pracował, jako wolontariusz medyczny, jednak to muzyka zaważyła na wyborze jego drogi życiowej. Zrezygnował z pracy w klinice laryngologii, kiedy musiał wybierać pomiędzy pracą a koncertami.
Sceneria powojennej Polski to muzycy bez instrumentów (grają na pożyczonych), koncerty bez przygotowania (nie ma sali do ćwiczeń), brak płyt z muzyką (problemy z zaopatrzeniem ludności w podstawowe artykuły wykluczają dostęp do płytoteki, zwłaszcza tej wrogiej ustrojowo), brak pieniędzy, mieszkań i przychylności władzy. Przynajmniej do ponownego powrotu Gomółki w 1956 roku, kiedy to z pozycji wroga ludu grającego muzykę zgniłego zachodu zostają wcieleni w system. Nie oznacza to jednak, iż ich sytuacja ulega poprawie. Nadal (poza zmianą nastawienia do jazzu) nie posiadają nic, poza ogromną pasją do grania. Pokonują biurokratyczne przeszkody, radzą sobie pomysłowością, a to wypożyczając instrument w zamian za remont dachu kurnika, a to nabywając saksofon bez ustnika, a to kupując gitarę, która ma za grube struny, a to korzystając ze wzmacniacza, który buczy i podczas nagrań trzeba go wyłączać, a to ćwicząc w pomieszczeniu bez światła, a to wysyłając dziesiątki podań o możliwość zagranicznego stypendium, czy dostęp do płyt.
Po przeprowadzce z Poznania (gdzie Krzysztof spędził młodzieńcze lata), do Krakowa miasta o większych perspektywach dla rozwoju nowego gatunku muzycznego, zespół Komedy nawiązuje współpracę z Piwnicą pod Baranami. Pierwszy lokal otrzymany do dyspozycji muzyków … to wilgotna, nieduża rudera ze słupem pośrodku (z tego powodu akustyka będzie słaba), do której można się dostać wprost z ulicy po schodkach z dwoma stopniami. Do środka wiodą ciężkie drewniane drzwi. Pod sufitem jest jedno piwniczne okienko. Lokal przechodzi remont generalny (pomaga fan jazzu, inżynier z Nowej Huty), klubowicze sprzątają, wstawiają ławę, stoły, krzesła. Meble maluje Wiesław Dymny, artysta związany z piwnicą pod Baranami. (str.192). Co ciekawe, Piotr Skrzynecki i Joanna Olczak-Ronikier (współzałożycielka Piwnicy) nie byli zachwyceni ściągnięciem do Piwnicy jazzu, nienawidzili modern jazzu, ani operatywności Zosi Lach - Tittenbrun (menedżerki zespołu, partnerki Komedy, która potem zostanie jego żoną). Piwniczanie chcieli występować dla siebie, bez biletów, kart wstępu i bez zysków. W końcu jednak musieli przyznać, iż Zofia była fantastyczną organizatorką, a Piwnica pod jej kierownictwem administracyjnym zaczynała przynosić niewielki, ale dochód.
Grzebałkowska opisuje kulisy pierwszych dwóch festiwali jazzowych w Sopocie (od pierwszego skandalicznego z pochodem przez miasto młodzieży z niecenzuralnym hasłem dupa i drugiego, który przyniósł same straty) a także narodziny Jazz Jamboree w Warszawskiej Stodole.
Pod koniec lat pięćdziesiątych i Kraków zaczyna być prowincjonalny. Większość muzyków przenosi się do Warszawy. Komedowie też jadą, trochę w ciemno. Krzysztof ima się różnych prac związanych z muzyką, aby utrzymać rodzinę. Środowisko rozbawionej Warszawy tworzą studenci, jazzmani, filmowcy, aktorzy, dziennikarze, literaci, plastycy, fotograficy i dzieci dygnitarzy (str.248). Studencka brać czerpie z życia garściami …studiowałem prawo, na trzecim roku byłem z pięć razy, nie po to, żeby je skończyć, ale żeby mieć status studenta. To był sposób na życie. Rano zajęcia, a wieczorem wyjście. Do Stodoły, która była plebejska, na tańce. Do Hybryd, ekskluzywnych, trochę snobistycznych, na jazz, rozmowy, brydża. Wracałem o szóstej rano do wynajętej sutenery - mówi Bogumił Paszkiewicz (str. 248).
Hybrydy wspomina inny z uczestników wydarzeń – Krzysztof Wilski: Klub był nieduży. Potem doszły piwnice. Na parterze znajdowała się duża sala taneczna, mała kawiarnia, sala bilardowa i karciana, na piętrze sala widowiskowa, gdzie był kabaret i klub filmowy. Tam też mieścił się pokoik Hot-Clubu Hybrydy, gdzie Jan Zylber napisał na ścianie „Tu ukradli mi szczotki” i się podpisał. W Hybrydach piło się, ale umiarkowanie, głównie piwo, choć u barmanki pani Hali, byłej ziemianki z dyskretnym sygnetem, był wermut. Kiedy otwarto na piętrze bar, w którym rządził barman Irek, wtajemniczeni mogli dostać koktajle na spirytusie. (str. 249).
Początek lat sześćdziesiątych to pierwsze zagraniczne koncerty, nawiązywanie współpracy z muzykami spoza krajów demokracji ludowej, komponowanie muzyki filmowej, współpraca z Romkiem Polańskim. Robi się coraz bardziej światowo, ujawni się zamiłowanie Komedy do motoryzacji; skutery, samochody coraz lepsze, coraz szybsze.
I coraz większe nieporozumienia z Zofią, której apodyktyczny charakter zaczyna ciążyć już nie tylko znajomym, ale i samemu muzykowi.
Jak powiedział jeden ze znajomych Zosia z chamstwa zrobiła sztukę. (str.349). Kazimierz Kutz - Potwornie go ograniczała, robił wszystko, aby jej nie podpaść. A kobiety bardzo zwracały na niego uwagę. Zosia cały czas czuwała, czy on nie nawiązuje z nimi kontaktu wzrokowego. (str. 350). Jacek Ostaszewski - Zosia była bardzo opiekuńcza w stosunku do Krzysia. I to było dla niego dobre, jak zaczynał. Ona ich utrzymywała, a on sobie grał. Ale z czasem, gdy się usamodzielnił, zaczął się jej wymykać. To było dla nie rozczarowujące: z pozycji menedżerki, osoby decydującej o wszystkim, została odsunięta na boczny tor. Zamiast stać się towarzyszką życia, zaczęła być życiową przeszkodą. (str.351).
Książka jest podwójną biografią. Komedy i początków jazzu. Ileż tu się przewija nazwisk, które przeszły do historii polskiej muzyki jazzowej (i nie tylko); Urbaniak, Karolak, Ptaszyn Wróblewski, Milian, Stańko, Namysłowski, Kurylewicz. A nie wymieniłam nawet połowy tych najczęściej występujących. Szczególnie ciekawy był dla mnie wątek współpracy z Romanem Polańskim przy tworzeniu muzyki filmowej, a zwłaszcza opis poszukiwań wykonawczyni (zakończony znalezieniem wykonawcy) utworu z filmu Prawo i pięść (nim wstanie dzień).
O tym gatunku muzycznym niewiele wiem, w zasadzie prawie nic. A sam pseudonim Krzysztofa Trzcińskiego (znanego bardziej jako Krzysztofa Komedy) kojarzyłam bardziej z muzyką filmową (Dwaj ludzie z szafą, czy Rosemary`s baby), niż z jazzem.
Historia zaczyna się od przedwojennych lat dziecięcych w dobrze sytuowanej rodzinie urzędnika bankowego, z gosposią, niedzielnymi obiadkami, zimowymi wyjazdami na narty i letnimi nad morze, czytaniem książek, bywaniem w teatrach i na koncertach i z fortepianem, na którym matka Zenobia uczyła grać Krzysia i jego siostrę Irenę. Potem jest tułaczka czasów wojennych, radziecka okupacja i pierwsze okruchy zachodu na polskich ziemiach - muzyka jazzowa.
Krzysztof jest niezwykle skryty, zamknięty w sobie, jak powtarza wielu świadków- osobny. Koleżanka Trzcińskiego - studentka medycyny - …zawsze poważny, nie kumpelski, trochę zamknięty w sobie. Czułam się w jego towarzystwie skrępowana. On był poważniejszy od nas wszystkich (str.78). Jerzy Gruza - Krzysztof nie był człowiekiem prostej zabawy (str.92) Krystyna Łubieńska - Krzysiu był zawsze gdzieś z boku, osobny. Miły, spokojny, wyciszony. Młodzież była wtedy taka otwarta….. A on niczym się nie wyróżniał (str. 92). Jerzy Milian - ... myśli i zachowuje się inaczej niż wszyscy. W pokoju na różne kolory pomalował ściany, zawiesił na nich kopie obrazów Picassa. (str.110). To wszystko nie oznacza, iż był outsiderem, czy że nie uczestniczył w szalonych pomysłach kolegów, albo, że stronił od imprez suto zakrapianych alkoholem. On tam był, ale jednocześnie, jakby był gdzieś obok.
Skończył studia medyczne i nawet przez kilka lat pracował, jako wolontariusz medyczny, jednak to muzyka zaważyła na wyborze jego drogi życiowej. Zrezygnował z pracy w klinice laryngologii, kiedy musiał wybierać pomiędzy pracą a koncertami.
Sceneria powojennej Polski to muzycy bez instrumentów (grają na pożyczonych), koncerty bez przygotowania (nie ma sali do ćwiczeń), brak płyt z muzyką (problemy z zaopatrzeniem ludności w podstawowe artykuły wykluczają dostęp do płytoteki, zwłaszcza tej wrogiej ustrojowo), brak pieniędzy, mieszkań i przychylności władzy. Przynajmniej do ponownego powrotu Gomółki w 1956 roku, kiedy to z pozycji wroga ludu grającego muzykę zgniłego zachodu zostają wcieleni w system. Nie oznacza to jednak, iż ich sytuacja ulega poprawie. Nadal (poza zmianą nastawienia do jazzu) nie posiadają nic, poza ogromną pasją do grania. Pokonują biurokratyczne przeszkody, radzą sobie pomysłowością, a to wypożyczając instrument w zamian za remont dachu kurnika, a to nabywając saksofon bez ustnika, a to kupując gitarę, która ma za grube struny, a to korzystając ze wzmacniacza, który buczy i podczas nagrań trzeba go wyłączać, a to ćwicząc w pomieszczeniu bez światła, a to wysyłając dziesiątki podań o możliwość zagranicznego stypendium, czy dostęp do płyt.
Po przeprowadzce z Poznania (gdzie Krzysztof spędził młodzieńcze lata), do Krakowa miasta o większych perspektywach dla rozwoju nowego gatunku muzycznego, zespół Komedy nawiązuje współpracę z Piwnicą pod Baranami. Pierwszy lokal otrzymany do dyspozycji muzyków … to wilgotna, nieduża rudera ze słupem pośrodku (z tego powodu akustyka będzie słaba), do której można się dostać wprost z ulicy po schodkach z dwoma stopniami. Do środka wiodą ciężkie drewniane drzwi. Pod sufitem jest jedno piwniczne okienko. Lokal przechodzi remont generalny (pomaga fan jazzu, inżynier z Nowej Huty), klubowicze sprzątają, wstawiają ławę, stoły, krzesła. Meble maluje Wiesław Dymny, artysta związany z piwnicą pod Baranami. (str.192). Co ciekawe, Piotr Skrzynecki i Joanna Olczak-Ronikier (współzałożycielka Piwnicy) nie byli zachwyceni ściągnięciem do Piwnicy jazzu, nienawidzili modern jazzu, ani operatywności Zosi Lach - Tittenbrun (menedżerki zespołu, partnerki Komedy, która potem zostanie jego żoną). Piwniczanie chcieli występować dla siebie, bez biletów, kart wstępu i bez zysków. W końcu jednak musieli przyznać, iż Zofia była fantastyczną organizatorką, a Piwnica pod jej kierownictwem administracyjnym zaczynała przynosić niewielki, ale dochód.
Grzebałkowska opisuje kulisy pierwszych dwóch festiwali jazzowych w Sopocie (od pierwszego skandalicznego z pochodem przez miasto młodzieży z niecenzuralnym hasłem dupa i drugiego, który przyniósł same straty) a także narodziny Jazz Jamboree w Warszawskiej Stodole.
Pod koniec lat pięćdziesiątych i Kraków zaczyna być prowincjonalny. Większość muzyków przenosi się do Warszawy. Komedowie też jadą, trochę w ciemno. Krzysztof ima się różnych prac związanych z muzyką, aby utrzymać rodzinę. Środowisko rozbawionej Warszawy tworzą studenci, jazzmani, filmowcy, aktorzy, dziennikarze, literaci, plastycy, fotograficy i dzieci dygnitarzy (str.248). Studencka brać czerpie z życia garściami …studiowałem prawo, na trzecim roku byłem z pięć razy, nie po to, żeby je skończyć, ale żeby mieć status studenta. To był sposób na życie. Rano zajęcia, a wieczorem wyjście. Do Stodoły, która była plebejska, na tańce. Do Hybryd, ekskluzywnych, trochę snobistycznych, na jazz, rozmowy, brydża. Wracałem o szóstej rano do wynajętej sutenery - mówi Bogumił Paszkiewicz (str. 248).
Hybrydy wspomina inny z uczestników wydarzeń – Krzysztof Wilski: Klub był nieduży. Potem doszły piwnice. Na parterze znajdowała się duża sala taneczna, mała kawiarnia, sala bilardowa i karciana, na piętrze sala widowiskowa, gdzie był kabaret i klub filmowy. Tam też mieścił się pokoik Hot-Clubu Hybrydy, gdzie Jan Zylber napisał na ścianie „Tu ukradli mi szczotki” i się podpisał. W Hybrydach piło się, ale umiarkowanie, głównie piwo, choć u barmanki pani Hali, byłej ziemianki z dyskretnym sygnetem, był wermut. Kiedy otwarto na piętrze bar, w którym rządził barman Irek, wtajemniczeni mogli dostać koktajle na spirytusie. (str. 249).
Początek lat sześćdziesiątych to pierwsze zagraniczne koncerty, nawiązywanie współpracy z muzykami spoza krajów demokracji ludowej, komponowanie muzyki filmowej, współpraca z Romkiem Polańskim. Robi się coraz bardziej światowo, ujawni się zamiłowanie Komedy do motoryzacji; skutery, samochody coraz lepsze, coraz szybsze.
I coraz większe nieporozumienia z Zofią, której apodyktyczny charakter zaczyna ciążyć już nie tylko znajomym, ale i samemu muzykowi.
Jak powiedział jeden ze znajomych Zosia z chamstwa zrobiła sztukę. (str.349). Kazimierz Kutz - Potwornie go ograniczała, robił wszystko, aby jej nie podpaść. A kobiety bardzo zwracały na niego uwagę. Zosia cały czas czuwała, czy on nie nawiązuje z nimi kontaktu wzrokowego. (str. 350). Jacek Ostaszewski - Zosia była bardzo opiekuńcza w stosunku do Krzysia. I to było dla niego dobre, jak zaczynał. Ona ich utrzymywała, a on sobie grał. Ale z czasem, gdy się usamodzielnił, zaczął się jej wymykać. To było dla nie rozczarowujące: z pozycji menedżerki, osoby decydującej o wszystkim, została odsunięta na boczny tor. Zamiast stać się towarzyszką życia, zaczęła być życiową przeszkodą. (str.351).
Książka jest podwójną biografią. Komedy i początków jazzu. Ileż tu się przewija nazwisk, które przeszły do historii polskiej muzyki jazzowej (i nie tylko); Urbaniak, Karolak, Ptaszyn Wróblewski, Milian, Stańko, Namysłowski, Kurylewicz. A nie wymieniłam nawet połowy tych najczęściej występujących. Szczególnie ciekawy był dla mnie wątek współpracy z Romanem Polańskim przy tworzeniu muzyki filmowej, a zwłaszcza opis poszukiwań wykonawczyni (zakończony znalezieniem wykonawcy) utworu z filmu Prawo i pięść (nim wstanie dzień).
Dla mnie, co zapewne jest ogromnie krzywdzące dla muzyka, który stworzył wiele wspaniałych kompozycji, Komeda na zawsze pozostanie autorem Kołysanki z filmu Rosmary`s baby.
Skoro książka jest o narodzinach jazzu to nie może i jego tutaj zabraknąć
Pani Magdalena Grzebałkowska ma niezwykły dar, umie tak snuć swoje opowieści, że niezależnie od tego, czy ktoś lubi rodzaj uprawianej przez bohaterów sztuki przeczyta biografie z dużą ciekawością i przyjemnością z lektury.
Książka przeczytana w ramach stosikowego losowania u Anny
Moja wczesna młodość to właśnie jazz. Nie jestem melomanką, ale jazz był tym rodzajem muzyki, który mnie zauroczył. Kumplowałam się z jazzmanami (oczywiście nie tego pokroju co Komeda) i nasiąkałam jazzem, słuchałam na okrągło, z płyt, na koncertach, jam sessions, na próbach zaprzyjaźnionych kapel... Potem jakoś powoli ta miłość mi przeszła, ale sentyment pozostał :).
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie do poszukania książek Grzebałkowskiej :).
Książki tej autorki są warte ze wszech miar czytania, a ta w szczególności dla takiej fanki jazzu. Mam nadzieję, że sprawi Ci nie mniejszą przyjemność, niż sprawiła mnie, osobie nieobytej z tym rodzajem muzyki. Słucham już z przyjemnością, ale nie ma we mnie tej zachłanności, jaka towarzyszy prawdziwym wielbicielom, aby słuchać jeszcze i jeszcze więcej. Pamiętam te opisy prób czy koncertów które trwały w nieskończoność, bowiem muzycy nie mogli się nagrać.
OdpowiedzUsuńNie czytałam żadnej książki od tej autorki.
OdpowiedzUsuńTo polecam spróbować.:)
OdpowiedzUsuńZaczęłam kiedyś czytać, ale to nie był chyba dobry moment, bo przeszkadzał mi nadmiar faktów z epoki.;( Pomyślałam nawet, czy nie zacząć od książki Komedowej. Ale skoro tak zachęcająco o niej piszesz, to może powrócę niebawem.
OdpowiedzUsuńWedług mnie te informacje z epoki budują klimat i są niezbędne i jakoś nie odczułam ich nadmiaru. Widocznie ja trafiłam na właściwy moment.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
OK, zdam się na twoją opinię.;)
UsuńBardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję i wzajemnie
OdpowiedzUsuń