Francuska kawiarenka literacka

niedziela, 17 października 2021

Wakacje (etap II- Warszawa) Wystawa prac Anny Bilińskiej i Biały Dom w Łazienkach

Park Łazienkowski

I znowu  Warszawa. To nie tylko punkt docelowy moich wypadów, to także doskonały  przystanek   w drodze na wschód (Białystok) czy południe (Kraków) kraju.  Tylko przez Warszawę kursuje Pendolino, jedyny pociąg, który dysponuje wagonem zwanym strefą ciszy. Niestety nie jestem Szolemem Alejchemem, a podróżowanie pociągami drugiej klasy, wdawanie się w dyskusje z przypadkowymi podróżnymi nie leży w mojej naturze, w dodatku nie mam talentu wyżej wspomnianego autora ciekawego opisania tychże obserwacji.  Po ostatniej podróży do Bydgoszczy, kiedy to przez całą drogę na oparciu mojego fotela opierał się pewien młodzieniec,  obok siedziały dwie nastolatki, które popiskiwały na temat muzycznego idola,  mężczyzna w średnim wieku przez całą drogę prowadził rozmowy quasi biznesowe, a gadatliwa babcia telefonicznie sprawowała opiekę na wnuczętami   doradzając wypicie kakałka (czort wie jak to się pisze). Głowę miałam spuchniętą niczym balon. Dlatego lubię ciszę i spokój podróży (choć i w strefie ciszy zdarzają się odstępstwa).

A zatem Warszawa.  Tym razem przystanek w drodze do Krakowa. W programie znalazły się wystawa Anny Bilińskiej w Muzeum Narodowym, spektakl Trzy siostry w Teatrze Narodowym i tradycyjny spacer w Łazienkach (nie Narodowych, a królewskich. Uff co za ulga) .

Wystawa prac Anny Bilińskiej. Z tą artystką spotykałam się kilkakrotnie, jednak obrazy które do tej

Nad morzem

pory oglądałam nie powodowały szybszego bicia serca i nie wywoływały tej radości, jaką daje okrywanie nowych lądów. Artystka najbardziej znana jest była ze sztuki portretowej. Jej Murzynka, Półakt męski, czy Portret kobiety z różą w ręku, nie wspominając serii autoportretów są rozpoznawalne i doskonałe technicznie. Bilińska jako uczennica akademików (w Warszawie Gersona, w Paryżu przygotowującej do studiów na Akademii Sztuk Pięknych Akademii Julien) malowała z dbałością o szczegóły, w sposób realistyczny, powszechnie akceptowany. Dlatego też była jedyną Polką, która osiągnęła sukces na arenie międzynarodowej. Jej obrazy odpowiadały gustom epoki. Salonowe i dopieszczone portrety zdobywały medale na wystawach i oficjalnych Salonach paryskich. Bilińska gardziła impresjonizmem. Przynajmniej na początku swej drogi artystycznej. Jednak z czasem świadomie, czy też nieświadomie część jej obrazów poszła w kierunku impresjonizmu. Właśnie te zwróciły moją uwagę.

Na reklamującej wystawę ulotce znajduje się fragment obrazu Nad morzem. Na pierwszym planie widoczni są siedzący na ziemi  kobieta z dzieckiem. Odwróceni do widza plecami, ona obserwuje dziecko, a ono najprawdopodobniej się  bawi. Obraz powstał w Normandii, gdzie Bilińska po śmierci  bliskich (ojca, przyjaciółki Klementyny Krassowskiej i narzeczonego Wojtka Grabowskiego) udała się z inną przyjaciółką Marią Gażycz (też malarką). To właśnie ona najprawdopodobniej wraz ze swoim kilkuletnim synkiem są przedstawieni na obrazie. Obraz musiał być szczególnie bliski Annie, bowiem jego fotografia zawsze stała na biurku w jej paryskiej pracowni. Może połączyło ją z Marią wspólne doświadczenie utraty (synek Marii zmarł w wieku kilku lat a niewiele później  zmarł jej mąż).   I choć niebo na tym obrazie nie jest pogodne, barwy są raczej zimne emanuje spokojem i nostalgią. Jest tu prostota i naturalność a także  niedopowiedzenie charakterystyczne dla impresjonizmu, tak różne od doskonale wycyzelowanych portretów malarki.

W oknie

Kolejnym obrazem który mnie zainteresował jest W oknie. Kolejny temat brany na warsztat przez impresjonistów - widok z okna. Bardzo lubię przedstawienia  nie tylko te widoki z okna, ale i wyglądających przezeń ludzi. Fascynuje mnie zarówno to, czy jest w zasięgu wzroku osoby przedstawionej na obrazie, jak i to co jest  skryte w półmroku. Taki obraz niesie za sobą tajemniczość.
Można imaginować sobie, co znajduje się w polu widzenia, a czego my nie zobaczymy. Namalowana w półmroku po prawej stronie półka z książkami także budzi przyjemne skojarzenia. Dla bibliofila już sam widok książek powoduje radosne podniecenie. Tak sobie myślę, że to najczęściej kobiety wyglądają przez okna, to one czekają na kogoś, na coś, albo po prostu kontemplują widoki. Nie przypominam sobie (może ktoś z was) wygalającego przez okno chłopca/ mężczyznę. Intrygująca jest też postać, która odbija się w szybie. W dodatku błękitna sukienka nastraja mnie optymistycznie (mój i Stryjeńskiej ulubiony kolor. Celowo napisałam to stwierdzenie, bowiem przypomniało mi mojego wykładowcę prawa rolnego, który z ogromnej dziedziny jaką zgłębia student prawa uważał, że nie prawo cywilne, konstytucyjne, czy karne, ale właśnie rolne jest królową nauk prawnych i on to napisał w swym skrypcie, coś w rodzaju, .. ani  Marks, ani Engels, ani Lenin  ani ja nie uważamy…… Taka mała dygresja na marginesie).

Innym obrazem, który skradł moje serce  był widok Ulicy Unter den Linden w Berlinie. Nigdy nie

Ulica Unter der Linden

byłam w Berlinie, ulicy owej nie widziałam, podobno Aleja lip jest turystyczną atrakcją i jedną z najładniejszych w mieście. Patrząc na ten obraz wierzę, że tak jest. Widok rozpływa się we mgle i świetle. Rozmyte kształty drzew i budynków, perspektywa typowa dla impresjonistów (znowuż widok z okna) wszystko to sprawia, iż chciałabym się znaleźć w tym oknie, z którego patrzyła na ulicę Lipową Anna. I znowu jest tu i tajemniczość i niedopowiedzenie i świetlistość.

Z wystawą wiąże się jeszcze jeden obraz, na który zwróciła moją uwagę bee (z którą spotkałyśmy się we Wrocławiu). Obraz ten znajduje się w zbiorach tamtejszego muzeum. Nie rozumiem, jak to się stało, że nie zrobiłam jego zdjęcia. Bretonka na progu domu przedstawia typową dla impresjonistów pogodną scenerię plenerową. Zdjęcia nie wykonałam również będąc pięć lat temu we Wrocławiu, co oznacza, iż będę musiała wybrać się co najmniej raz jeszcze do Wrocławia, aby to zaniedbanie usunąć. Poniżej zdjęcie internetowe (sami ocenicie, czy warte ponownej podróży).

Bretonka na progu domu
 Biały Dom w Warszawie

Wystawa muzealna była przyjemnym sposobem spędzenia czasu, ale najmilszym wydarzeniem okazał się pobyt w Łazienkach, gdzie z okazji Dni Dziedzictwa Kulturowego udostępniono bezpłatne zwiedzanie takich  atrakcji:  jak Pałac na Wodzie, Stara Pomarańczarnia i  Biały Domek.  Myślę, że o ile wszyscy (prawie wszyscy) słyszeli, a wielu odwiedziło dwie pierwsze budowle, o tyle Biały Dom jest mało znany. A szkoda, bo jest to jedyne miejsce zachowane niemal kompletnie wraz z dekoracją wnętrz  i częścią wyposażenia, co w zniszczonej wojenną pożogą Warszawie jest wyjątkiem.  W dodatku jest to miejsce niezwykle ciekawe i piękne. O ile Pałac na Wodzie był siedzibą przeznaczoną do wyłącznej dyspozycji Stanisława Augusta Poniatowskiego (tu odbywały się oficjalne i mniej oficjalne spotkania dyplomatyczne), o tyle Biały Domek (La Maison Blanche) był siedzibą prywatną rodziny i był głównie przeznaczony dla sióstr monarchy. Był skromniejszy, mniej dekoracyjny i bardziej kobiecy. Był pierwszą budowlą powstałą w Łazienkach na zlecenie Stanisława Augusta. Patrząc z zewnątrz jest to budynek zbudowany na planie kwadratu niczym szczególnym nie wyróżniający. Brak jakichkolwiek dekoracji powoduje, iż mijamy go obojętnie. A wystarczy wejść do środku, aby przenieść się w inny świat. Wszystkie pomieszczenia w Białym Domu zarówno te przeznaczone dla Króla na parterze, jak i te na piętrze przeznaczone dla jego sióstr (Izabeli Branickiej, Ludwiki Zamoyskiej oraz bratowej - matki księcia Józefa Poniatowskiego) są urokliwe, ale największe wrażenie robi pokój stołowy - pierwszy od którego zaczynamy odwiedziny. Ten bogato zdobiony malowidłami ściennymi z motywami roślin, zwierząt, postaci fantazyjnych pokój pełen symboliki i odniesień (rządzą tu cztery żywioły; woda, ogień, ziemia, powietrze, dwie por dnia; dzień i noc oraz zwierzęta symbolizujące cztery pory roku słoń-Afryka, wielbłąd – Azja, koń- Europa i struś - Ameryka). Ale i tak, kiedy wzrok nasyci się pastelami barw i dekoracji niepodzielnie w pomieszczeniu króluje posąg Wenus. Król zakupił posąg w Rzymie, pochodzi on z II w. n.e. i

Pokój stołowy w Białym Domu
przedstawia Wenus Anadyomene. Został uzupełniony o głowę i ręce przez nadwornego rzeźbiarza królewskiego Andre Le Bruna (to ten sam, który wykonał kopie antycznych posągów i rzeźb do Starej Oranżerii, a także posągu tańczącego satyra przed Pałacem na Wodzie). Z oryginalnego wystroju wnętrz zachował się stolik- biurko z blatem ozdobionym tekturową plakietą w kwiaty, stoi on w Pokoju Kompanii, czyli pokoju bawialnego urządzonego na chińską modę. Obok znajduje się Pokój Sypialny z drewnianą boazerią z wizerunkami ptaków i motyli i z oryginalnym łożem królewskim, które sprawia wrażenie dość krótkiego i dość wąskiego.  W znajdujących się na piętrze mniejszych apartamentach zachwyciły mnie ryciny ze scenami z Metamorfoz Owidiusza zdobiące  ściany pokoi. Jedynie 25 rycin stanowią oryginalnie zachowane wyposażenie Białego Domu, pozostałe dokupiono z tego samego wydania paryskiego z XVII wieku. Znajdujące się na piętrze meble nie są tymi, które zdobiły pokoje za czasów króla Stanisława, brakujące wyposażenie zakupiono depozytami z innych muzeów. Są więc autentyczne, o tyle, że pochodzą z  XVIII wieku. Podczas Dni Dziedzictwa Kulturowego odwiedzających obdarowano gazetką zawierającą ciekawe informacje dotyczące Białego Domu i Wodozbioru (kolejnej ciekawej budowli w Łazienkach). Oczywiście sam spacer po Parku Łazienkowskim to bardzo przyjemny sposób spędzenia czasu. Alejki,  posągi, zieleń, wiewiórki, pawie, akweny wodne i w moim przypadku obowiązkowe odwiedziny u Madame Trou (bądź to na kawie, bądź przy okienku z goframi). Nie mniej polecamy obejrzenie wnętrz znajdujących się tam Białego Domu, Pałacu na Wodzie czy Starej Oranżerii. Piszę o nich, bo tylko je zwiedziłam.

Oryginalny stół-biurko króla Stanisława Augusta
 
Oryginalne królewskie łoże

Prywatne pokoje sióstr królewskich z rycinami z Metamorfoz Owidiusza

Garderoba (gotowalnia)

Kolejny prywatny pokój (poczekalnia?) z piękną bankietką (ława tapicerowana)

Biały Dom

Biały dom ze względów konserwatorskich jest dostępny do zwiedzania w sezonie letnim. 

Nie piszę o Trzech siostrach w reż. Englerta w Narodowym, bo nie czuję się na siłach. Przedstawienie mi się podobało, najbardziej odpowiadały mi role Olgi (Dominika Kluźniak), męża Maszy - Kołygina (Grzegorz Małecki), Wierszynina (Jan Frycz). Sztuka warta obejrzenia, zrobiona tradycyjnie i bez unowocześnień, co dla mnie jest raczej zaletą, niż zarzutem. Siostry doskonale oddają nasze ciągłe i chciałabym i boję się, więc siedzę i wspominam, marzę, gadam i nic nie robię. A jednak zabrakło mi czegoś, co by sprawiło, że spektakl mnie porwie. 

Mam wrażenie, że im więcej piszę o wakacjach, tym więcej zostało mi do opisania. Kolejne etapy podróży obejmowały Wrocław i Poznań. A już planuję to, co guciamal lubi najbardziej, czyli Italio słodka Italio moja miłość ku Tobie jest bezgraniczna i już mi się gęba śmieje na samą myśl o tobie.

sobota, 9 października 2021

Spacer po krakowskim Kazimierzu

Pasaż z Listy Schindlera
Podczas tegorocznych wakacji najwięcej czasu spędziłam na Kazimierzu. To odrębnie niegdyś miasto do dziś przyciąga klimatem. Pamiętam, że nie potrafiłam przekonać do Kazimierza mamy. Kiedy byłyśmy tam dwanaście lat temu nie mogła się nadziwić, że podoba mi się miejsce, gdzie jest brudno i brzydko. Raziły ją pokryte bazgrołami mury kamienic, ponalepiane na domach i dryfujące na wietrze afisze, śmieci na ulicach oraz tych ulic posępność. Ale jak mawia mój guru (Olaf Kwapis) jeśli się jakieś miejsce kocha przyjmuje się je z całym dobrodziejstwem inwentarza i z tym co piękne i z tym, co szpetne. Widzimy i to co jawi się naszym oczom i to co wyimaginowane, widzimy miejsce z naszych wyobrażeń powstałych z tęsknoty, literatury, kinematografii. Dlatego  podobają nam się zarówno urokliwe widoczki kawiarnianych ogródków, ukryte w zaułkach ukwiecone dziedzińce, klimatyczne knajpki, budynki synagog, szyldy  w  jidysz, majestatyczne wieże gotyckich katedr, jak i te ponure przybrudzone zębem czasu uliczki i mury, które były niemymi świadkami historii. Nie umiałabym wskazać jednego miejsca na Kazimierzu, które jest jego wizytówką, bo jest on syntezą wielu miejsc, które dopiero w całości składają się na ten niepowtarzalny klimat miejsca. 

Bazylika Paulinów na Skałce
Najczęściej wędrówkę po Kazimierzu zaczynam od odwiedzin  wzgórza na Skałce, gdzie znajduje się Bazylika Michała Archanioła i biskupa Stanisława. Jak większość budowli kościelnych i ta powstała w miejscu dawnej pogańskiej świątyni. Pierwotnie istniał tu romański kościółek pod wezwaniem Michała Archanioła, za sprawą Kazimierza Wielkiego został on przekształcony w gotycką świątynię. Z miejscem tym wiąże się historia konfliktu władzy monarszej z władzą kościelną. Biskup krakowski Stanisław (dzisiejszy święty ze Szczepanowa), który upominał króla (Bolesława Śmiałego) z powodu jego niecnego postępowania i siania zgorszenia został skazany na obcięcie członków. Wg legendy snutej przez Wincentego Kadłubka biskup został zamordowany przez samego króla podczas odprawiania nabożeństwa w kościele. Bardziej prawdopodobnym jest, iż biskup został zamęczony na śmierć. Przed świątynią znajduje się dawne miejsce pogańskiego kultu, zwane dziś Sadzawką Św. Stanisława. Tutaj miały zostać wrzucone szczątki umęczonego biskupa. Kilkadziesiąt lat później Kazimierz Jagiellończyk na prośbę Jana Długosza oddał kościół na Skałce zakonowi Paulinów, którzy sprawują nad nim pieczę do dziś. Obok kościoła znajduje się ich klasztor. Od lat usiłowałam odwiedzić znajdującą się pod murami świątyni Kryptę Narodową. Kilkakrotnie miałam pecha, bowiem mimo informacji o godzinach otwarcia była ona zamknięta, a wokół nie było żywego ducha. W tym roku szczęśliwie trafiłam na Dni Dziedzictwa Kulturowego, podczas których jedną z atrakcji była możliwość obejrzenia kompleksu Paulinów, w tym Ogrodu znajdującego się w pobliżu klasztoru Paulinów. Trafiłam również po raz pierwszy na otwartą Kryptę, w której spoczęły szczątki między innymi Wyspiańskiego, Długosza, Asnyka, Kraszewskiego, Miłosza. Dziś dobrze pamiętamy spory, jako wywołał pochówek w Krypcie Czesława Miłosza, ale zapewne mało kto wie, że ponad sto lat temu podobne spory budził pochówek Józefa Ignacego Kraszewskiego, któremu duchowni nie mogli wybaczyć powieści Boleszczyce, w której odsądził od czci i wiary biskupa Stanisława, ukazując go jako zdrajcę. Ponadto Kraszewski wychwalał Garibaldiego, który walczył z Ojcem Świętym. Poniżej kilka zdjęć z tych odwiedzin. 
Sadzawka Św. Stanisława
 
Narodowy Panteon Artystów na Skałce





Płaskorzeźba ze źródełkiem obok Sadzawki Św. Stanisława

Ogród Paulinów 

Jeśli nie idę na Skałkę zaczynam spacer od Placu Wolnica. Przyznam, że nawet ja zakochana w Kazimierzu nie potrafię dostrzec w nim nic ładnego, poza znajdującym się tutaj budynkiem, w którym kiedyś mieścił się Ratusz Miejski, a dziś znajduje Muzeum Etnograficzne. Kiedy Kazimierz zyskał prawa miejskie (XIV wiek) miejsce to tętniło życiem, tutaj odbywał się handel, na placu znajdowały się waga, postrzygalnia, kramy. Nazwa placu wywodzi się od prawa do wolnego handlu mięsem poza kramami, jakie nadano wówczas miastu.  Z placu Wolnica rozciąga się widok na kościół Bożego Ciała. Jak większość kościołów jest on mieszaniną stylów, w których przeważa gotycka budowla z barokowym wykończeniem wnętrza, z przepięknym obficie złoconym ołtarzem głównym, majestatycznymi stallami oraz ciekawą amboną w kształcie łodzi. Ciekawostką jest, iż w kościele złożone zostały szczątki twórcy kaplicy Zygmuntowskiej i rajcy miasta Kazimierza Bartłomieja Berrecci który padł ofiarą włoskiej mafii przed Pałacem Pod Baranami na krakowskim rynku na początku XVI wieku. Przy kościele znajduje się klasztor, gdzie kwaterował podczas oblężenia Krakowa Karol X Gustaw. 

Kościół Bożego Ciała od strony Placu Wolnica
 
Ołtarz i stalle

Ambona w kształcie łodzi

Nieopodal znajduje się jedna z moich ulubionych uliczek kazimierskich ulica Józefa. Jej pierwotna nazwa brzmiała żydowska, zaś obecna została nadana na cześć cesarza Józefa II. Pełno tu kawiarenek i knajpek, antykwariatów i galerii sztuki, ukrytych na dziedzińcach ogródków kawiarnianych. U jej wylotu z ulicą Szeroką znajduje się jedna z synagog (Synagoga Wysoka).

W tym roku po raz pierwszy odkryłam niezwykle urokliwy zakątek – pasaż z kamiennymi schodkami stanowiący zaplecze kawiarni Mleczarnia. Ten fragment Kazimierza grał w filmie Lista Schindlera. 

Zaułek ze schodkami (wejście od Józefa 12 lub od Meiselsa z ogródka Mleczarni)
 
Jeden z ulicznych ogródków (być może na Józefa)

Wejście do Synagogi Wysokiej

Esterka (z serii Krakowskie Murale na ul.Józefa)

 Kazimierz Wielki

Jak Kazimierz to oczywiście Plac Nowy i Okrąglak. Ten niegdyś słynął z zapiekanek, ponoć najlepszych w Krakowie, cieszył się sławą równą sławie niebieskiej Nyski przy Hali Targowej na Grzegórzeckiej, z której od lat sprzedaje się grilowane kiełbaski.  Trudno mi ocenić, czy smak zapiekanek rzeczywiście jest tak wspaniały, od lat nie jadam fast foodów. Kiedyś będę musiała spróbować. Wokół Okrąglaka znajdują się stoiska z warzywami, owocami oraz antykami i starzyzną. Sam Plac nie wygląda zachęcająco.

Okrąglak na Nowym Rynku

Dziś jest tutaj przede wszystkim głośno w dzień i jeszcze głośniej w nocy. Nie polecam tu noclegu. Okolice Okrąglaka oraz fragment ulicy Józefa grały Kaliniec w filmie Noce i dnie, między innymi w scenach pożaru miasta. Ciekawostką jest to iż zaczekano z wyburzeniem paru zniszczonych po wojnie kamienic pozwalając je na potrzeby scenariusza spalić.


Najbardziej znana z kazimierskich ulic to ulica Szeroka, tutaj co roku odbywa się Festiwal Kultury Żydowskiej, podczas którego na ponad dwustu wydarzeniach (koncerty, happeningi, wykłady, prelekcje, warsztaty czy wystawy) prezentowana jest kultura żydowska, a najbardziej znanym jest siedmiogodzinny koncert muzyki żydowskiej Szalom na Szerokiej. Nie miałam jeszcze okazji uczestniczenia w tym wydarzeniu, co tylko świadczy, jak wiele jeszcze przede mną. W okolicy znajdują się  trzy synagogi: Stara (dziś Muzeum Kultury Żydowskiej),  Remu i  Mała (Popera). Obok Synagogi Remu umiejscowiony jest najstarszy cmentarz żydowski w Krakowie i jeden z najstarszych w Europie (cmentarz Remuh). Podczas wojny zrobiono tu wysypisko śmieci, a z oryginalnych macew zachowało się tylko kilka. Znalezione w wyniku powojennych wykopalisk fragmenty płyt nagrobnych zostały wmurowane w wewnętrzną ścianę cmentarza, nazwaną ścianą płaczu.

Będąc na Kazimierzu dobrze jest się przespacerować uliczkami Miodową (Synagoga Tempel), Meisnera, Estery, Kupy, Meiselsa, Jakuba. Najlepiej jest zagubić się w uliczkach i dokonywać własnych odkryć. 
Niestety z dawnej atmosfery Kazimierza (od 1800 r. dzielnicy miasta Krakowa), o której przed wojną pisał Karol Estreicher pod wieczór w dni świąteczne Kazimierz cichnie i uspokaja się. Na ulicach chodzą Żydzi ubrani w długie chałaty, w czapkach obszytych lisim futrem, z okien domów biją światła żarzących się świec. Modlącą się ludnością zapełniają się Bożnice: Stara Synagoga, Remuh, Wysoka i inne. Miasto żydowskie tworzy dziwny, niepozbawiony uroku obraz nie pozostało już nic. Żydzi przesiedleni z Krakowa do Kazimierza pod koniec XVI wieku zostali zeń wygnani w XX wieku. Ci, którzy ocaleli po wojnie opuścili nie tylko Krakowski Kazimierz opuścili też nasz kraj.

Wejście do synagogi Remu
Ściana płaczu na cmentarzu Remuh

Na Szerokiej


Mleczarnia na Meiselsa
Dziś Kazimierz jest raczej krakowskim Montmartre`m niż dzielnicą żydowską, a po dawnym świecie pozostały jedynie budynki synagog, cmentarz, gwiazdy Dawida i parę szyldów w jidysz.   
                                                     
Widok na Szeroką z dziedzińca Synagogi Starej
                   
Spacerując uliczkami dawnego żydowskiego miasteczka warto jest dojść do Wisły na wysokości Kładki Ojca Bernatka, która łączy Kazimierz z Podgórzem (gdzie w czasie wojny Niemcy utworzyli getto). Ozdobą Kładki Bernatka są zawieszone na linach mostu rzeźby Jerzego Kędziory. Kiedy oglądałam je po raz pierwszy byłam raczej zdziwiona, niż zachwycona. Dzisiaj ulegam ich urokowi. Dzięki niestabilnej podstawie miotanej podmuchami wiatru rzeźby przedstawiające akrobacje żyją własnym życiem i przyciągają wzrok, są w pewnym sensie odpowiednikiem naszego losu. Początkowo było ich dziesięć, obecnie są cztery, trwają rozmowy zmierzające ku zakupowi pozostałych sześciu, bowiem zainstalowane na czasowej wystawie Między niebem a ziemią spodobały się zarówno mieszkańcom, jak i przyjezdnym. 
 Mój wpis jest tylko krótkim spacerem po jednej z najciekawszych dzielnic miasta, aby je poznać bliżej należy wejść do synagog, podelektować się małym co nieco w którejś z kawiarenek, napić się wina w jednej z knajpek, posłuchać muzyki w pubie, wejść na cmentarz Remuh i zostawić swą prośbę na nagrobku Rabina Mosze Isserlesa, zjeść zapiekankę U Endziora a może spróbować koszernego jedzenia w którejś z kazimierskich restauracji.


 Robiąc wpis skorzystałam z kilku archiwalnych zdjęć, które wydawało mi się lepiej oddają klimat miejsca, niż te zrobione trzy tygodnie temu.

czwartek, 7 października 2021

Na ratunek Italii (zdążyć ocalić skarby sztuki przed nazistami) Robert Edsel

Na ratunek Italii to zajmująca opowieść o ratowaniu dzieł sztuki podczas wojny.

Napisałam kiedyś, iż nie przeraża mnie własna śmiertelność, ale przeraża możliwość unicestwienia dzieł sztuki, bez których nie wyobrażam sobie dalszego trwania świata. Czym byłby świat bez Dawida Michała Anioła, Ostatniej wieczerzy Leonardo da Vinci, czy Słoneczników Van Gogha, bez Bazyliki Świętego Piotra, Ponte Vecchio, Luwru czy dziesiątek tysięcy obiektów dziedzictwa kulturowego. Skupiam się na Europie, bo jest mi ona najbliższa i najlepiej znana.

I choć Na ratunek Italii opisuje działania podejmowane w celu ochrony zabytków (nierzadko zakończone sukcesem) to jednocześnie uświadamia to co przecież doskonale wiemy, jak kruche i nietrwałe są przedmioty w obliczu działań wojennych    

Jest taki fragment opisujący nalot bombowy na Mediolan (sierpień 1943 r.), kiedy bomba spada nieopodal refektarza, którego ścianę zdobi Ostatnia Wieczerza. Eksplozja całkowicie zburzyła wschodnią ścianę refektarza, przez co zawalił się jej dach. Drewniane dźwigary  spadzistego dachu zniszczyły cienki sklepiony sufit sali jadalnej […]. Miejscowi urzędnicy przezornie zabezpieczyli północną ścianę workami z piaskiem, drewnianym rusztowaniem i metalowymi wzmocnieniami już w 1940 roku. Tylko to uchroniło arcydzieło Leonarda przed zniszczeniem. (str. str.22) Uchronienie fresku można uznać za cud, bomba wybuchła zaledwie dwadzieścia pięć metrów od refektarza. 

Przy refektarzu z Ostatnią Wieczerzą 

Książka jest historią oddziału utworzonego przez generała Eisenhowera do ratowania dziedzictwa kulturowego Italii. Oddział jest tworzony, kiedy wojska alianckie lądują na Sycylii.

Początkowe działania napotykają na szereg trudności. Sama idea ochrony zabytków wywołuje kontrowersje wśród dwóch największych rozgrywających; Jankesi, chcą za wszelką cenę ratować dzieła sztuki, które są wartością bezcenną, natomiast Brytyjczycy bardziej doświadczeni działaniami wojennymi pragną jak najszybciej i jak najdotkliwiej zniszczyć Włochów, nawet za cenę zniszczenia paru kościołów, czy obrazów. Stąd pierwsi preferują bombardowania punktowe, nakierowane na ściśle określone cele militarne, unikając bomb zapalających, ofiar wśród cywili i obiektów kultury, drudzy wolą naloty dywanowe, prowadzone w nocy, bezpieczniejsze dla pilotów, ale mniej precyzyjne.

Zwyciężyła opcja oszczędzająca, która nie zawsze była jednak możliwa do zastosowania. Miało to miejsce chociażby przy ataku pod Monte Casino, kiedy zmęczeni i zniechęceni długim oblężeniem niezdobytego wzgórza alianci zdecydowali się na zniszczenie średniowiecznego klasztoru, w którym wbrew przypuszczeniom nie było Niemców.

Trwały działania wojenne, a prowadzący je żołnierze nie rozumieli dlaczego, zamiast o ludzi, mają troszczyć się o budowle, czy jakieś malowidła, dlaczego nie mogą przenocować w świątyni, czy galerii i zapisać swojego imienia na ścianach budowli. Oficerowie wyznaczeni do obrony dzieł sztuki nie posiadali uprawnień do podejmowania decyzji. W dodatku brakowało wszystkiego; ludzi do ochrony, sprzętu do transportu, skrzyń i zabezpieczeń do przewozu dzieł sztuki, dostępu do informacji, katalogów, a sami strażnicy podlegali sprzecznym rozkazom. Dodatkowo działała propaganda, która przedstawiała aliantów, jako prymitywnych grabieżców dzieł sztuki, co powodowało wrogie przyjęcie przez miejscową ludność, przynajmniej na początku ich działań.

Florencki Ponte Vechcio
Z czasem powstają specjalne mapy, na których zaznaczane są najcenniejsze obiekty dziedzictwa kulturowego, które należy oszczędzić. Przykładem będzie niezwykle precyzyjny nalot na Florencję, podczas którego udało się zniszczyć dworzec Santa Maria Della Novella, tory kolejowe, a ominąć znajdujący się sto pięćdziesiąt metrów dalej kościół Santa Maria Novella. Nie zawsze się jednak udaje oszczędzić miasta z ich skarbami kultury, przykładem niech będzie zniszczenie Camposanto Monumentale (cmentarza) w Pizie z bezcennymi freskami renesansowych malarzy w tym Benozzo Gozzoli czy Taddeo Gaddi. Przejmujący jest opis, kiedy opiekujący się cmentarzem zakonnicy usiłowali ratować zniszczone i zalane stopionym ołowiem fragmenty fresków.

Książkę pisze amerykański biznesmen i pisarz i co zrozumiałe największy nacisk kładzie na zasługi amerykańskich chłopców w dziele ratowania dzieł sztuki. Pojawiają się tutaj jednak także i Włosi i Niemcy. Intencje niektórych osób nie były chwalebne, część biorących udział w akcji ratowniczej chciała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, ratować dzieła sztuki, a przy okazji zabezpieczyć własną przyszłość, albo też ratując dzieła sztuki zabezpieczyć swoją przyszłość (zarówno materialnie, jak i zabezpieczając się przed odpowiedzialnością za zbrodnie).

Doceniając sam pomysł utworzenia Oddziałów Ratowniczych i ich wagę w dziele zachowania kulturowego dziedzictwa, liczne trudności, jakie napotykali, częste poczucie bezsilności wobec okoliczności należy też zauważyć wkład setek osób, które pomagały bezpiecznie ulokować dzieła sztuki na czas wojennej pożogi. Dziesiątki posiadłości znajdujących się na uboczu działań wojennych  zostało udostępnionych jako składy obrazów, rzeźb, antyków, woluminów (repozytoria).

Sporo dzieł było przechowywanych  w obrębie murów Watykańskich. Z uwagi na status Watykanu - państwa neutralnego były tam względnie bezpieczne. I tak w pewnym momencie, Watykan, który i tak posiadał jedną z największych kolekcji dzieł sztuki został wzbogacony o eksponaty z Pinakoteki Brera w Mediolanie, Galerii Borghese w Rzymie, muzeum Narodowego w Neapolu, dzieła zwiezione z mniej znanych muzeów i bezcenne skarby z kościołów…. Do tej kolekcji dołączyły obrazy Caravaggia z kościołów Santa Maria del Popolo i San Luigi dei Francesi, a także płótna Tycjana, Veronesego, Tintoretta i Tiepolo z Wenecji. (str. 173)

Dzieła których nie można było wywieźć zostały zamurowywane lub obudowywane. 

Rzeźbę Mojżesz, wysoką na prawie 2,5 metra, dłuta Michała Anioła, owinięto szczelnie i umieszczono w westybule bazyliki San Pietro In Vincoli, gdzie ją zamurowano. Łuk Konstantyna- potrójny łuk, wysoki na prawie 21 metrów, zasłoniły rusztowania i worki z piaskiem. Władze Rzymu zabezpieczyły nawet kolumnę Trajana za pomocą cegieł- pomysł był tak wspaniały, że na pierwszy rzut oka osłona pozostawała niewidoczna (str. 172)

Miejscowi rzemieślnicy wznieśli coś na podobieństwo ceglanego grobowca wokół wyniosłej rzeźby Dawida Michała Anioła oraz niższe wokół towarzyszących mu mniejszych postaci  nazywanych Niewolnikami (str. 183)

Podobny oddział do spraw ochrony zabytków powstał również po stronie niemieckiej. Hitler, jako niedoszły student malarstwa bardzo cenił sztukę, a szczególnie malarstwo realistyczne. Dzieła, których nie rozumiał, jak malarstwo impresjonistów, abstrakcjonistów, ekspresjonistów nazywał sztuką zdegenerowaną i kazał niszczyć. Jego ambicją było utworzenie ze zgromadzonych z obszarów okupowanych dzieł sztuki (czytaj zrabowanych) ogromnej galerii w Linzu Fuhrermuseum.

Niemcy zawarli z Włochami porozumienie, w myśl którego mieli chronić włoskie dziedzictwo kulturowego przed działaniami wojennymi, jednak gdyby nie czujność jednego z oficerów całe zbiory przeznaczone do ewakuacji nie trafiłyby do ich depozytariuszy. Dzięki interwencji udało się większość zbiorów odzyskać, nie mniej w transporcie zaginęły zbiory z kilku skrzyń  najpewniej z przeznaczeniem do prywatnej kolekcji Goeringa.

Najbardziej rozczuliło mnie miejsce pochówku dwóch opisanych w książce bohaterów- strażników skarbów Freda Hartta i Deana Kellera, dwóch antagonistów, którzy działali na rzecz ochrony zabytków. Pierwszy spoczął na dziedzińcu kościoła San Miniato we Florencji, drugi (częściowo) na cmentarzu Camposanto w Pizie.  

Książka posiada bogatą bibliografię, a także ciekawe ilustracje dotyczące wojennych zniszczeń. Polecam osobom, którym równie bliskie jest kulturowe dziedzictwo.