Biografia Zofii Stryjeńskiej jest zdecydowania ciekawsza niż biografia Olgi
Boznańskiej (obie pióra Angeliki Kuźniak). Zapewne spory wpływ miała na to ilość dokumentów, jakie pozostawiła po sobie malarka. Sama utrwalała
swoje życie zapisując i gromadząc. Szkicowniki, fotografie, zapiski, listy,
urywki gazet, wszystko opatrzone komentarzem.
„Stryjeńska gromadziła rzeczy: koperty, rysunki, stare bilety, dokumenty,
wizytówki-nawet te, które wcześniej podarła, programy, wystaw, wyniki badań,
recenzje, albumy, scenariusze bajek i baletów (zawsze w kilku egzemplarzach).
Aż trudno uwierzyć, że taszczyła to potem w walizach. Z Krakowa do Warszawy, z
Warszawy do Paryża, z Paryża do Genewy, do Londynu, do Brukseli. Z powrotem do
Krakowa.” (str. 21).
Jaka była? Ogromnie utalentowana, niesamowicie rozchwiana emocjonalnie, irytująca,
beznadziejnie zakochana w mężu, kiepska w roli matki i do bólu niezdecydowana.
Jest taka scena, kiedy zastanawia się czy zostać z dziećmi, czy jechać do
Warszawy przyjmując nowe zlecenie. Idzie na dworzec po bilety. Waha się. Wraca.
Idzie ponownie. Kupuje, oddaje walizki do przechowalni. Wraca do domu. Drze bilety. Znowu wraca kupić bilety, ale
się rozmyśla i wraca do domu. Następnego dnia kupuje bilety ponownie i jedzie
do pracy do Warszawy. (opis na str. 92-94).
Takie sceny w jej życiu powtarzać się będą systematycznie. Jak choćby wyjazd po
wojnie na zachód, kiedy ciężko zdobytym środkiem transportu odbywa pewien etap
drogi, wraca z powrotem, znowu jedzie, zatrzymuje się, zmienia zdanie, wraca,
aby za kilka dni, czy tygodni wyruszyć ponownie.
|
Dożynki |
Jej życie wypełnia miłość, to pewne. Tylko które uczucie jest silniejsze,
to do sztuki, czy to do Karola. Stryjeński był pierwszą i najgłębszą miłością
jej życia. Karol był architektem, rzeźbiarzem, projektował meble, a co
najważniejsze był kobieciarzem, który potrafił oczarować każdą kobietę „od 1 do
100 (lat), wszelkiego pochodzenia: góralki, arystokratki, intelektualistki, artystki,
sportsmenki, zakonnice, czarownice, święte, wariatki lub zgoła normalne,
społecznice, ladacznice, dziewice, półdziewice, mężatki, rozwódki” (jak
twierdził Malczewski str. 51). Pobrali się po paru tygodniach znajomości, na
ślub nie zaprosili rodziców. Prowadzą życie bohemy, ich dom pełen jest ludzi.
Zofia po paru miesiącach ucieka do Zakopanego (nie może tworzyć w takiej
atmosferze). Rok później rodzi, niestety córkę. Jest wściekła, bo chciała dać
Karolowi syna. Madzia będzie odtąd podrzucana rodzinie, a to dziadkom, ciotkom,
wujkom. Wspólny wyjazd do Paryża i związek Stryjeńskich zaczyna się psuć. Zofia
chce być kochana dla samej siebie, nie dla swego talentu, a Karol, jak głosi
pogłoska ożenił się z Zofią, aby otoczyć opieką jej talent.
|
Puszczanie wianków
|
O talencie Zofii najpiękniej wypowiada się Irena Krzywicka „Patrząc na
obrazy Stryjeńskiej, ma się uczucie, jakby się przez tajemniczy kryształ
wyglądało w inną rzeczywistość, widziało skrawek obcej planety, bliższej słońca
niż my, otoczonej łukiem nie znanych na ziemi tęcz. [..] Każda barwa w obrazie
Stryjeńskiej staje się żywą istotą; podpatrujemy jej narodziny, pełnię i zanik,
patrzymy, jak powstaje wątła, ledwo materializując się na papierze, jak
wzrasta, pęcznieje, nasyca się, ciemnieje z natężenia i wreszcie tonie w
tryumfalnej bieli, która jest nirwaną kolorów.” (str. 115). To tylko fragmencik
opinii.
Ostatnią próbą ratowania związku jest urodzenie męskiego potomka. Ma być
niczym słowiański bożek, silny, niebieskooki i jasnowłosy. Rodzą się bliźniaki –
dwóch chłopców. Niestety nawet to nie jest w stanie powstrzymać rozpadającego
się związku, zwłaszcza, iż Stryjeńscy (mąż i teść) stosują dość drastyczne
metody. Jedną z nich jest porwanie Zofii i zamknięcie w zakładzie psychiatrycznym.
|
Pogańska księżniczka
|
Kiedy Karol odchodzi na dobre Zofii pozostaje tylko sztuka, która jest i lekarstwem
i bywa utrapieniem. Ile to razy narzeka, że dość ma malowania. Po okresie
sukcesów, wystaw, zamówień następuje okres zapomnienia, trudnego wiązania końca
z końcem, zastawiania obrazów, zaciągania długów. O byciu matką przypomni sobie
Zofia dopiero, kiedy dzieci będą prawie dorosłe.
Stryjeńska Diabli nadali dobrze się czyta, mimo iż bohaterka bywa irytująca. Zwykle szukamy w bohaterach (czy to literackich, czy rzeczywistych) własnych cech, poglądów,
upodobań. Przynajmniej ja tak mam. W Zofii nie znalazłam ani jednej stycznej; może poza tym, że
tak lubiła kolor niebieski. Choć jak się głębiej zastanowić godne podziwu jest jej
kreowanie świata pełnego barw i emocji, świata pełnego życia i piękna w czasach, kiedy świat bywa częściej czarno-biały, a może nawet szaro-bury. No i można pozazdrościć wyobraźni, która rodzi takie dzieła. Nie musimy przecież lubić człowieka, żeby doceniać jego dzieła (choć tak jest zdecydowanie łatwiej). Obrazy
Stryjeńskiej są tak charakterystyczne, tak wielobarwne, iż nie można
ich pomylić ich z innymi, przynajmniej mnie, laikowi, amatorowi sztuki
jeszcze się to nie zdarzyło. Zresztą może trafiałam na wyjątkowo charakterystyczne płótna.
Zaletą książki jest też duża ilość ilustracji (reprodukcji obrazów oraz zdjęć).
Polecam lekturę i obejrzenie obrazów Stryjeńskiej (a jest w czym wybierać).Książka przeczytana w ramach stosikowego losowania u Anny
Góralka (mimo większego stonowania barw też rozpoznawalna)
|
Zwiększona ostatnio aktywność na blogu to wynik przeziębienia (chyba) ciągnącego się drugi tydzień.
Przede wszystkim zdrówka Ci życzę! Do książki o Stryjeńskiej przymierzałam się bez przekonania, bo nie jestem wielką entuzjastką jej twórczości. Po Twoim opisie wiem, że książki nie przeczytam, bo w połowie pewnie bym ją porzuciła, zirytowana chwiejną osobowością bohaterki i kiepskim odegraniem roli matki. No nie wiem, może kiedyś...
OdpowiedzUsuńNadrobiłam czytanie wcześniejszych wpisów o Krakowie, dawno tam nie byłam i tęsknię :). Nie widziałam jeszcze ołtarza Wita Stwosza po renowacji, pamiętam go w dość mrocznym klimacie, wtedy też robił niesamowite wrażenie, teraz musi być olśniewający :).
Stryjeńska jest irytująca, to prawda. Mimo wszystko lektury nie żałuję, bo dzięki niej bardziej zainteresowałam się obrazami Zofii. Ja zupełnie nie pamiętam ołtarza przed renowacją - muszę sięgnąć do starych zdjęć. Tzn. pamiętam, że zrobił duże wrażenie, ale nie pamiętam mrocznego klimatu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPodobała mi się ta książka, ale zasadniczo autorka "przepisała" dzienniki Stryjeńskiej, taki przynajmniej odniosłam wrażenie. Na szczęście malarka była na tyle barwną osobą, że trudno byłoby napisać o niej nieciekawie.
OdpowiedzUsuńNiedawno widziałam w stolicy wystawę poświęconą Annie Bilińskiej i zastanawiam się, czy doczekamy się również i jej biografii.
Wystawa Bilińskiej, którą także miałam przyjemność obejrzeć spowodowała, że i ja pomyślałam o biografii malarki, zwłaszcza, że jak wynika choćby z krótkich notek biograficznych życie miała ciekawe, a do tego była jedną, jeśli nie jedyną polską malarką, która osiągnęła sukces na arenie międzynarodowej i go utrzymała (może dlatego, że krótko żyła).
OdpowiedzUsuńDobrze, że to tylko przeziębienie, a nie COVID-19. :) Kiedy przeczytałam w Twojej recenzji, że malarka była niezadowolona z urodzenia córki, to aż mną zatrzęsło. Na razie nie będę szukać tej książki.
OdpowiedzUsuńPod koniec życia próbowała naprawić relacje z córką, ale choć Madzia była z tego rada, jak większość odrzuconych dzieci, to straconych lat chyba nie dało się nadrobić. Stryjeńska tłumaczyła się sama przed sobą, że nie ma pieniędzy, czasu na opiekę, że chciałaby, gdyby mogła, ale chyba sama w to nie wierzyła. Jak większość artystów nie nadawała się do roli matki, a rodzenie dzieci wyłącznie dla ratowania związku to kiepski pomysł.
OdpowiedzUsuńMałgosiu!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że przeziębienie już przeszło i Jesteś już zdrowa.
Gdy słyszę o Zofii Stryjeńskiej to zawsze przywołuję sobie na myśl kamienicę Pod Lwem ozdobiona przez Zofię Stryjeńską. Oczywiście, w czasie wojny kamienica została poważnie zniszczona, jednak dzięki jej odbudowie do dziś możemy podziwiać oryginalną płaskorzeźbę lwa, a także część przedwojennej polichromii Zofii Stryjeńskiej.
Mam i czytałam Stryjeńską Angeliki Kuźniak.
Serdecznie pozdrawiam:)
Czytałam o tej kamienicy, ale nie widziałam, może kolejnym razem uda mi się obejrzeć. Nie wiem, czy można ją zobaczyć tak po prostu, z marszu,czy trzeba kogoś poprosić o wpuszczenie. Co do chorowania, jutro wracam do pracy - zdalnej, jest lepiej, ale wychodzić raczej nie powinnam. Dzisiaj nawet głupie przeziębienie, czy grypa budzą obawy.
OdpowiedzUsuń