Francuska kawiarenka literacka

niedziela, 14 listopada 2021

Poznań - piękno i szarość

Olszynka Władysław Podkowiński

W połowie listopada opisując wielkim skrótem wrażenia z wakacyjnych wojaży dotarłam do ostatniego ich  etapu. Tegoroczny pobyt w Poznaniu został podporządkowany spotkaniom rodzinnym, zaniedbanym przez pandemię. A to oznacza, iż mniej było spacerów, odwiedzin w galeriach czy wizyt w kościołach. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie "zaliczyła" (jak to się nieładnie określa) kolejnej wystawy i kolejnego spektaklu. Muzeum Narodowe w Poznaniu odkryłam zaledwie parę lat temu, ale od tamtej pierwszej wizyty zapałałam doń uczuciem ogromnym i odwiedzam, jak tylko mam okazję. 

Formiści i postimpresjoniści w Muzeum                

Oglądanie obrazów może dawać  przyjemność porównywalną z wysłuchaniem dobrego koncertu, obejrzeniem wspaniałej sztuki albo przeczytaniem świetnej książki. Nie potrafię wytłumaczyć na czym to polega, ale oglądanie ładnych przedmiotów wytwarza taki rodzaj endorfin, które czynią człowieka szczęśliwym. Obrazy  wywołują emocje, dają możliwość poznawczą, a dla osoby ciekawej świata to spora gratka. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak mało osób interesuje się malarstwem i rzeźbą. Wydaje się przecież, że oglądanie obrazów nie wymaga żadnego wysiłku. Takim wysiłkiem może być przeczytanie książki. Ale może w czasach, kiedy wszystko można obejrzeć w internecie ludzi nie interesuje oglądanie obrazów na ścianach galerii, tak jak nie interesuje czytanie książek w papierze. W każdym dla mnie wizyta w galerii to miły sposób spędzenia czasu. Lubię oglądać dzieła już mi znane, ale lubię też odkrywać nowe i poznawać nowych twórców,  których nazwiska wzbogacają osobisty katalog twórców piękna. Tym razem takich odkryć było sporo. Ze zdziwieniem dla samej siebie uświadomiłam sobie, że zaczęłam otwierać się na sztukę początku XX wieku (lata dwudzieste, lata trzydzieste), czyli coś co wcześniej wywoływało jedynie grymas skrzywienia na twarzy. Te wszystkie izmy (kubizmy, formizny, dadaizmy, ekspresjonizmy i symbolizmy....) omijałam szerokim łukiem nie dostrzegając w nich sztuki, a jedynie bazgroły. Tym razem dostrzegłam piękno w formizmie. Moją uwagę zwróciły dwa obrazy Władysława Roguskiego Dancing i Zbigniewa Pronaszki Akt z książką na tle Miechowa.

Władysław Roguski Dancing
Dancing ukazuje szalone lata dwudzieste i trzydzieste, kiedy młodzi ludzie po wyjściu z hekatomby jednej wojny i w obawie przed kolejną rzucają się w wir zabawy; kawiarnie, muzyka, taniec, dobre jedzenie i alkohol, szybkie i kolorowe życie w błysku lamp. Kolorowym sukniom pań towarzyszą eleganckie stroje panów. W sztuce europejskiej królują te wszystkie -izmy, w Polsce rozwija się formizm czyli połączenie europejskiej awangardy z polskim pierwiastkiem ludowym - jak choćby elementy góralskie u Stryjeńskiej.  Nazwy technik niewiele mówią nam, zwykłym amatorom sztuki (amatorom od łacińskiego amare), co przecież nie przeszkodzi w czerpaniu radości z oglądania utrwalonych na płótnie chwil. Władysław Roguski był przez krótki czas związany z formistami (formy geometryczne, deformacja kształtów, rozszczepienie światła, elementy prymitywizmu). Jest w tym obrazie mimo pozornej beztroski (to rzucenie się w wir tańca i zapomnienie o tu i teraz) też niepokój  (nie wiemy co nas czeka, więc bawmy się, a może przeczuwamy, co nas czeka, więc bawmy się). Twarze namalowanych postaci nie wyrażają radości, są jak maski, scena przypomina nieco bal manekinów. 

Zupełnie inny charakter ma obraz Pronaszki Akt z książką na tle Miechowa. 

Zbigniew Pronaszko Akt z książką na tle Miechowa

Obraz Roguskiego przynajmniej pozornie tętnił życiem, na obrazie Pronaszki jest cicho i spokojnie. Naga kobieta o bujnych włosach i obfitych kształtach leżąc na łące czyta książkę. Zanurzona w lekturze nie zwraca uwagi na znajdujące się w oddali miasteczko. Nie jest to typowy obrazek dla formistów, ale  w jakiś magnetyczny sposób przyciąga wzrok. Intrygują na równi nieskrępowanie dziewczyny, wielka księga,  jak i duża pupa modelki. Jest w tym obrazie jakiś rodzaj wyzwolenia i pasji. 

Co by nie pisać o awangardzie początku XX wieku  i tak najważniejsze w poznańskich zbiorach są portrety namalowane przez Witkacego. Cała ściana przecudnej urody kobiecych twarzy widzianych oczami futurysty. Tym razem były to portrety Marii i Heleny Białynickiej -Birula i Neny Stachurskiej.  Nie wiem, które z nich zostały namalowane, że się tak wyrażę "na trzeźwo", a które pod wpływem środków odurzających (nie poznałam jeszcze Witkacego na tyle, aby móc to ocenić), ale wszystkie są intrygujące. Wyrazista kolorystyka, mocne kontrasty, odrealnione kształty z wyróżniającym się portretem Neny Stachurskiej której głowa została osadzona na poskręcanym korzeniu drzewa. Obrazy są niepokojące. Czy bardziej oddają to, co widział malarz, czy to, co działo się w jego głowie, a może jedno i drugie.


Portrety Witkacego
 

 

 

 

 

 

 

Oczywiście mogłabym o zbiorach poznańskiego muzeum pisać bez końca, są tam wspaniałe portrety dzieci namalowane przez Wyspiańskiego, pejzaże Podkowińskiego, architektura miejska Mehoffera i Gierymskiego,  parę obrazów Matejki, jedyny w Polsce obraz Moneta Plaża w Pourville i oczywiście cała masa innych interesujących eksponatów.

Mela Muter W prowansalskim miasteczku

Nie mogę jednak nie wspomnieć o jeszcze jednym obrazie, który mnie zafascynował. Z nazwiskiem  Meli Muter i jej obrazami spotkałam się już wcześniej, ale albo miałam wówczas bielmo na oczach, albo moje poczucie piękna uległo zmianie.  W prowansalskim miasteczku to postimpresjonistyczna Mela Muter. Jej malarstwo z początku zdominowane przez symbolizm z czasem uzyskało indywidualny styl. Mnie nieco przypomina obrazy Van Gogha, choć nie jest to naśladownictwo, a raczej własne widzenie świata poprzez perspektywę Vincenta. Mela pochodziła z zamożnej zasymilowanej żydowskiej rodziny, jej ojciec wspierał środowisko literatów (Staffa, Reymonta, Kasprowicza). Mela miała ciekawy życiorys, o którym napiszę (zapewne) po przeczytaniu biografii, którą przed chwilą zamówiłam. Jako ciekawostkę napiszę tylko, iż na fali fascynacji chrześcijaństwem ochrzciła się, a jej rodzicami chrzestnymi byli Reymontowie. 

Spektakl Kombinat 

Jakby na potwierdzenie tego, iż otwieram się na nowe gatunki sztuki znajduje się moja fascynacja spektaklem Kombinat. Takiego przedstawienia jeszcze nie oglądałam. Spektakl powstał na bazie tekstów Grzegorza Ciechowskiego i Republiki i choć wystawiony został w teatrze muzycznym nie ma nic wspólnego z tradycyjnym musicalem. Został wyreżyserowany przez Wojciecha Kościelniaka, a jest to nazwisko, które daje gwarancję, iż nie będzie banalnie, tradycyjnie, statycznie. Nie jest to proste połączenie tekstów Republiki w całość, a historia w którą świetnie wpasowały się teksty utworów. Wychodząc stwierdziłam - to było takie Kościelniakowskie. I jest to z mojej strony wyraz uznania dla reżysera, do którego długo się przekonywałam (na blogu znajduje się moja mało entuzjastyczna recenzja Lalki w teatrze muzycznym w Gdyni. Muszę tę Lalkę obejrzeć raz jeszcze, bo chyba nie poznałam się na talencie twórcy). A wracając do Kombinatu jest to wizja świata niczym z Orwella, Huxleya czy Kafki - świat, w którym człowiek jest bezustannie kontrolowany przez system. Ludzie się dostosowują, wykonują polecenia nie zastanawiając się nad ich sensem, wyzbywają się myśli, uczuć i prywatności, aby osiągnąć korzyść. W Kombinacie wszyscy muszą być jednakowi; równi w wyglądzie, zachowaniu i myśleniu, żadnego indywidualizmu, żadnych marzeń i emocji. To świat zniewolenia, szarości i podporządkowania. Rzecz dzieje się w nieokreślonym czasie, w którym przeszłość miesza się z przyszłością i choć spektakl sprawia wrażenie wymyślonej, nierealnej historii w wielu obrazach ukazuje doskonale znane schematy. Kombinat to życie w szarości, nawet, jeśli mocno okraszonej kolorem czerwonym (kolorem naszej krwi, którą kombinat się karmi).

Nie jest to przedstawienie lekkie, łatwe i przyjemne, bo wcale takim nie ma być. Potrząsa, porusza, przeraża, powoduje, że widz wychodzi sponiewierany psychicznie.  

W Kombinacie miałam przyjemność oglądać aktorów Poznańskiego Teatru, którzy bardzo dobrze grali zespołowo. Nie mogę jednak nie wspomnieć głównego bohatera, którego rola wymagała większego wysiłku wokalnego (Jan jest wykonawcą dużej ilości utworów)  emocjonalnego i fizycznego. W roli Jana wystąpił  Jakub Brucheiser.  Bardzo dobrze wypadła Barbara Melzer w roli Agrawy (postaci niejednoznacznej), a urzekła mnie Ania Federowicz w roli Lali (Śmierci).

Wszystkie utwory znakomicie wpisują się w przedstawienie. Dopiero dziś dostrzegam ich uniwersalność, w latach osiemdziesiątych nie byłam szczególną admiratorką Republiki. Dziś utwory Moja krew, Tak, tak to ja ten sam czy Biała flaga brzmią wyjątkowo aktualnie.

Gdzie oni są
Ci wszyscy moi przyjaciele
Ele ele ele ele ele
Zabrakło ich
Choć zawsze było ich niewielu
Elu elu elu elu elu
Schowali się
Po różnych mrocznych instytucjach
Ucjach ucjach ucjach ucjach ucjach
Pożarła ich
Galopująca prostytucja
Ucja ucja ucja ucja ucja
Gdzie są moi przyjaciele
Bojownicy z tamtych lat
Zawsze było ich niewielu
Teraz jestem sam
Co to za pan
Tak kulturalnie opowiada
Jak się stara ładnie siedzieć i wysławiać
Ach co za ton co za ukłon
Co za wiara w każdym zdaniu
I jakie mądre przekonania
Ania ania ania ania ania
Gdzie są moi przyjaciele
Bojownicy z tamtych lat
Zawsze było ich niewielu
Teraz jestem sam
Oto są oto wszyscy są
Przyjaciele moi z wielu stron
Co za pochód co za piękny krok
Maszerują ramię w ramię wprost
I w bamboszach w garniturach
Z pidżamami pod pachami
Z posadami z podatkami i z białymi chorągwiami
Idą tłumy ich tłumy ich
Tłumy ich tłumy ich
Tłumy ich tłumy ich
Tłumy ich
Gdzie oni są
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Gdzie oni są

Kilka zdjęć ze strony teatru w Poznaniu 








I jeszcze na koniec parę migawek ze spacerów po mieście

Całkiem przypadkiem trafiłam na rzeźbę Davida Cerny  Golem (przy Alei  Marcinkowskiego) Olaf Kwapis mawia widzi się to, co się wie, ale w tym przypadku zobaczyłam rzeźbę, która mi się spodobała, mimo, iż nie miałam pojęcia co to za rzeźba (nie widziałam tabliczki).


 Dziedziniec na podwórku przed kawiarnią U Przyjaciół z pomnikiem Adama Mickiewicza. Obok znajduje się księgarnia PKW oraz teatr. Kawiarenka jest niezwykle klimatyczna, mimo iż wystrój ma buduarowy- czerwone pluszowe fotele, czerwone tiulowe zasłonki wydzielające mini gabineciki, czerwone dywany i ściany pełne fotografii, plakatów, luster, lamp, szufladek. Przyjaciółmi są literaccy bohaterowie.

Z wizytą w Doriana Graya

Pomnik Mickiewicza z widokiem na Collegium Minus (obecną siedzibą Rektoratu i Aulę Uniwersytecką)

Pomnik Ofiar 1956 roku (na Placu Adama Mickiewicza)

Zamek Cesarski


Średniowieczny mural przy Szewskiej
Siedziba gminy żydowskiej przy rogu Szewskiej i Stawnej

W poznańskiej Palmiarni

Akwaria w Palmiarni

Małe co nieco w kawiarni 7 kontynentów (kawiarnia wpisuje się wystrojem w klimat Palmiarni)


18 komentarzy:

  1. W zeszłym roku zwiedzaliśmy Poznań, raczej trasami dla turystów. Jest to tak duże i ciekawe miasto, że chodziliśmy cały dzień a i tak sporo jeszcze zostało. Ty jako Bywalczyni prezentujesz też inne ciekawe miejsca jak kawiarnia i dziedziniec przed nią, palmiarnia czy też średniowieczny mural. Bardzo dziękuję za interesujący spacer. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy jestem w mieście po raz pierwszy, drugi czy trzeci to też chadzam ścieżkami wydeptanymi, bo chcę obejrzeć to co najbardziej znane, trudno byłoby być w Rzymie i nie pójść do Bazyliki Świętego Piotra. Jeśli chodzi o Poznań to rzeczywiście czuję się tam niemal jak w domu, choć oczywiście nie znam miasta jak własnej kieszeni. Kawiarenkę U przyjaciół pokazała mi Paren z bloga W wygodnym fotelu z książką w ręku - jakaż cudowna nazwa bloga, spotkałyśmy się tam parę lat temu i było to bardzo miłe spotkanie. Murali natomiast powstaje w przestrzeni miejskiej coraz więcej, a niektóre są niezwykle interesujące. Ten znajduje się przy przystanku Małe Garbary, skąd dojeżdża tramwaj do Ostrowa Tumskiego i serca najstarszej dzielnicy Poznania. Co mi uświadamia, iż powinnam napisać też o Katedrze. Ach, co ja ci tu piszę o komunikacji miejskiej, kiedy ty poruszasz się autem :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo bogaty kulturowo pobyt w Poznaniu. Niesamowite w swym wyrazie obrazy w Muzeum.
    A i pozostałe atrakcje wniosły dużo satysfakcji. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że też spodobały ci się obrazy. Ilekroć mogę oglądać takie dzieła robi mi się przyjemnie i buzia sama mi się śmieje, a widokówka z muzealnego sklepiku to najwspanialsza pamiątka z podróży.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wciąż mi ten Poznań jakoś nie po drodze, ale muszę się wreszcie wybrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjdzie taki czas, że poczujesz, że to właśnie teraz

      Usuń
  6. Z przyjemnością przypomniałam sobie swoją niedawną wyprawę do Poznania, te same ścieżki, muzeum, zabytki...
    Napisałaś, cytuję: "Wydaje się przecież, że oglądanie obrazów nie wymaga żadnego wysiłku".
    Ja bez wysiłku niczego pojąć nie mogę. Zawsze muszę wytężyć i siły fizyczne i psychiczne, uruchomić wyobraźnię, poznać epokę, autora dzieła..., po to, żeby chociażby mieć odwagę wypowiadania się. Obcowanie ze sztuką, rozumienie i odbieranie jej to dla mnie nie lada gratka - w ten sposób poznaję też siebie i wyrabiam swój własny pogląd na otaczający mnie świat...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A jeśli tak, to rozumiem, że tak mało ludzi chadza do muzeów, jeśli obawiają się tego wysiłku intelektualnego. Choć w moim przypadku obraz przemawia do serca, nie do rozumu. Mogłabym przeczytać całą księgę, znać epokę i twórcę a jak nie zaskoczy to nie ma siły. Oczywiście, że wiedza bywa pomocną, bo np. znając życiorys malarza chętniej oglądam jego obrazy, lepiej je rozumiem, ale czy czuję inaczej... chyba nie do końca. Ale jak wielokrotnie powtarzam, jestem amatorem sztuki (od amare- kochać) więc mogę sobie pozwolić na opisywanie moich wrażeń. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje serce coraz mniej angażuje się w emocjonalny i spontaniczny odbiór świata. Na stare lata górę zapewne bierze racjonalne myślenie. Krytyk sztuki też ze mnie żaden, dzieł nie oceniam, nie recenzuję, głos zabieram rzadko i rzadko publicznie dzielę się swoimi wrażeniami artystycznymi wywołanymi odbiorem dzieł sztuki. Mało komfortowy już ten mój wiek! Siły nie te i rozum nie ten!
      Pozdrawiam ciepło

      Usuń
  8. Co prawda to prawda, że z wiekiem zmienia się nasz odbiór świata i choćbyśmy się nie wiem jak przed tym bronili nic na to nie poradzimy. Zmieniamy się i fizycznie i psychicznie. W tej chwili radość sprawia mi dzielenie się tym, co mnie zachwyca, co powoduje szybsze bicie serca, a co będzie za parę lat, czas pokaże. A że ze sztuką nigdy nie byłam blisko - może to sprawia, że robię to odważnie i bez oporów i zapewne bardzo naiwnie. :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie znam dobrze Poznania, muszę sobie taką kilkudniową wycieczkę zaplanować. Obrazy Meli Muter uwielbiam, miałam okazję oglądać niektóre na wystawach zbiorowych, a niedawno czytałam o Meli w książce "Polki na Montparnassie". Co do obrazów Witkacego, to z notatek na nich umieszczonych można wyczytać pod wpływem jakich środków był artysta w trakcie malowania. Niestety nie pamiętam oznaczeń, trzeba by sięgnąć do jego książki "Narkotyki". Czytałam ją jeszcze w liceum (niestety mój egzemplarz gdzieś zaginął), Witkacy opisywał tam działanie różnych "Wspomagaczy", jeśli dobrze pamiętam to były też konkretne opisy związane z malowanymi wówczas obrazami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę, że bo jesteś kolejną osobą, która lubi i zna malarstwo Meli Muter. Ja zamówiłam sobie od Mikołaja biografię Gorączka życia. O Witkacym wiem (jeszcze) niewiele, czytałam gdzieś o kategoriach obrazów w zależności od rodzaju wspomagacza, czy jego braku, ale nie przyswoiłam sobie tej wiedzy.

      Usuń
  10. Doskonale Cię rozumiem kiedy piszesz o tych endorfinach podczas czytania pięknej książki czy słuchania muzyki, zwłaszcza na żywo. Rzadko odwiedzam muzea bo nie interesuję się sztuką, z tych znanych obrazów widziałam jedynie Mona Lisę. Ale szczęście przepełnia mnie kiedy patrzę na piękne zabytki architektury albo stoję na szczycie góry i z szybszym biciem serca - nie tylko ze zmęczenia wędrówką - patrzę przed siebie i w dół. Zdecydowanie szybko się i wzruszam, i zachwycam, a wywołuje to u mnie wiele rzeczy, w tym również tych przyziemnych.
    Lubiłam Republikę i Ciechowskiego i jestem pewna, że ten spektakl też by wywarł na mnie wrażenie.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  11. Cieszę się, że mnie rozumiesz, bo czasami wydaje mi się, że ze mnie jakiś odmieniec. Też lubię architekturę. Na góry lubię patrzeć (byle tylko nie wchodzić na nie), a na morze mogę się gapić bez końca. Natura i sztuka wydają mi się odskocznią w tych ciężkich czasach. Może kiedyś przyjedziesz do Poznania i wybierzesz się na Kombinat.

    OdpowiedzUsuń
  12. Uwielbiam Twoje relacje. Zaraz po opublikowaniu czytam posty i zawsze dowiaduję się czegoś nowego, bardzo ciekawego. Zaciekawiła mnie rzeźba Davida Cernego. Wiele jego prac oglądałam w Czechach. Černemu nie można zarzucić braku pomysłowości. Każda z jego rzeźb ma symboliczny sens. Czy przypominasz sobie jego rzeźbę "Entropę", która wywołała spore emocje wśród krajów członkowskich Unii Europejskiej.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Takie "słowa" łechcą moją próżność, albo ukazują, że ją mam, choć zawsze myślałam, że jestem skromną osobą :) Co do Cernego- ostatnio na blogu Wizja lokalna pojawił się cytat w rodzaju, im więcej wiem, tym mam świadomość, jak wiem niewiele. O Cernym czytałam po raz pierwszy u Szczygła i wówczas obejrzałam zdjęcia w internecie, które mnie zaintrygowały. Pomyślałam sobie, że w najbliższym czasie (brak wyjazdów zagranicznych) nie będzie mi dane ich oglądać, a tu zdarzyła się taka niespodzianka. Trawestując powiedzenie o gliździe. Idę se, patrzę se, a tu Goliat Cernego. Entropy nie pamiętałam, właśnie obejrzałam w necie, ale pamiętam, że większość jego dzieł wywołuje kontrowersje,jak dla przykładu rzeźba Sadama, czy sikający. Rzeźba Golema wydaje się najmniej kontrowersyjna.

    OdpowiedzUsuń
  14. Mam złamane serce! Podkowiński, Mehoffer, Gierymski i mnie tam jeszcze nie było? A jeszcze ten -izm w polskim wydaniu pana Roguskiego i Pronaszki to są absolutnie moje klimaty. Lublin w przyszłym roku zapewne mi nie wypali, ale na trzy dni do Poznania na malarskie wzloty jadę! Mam nawet fajną bazę wypadową w Starej Pomarańczarni, więc przybywaj roku 2022:). Na dalszą lekturę Twojego opisu o Poznaniu zabiorę się nieco później, by dysponować w pełni czasem. Dodam tylko, iż po Twojej recenzji "Ziemi obiecanej" zabrałam się za tę książkę i jestem pod wrażeniem, choć dotąd nie było mi po drodze.

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie wiem, jak to się stało, że nie odpowiedziałam od razu. Pewnie wsiąkłam w robotę przed spodziewaną przerwą związaną z zabiegiem. Poznańskie Muzeum polecam ze wszech miar. Ma ono bardzo ciekawe zbiory, zwłaszcza, jak idzie o nasz krąg zainteresowań. Nie wiem, gdzie jest Stara Pomarańczarnia w Poznaniu, jeśli masz na myśli Apartamenty Pomarańczarnia to znajdują się one blisko Starego Browaru, a tym samym Teatru Muzycznego, więc niezła jak dla mnie lokalizacja. Teatr Muzyczny w Poznaniu buduje się nowy i bardzo dobrze, bo ten, który jest w sensie budynku, akustyki, sceny - woła o pomstę do nieba, ale zanim się wybuduje pewnie zejdą jakieś dwa - trzy lata.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).