Słoneczniki Amsterdam |
Kiedy wszyscy amatorzy sztuki przybywają do Amsterdamu obejrzeć jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną wystawę dzieł Johannesa Vermeera, ja idę do Muzeum Van Gogha. Moje zachowanie można by uznać za przejaw ekscentryczności, chęć bycia oryginalną czy pójścia pod prąd, gdyby nie to, że przyczyna absencji w Rijksmuseum była bardziej prozaiczna. Zamiar obejrzenia zbioru obrazów Vermeera pojawił się w dniu, w którym o nim usłyszałam. Takiej okazji nie mogłam przegapić, jedyna możliwość obejrzenia niemal wszystkich uznanych za autentyczne dzieł Johannesa. Zależało mi zwłaszcza na przyjrzeniu się tym wypożyczonym spoza Europy i znajdującym się na co dzień w rękach prywatnych kolekcjonerów. Jeszcze w październiku zarezerwowałam noclegi i zakupiłam bilety na samolot. Pozostało już tylko kupić bilety do galerii. Niestety, wyprzedały się w ciągu dwóch dni pierwszych dni sprzedaży internetowej, kiedy ja bawiłam w Wenecji. Czterysta pięćdziesiąt tysięcy biletów na cały okres trwającej od 10 lutego do 4 czerwca wystawy wyprzedane w ciągu dwóch dni. Początkowe niedowierzanie ustąpiło miejsca rozczarowaniu i poczuciu straty. W końcu jednak doszłam do wniosku, iż w życiu nie można mieć wszystkiego i trzeba będzie to przyjąć ze spokojem.
A skoro nie mogłam obejrzeć obrazów Vermeera (pocieszając się, że kilka, a może i kilkanaście z nich już widziałam) postanowiłam zrobić sobie przyjemność i po raz kolejny wybrać się do Muzeum Van Gogha.
Mimo tego, iż temat odwiedzin w galeriach sztuki bliski jest niewielu (choć jak widać tych niewielu liczy przynajmniej owe czterysta pięćdziesiąt tysięcy) zdecydowałam się napisać parę słów dotyczących wrażeń z wizyty u Vincenta.
Jego znakiem rozpoznawczym są Słoneczniki. Tylko które? Namalował w sumie jedenaście obrazów przedstawiających te kwiaty; z czego cztery w Paryżu, a siedem w Arles. Warto zajrzeć chociażby na stronę zawierającą reprodukcję wszystkich jedenastu obrazów.
Skąd pomysł na malowanie Słoneczników? Vincent nie miał pieniędzy, aby płacić modelowi, malował więc to, co było pod ręką. Mieszkał w Paryżu na rue Lepic na Montmartre, gdzie rosło sporo słoneczników. Sporo ich też leżało na ulicach. Malował je w różnych stadiach rozwoju, nierzadko już przekwitłe. Malowanie ich studium w Paryżu było wprawką do później malowanych na Prowansji.
Kiedy wyjechał do Arles postanowił przyozdobić obrazami słoneczników pracownię w żółtym domku. Chciał pokazać koledze artyście (Gauguinowi), jak spory poczynił postęp w studiach malarskich. Początkowo zgodnie z wyznawaną zasadą malował wyłącznie z natury. Pierwsze dwa obrazy to niewielkie bukiety w wazonach charakteryzujące się tłem o sporym kontraście kolorystycznym (tła wpadające w turkus i granat niezwykle wyraziście podkreślały pomarańczowo żółte kule kwiatów).
Jednak tym najbardziej znanym jest kompozycja przedstawiająca piętnaście słoneczników w wazonie, żółte kwiaty na żółtym tle. To niesamowite, iż mimo tak monochromatycznych barw obraz jest niezwykle wyrazisty, a żółte na żółtym wcale nie ginie, wręcz przeciwnie, wydawać się może, że żółte tło uwypukla żółte kwiaty słonecznika. Być może z powodu zastosowanej techniki malarskiej, nakładania grubej ilości farby w taki sposób, że przypomina to bardziej płaskorzeźbę niż obraz. Znajdujący się dziś w National Galery w Londynie obraz namalowany został w sierpniu 1888 roku.
Po najbardziej znanej artystycznej kłótni, która zaowocowała napadem szaleństwa Vincenta (i obcięciem sobie ucha) Gauguin wyraził chęć zatrzymania Słoneczników. Van Gogh odmówił prośbie kolegi proponując jednocześnie, iż namaluje kopię tego obrazu i podaruje go Gauguinowi (doceniając jego artystyczny gust). Po latach Gauguin będzie twierdził, iż to on zainspirował Vincenta do namalowania cyklu słoneczników.
Jedna z kopii namalowanych z myślą o Gauguinie znajduje się w amsterdamskim Muzeum Van Gogha.
W zasadzie trudno tutaj mówić o kopii, bowiem Vincent namalował ten sam temat, ale na nowo. Malował z pamięci i wyobraźni, wspomagając się wcześniej namalowanym widokiem. Był to pewnego rodzaju pokłon w stronę Gauguina, który zawsze krytykował uparte trzymanie się przez Vincenta malowania z natury. Ta kopia jest podobna do oryginału, a jednak różniąca się nie tylko kolorystyką (co widać na pierwszy rzut oka - zdecydowanie ciemniejsza, co sprawia wrażenie smutku), ale i niuansami.
Przed wyjazdem miałam okazję obejrzeć film Tajemnica słoneczników Van Gogha (z serii sztuka na ekranie), gdzie przedstawiono eksperyment polegający na próbie odtworzenia słoneczników dzisiaj. Ponieważ nie istnieją ani pigmenty, jakimi posługiwał się Vincent, ani materiał, na jakim malował na potrzeby eksperymentu stworzono zarówno odpowiednie farby, jak i płótno. Okazało się, że farby różniły się między sobą zarówno gęstością, sposobem i czasem schnięcia, trwałością, barwą odtworzoną, co powodowało, iż malowanie było nie lada wyzwaniem. Pewne partie trzeba było malować szybciej, z innymi należało się wstrzymać, pewne delikatniej, inne nakładając grubsze warstwy. A efekt końcowy zaskakiwał, bowiem obraz, który powstał miał zdecydowanie bardziej wyrazisty kolor w stosunku do tego znajdującego się w muzeum (były to kolory wpadające w intensywny pomarańcz).
To wszystko, mimo iż niezwykle ciekawe, to jednak jedynie techniczne niuanse, ciekawostki, o których nie myślimy patrząc na Słoneczniki. Pomijając jego symbolikę, warstwę znaczeniową, podteksty (tylko przykładowo mówiące o odtworzeniu różnych stadiów ludzkiego życia od narodzin do śmierci, o oddaniu hołdu słońcu, Bogu, miłości czy przyjaźni), jest on odzwierciedleniem prostoty i piękna natury, namiastką słonecznego dnia, wciąż żywą naturą, która sprawia, że robi się cieplej na sercu. Rozjaśnia przestrzeń i sprawia, iż większość oglądających fotografuje nie tyle obraz, co siebie na jego tle. Takie selfie ze słonecznikami daje fotografującym poczucie bliskości z malarzem i jego dziełem.
Słoneczniki to pierwsze i najbardziej powszechne skojarzenie z Vincentem, jak Straż nocna z Rembrandtem, czy Mona Lisa z Leonardem da Vinci.
Nie mniej moim ulubionym obrazem Vincenta jest Kwitnący migdałowiec. Myślę, że to kolorystyka obrazu i jego delikatność sprawia, że tak bardzo do mnie przemówił. Te dwa obrazy Słoneczniki i Kwitnący migdałowiec rywalizują o uczucia i kieszeń odwiedzających muzeum w sklepiku z pamiątkami w postaci niezliczonej ilości gadżetów (pocztówek, reprodukcji, chusteczek, apaszek, koszulek, okładek notatników, torebek, siatek, filiżanek, kubeczków, pudełek, ołówków, książkowych zakładek). O dziwo podobno największe przychody zapewnia muzeum sprzedaż pocztówek z reprodukcjami obrazów. Przychody znacznie przekraczające koszty zakupu obrazów. Podczas tegorocznych odwiedzin w muzeum z smutkiem stwierdziłam brak Kwitnącego migdałowca.Musiałam poprzestać na wspomnieniu obrazu sprzed kilku lat.
Zawsze dużą przyjemność sprawia mi oglądanie także niezwykle wyrazistych i pełnych kolorów obrazów - w Amsterdamie są to na przykład Żółty domek, Pokój Van Gogha w Arles, czy martwa naturę - wazon z irysami. Ponownie uległam zachwytowi na obrazem pary starych, rozczłapanych kamaszy nie mogąc wyjść z podziwu, jak tak prozaiczny przedmiot, jak para starych butów może zostać dziełem sztuki.
Odkryciem tegorocznych odwiedzin był widok, którego nie pamiętam z wcześniejszej wizyty w galerii Para w parku Voyer d`Argenson w Asnieres, obraz mniej znany i na pierwszy rzut oka raczej przypisałabym go któremuś z impresjonistów nie Vincentowi.
Słoneczniki Amsterdam |
A skoro nie mogłam obejrzeć obrazów Vermeera (pocieszając się, że kilka, a może i kilkanaście z nich już widziałam) postanowiłam zrobić sobie przyjemność i po raz kolejny wybrać się do Muzeum Van Gogha.
Mimo tego, iż temat odwiedzin w galeriach sztuki bliski jest niewielu (choć jak widać tych niewielu liczy przynajmniej owe czterysta pięćdziesiąt tysięcy) zdecydowałam się napisać parę słów dotyczących wrażeń z wizyty u Vincenta.
Jego znakiem rozpoznawczym są Słoneczniki. Tylko które? Namalował w sumie jedenaście obrazów przedstawiających te kwiaty; z czego cztery w Paryżu, a siedem w Arles. Warto zajrzeć chociażby na stronę zawierającą reprodukcję wszystkich jedenastu obrazów.
Skąd pomysł na malowanie Słoneczników? Vincent nie miał pieniędzy, aby płacić modelowi, malował więc to, co było pod ręką. Mieszkał w Paryżu na rue Lepic na Montmartre, gdzie rosło sporo słoneczników. Sporo ich też leżało na ulicach. Malował je w różnych stadiach rozwoju, nierzadko już przekwitłe. Malowanie ich studium w Paryżu było wprawką do później malowanych na Prowansji.
Kiedy wyjechał do Arles postanowił przyozdobić obrazami słoneczników pracownię w żółtym domku. Chciał pokazać koledze artyście (Gauguinowi), jak spory poczynił postęp w studiach malarskich. Początkowo zgodnie z wyznawaną zasadą malował wyłącznie z natury. Pierwsze dwa obrazy to niewielkie bukiety w wazonach charakteryzujące się tłem o sporym kontraście kolorystycznym (tła wpadające w turkus i granat niezwykle wyraziście podkreślały pomarańczowo żółte kule kwiatów).
Słoneczniki Amsterdam |
Jednak tym najbardziej znanym jest kompozycja przedstawiająca piętnaście słoneczników w wazonie, żółte kwiaty na żółtym tle. To niesamowite, iż mimo tak monochromatycznych barw obraz jest niezwykle wyrazisty, a żółte na żółtym wcale nie ginie, wręcz przeciwnie, wydawać się może, że żółte tło uwypukla żółte kwiaty słonecznika. Być może z powodu zastosowanej techniki malarskiej, nakładania grubej ilości farby w taki sposób, że przypomina to bardziej płaskorzeźbę niż obraz. Znajdujący się dziś w National Galery w Londynie obraz namalowany został w sierpniu 1888 roku.
Po najbardziej znanej artystycznej kłótni, która zaowocowała napadem szaleństwa Vincenta (i obcięciem sobie ucha) Gauguin wyraził chęć zatrzymania Słoneczników. Van Gogh odmówił prośbie kolegi proponując jednocześnie, iż namaluje kopię tego obrazu i podaruje go Gauguinowi (doceniając jego artystyczny gust). Po latach Gauguin będzie twierdził, iż to on zainspirował Vincenta do namalowania cyklu słoneczników.
Jedna z kopii namalowanych z myślą o Gauguinie znajduje się w amsterdamskim Muzeum Van Gogha.
W zasadzie trudno tutaj mówić o kopii, bowiem Vincent namalował ten sam temat, ale na nowo. Malował z pamięci i wyobraźni, wspomagając się wcześniej namalowanym widokiem. Był to pewnego rodzaju pokłon w stronę Gauguina, który zawsze krytykował uparte trzymanie się przez Vincenta malowania z natury. Ta kopia jest podobna do oryginału, a jednak różniąca się nie tylko kolorystyką (co widać na pierwszy rzut oka - zdecydowanie ciemniejsza, co sprawia wrażenie smutku), ale i niuansami.
Kwitnący migdałowiec |
Przed wyjazdem miałam okazję obejrzeć film Tajemnica słoneczników Van Gogha (z serii sztuka na ekranie), gdzie przedstawiono eksperyment polegający na próbie odtworzenia słoneczników dzisiaj. Ponieważ nie istnieją ani pigmenty, jakimi posługiwał się Vincent, ani materiał, na jakim malował na potrzeby eksperymentu stworzono zarówno odpowiednie farby, jak i płótno. Okazało się, że farby różniły się między sobą zarówno gęstością, sposobem i czasem schnięcia, trwałością, barwą odtworzoną, co powodowało, iż malowanie było nie lada wyzwaniem. Pewne partie trzeba było malować szybciej, z innymi należało się wstrzymać, pewne delikatniej, inne nakładając grubsze warstwy. A efekt końcowy zaskakiwał, bowiem obraz, który powstał miał zdecydowanie bardziej wyrazisty kolor w stosunku do tego znajdującego się w muzeum (były to kolory wpadające w intensywny pomarańcz).
Żółty domek Vincenta w Arles |
To wszystko, mimo iż niezwykle ciekawe, to jednak jedynie techniczne niuanse, ciekawostki, o których nie myślimy patrząc na Słoneczniki. Pomijając jego symbolikę, warstwę znaczeniową, podteksty (tylko przykładowo mówiące o odtworzeniu różnych stadiów ludzkiego życia od narodzin do śmierci, o oddaniu hołdu słońcu, Bogu, miłości czy przyjaźni), jest on odzwierciedleniem prostoty i piękna natury, namiastką słonecznego dnia, wciąż żywą naturą, która sprawia, że robi się cieplej na sercu. Rozjaśnia przestrzeń i sprawia, iż większość oglądających fotografuje nie tyle obraz, co siebie na jego tle. Takie selfie ze słonecznikami daje fotografującym poczucie bliskości z malarzem i jego dziełem.
Słoneczniki to pierwsze i najbardziej powszechne skojarzenie z Vincentem, jak Straż nocna z Rembrandtem, czy Mona Lisa z Leonardem da Vinci.
Pokój Vincenta |
Nie mniej moim ulubionym obrazem Vincenta jest Kwitnący migdałowiec. Myślę, że to kolorystyka obrazu i jego delikatność sprawia, że tak bardzo do mnie przemówił. Te dwa obrazy Słoneczniki i Kwitnący migdałowiec rywalizują o uczucia i kieszeń odwiedzających muzeum w sklepiku z pamiątkami w postaci niezliczonej ilości gadżetów (pocztówek, reprodukcji, chusteczek, apaszek, koszulek, okładek notatników, torebek, siatek, filiżanek, kubeczków, pudełek, ołówków, książkowych zakładek). O dziwo podobno największe przychody zapewnia muzeum sprzedaż pocztówek z reprodukcjami obrazów. Przychody znacznie przekraczające koszty zakupu obrazów. Podczas tegorocznych odwiedzin w muzeum z smutkiem stwierdziłam brak Kwitnącego migdałowca.Musiałam poprzestać na wspomnieniu obrazu sprzed kilku lat.
Pary w parku Voyer d`Argenson w Asnieres |
Zawsze dużą przyjemność sprawia mi oglądanie także niezwykle wyrazistych i pełnych kolorów obrazów - w Amsterdamie są to na przykład Żółty domek, Pokój Van Gogha w Arles, czy martwa naturę - wazon z irysami. Ponownie uległam zachwytowi na obrazem pary starych, rozczłapanych kamaszy nie mogąc wyjść z podziwu, jak tak prozaiczny przedmiot, jak para starych butów może zostać dziełem sztuki.
Martwa natura- Irysy w wazonie |
Odkryciem tegorocznych odwiedzin był widok, którego nie pamiętam z wcześniejszej wizyty w galerii Para w parku Voyer d`Argenson w Asnieres, obraz mniej znany i na pierwszy rzut oka raczej przypisałabym go któremuś z impresjonistów nie Vincentowi.
Buty |
Na tym zdjęciu Gladiole i astry chyba najlepiej widać grubo nakładane warstwy farby.
Na zakończenie zupełnie mi nieznany Van Gogh (nie wiem dlaczego tak mnie dziwi temat, wszak pierwszych swych sił próbował Vincent w zawodzie pastora)
Pieta |
Ten ostatni obraz to Pieta według Delacroix. Van Gogh tak opisał ukończony obraz w liście do siostry Willeminy z 19 września 1889: "W ostatnich tygodniach namalowałem też kilka obrazów dla siebie – niezbyt lubię widzieć moje własne obrazy w mojej sypialni, dlatego sporządziłem kopie jednego obrazu Delacroix i paru dzieł Milleta. Obraz [na podstawie] Delacroix to "Pietà" tzn. zmarły Chrystus z Mater Dolorosa. Wyczerpane ciało leży na ziemi u wejścia do groty, ręce [ma] opuszczone z przodu na lewą stronę, za nim kobieta. Jest wieczór po gwałtownej burzy, a ta zrozpaczona postać w niebieskich szatach – luźnych szatach rozwiewanych przez wiatr – ostro odcina się na tle nieba, po którym płyną fioletowe chmury ze złotymi obrzeżami. Ona również wyciąga ręce przed siebie w przejmującym geście rozpaczy; można dostrzec [u niej] dobre, mocne dłonie pracującej kobiety. Kształt postaci z rozwianymi szatami jest niemal tak szeroki jak wysoki. Twarz zmarłego mężczyzny jest [pogrążona] w cieniu, ale blada głowa kobiety odcina się wyraźnie na tle chmury – kontrast, który sprawia, że te dwie głowy wyglądają jak kwiaty, jeden z posępną barwą, a drugi blady, ułożone w taki sposób, aby wzajemnie spotęgować efekt." (cytat za wikipedią). Dziękuję za kolejny bardzo przyjemny wpis na temat sztuki. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńBeata bardzo ci dziękuję za ten cytat. Próbowałam wczoraj wzbogacić wpis o jakieś cytaty z korespondencji Vincenta, ale chyba było już zbyt późno i nie mogłam nic znaleźć w Pasji życia, w której autor cytuje kilka fragmentów listów. Niestety nie mam listów do brata, które są najbogatszym źródłem wiedzy na ten temat. Wczoraj akurat byłam na kolejnym filmie z cyklu Sztuka na ekranie Wielkanoc w sztuce. Film bardzo ciekawy przedstawiał spojrzenie osoby niewierzącej na tak ważny temat, jakim jest odzwierciedlenie religijnych wierzeń w sztuce, jakże ważki temat niezależnie od tego, czy ktoś jest osobą wierzącą, czy też nie. Można przecież rzec że do XIX wieku ta sfera życia - duchowość w kulturze zachodu była tematem zdecydowanej większości prac malarsko-rzeźbiarskich. Jeśli nie oglądałaś to polecam. Filmy prezentowane są w sieci kin studyjnych, z tego co mówił reżyser po spotkaniu w Warszawie miały być 4 projekcie. Nie było nań obrazu Van Gogha Pieta, ale był np. Chrystus Św. Jana od Krzyża Dalego i chyba po woli przekonuję się do Dalego. Ten obraz robi wrażenie.
UsuńCzy to jest to: https://vod.tvp.pl/programy,88/galeria-sztuki-na-ekranie-odcinki,308627 ? Planowane są emisje odcinków właśnie na zbliżającą się Wielkanoc.
UsuńDokładnie o ten cykl chodzi. Tyle, że widzę tam w tej chwili dwa starsze filmy, właśnie zaraz obejrzę ten o Leonardo (bo pisze, że ostatnia szansa obejrzenia:). Zaczęłam oglądać dopiero od niedawna, tak więc z chęcią wrócę do starych odcinków. Co prawda na ekranie ogląda się dużo lepiej, ale i w telewizji warto obejrzeć. W Warszawie sprawdziłam grają w kinie Muranów https://kinomuranow.pl/cykle-filmowe/wielka-sztuka-w-kinie-muranow - będą cztery seanse. Jako ciekawostka dodam, że Phil Grabsky nakręcił też film z wystawy Veermera, który będzie można niedługo obejrzeć. A tak nawiasem mówiąc widzę, że w Warszawie zupełnie inny dobór filmów, więc będąc za niedługo z chęcią skorzystam. Dziękuję za inspirację, bo nie wiem, czemu sama nie wpadłam na to, aby poszukać w necie.
UsuńNie wiem czy pamiętasz Małgosiu, ale pewnie tak, bo zostawiłaś komentarze pod moim postem o Van Goghu, w Auvers-sur-Oise w kościele Wniebowzięcia NMP - Eglise Notre-Dame-de-l'Assomptionopię odnalazłam Pietę, o której w komentarzu tak wyczerpująco pisze Beata. Pieta zrobiła na mnie wrażenie skoro ją też sfotografowałam...
UsuńPlanowałam z Przyjaciółką wyjazd na wystawę Vermeera, ale biletów już nie było. Jeden z absolwentów Liceum Plastycznego w Supraślu miał szczęście tę wystawę zobaczyć i sfotografować większość obrazów. Dowiedziałam się także od niego, że bywają dodatkowe pule biletów... W National Gallery of Ireland w Dublinie zachwycałam się Piszącą list , który Rijksmuseum też się pojawił :)
Pamiętać komentarza, nie pamiętałam, bo nie pamiętam wszystkich swoich komentarzy, ale sobie przypomnę, bo zaraz zajrzę. A wpis kojarzę. Wiem o dodatkowej puli biletów, która także rozsprzedała się na początku marca w przeciągu paru godzin (na popołudniowe wejścia). Jeśli nawet teraz pojawiłyby się bilety już nie wybiorę się ponownie. Pocieszam się, że widziałam Vermeera na przykład w Rijksuseum (wystawa stała) czy w Luwrze. Do Dublina też mogę się wybrać, podobnie jak do innych europejskich galerii. Najbardziej chciałam zobaczyć Dziewczynę z perłą. Podczas spotkania z reż. Sztuki na ekranie Philem Grabskim dowiedziałam się, że nakręcił film z tej wystawy, więc obejrzę to chociaż na dużym ekranie. Będąc na miejscu próbowałam zdobyć bilety, ale ani nie trafiłam na tzw.konika, ani nie sprzedawano ich w kasie. No cóż, nie obejrzymy wszystkich wystaw, nie przeczytamy wszystkich książek, nie odwiedzimy wszystkich miejsc, które byśmy chcieli. Ale cieszmy się z tego, co jest nam dane. Pozdrawiam
UsuńDzięki :) https://programtv.naziemna.info/program/audycja/Galeria+sztuki+na+ekranie tu najbliższe emisje na kanałach TVP . Super cykl.
UsuńDzięki.
UsuńMoje wrażenia ze Słoneczników w Londynie, to zadziwienie, że taki mały ten obraz. Taras kawiarni nocą mam u siebie w biurze, i każdy rozpoznaje, że widział ten "plakat" w innej kawiarni. Mało kto wie, że to van Gogh.
UsuńKiedyś pracowałam koło Amsterdamu przez dwa miesiące i spędzałam tam każdy weekend. W muzeach i coffee shopach:)) Wyjeżdżałam też do Harlem, a potem nad morze. Miłe wspomnienia.
Obraz ma 92 na 73 cm - więc moim zdaniem nie jest taki mały, ale w porównaniu do olbrzymich scen biblijnych, czy dzieł rodzajowych może wydawać się małym. :) Mało kto wie, że to Van Gogh. To wydaje mi się niesamowite, aby nie rozpoznawać tego obrazu, no ale dziwię się tak, jakby sama znała np. najsłynniejsze arie operowe. Nie każdy interesuje się sztuką, ale jednak fajnie, iż wielu jest nią naprawdę zainteresowanych. Ja, podobnie, jak pewien pan wciąż się uczę i muszę przyznać, iż oglądając film Sztuka na ekranie -Wielkanoc w sztuce wielką satysfakcję sprawiło mi rozpoznawanie dzieł Caravaggio, Dalego, Giotta, Rubensa (mimo, iż wiele z nich widziałam po raz pierwszy), nie mówiąc o tak oczywistych obrazach jak Rafael, czy rzeźbach Michała Anioła. Zazdroszczę częstego bywania w muzeach, których je4st tam bardzo wiele (na placu muzeów). Sama odwiedziłam jedynie dwa.
UsuńTak, w National Gallery większość obrazów jest bardzo dużych i pewnie dlatego miałam takie wrażenie. Może też w tej sali, gdzie wisiał, były również większe wymiary. Jeździłam z dziećmi na wycieczki do Londynu i zawsze byłam bardzo zmęczona. Lubiłam siadać na chwilę w Galerii i tak kontemplować piękno, a dzieci wychodziły po pół godzinie, chociaż zwykle dawałam im dłuższy czas na zwiedzanie. Później musiałam ich zganiać z lwów na Trafalgar Square. Aż sprawdziłam, bo mam w domu taki Souvenir Guide- Masterpieces of National Gallery. We wschodnim skrzydle Od Canaletta do Cezanne, niektóre obrazy mają wymiary ok 250 cm na 140, nawet 300cm, autoportret Cezanne jest tylko mały naprawdę.
UsuńPrzeciętni ludzie nie znają się na sztuce w ogóle. Taką swoją ogólną obserwację na ten temat czerpię z lekcji angielskiego, ćwicząc różne zwroty językowe. Pytam np jak spędzacie czas na wakacjach, czy jak cżęsto chodzicie do teatru czy opery, jakie książki czytacie itd
Taka ciekawostka.
Och! Już kolejny raz odwiedziłaś Amsterdam i muzeum Muzeum Van Gogha. Podobnie jak Ty,
OdpowiedzUsuńprzy kolejnej wizycie w muzeum odkrywam się coś nowego. Dla mnie też zaskoczeniem jest Pieta. Obrazy religijne to przecież rzadkość u Van Gogha. Też widziałam kilka słoneczników z namalowanej serii.
Serdecznie pozdrawiam:)
Van Gogh tworzył unikatowe obrazy. Ach jak chciałabym odwiedzić jego muzeum. Dzięki tobie mogę to zrobić wirtualnie, dziękuję ci za to Gosiu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)*
Pozdrawiam wzajemnie. Cieszę się, że mogłam się podzielić moimi spostrzeżeniami
UsuńNo właśnie, a przecież zaczynał, jako kaznodzieja, na swój sposób był człowiekiem religijnym, co może wydawać się dziwnym przy jego trybie życia. A swoim malarstwem wyrażał uwielbienie piękna którego źródłem był Stwórca (niezależnie od tego, jak rozumiał pojęcie Stworzyciela). Nie mogę odżałować, iż nie zrobiłam zdjęcia Słoneczników w National Gallery. A to tylko oznacza, że muszę ponownie wybrać się do Londynu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTych słoneczników nie lubię, bo w bardzo wczesnej młodości widywałam ich reprodukcje (średniej jakości na ogół) w co drugim domu i po prostu zaczęłam mieć na nie alergię :). Obiektywnie rzecz biorąc to wspaniale namalowane obrazy, ale zdecydowanie mi się opatrzyły. Natomiast poza tym jednym tematem - uwielbiam malarstwo van Gogha, a moje najulubieńsze obrazy to "Taras kawiarni w nocy", "Gwiaździsta noc", "Irysy" (nie te w wazonie, tylko na rabatce), no i jeszcze kilka innych. Do Piety, jak i do namalowanego w podobnym stylu obrazu "Jedzący kartofle" jakoś nie mogę się przekonać. Kojarzą mi się z równie nietypowym z kolei dla Tamary Łempickiej jej obrazem "Matka przełożona" i drugim "Uchodźcy" - zresztą było ich więcej, ale jakoś mi zupełnie nie pasują do tych twórców. No cóż, artyści poszukują różnych środków wyrazu, eksperymentują ze stylami, aby dobrać odpowiedni sposób malowania do tego, co chcą przekazać w swoich dziełach. Później jednak kojarzymy ich na ogół z jakimś jednym, konkretnym kierunkiem czy stylem i obrazy odbiegające od tego wzorca wydają nam się jakby "obce" w dorobku malarza.
OdpowiedzUsuńMiałam podobnie, przez lata zastanawiałam się o co chodzi z tymi Słonecznikami, wszędzie było ich pełno. Dopiero po jakimś czasie, kiedy obejrzałam te amsterdamskie, a potem londyńskie dałam się uwieść ich urokowi, choć rzeczywiście nigdy nie były moim ulubionym obrazem Vincenta. Najukochańszy jest Kwitnący migdałowiec. I to nie tylko w muzeum w Amsterdamie, ale w ogóle, ale ze wszystkich pozostałych chyba także taras kawiarni nocą. Po pierwsze uwielbiam nokturny, choć może nie jest to typowy nokturn, po drugie jest tu mój ukochany niebieski, po trzecie jego reprodukcja wisi u mnie na ścianie, po czwarte ma w sobie pewną tajemniczość, zawsze ciekawi mnie, co znajduje się w tej skrytej w ciemności uliczce, po piąte byłam w tej kawiarni (no może nie w tej, ale tej, która ma być repliką tamtej, którą malował Vincent, więc moje odczucia mają różne doznania smakowe- łącznie z całkiem prozaiczną porcją przepysznych krewetek, jaką tam spałaszowałam). Moja koleżanka natomiast uwielbia Gwiaździstą noc, którą ja także bardzo lubię. Niestety tych dwóch obrazów nie miałam okazji oglądać w oryginale. Co do Tamary to choć bardzo lubię jej malarstwo to najbardziej znane, to akurat i Matka przełożona i Uchodźcy bardzo mi odpowiadają, jako taki nietypowy dla niej sposób malowania, jako potwierdzenie, że malowała nie tylko dekoracyjnie, ale też była sprawna i w malarstwie zupełnie innego rodzaju, a także, że miała w sobie wrażliwość - bo to nie były tematy, które by się łatwo i dobrze sprzedały, a były wyrazem jakiś jej przemyśleń, sądów (może bardzie szczere od pozostałych obrazów). A co do wcześniejszych prac Vincenta typu jedzący kartofle mnie one się podobają. Ale to fajnie, że każdy ma swoje ulubione obrazy, malarzy i fajnie jak można o nich wymienić sądy. Bo dla większości Vincent będzie malarzem Słoneczników, a Łempicka Kobiety w zielonym Bugatti. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńU Łempickiej ciekawe są obrazy inspirowane pompejańskimi mozaikami, a może trochę impresjonizmem - byłam zdziwiona, że wyszły spod jej pędzla, tak odmienne od tych jej słynnych starannie "wygłaskanych" i wymodelowanych portretów.
UsuńA dużą reprodukcję "Tarasu kawiarni w nocy" van Gogha też mam u siebie w biurze, codziennie na nią patrzę :).
A to nie znam tych obrazów. Muszę poszukać info na ich temat. Reprodukcja Tarasu kawiarni wisi także w moim oddziale biblioteki. Jak widać jest nas więcej zwolenników tego obrazu
UsuńLubię z Tobą chodzić po muzeach i galeriach. Van Gogh jest jednym z tych malarzy, którego lubię.Jego charakterystyczny styl jest bardzo rozpoznawalny a do moich ulubionych obrazów należy Taras kawiarni w nocy i Irysy w wazonie, ale to już raczej sentyment. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mamy w tej kwestii podobny gust. A co do chodzeniach po galeriach żebyś wiedział, jak ja po nich lubię chodzić. Wiele znajomych osób zupełnie tego nie rozumie, jak może sprawiać przyjemność dobrowolne oglądanie obrazów. :)
UsuńJak wiesz, mnie urzekł Vincent Gwiaździstą nocą, ale też drogą wśród pól nazwaną Szaleństwem i Polem pszenicy z cyprysami. Na Słoneczniki również mam alergię, podobnie jak Małgosia "Sztuka w papilotach", choć jest mi wstyd, że do mnie nie przemawiają. A kiedy ujrzałam pierwszy raz, a albumie Siedem wieków malarstwa europejskiego, czarnobiałą wersję Chrystusa Św.Jana od Krzyża S.Dalego był to dla mnie tak wielki wstrząs, że z miejsca "odpuściłam mu" Płonącą żyrafę - ja w tym dziele zobaczyłam, jakże wymownego, Chrystusa ukrzyżowanego ponad światem i tak do dzisiaj nazywam ten obraz. Rzadko który zrobił na mnie takie piorunujące wrażenie, chociaż jego zegary w Trwałości pamięci(Uporczywości pamięci)też są niesamowite.
OdpowiedzUsuńWiem, wiem. Natomiast nie znałam tej alergii na Słoneczniki. Ja taką alergię, jak wiesz, mam na malarstwo Malczewskiego. Nie wiem dlaczego, ale ta jego maniera, ten symbolizm chłopsko-patriotyczny zupełnie do mnie nie przemawia, wręcz irytuje. To chyba tłumaczy, że nie ma malarza, czy obrazu, który spodobałby się wszystkim. Ale wywoływanie emocji to chyba lepsze niż obojętność. Chrystus Św. Jana od Krzyża też zrobił na mnie ogromne wrażenie. Kolejny obraz Dalego, który mi się podoba. Może powinnam się zapoznać lepiej z jego obrazami, pewnie znalazłabym więcej przemawiających do mnie płócien.
OdpowiedzUsuńA podobno kobieta w oknie na obrazie S.Dali to jego siostra. Tak mi powiedziała Gosia kuzynka, która z największą przyjemnością zaczytywała się wczoraj w Twoich opowieściach podróżniczych i pewnie jeszcze nieraz tutaj zawita. A mnie, wyobraź sobie, przeszła częściowo alergia na Witkacego - zobaczyłam w internecie jego obrazy z muzeum w Słupsku i mi odpuściło(co jest absolutnie zdumiewające, bo gdy je ogadałam w Zamku słupskim to mnie odrzucało). Może zatem potrzeba czasem innego oświetlenia a głównie umieszczenia w innym budynku i coś się w nas zmienia. Co w niczym nie zmienia faktu, iż czarna kropka na białym tle to odrzut totalny:)
OdpowiedzUsuńWędrówki malarskie odbywają się może bez wysiłku fizycznego jak w górach, za to co wyczyniają w naszych sercach jest dokładnie tym samym. I tego się trzymamy z całych sił.
Może dlatego jest tak ... jak to nazwać .. nie udziwniona, zwyczajna, piękna. Cieszy mnie to, że przeszła ci na Witkacego alergia, tak jak cieszy, że i moje zainteresowania sztuką zataczają coraz szersze kręgi. Początkowo jest to zainteresowanie bardziej, albo li tylko poznawcze, a z czasem kto wie, może i znajdzie się coś miłego dla oka, czy serca. Czarna kropka na białym tle, albo bardziej egzotycznie biała kreska na białym tle nigdy nie bylam w stanie zrozumiem tego rodzaju malarstwa. Musisz się wybrać ze mną na sztukę pt. Art (albo Sztuka), która bardzo zabawnie dotyczy właśnie min,.. tego zagadnienia.
OdpowiedzUsuń