|
U Ady na Kleparzu
|
Kiedy wspominam moje podróże poza odwiedzanymi miejscami dużo miejsca zajmują w nich napotkani ludzie. Dzięki prowadzeniu bloga poznałam wirtualnie kilkanaście osób, które wydawały mi się pokrewnymi duszami. Tyle, że czym innym jest taka znajomość wirtualna, zwłaszcza, jeśli dziś niemodna sztuka epistolografii odeszła w zapomnienie i znajomość ta nie ma szansy rozwoju, a czym innym spotkanie w realnym świecie i choćby najkrótsza rozmowa nie będąca kurtuazyjną wymianą grzeczności i komplementów.
Przez długi czas unikałam, jak ognia spotkań z tymi wirtualnie poznanymi osobami obawiając się rozczarowania. Albo tą drugą osobą, albo też tym, że ja okażę się mało interesującą osobą, zbyt przyziemną, nie potrafiącą się ładnie wysławiać, po prostu nudną interlokutorką.
Kiedyś wspomniałam o planowanej podróży do Paryża i odezwała się do mnie Czara (Małgosia) z propozycją spotkania. Nie wypadało odmówić, choć miałam spore obiekcje. Małgosia pisała bardzo ciekawie, miała ogromny zasób słów, czasami musiałam sprawdzać ich znaczenie w słowniku. A cóż ja, osoba o wykształceniu co prawda humanistycznym (prawnik), ale nie oczytana, nieobyta, nieznająca języków, potrafiąca coś tam sklecić i napisać, ale zapominająca języka w gębie w rozmowie nawet ze znajomymi, a cóż dopiero z kimś nowo poznanym. Małgosia najpierw spotkała się ze mną sama i oprowadziła po Montmartrze, pięknie opowiedziała o dzielnicy i artystach tu mieszkających (to wtedy usłyszałam po raz pierwszy o Suzanne Valadon i jej synu), a kolejnego dnia spotkałyśmy się jeszcze z Joanną (fantastycznie piszącą o kulturze i sztuce, znawczynią teatru i stosunków międzynarodowych). |
Przy winnicy na Montmartrze z Czarą
|
Rozmawiało się nam, jakbyśmy się znały od lat i o dziwo, ja również miałam coś do powiedzenia. W życiu nie prowadziłam tak interesujących rozmów, jak wówczas. A kiedy pod koniec spotkania przyznałam się, iż miałam duże obawy, czy nie rozczaruję swoich rozmówczyń usłyszałam, że dziewczyny też je miały. Byłam w szoku. One, z taką wiedzą, tak ciekawie piszące miałyby się obawiać spotkania ze mną - która nazywałam się grafomanką i która miałam świadomość tego, jak wiele mam braków w lekturze, czy znajomości kultury i sztuki. |
Pod domem, w którym mieszkał Zola z Joanną
|
Od tego czasu podejmuję wyzwanie, jadąc w miejsce, w którym mieszkają osoby piszące bloga proponuję spotkanie, bądź przyjmuję propozycję. Poza jedną osobą, która po wydawałoby się sympatycznych dwóch spotkaniach przestała się odzywać, wszystkie inne osoby zaistniały w moim życiu na dłużej. To nie ważne, że niektóre przestały prowadzić bloga, niektóre odzywają się raz na parę miesięcy, z niektórymi spotkałam się tylko raz czy dwa i małe szanse na kolejne spotkania, ale poznanie ich było dla mnie wielką przyjemnością. Istnieją one w mojej świadomości, jako pokrewne dusze. Niektóre kojarzę z wpisami na blogach, inne z rozmowami przy kawie, spacerami. Na pewne obiekty patrzę ich oczami.
|
Z Dorotą w Dzielnicy Czterech Wyznań
|
Dorota z Wrocławia okazała się i przeuroczą przewodniczką po mieście i przesympatyczną pokrewną duszą. Ja jestem wzrokowcem, a nie słuchowcem, ale mam wrażenie, że zapamiętałam wszystkie, albo większość informacji, jakie mi przekazała na temat pokazywanych obiektów, czy choćby wspominanych wystaw. A w tym roku udało się nam spotkać z moją towarzyszką podróży we trójkę i wszystkie miło spędziłyśmy czas na rozmowie o sztuce i o życiu. Dorota znowu pokazała nam swój kawałek Wrocławia, kiedy już myślałam, że poznałam nieźle to miasto, to okazało się, że ma ono jeszcze wiele do zaoferowania.
Ewa oprowadziła mnie po Białymstoku i zabrała do swojego Supraśla. Opowiedziała mi wiele ciekawostek o mieście. Zawsze, kiedy dziewczyny tyle opowiadają zastanawiam się, czy ja też potrafiłabym pokazać im moje miasto opowiadając na tyle interesująco, aby i one wspominały ten czas z przyjemnością. Ewie jestem szczególnie wdzięczna, bowiem spotkała się ze mną w ciężkim dla siebie czasie. Dzięki niej dotarłam do Supraśla i do Muzeum Ikon. Było to zupełnie nowe dla mnie doświadczenie. |
Z Ewą w Białymstoku
|
Renia zaprowadziła mnie do niezwykle klimatycznej kawiarenki U przyjaciół w Poznaniu, gdzie kawę i coś pysznego konsumuje się w towarzystwie pisarzy. Prowadziłyśmy ciekawe rozmowy o nowych pomysłach na bloga. Reni też zawdzięczam poznanie Radia Nowy Świat i odkrycie mojego guru doktora Olafa Kwapisa historyka sztuki, którego audycji historyczno-podróżniczo-kulturalnych mogłabym słuchać godzinami, podobnie jak audycji Andrzeja Poniedzielskiego z najpiękniejszymi melodiami oraz trafnymi komentarzami dotyczącymi sytuacji politycznej w naszym kraju. |
Z Renią U Przyjaciół w Poznaniu
|
Podczas ostatniej wycieczki do Krakowa poznałam Adę, która prowadziła kiedyś blog o Krakowie. Gdyby chciała opublikować to co napisała to ja już się zgłaszam z chęcią zakupu. Poza tym, że to były to teksty erudyty, to jeszcze były one napisane tak poetyckim językiem, że czytało się wyśmienicie i z zazdrością (dlaczego, jak tak nie potrafię). Pamiętam taki tekst o świetlnych refleksach na Wiśle, o ich magii, o tym, że wciągają nas i można się w nich zatracić. Od tej pory, ilekroć jestem pod Wawelem i ja zatracam się w ich blasku i pięknie, choć nie umiem tak mądrze o tym napisać, to umiem to współodczuwać. I za te możliwość współodczuwania jestem wdzięczna. Pamiętam też tekst o Domu Mehoffera, dzięki któremu odwiedziłam go już trzykrotnie, tekst o witrażach Wyspiańskiego i cytaty z Marka Aureliusza. I bardzo żałuję, że blog zniknął, zanim ja nie zdążyłam go sobie przeczytać, albo nawet podkraść parę informacji czy sformułowań. Z Adą spotkałyśmy się na Kleparskim Rynku, gdzie sprzedaje płody ziemi. Stoisko wygląda najładniej ze wszystkich kleparskich stoisk; lawenda we wszelkiej postaci, bukiety suszonych kwiatów i przetwory z ingrediencji tak nieoczywistych i tak smakowitych, że aż ślinka cieknie. Mimo lekarskiego zakazu spożywania cukru nie mogłam się oprzeć i zakupiłam czarną malinę z porzeczką oraz lawendę z różą.
|
U Ady na Kleparzu
|
I choć nie wiem, czy nasze drogi się jeszcze kiedyś przetną to Ada już na zawsze zostanie w mojej pamięci i wspomnieniach, jako ktoś bliski i zawsze też będzie mi towarzyszyła w Krakowie nad Wisłą, w miejscach zdobionych witrażami, czy polichromiami Wyspiańskiego, w Ogrodzie i Domu Mehoffera. Ale towarzyszy mi też w Gdańsku, ilekroć wspominam tę wycieczkę do Krakowa, tak jak towarzyszą mi Małgosia, Joanna, Dorota, Ewa czy Renia, kiedy wracam myślami do miłych chwil w Paryżu, Supraślu, Wrocławiu, Poznaniu, Białymstoku.
Nie publikuję zdjęć dziewczyn, gdyż poza Ewą, żadna z dziewcząt nie robiła tego na blogu, więc szanuję ich prywatność.
Życie na wolności jest tak cudownie wspaniałe i tak wypełnione (jakże mnie śmieszą te pytania koleżanek i kolegów, co będziesz robić na tym wolnym. W kalendarzu brak wolnych terminów na miesiąc naprzód) że brak czasu na pisanie choćby o niewielkiej części podróży, lektur, wystaw, spotkań...) Może podczas jesiennych i zimowych krótkich dni będzie więcej czasu na pisanie, choć już chyba sama nie wierzę w to, co napisałam.