Francuska kawiarenka literacka

sobota, 20 stycznia 2024

Na wystawie Olgi Boznańskiej w Gdańskim Ratuszu ze wspomnieniem wystawy krakowskiej

Autoportret z kwiatami 1909
Po raz pierwszy piszę o wystawie, która potrwa jeszcze przez parę miesięcy. Dotychczas pisałam post factum. Często wizytę na wystawie odkładałam do ostatniej chwili. Tym razem odwiedziłam ją w drugim tygodniu trwania. Lubię malarstwo polskie z przełomu XIX i XX wieku, choć nie przepadam za portretami. Dlatego szłam z ciekawością, ale bez ekscytacji. Boznańska malowała bowiem głównie portrety. Oczywiście nie byle jakie portrety, miały one przedstawiać duszę i wnętrze modela, być prawdziwe, nawet, gdyby nie odpowiadało to zamawiającym. Nie miała zamiaru schlebiać ich gustom. Malarka twierdziła, że w każdym jest wewnętrzne piękno, a ona próbowała je wydobyć. I muszę przyznać, że jej się to udało. Nawet sama Boznańska, która często malowała swoje autoportrety, a nie była piękną kobietą wygląda na nich interesująco. Musiała być osobą interesującą, skoro w pracowni odwiedzało ją wielu gości, w większości mężczyzn. Poza zwykłą ciekawością, jaką jeszcze wówczas budziła kobieta, która samodzielnie zarabia na życie lubili ją obserwować przy pracy. Poza portretami często malowała kwiaty. To zawsze wdzięczny temat. Z rzadka pojawiał się jakiś pejzaż (fragment pejzażu) czy wnętrze pracowni albo martwa natura. I właśnie te obrazy podobają mi się najbardziej.
Moje wrażenia są chaotycznym zapisem chwili, nie uporządkowane wg klucza chronologii, czy miejsca tworzenia.
A skoro stworzyła tak wiele portretów to zacznę od nich. 
Dwa moje ulubione to:
Po pierwsze - wielki nieobecny na gdańskiej wystawie, czyli Portret dziewczynki z chryzantemami. Pamiętam ciekawy spot filmowy reklamujący krakowską wystawę prac Olgi z przełomu 2014 i 2015 r.. W sto pięćdziesiątą rocznicę urodzin artystki zgromadzono ponad 170 obrazów. Spot wyświetlany między innymi w krakowskiej komunikacji miejskiej przedstawiał postać rudoblond, w szarej sukience z chryzantemami w rękach dziewczynki, która idąc przez galerię dochodzi do pustej ramy obrazu aby weń wejść i stać się Portretem dziewczynki z chryzantemami. Plakaty z reprodukcją portretu zdobiły całe miasto.
Portret dziewczynki z chryzantemami


Powtórzę tu opis, który już prezentowałam wcześniej z albumu z serii Wielkie muzea wydawanym przez Rzeczpospolitą poświęconego krakowskim zbiorom. .. w tym portrecie zerwała malarka z obowiązującą w XIX wieku konwencją przedstawiania dzieci - zwykle w salonowych wnętrzach, z lalkami i bukiecikami kwiatów, wystrojonych. Stworzyła niepokojący wizerunek samotnej, nieznanej dziewczynki stojącej na tle srebrnoszarej ściany w sukience stalowej barwy pozbawionej ozdób. W jasnej okolonej rudoblond włosami twarzy świecą ciemne oczy, którymi intensywnie wpatruje się w widza. ...To już nie dziecko, lecz jeszcze nie kobieta. Z obrazu emanuje przeczucie kobiecości, budząca się świadomość i pierwsze wtajemniczenia. Subtelne gradacje szarości oraz kontrast jasnej cery i włosów z czernią oczu, nastrój smutku i tajemnicy sprawiają, że Dziewczynkę z chryzantemami uznano za arcydzieło polskiego modernizmu.
Po drugie - znajdujący się na gdańskiej wystawie portret Jadwigi z Sanguszków Sapieżyny, nobliwej starszej damy. W momencie powstania obrazu w 1910 roku portretowana miała osiemdziesiąt lat. Upływ czasu widać na zmęczonej twarzy, smutnych oczach, ciężkich opadających powiekach i wąskich zaciśniętych ustach. Chce nadal uchodzić za osobę silną i zdecydowaną, ale czas jest bezlitosny. Ubrana w czarną suknię wygląda dostojnie, a jednocześnie niezwykle krucho i budzi uczucia opiekuńcze, jakie wywołują w nas starsi ludzie. Sama malarka miała o niej napisać „księżna, jak biedne, małe chore kurczątko”. A mnie przychodzi na myśl wiersz Muzeum Szymborskiej odnoszący się do naszej rywalizacji o przetrwanie z rzeczami (a jaki ona upór ma, a jakby ona chciała przeżyć). Jadwiga była żoną księcia Adama Stanisława Sapiehy. Miała z nim szóstkę dzieci. Jej siostra Helena utrzymywała wieloletni romans ze szwagrem, z którym miała dwójkę dzieci. Jedno z nich Jadwiga zgodziła się uznać za swoje i wychowywała wraz z własnymi dziećmi. Kiedy patrzy się na tę damę ogarnia nas tkliwość i chęć przytulenia starszej pani i nieuchronnie pojawia się myśl o przemijaniu. To świadectwo długiego, bogatego, dumnego, ciężkiego, bolesnego życia. 
Portret Jadwigi z Sanguszków Sapieżyny 1910 r.

Tu wyraźniejsza wersja ze strony wikipedii
Gdańska wystawa Olgi Boznańskiej w Ratuszu zgromadziła ponad pięćdziesiąt prac. Wszystkie pochodzą z Krakowskiego Muzeum Narodowego. W przeważającej mierze są to portrety (w tym dwa autoportrety).
Interesujące są dwa przedstawiające Józefa Czajkowskiego - malarza, architekta, projektanta sztuki użytkowej, a prywatnie jedyną miłość Olgi (człowieka, który nie doczekawszy się jasnej deklaracji odnośnie przyszłości związku zerwał narzeczeństwo). Portrety powstałe w odległości dwóch lat (1892 i 1894) sprawiają wrażenie, jakby przedstawiały dwie różne osoby, na jednym Józio wygląda jak młodzieniec, na drugim Józef jest poważnym panem w średnim wieku. Początkowo myślałam, że ma to związek z widzeniem przedmiotu uczuć po rozstaniu, a jednak nie. Rozstanie nastąpiło kilka lat później (1900), kiedy rozżalony Józio nie mógł wybaczyć wybrance braku decyzji i chyba potrzeby samodzielności. Artysta i małżeństwo to rzadko się sprawdza. Wcześniejszy portret powstał w roku poznania, więc widziany był oczami zakochanej kobiety w chwilach pierwszego uniesienia. Może bardziej idealizował obiekt uczuć.


Portrety Józefa Czajkowskiego 1892 i 1984
Z pozostałych wizerunków zwróciłam uwagę na portret ojca malarki (wygląda dostojnie, poważnie, zdecydowanie. Był inżynierem, człowiekiem kulturalnym, nie lubił adoratorów swych córek, niewiele więcej o nim wiemy), Feliksa  Jasieńskiego (krytyka sztuki i kolekcjonera, znanego z tak wielu malarskich wizerunków), a także malarki Thomasson (o której trudno znaleźć jakiekolwiek wzmianki w internecie, wygląda, że dziś najbardziej jest znana z tego, że pozowała Boznańskiej).
Portret ojca 


Portret Feliksa Jasieńskiego

Portret malarki Thomasson

Mój wzrok przykuł też portret kobiety - Cyganka z 1888 r. To jedno z wczesnych dzieł Olgi moim zdaniem niezwykle udane. Obraz powstał w Krakowie, mimo iż Olga od 1886 r. studiowała w Monachium. W Krakowie kobiety nie miały (jeszcze kilka lat) takiej możliwości. Podoba mi się ta lekko przekrzywiona głowa opasana niebieską materią i lekko obnażone popiersie przepasane czerwoną suknią. Podoba mi się połączenie kolorów- monochromatyczne beże i popiele na jasnym tle z wyrazistym kolorem sukni i niebieską przepaską na włosach. Ciekawa twarz modelki sprawia, że nie mija się jej obojętnie. To nietypowy dla Olgi portret, kolejne są bardziej rozmyte, nie tak wyraźne, są jakby za zasłoną z mgły lub tiulu. Nietypowy to portret także z uwagi na częściowe obnażenie modelki. I ten czerwony kolczyk niczym owoc porzeczki na koniuszku ucha. I zadarty nosek.
Cyganka 1888

Boznańska nie lubiła malować pejzaży, bała się, że ktoś obcy przysiądzie się do niej i będzie oceniał jej prace. Po za tym - krajobrazu nie można posadzić na kanapie i kazać mu kilkanaście razy przychodzić do pracowni (mawiała artystka jak podaje Angelika Kuźniak w Boznańska Non finito). Widoku z okna pracowni nie można nazwać pejzażem, ale jest jakimś jego fragmentem. Ten widok zwrócił moją uwagę już na krakowskiej wystawie. Namalowany został w 1912 roku z okna krakowskiej pracowni przy ul. Piłsudskiego (dawnej Wolskiej 21). Zabudowane podwórze widziane poprzez gałęzie drzew ma dość ponury klimat, szarości i brązy w połączeniu z ostrymi gałęziami oddają przygnębienie, jakie wywołuje małe, smutne, klaustrofobiczne podwórko. Obraz oddaje stan ducha malarki, która nie lubiła wracać do Krakowa uważanego przez nią za małe prowincjonalne i pozbawione życia miasto. Ale jeśli ten widok jest przygnębiający, to cóż dopiero powiedzieć o Widoku z pracowni powstałym w 1900 r. - szaro- bury budynek widziany za częściowo ukruszonym murem, budynek pozbawiony okien i drzwi i jedna naga gałąź drzewa. To dopiero jest przygnębiający widok. Rok 1900 to rok zerwanego narzeczeństwa. Może widok za oknem poza zwykłym przygnębieniem wywołanym wizytą w w nielubianym Krakowie oddaje też przygnębienie związane z rozstaniem z mężczyzną, którego kochała i który był dla niej ważny do końca życia. O ile portrety dużo mówią o portretowanych, o tyle wnętrza i widoki z okna oddają stan ducha malującej.
Widok z okna pracowni (krakowskiej) 1912

Widok z pracowni 1900

Jakże odmienny w nastroju jest obraz Wnętrze (zwany też wnętrzem krakowskiej pracowni) pochodzący z 1906 r. Zapewne to kwestia pory roku, zielonego, pełnego liści drzewa za oknem, a może większe zakotwiczenie we wnętrzu. Firanka, kwiaty o wyrazistej barwie stojące na każdej wolnej powierzchni, lustro odbijające światło i widok wnętrza sprawiają, że nie czuć tu niepokoju i klaustrofobii. Jest przytulnie i bezpiecznie. Bardzo lubię obrazy przedstawiające okna, ten kontrast pomiędzy tym co wewnątrz (poczuciem bezpieczeństwa) a tym co zewnątrz (czyhającymi pułapkami), a jednocześnie rozdźwięk pomiędzy wewnętrznym zamknięciem i zniewoleniem w opozycji do poczucia swobody i wolności na zewnątrz. A może jest to świadomość bezpiecznego bycia tu i teraz z możliwością wyjścia na zewnątrz w każdej chwili. Takie pierwsze skojarzenia.
Wnętrze 1906 (zdjęcie nie oddaje całej pogody obrazu, jest prześwietlone)

Inne światło, inny obraz, choć ten sam

Poza wnętrzem pracowni krakowskiej jest też Wnętrze pracowni paryskiej z 1908 r. Elegancki salon ze znajdującym się na pierwszym planie fotelem, za nim leżanka przykryta miękką materią, obrazy na ścianach i domowe sprzęty – wszystko to daje poczucie przytulności i bezpieczeństwa. Dla Olgi pracownia była najważniejszym pomieszczeniem, bo tutaj tworzyła. A bez malowania nie wyobrażała sobie życia. Tutaj też przyjmowała gości. Pracownie malarskie w XIX wieku były częstym motywem obrazów. Od razu przychodzi mi na myśl paryska pracownia Wyspiańskiego. Ciekawe są świetlne refleksy na obrazie pracowni padające na oparcie fotela, leżankę, ściany. Panuje tu cisza jak w świątyni. To w końcu jest świątynia- świątynia sztuki.
Wnętrze pracowni paryskiej 1908

A skoro motyw okna się pojawił to jeszcze jeden obraz z oknem na pierwszym planie. Bretonka powstała w 1890 roku. Siedząca na parapecie otwartego okna młoda dziewczyna jest łącznikiem pomiędzy światem zewnętrznym a światem wewnętrznym. Wnętrze jest tu ledwie zarysowane, rozmyte, jedynie dziewczyna będąca wewnątrz je zapełnia. Świat na zewnątrz z czerwonym murem gotyckiej świątyni wydaje się niezwykle interesujący. On zaprasza, ona się waha. Ale coś mi się wydaje, że zaraz przyjmie zaproszenie wyjścia na zewnątrz.
Bretonka 1890

Nie zabrakło też w gdańskim ratuszu obrazów kwiatów Boznańskiej. Najbardziej pogodne są Nasturcje (Kompozycja z nasturcjami). Wśród szarości i cienia obrazów Olgi tutaj barwa aż krzyczy, ten obraz jest pełen radości, słońca, mimo małej pochmurnej nutki w tle.
Nasturcje (kompozycja z nasturcjami)

Waza z kwiatami stoi na oknie, a za nim widać fragment podwórka. Ten obraz nastraja pozytywnie. Mnie. Może brak znajomości historii dzieła nasuwa mi błędną interpretację. Ale w takim nastroju (pogodnym i słonecznym, wbrew pogodzie za oknem) wychodzę z wystawy. Wychodzę prosto na kawę w ratuszowej kawiarni. A wychodząc napotykam taki widok.
Kawiarnia na ratuszowym dziedzińcu

A ponieważ jutro dzień Babci to przychodzi mi na myśl jeszcze jeden obraz Olgi, który bardzo lubię. Znajduje się w warszawskim muzeum i nosi nazwę Imieniny Babuni. 
Wszystkie zdjęcia, poza zdjęciem Jadwigi z Sanguszków Sapieżyny z wikipedii są mego autorstwa, stąd nie najlepsza ich jakość.

22 komentarze:

  1. Mój ulubiony obraz Boznańskiej to "Imieniny babuni" :). Wspaniała wystawa! I cudowna artystka. Jej obrazy kocham od zawsze, mam wrażenie, że pod warstwą farby jest w nich prawdziwe życie, emocje, które mimowolnie staram się odgadnąć, dlatego przyglądam się jej dziełom dłużej niż innym. Jest taka fantastyczna biografia "Boznańska. Non finito" pióra Angeliki Kuźniak - pisałam o niej kiedyś na blogu. Zupełnie zmieniła moje pojęcie o tej artystce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam wrażenie, że im więcej ich oglądam tym bardziej się do nich przekonuję. Początkowo portrety mnie (no przepraszam) ale troszkę nudziły. Generalnie za portretami nie przepadałam, ale ja piszę, im więcej się im przyglądam tym więcej je cenię i więcej dostrzegam. Imieniny babuni także bardzo lubię, jest tu i smutek i piękno, i czułość, taka wzajemna miłość trwająca nawet wówczas, kiedy babcia i wnuczka nie siedzą obok siebie i takie poczucie bezpieczeństwa, u babci zawsze jest ciepło, miło i bezpiecznie (przynajmniej takie mamy wyobrażenie) i poczucie ciągłości i bycia potrzebą (babcie tak często czują się zbędne i nikomu nie potrzebne, a tu przychodzi wnuczę, więc babcia zrobi na drutach czapkę, upiecze ciasteczka, ugotuje obiadek, poczyta bajkę, przytuli)

      Usuń
  2. Ups... przecież Ty też wspominasz tutaj o tej biografii, sorry, gapa ze mnie. Skupiłam się na tym, co piszesz o obrazach i w komentarzu już mi to umknęło. A do książki chyba zaraz sięgnę ponownie, to była przyjemna lektura i taki bogaty portret wspaniałej artystki :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nie szkodzi, czasami się coś przeoczy. Czytałam zarówno biografię Boznańskiej jak i Stryjeńskiej. Bardziej podobała mi się ta druga. Wydaje mi się, że Boznańska była zbyt skryta, zbyt mało zostawiła zapisków, z których można by czerpać informacje o jej życiu.

      Usuń
  3. Kilka obrazów z tej wystawy widzę po raz pierwszy. Mnie przypadła do gustu kolekcja obrazów Olgi Boznańskiej zgromadzonych w Muzeum Narodowym w Poznaniu.
    Emerytury czas Ci służy. Dużo się teraz dzieje w Twoim życiu.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj to muszę wrócić do Poznańskiego Muzeum i nawet będę miała okazję w maju i sprawdzić, bo zapamiętałam tylko taką rzeźbę przedstawiającą Boznańską autorstwa Pugeta. Przypomina postać ze szkoły magii i czarnoksięstwa, trochę straszną, trochę tajemniczą. Ale że rzeźbił przyjaciel malarki to pewnie źle ją odczytuję. A emerytura, jak dotąd to cudowny okres w moim życiu, codziennie budzę się z uśmiechem na ustach i radością z tej wolności odzyskanej. Aż boję się to pisać, bo los bywa przewrotny i złośliwy i zaraz wyciągnie rękę po zapłatę. Pozdrawiam także

    OdpowiedzUsuń
  5. Pasjonowałam się w młodości sztuką i kulturą japońską. Pisałam nawet pracę magisterską o tych wpływach na kulturę polskiego modernizmu. Olga Boznańska była tego znakomitym przykładem. Sama lubiła się przebierać w kimono i mieć rózne rekwizyty. Uwielbiałam jej obrazy inspirowane japońskim drzeworytem ukiyo-e. Pamiętam jak na kole naukowym popisywałam się wiedzą na temat tej estetyki. Przyjaźniłam się przez parę lat z Japończykiem i miałam dostęp do szerszej wiedzy niż wtedy w naszych bibliotekach. Ale to już dawne czasy, 40 lat temu i wiele zapomniałam. Czasami do tego wracam, gdy myślę pojechać na wycieczkę do Japonii, ale szybko rezygnuję, bo to musiałoby być bardzo męczące. Chryzantemy to ulubione japońskie kwiaty, u niej też. W tamtych czasach byłam w Indiach, Nepalu , też dotknęłam innej azjatyckiej kultury. Mój Japończyk potem o mnie zapomniał i pamiętam, że to mnie przygnębiło na parę lat. Ja dzisiaj świętowałam Dzień Babci w naszym muzeum z wnuczką. Może coś opiszę. Mamy wystawę czasową Jana Matejki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fascynacja japońszczyzną zdaje się przyszła do nas z zachodu od impresjonistów, a i u nas wielu ją kultywowało; od Wyczółkowskiego, Pankiewicza, Wyspiańskiego, Annę Bilińską- Bohdanowicz. Pewnie i innych. Jestem tylko laikiem, więc nie mam takiej wiedzy. Jak mowa o japońszczyźnie to zaraz przychodzi mi na myśl kolekcjoner sztuki Feliks Jasieński, który lubił się portretować w kimonie. Choć nie lubię dalekich podróży (z powodów zdrowotnych nie daję rady podróżować więcej niż pięć godzin) to Japonia mnie kusi. Jest to jednak jedynie takie marzenie o podróży w jakiś inny sposób- może teleportacja? Świętowanie Dnia Babci z wnuczką w muzeum to piękny pomysł. Przypomina mi się Tamara Łempicka, którą babcia prowadziła do muzeów. Na jaką wyrosła między innymi dzięki tej rozbudzonej na sztukę wrażliwości utalentowaną osobę. Co prawda mnie mogłaby prowadzać nawet dwa razy dziennie, a i tak nie namalowałabym nawet kwiatuszka, ale zawsze może się uda rozdmuchać iskierkę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytając twój wpis zaczęłam się zastanawiać jaki jest mój stosunek do portretów. Chyba raczej lubię, zwłaszcza osób które znam lub kojarzę bo mogę sobie porównać dzieło artystyczne z oryginałem. Z kolei portrety osób anonimowych rozbudzają wyobraźnię zmuszając do zastanowienia się kim były i jakie życie wiodły. I jak to się stało, że w pewnym momencie swojego życia znalazły się na płótnie. Bardzo mi się podoba dziewczyna z chryzantemami a ten spot reklamowy musiał być fantastyczny.
    Serdeczności na nowy tydzień.

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę, że na ocenę może mieć też wpływ, przynajmniej w moim przypadku ilość oglądanych dzieł. Jeśli jestem w sali pełnej portretów, za którą jest kolejna i kolejna to ledwie omiatam je wzrokiem, w przeciwieństwie do pejzaży, martwych natur. Ale jeśli jestem w salce, gdzie wśród innych przedstawień znajdzie się kilka portretów sprawa może wyglądać inaczej. I tak jak piszesz zaciekawiają te które przedstawiają osoby nam znane, pisarzy, malarzy, ludzi czynu, czy takich o których czytałyśmy, a z drugiej strony są te nieznane osoby sportretowane, które zaczynają nas interesować, kim były i dlaczego się tam znalazły, niektóre same zamówiły swój wizerunek, inne dostały go w prezencie, jeszcze inne były zapewne poproszone o taką możliwość, bo ich twarz wydała się malarzowi ciekawą. Spot jeszcze niedawno oglądałam w czeluściach Internetu. Teraz jak na złość nie mogę znaleźć. Mnie się bardzo podobał.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawa wystawa. Niestety nie jestem częstym bywalcem na wystawach malarstwa. Interesujące portrety. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bardzo lubię chadzać na wystawy, ale rozumiem, że nie każdego to interesuje. I fajnie, bo każdy znajduje sobie coś co sprawia mu przyjemność. Pozdrawiam także

      Usuń
  10. Wspaniale napisałaś o obrazach Boznańskiej. Brakuje mi w domu jakiegoś jej większego albumu, mam oczywiście jeden- ale mały.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zaglądam do Ciebie i już kolejny raz spaceruję z Tobą po wystawie Boznańskiej. Czasem nie potrafię ubrać w słowa wrażeń, czas nie sprzyjał. Jak zawsze kojący Twój wpis, taki spokój, tak go sobie zażywam po trosze jak lekarstwo na trochę stresujące dni. Sztuka ma ogromne działanie terapeutyczne, to niezaprzeczalne. Lubię czytać o tym, jak ktoś postrzega sztukę, co go zainteresowało, jak odczytuje treści, co go fascynuje a co może irytuje. Lubię czytać o Twoich muzealnych spacerach, bo jest w nich świeżość i prawdziwe uczucia, przemyślenia.
    A Boznańską też lubię. Za to jak odważnie kroczyła swoją artystyczną drogą. W tych portretach jest zarówno i ostrość widzenia, i wrażliwość na szczegół, i przede wszystkim czułość, którą rozumiem jako uczucie pozwalające na więź z portretowanym, odczytanie jego uczuć czy przeżyć. Lubię atmosferę spokoju tych portretowych ujęć, gamę kolorystyczną i to przymglenie, rozproszenie światła. I wnętrza - pracownie, salony, pokoje i te okna! Okna u Boznańskiej są zjawiskowe. Otwierają wewnętrzną przestrzeń na dalsze, dalekie przestrzenie albo pogłębiają samotność. Z krakowskich obrazów najbardziej pamiętam "Kwiaciarki", właśnie z TAKIM oknem. I oczywiście "Dziewczynkę z chryzantemami" z MN - do tej pory pamiętam, jak zobaczyłam ją po raz pierwszy i te oczy.
    Muszę, chcę! więcej sobie prac Boznańskiej przypomnieć i poczytać o niej. Wątek japoński, o którym wspomina jedna z Twoich komentatorek powyżej wydaje mi się naprawdę fascynujący. Na obrazie Kwiaciarki widnieją właśnie na ścianie dwa japońskie wachlarze (oczywiście zapomniałam właściwej nazwy) i tak można by łączyć wątki i odniesienia.
    To tak pobieżnie, raptem kilka wątków, ale najbardziej chciałam powiedzieć, że Twój spacer z Boznańską był dla mnie bardzo miłym oderwaniem od codzienności a nawet zachęcił mnie do niewielkich poszukiwań i trochę wyrwał z marazmu. Jednak Sztuka niesie dużo radości.
    I niech to będzie moje życzenie dla Ciebie - niech tej radości będzie jak najwięcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znowu się pomieszały komentarze. Poniżej odpowiadałam Beacie.
      Ado- też tak mam, czasami nie umiem pozbierać myśli i napisać coś sensownego. Też jestem ciekawa odbioru sztuki przez innych, zwłaszcza w jakiś choćby wirtualny sposób znanych mi osób. A to rzadko się zdarza. Wydaje mi się, że obawiamy się wyrażać swoje zdanie, bo może źle odczytamy obraz, dlatego wolimy się podpierać uczonymi wywodami, interpretacjami historyków sztuki. A przecież z obrazem, jak z książką, może być wiele odczytań, nawet, jeśli ich twórca miał zupełnie inny zamysł. Czytałam kiedyś, że napisana książka żyje swoim życiem, że autor traci nad nią kontrolę, pewnie tak samo jest z obrazem. Oczywiście, jeśli twórca zostawił jakiś kod do oczytania to warto go poznać, tak jak warto czytać interpretacje uczonych, bo to zawsze poszerza horyzonty, ale od czasu do czasu zdobywam się na odwagę podjęcia próby mojego odczytania, podzielenia moimi wrażeniami. Zawsze staram się pisać tak, aby używać jak najmniej uczonych zwrotów, pisać jak najprostszym językiem, bo mojego bloga nie czytają znawcy sztuki (z pewnymi wyjątkami), ale osoby, które często nie znają nawet nazwiska malarza. Mam nieskromną nadzieję, że taki wpis może kogoś zainteresuje w jakiejś choćby niewielkiej cząstce, że spodoba się może jakiś obraz na tyle, że zapamięta się nazwisko malarza/malarki. :) A ja od razu sięgnęłam po obraz Kwiaciarki, którego nie pamiętałam. Jest w nich jakaś japońszczyzna, choćby we fryzurach dziewcząt, kwiatach, wachlarzach. I tym sposobem moje widzenie Boznańskiej powiększyło się o kolejny obraz. Jeśli mój wpis wprowadził nieco ukojenia w niespokojne dni to tylko się mogę cieszyć, a jeśli do tego zainspirował, aby sięgnąć po więcej Boznańskiej to jestem zachwycona. Ten wpis przygotowywałam pozbawiona złudzeń, że wiele osób będzie go czytało, a jeszcze mniejszych na jakikolwiek odzew czytelniczy, tym bardziej jestem ukontentowana, iż wywołał zainteresowanie.

      Usuń
  12. Też mam tylko taki malutki z serii Bosz (treści niewiele) parę reprodukcji, tak w sam raz na wieczorne przed snem oglądanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. od dziś jest -50% akurat na album Boznańskiej na stronie Bosza, to wersja polsko - angielska

      Usuń
    2. Dziękuję za informację. Na razie jestem pod kreską, ale może promocja trochę potrwa i się załapię.

      Usuń
  13. A ja nie mam żadnego, choć bardzo bym chciała mieć. Gosiu bardzo ciekawie opowiedziałaś o tej wystawie.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  14. Jak podpowiedziała Beata na te większe jest promocja na stronie Bosz. A te mniejsze na stronie kosztują 24 zł, w księgarni kupowałam za ok 20 zł.

    OdpowiedzUsuń
  15. Przywołuję moje wspomnienia. To było prawdopodobnie dziesięć lat temu gdy oglądałam w Krakowie w Narodowym wystawę Olgi Boznańskiej. W listopadzie widziałam portret Jadwigi z Sanguszków Sapieżyny, kobiety bardzo nieszczęśliwej. Jej siostra Helena Sanguszkówna utrzymywała wieloletni romans z jej mężem. Syna, który urodził się z tego związku uznała jako swoje i wychowywała ze swoimi dziećmi.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Też byłaś na tamtej wystawie? Może się minęłyśmy? Choć pewnie nie, pisałyśmy wówczas już blogi i pewnie to by się wcześniej zgadało. Portret Jadwigi z Sanguszków jest niezwykle ciekawy, również moja koleżanka, która zwiedzała ze mną wystawę zwróciła na niego uwagę.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).